Powered By Blogger

poniedziałek, 26 września 2022

Dziennik łowcy upiorów (3)

 


Pandemonium pod Tatrami

 

W centrum wyobrażeń Váchala, pobudzonych lekturą książki Calmeta, znajdują się także autentyczne świadectwa o wilkołakach, o których sam pisał:

Wilkołak, Lupus raptus, Laccerator agriothymiae, to najstraszniejsza i najstraszniejsza istota wśród duchów, to ludzka dusza, która żyjąc w ludzkim ciele, w okrucieństwie i mękach, rozlewie krwi i morderstwach, upodobała to sobie, aż w końcu została ugryziona przez innego wilkołaka. Z cząstek grzesznych dusz, a także z astralnych i materialnych ciał zwłok powstaje ciało na wzór wilka. Wilkołak, oprócz ciała podobnego do wilka, może również nosić ciało ludzkie, wykorzystując płynne siły żywych istot (życie zmagazynowane w emanacji krwi) poprzez wysysanie krwi, aby utrzymać się przy życiu. Właściwie jego jedynym celem jest utrzymanie się przy życiu kosztem żyjących ludzi. Nie znoszą zapachu czosnku. Najstraszniejsza infekcja astralna, ukąszona przez wilkołaka za życia, prowadzi do śmierci ciała, a jeśli serce zmarłego nie było żywe, przebite kwadratowym kołkiem z osiki, to samo ożywa w nocy, nie ma spokoju w grobie i tak długo swoim ciałem astralnym wychodzi z grobu i gryzie wszystkie żywe istoty, aż zamienia swoją substancję z materii cielesnej w prawdziwie diabelską, nadającą się do nawiedzenia przez całą wieczność. Dopiero wtedy przybiera postać prawdziwego wilkołaka i staje się prawdziwym potworem.

 

Vlkolak (vlkodlak, vrkolak, vilkolak, wilkołak) to dawne określenie rozpowszechnione w prawie wszystkich językach słowiańskich. Powstała z połączenia starosłowiańskich słów „wilk” i „dlaka”, czyli „owłosiona zwierzęca skóra”. Wilkołak, w przeciwieństwie do wampira, był żywym człowiekiem z magiczną zdolnością przemiany w wilka. Mógł stać się człowiekiem zrodzonym ze związku kobiety i wampira, podczas gdy było odwrotnie – dziecko wilkołaka i czarownicy stało się wampirem. Inne warianty wspominają o noworodkach w nowiu księżyca lub urodzonych stopami do przodu. W Zamaguri i Spiszu dominowała opinia, że ​​człowiek o dwóch sercach stał się wilkołakiem. Innym razem wystarczyło napić się z wilczej łapy i człowiek zyskał zdolność do przemiany.

Istnienie wilkołaków, oczyszczonych z nalotu i brudu demonologicznych skrybów minionych stuleci, można rozumieć jako pewien rodzaj ludzkiej angelofagii wśród tych, którzy przestali być nie tylko teistami i deistami, ale także świadomymi stanu wojny między teraźniejszością a nieznanym – zauważa Josef Váchal.

 

Na Słowacji wilkołaki były tradycyjnie przekształcane przez przechodzenie przez pięć kołków wbitych w ziemię w dowolnym momencie po pierwszej transformacji, ale najczęściej w czasie przesilenia zimowego lub letniego. Pod postacią wilka lub człowieka z głową wilka atakowały ludzi i zwierzęta, rozrywając je i dusząc. Mieli zwierzęce serce, a ich natura była okrutna: często zjadali własne dzieci.

 

Váchal przebywał na Słowacji, a w miejscowym folklorze badał także fenomen zmór, znanych jako gnava, hnetuch, prilihač, mara, mura, nora, sedielko, sedlisko, zmora czy zmