Powered By Blogger

środa, 4 listopada 2015

Księżniczka, która zatopiła „Titanica”

RMS Titanic


Walerij Nikołajew


W 1974 roku archeolodzy stwierdzili, że mumia faraona Ramzesa II się psuje. Wywieźli ją do Francji wyposażywszy w normalny, współczesny egipski paszport, gdzie w rubryce „zawód wykonywany” napisali „król (zmarły)”.

Jeden z moich znajomych odnosi się do archeologów z wielkim uprzedzeniem, przezywając ich „hienami cmentarnymi”. I jest on w tym nieodosobniony. Ograbianie mogił od niepamiętnych czasów i we wszystkich kulturach uznawano za jedno z najstraszniejszych przestępstw. Hieny cmentarne ryzykowały poniesienie najsroższych kar za naruszanie spokoju prochów przodków. Przekonał się o tym bohaterowie awanturniczego horroru Stevena Sommersa pt. „Mumia”. Odkryli oni stary grobowiec, z którego wypuścili siły Zła, które taiły się w ciele głównego kapłana Egiptu – Imhotepa – którego za popełnione przestępstwo przeklęto i pochowano żywcem. „No, ale przecież to w kinie” – powiecie. Ale w życiu są „biali” i „czarni” archeolodzy, z uporem rozkopujący dziwne kurhany i odkrywający grobowce, nie patrząc na konsekwencje niejednokrotnie płacą za swą nieostrożność najwyższą cenę.




Fatalny los


Około 3000 lat temu, ciało zmarłej egipskiej księżniczki Amen-Ra zostało złożone w drewnianej trumnie i pochowane w grobowcu na brzegu Nilu – w Luksorze. W 1890 roku, pewni poszukiwacze, których śmiało można porównać do „czarnych” archeologów, odkopali jej pozostałości. Swoje znalezisko, „hieny cmentarne” postanowiły sprzedać czwórce bogatych angielskich turystów, których zły los skierował na miejsce wykopalisk. Anglikom tak się spodobał kolorowy sarkofag, że zdecydowali się na zakupienie go. Rzucili losy o to, komu przypadnie ten skarb. Wygrany zapłacił kilka tysięcy funtów szterlingów i wysłał sarkofag do hotelu. A potem ten sam Anglik nie wiedzieć czemu skierował się w stronę pustyni – i przepadł na zawsze w jej piaskach. Drugiego uczestnika losowania następnego dnia postrzelił w rękę z fuzji służący Egipcjanin. Kończynę przyszło amputować. Trzeci powróciwszy do Anglii stwierdził, że został bankrutem przegrawszy wszystkie swe udziały na giełdzie. Czwarty ciężko zachorował, stracił pracę i skończył na tym, że zaczął sprzedawać zapałki na ulicy.

Nie wiadomo, co się stało z tym, który odkopał grobowiec. Historia milczy także o tym, jak grobowiec księżniczki Amen-Ra znalazł się w Anglii. Tam artefakt zmienił kilku właścicieli, przy czym wielu z nich zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. A oto, co zapisał w swym pamiętniku jeden z nich:
Kiedy próbowałem zajrzeć w oczy mumii, a dokładniej w to miejsce, gdzie one kiedyś były, to w pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że zabalsamowane ciało zdradza oznaki życia – jego wygląd emanował taką nienawiścią, że krew mi zastygała w żyłach…

I wreszcie ten amator mocnych wrażeń zdecydował się odsprzedać złowrogi sarkofag pewnemu londyńskiemu biznesmenowi, który pragnął go do dopełnienia swej kolekcji egipskich artefaktów. Ciało sprzedającego wkrótce znaleziono w jakimś zaułku z nożem w sercu. A u nabywcy wkrótce zaczęła się w życiu czarna seria: troje jego krewnych zginęło w wypadku drogowym, zaś jego dom zgorzał do cna (sarkofag przy tym w ogóle nie ucierpiał) Biznesmen zrozumiał, że te wszystkie wydarzenia są związane z mumią, na którą najwidoczniej rzucono przekleństwo, i podarował ją British Museum.   

Mumia fatalna 


Jatka w British Museum


Pod koła powozu, którym wieziono sarkofag z mumią wpadł jakiś przechodzień i otrzymał poważne zranienia. Potem jeden z pracowników Muzeum, który zaniósł ten ładunek do magazynu, potknął się na schodach, przewrócił się i złamał nogę. Jego kolega, będący w dobrym zdrowiu, wkrótce zmarł  w ciągu kilku dni.

Sarkofag został umieszczony w egipskim oddziale Muzeum. I tutaj właśnie obudzony duch księżniczki zaczął działać w swym pełnym wymiarze. Widzieli to nocni stróże, którzy słyszeli jak to w nocy ktoś w trumnie stuka, woła i płacze. Te odgłosy doprowadzały do utraty zmysłów. A rankiem pracownicy wchodząc do ekspozycji egipskiej widzieli eksponaty, które były pozdejmowane ze swych miejsc i porozrzucane po sali… Kiedy jeden stróż zmarł w czasie nocnego dyżuru, jego zastępca szybko się zwolnił z pracy. A potem jedna ze sprzątaczek zmiatająca kurz z sarkofagu pozwoliła sobie strzepnąć kurz na twarz z sarkofagu – i wkrótce jej syn zmarł na odrę.

Kierownictwo muzeum postanowiło więcej nie kusić losu i przeniosło sarkofag do magazynu. Ale i tak wkrótce potem, jeden z pracowników poważnie zachorował, a odpowiedzialny za przeniesienie sarkofagu został znaleziony martwym za stołem roboczym.

Po stolicy rozpełzły się plotki o złym duchu, który nawiedził British Museum. Pewien młody reporter postanowił zarobić na zdjęciach budzącego grozę sarkofagu. Wywoławszy film i zrobiwszy odbitki stwierdził on, że ze zdjęcia patrzy na niego jakaś potworna twarz. Wstrząśnięty tym młody człowiek, jeszcze tego wieczoru zastrzelił się u siebie w domu.


Zło pozostaje złem


Potem przez jakiś czas muzea pozbywały się złowrogiego eksponatu i wreszcie sprzedano go do prywatnej kolekcji. U nabywcy od razu zaczęła się seria nieszczęść. Wreszcie zabrał mumię na poddasze. Dom ten odwiedziła pewnego razu znana teozofka i okultystka Helena Bławatska. Zaraz po wejściu doń wpadła w trans. Powróciwszy do siebie zwiedziła cały dom w poszukiwaniu niezwykle silnego źródła Zła i na koniec weszła na poddasze, gdzie odkryła sarkofag. Gospodarz zapytał ją:
- Czy może pani wygnać precz tego złego ducha?
- Złych duchów nie można przegnać – odpowiedziała Bławatska – Zło pozostaje Złem na zawsze. Tutaj niczego nie da się zrobić. Radzę panu pozbyć się tego Zła jak tylko się da najszybciej.

Ale wykonanie tej rady wcale nie było takie proste. Sława złowieszczego artefaktu tymczasem rozpełzła się w całym cywilizowanym świecie i nikt się nie chciał z nim wiązać.

Ale w końcu znalazł się taki śmiałek, a okazał się nim lord Canterville – angielski arystokrata, znany kolekcjoner. Był on bardzo oczytanym człowiekiem i wiedział o tym, że na sarkofag rzucono potężne przekleństwo, które uderzy w każdego, kto ośmieli się naruszyć spokój księżniczki. Ale chęć posiadania dawnego artefaktu okazała się silniejsza od strachu. Lord miał nadzieję, że jeżeli nie będzie otwierać sarkofagu, to przekleństwo nie będzie go dotyczyć.


Trzy katastrofy morskie


I rzeczywiście, przez pewien czas lord Canterville posiadał swój skarb bez żadnych następstw. A następnie zdecydował się on na wystawienie tego sarkofagu w Nowym Jorku. Zabukował sobie kajutę na pokładzie najlepszego w świecie liniowca, pasażerskiego transatlantyku, zaś sarkofagowi przynależało miejsce w przedziale towarowo-bagażowym. I wszystko byłoby OK., gdyby nie to, że ów statek nazywał się RMS Titanic

[Na ten temat pisze także Daniel Laskowski w swym opowiadaniu pt. „Tajemnica Horheberis” – zob. http://xxx-przygoda.bloog.pl/id,351742636,title,TAJEMNICA-HORHEBERIS-1,index.html – uwaga tłum.]

Jak wiadomo, w nocy 14/15.IV.1912 roku, zatonął on po zderzeniu z górą lodową – według oficjalnej wersji – i zabrał ze sobą w głębiny ponad 1500 osób. A co z mumią? Wiemy na pewno, że ona nie zatonęła. Znaleźli się świadkowie, którzy widzieli, jak lord Canterville zabrał ją ze sobą do szalupy ratunkowej, nie patrząc na protesty innych pasażerów. Inni zaś twierdzą, że zauważyli ten sarkofag pływający na powierzchni oceanu wśród przedmiotów pochodzących z kadłuba Titanika.

[Wszystko byłoby OK., gdyby nie drobiazg. Na listach pasażerów Titanika 1, 2 i 3 klasy nie znalazłem nikogo o nazwisku Canterville/Kanterville lub nawet zbliżonym – zob. https://en.wikipedia.org/wiki/Passengers_of_the_RMS_Titanic - przyp. tłum.]

Jakby to nie było, w 1914 roku księżniczka Amen-Ra przypomniała światu o sobie. Nowym właścicielem sarkofagu stał się bogaty Kanadyjczyk z Montrealu. Szybko zorientował się, jak niebezpiecznym jest ten artefakt i zdecydował się wyprawić mumię ponownie do Anglii statkiem o nazwie RMS Empress of Ireland. Jednakże w dniu 29.V.1914 roku, wkrótce po wyjściu z portu, ów parowiec zderzył się z norweskim węglowcem SS Storstad. W rezultacie zginęło 1029 osób. 



Tragedia SS Empress of Ireland

Sam Kanadyjczyk ocalał. Zrozumiał wtedy, że duch księżniczki nie uspokoi się, póki mumia nie wróci do swego miejsca pochówku w Luksorze. No i zdecydował on zwrócić mumię ziemi egipskiej. Statek, na pokład którego wszedł wraz ze swym niebezpiecznym ładunkiem, w dniu 1.V.1915 roku wyszedł z Nowego Jorku. Po sześciu dniach zaatakował go niemiecki U-boot. Wystrzelona przezeń torpeda posłała parowiec na dno wraz z 1200 osobami. Statkiem tym była RMS Lusitania




RMS Lusitania tonie

Kanadyjczyk znów to przeżył, ale przez całe życie dręczyły go wyrzuty sumienia, że przez jego lekkomyślność tylu ludzi straciło życie.

Nie patrząc na wszystkie wysiłki lekarzy i uczonych nie udało się wyjaśnić z właścicielem, co stało się z mumią. Najprawdopodobniej sarkofag pozostał w kadłubie zatopionego parowca i obecnie znajduje się na morskim dnie gdzieś niedaleko od wybrzeży Irlandii. I nie daj Boże, by jakiś poszukiwacz skarbów spróbował wydobyć go na powierzchnię! Wszak przekleństwo księżniczki Amen-Ra pozostaje w mocy do dziś dnia, póki ona nie powróci do Luksoru.


Moje 3 grosze


Jako racjonalista i materialista dialektyczny oczywiście wykluczam wszelkiego rodzaju działania nadprzyrodzone, klątwy,  przekleństwa i inne temu podobne cudowności. Mogło być wiele różnych przyczyn śmierci tych ludzi i opisanych wydarzeń. Ale jest jeszcze jedna, dziwna i zarazem ciekawa okoliczność, która nie wygląda na zwykły przypadek czy zbieg okoliczności.

No bo popatrz Czytelniku na zamieszczone tu ilustracje: trzy statki toną z trzech różnych powodów: RMS Titanic – zderzenie, a raczej otarcie się o górę lodową; RMS Empress of Ireland – zderzenie z SS Storstad, zaś RMS Lusitania – trafienie torpedą wystrzeloną z U-20. A teraz pytanie: Jaka jest cecha wspólna tych trzech katastrof?  

Odpowiedź brzmi – wszystkie te statki zostały ugodzone w prawą burtę, i wszystkie poszły na dno przegłębiając się na dziób i sterburtę!

I jeszcze jedna dziwna ciekawostka: w identyczny sposób, po najechaniu na minę, w dniu 21.XI.1916 roku, na pozycji N 37°4205 - E 024°1702(Morze Egejskie) w ciągu 55 minut na dno poszedł sister-ship Titanika – HMHS Britannic! Co ciekawsze – mina eksplodowała w przedniej części prawej burty! Na szczęście udało się uratować niemal wszystkich członków załogi i personelu szpitalnego. Przypadek? Jeżeli tak, to bardzo, bardzo dziwny!

W podobny sposób, poszedł na dno w dniu 26.VII.1956 roku, jeszcze inny transatlantyk – włoski pasażerski liniowiec SS Andrea Doria, który zatonął po kolizji radarowej ze szwedzkim statkiem SS Stockholm. I znów (kolejny przypadek???) dziobnica szwedzkiego statku wbija się w prawą przednią część burty włoskiego liniowca, który poszedł na dno na pozycji N 40°30’ – W 069°52’ (50 mn od latarni morskiej Nantucket). Włoski statek poszedł na dno w dostatecznie długim czasie, by uratować niemal wszystkich pasażerów i członków załogi.

Wszystkie te katastrofy dają do myślenia, bo możemy mówić zatem raczej o klątwie Titanika, a nie jakiejś tam mumii. Tylko… - skąd wzięła się klątwa Titanika, bo od niego wszystko się zaczęło?

Zacznę od tego, że ten statek nie został ochrzczony! Nie rozbito mu o dziobnicą butelki szampana, czy choćby wody morskiej!

Jego horoskop – wedle czeskiej astrolożki Zošy Klinkorovej – był także nieciekawy i nie wróżył mu niczego dobrego, podobnie jak horoskopy zdecydowanej większości jego pasażerów.

Kolejna przesłanka: jak głosił slogan reklamowy, nawet Bóg nie byłby w stanie go zatopić – co samo w sobie stanowi bluźniercze wyzwanie.

Poza tym transportowano na jego pokładach przynajmniej dwa niebezpieczne artefakty: mumię księżniczki Amen-Ra i figurę Szatana – jak głosi popularna pogłoska.

No i wreszcie załoga była niezgrana, niedotarta, jej ukompletowanie niepełne, oficerowie pozamieniani funkcjami, a taki zespół może popełnić o wiele więcej błędów, niż ludzie, którzy już ze sobą pływali. I te błędy zostały popełnione!

OK., ale to dotyczy Titanica, a co z resztą statków? Co Wy na to Czytelnicy?    


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka”, nr 20/2015, ss. 20-21 i Internet
Przekład z j.rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©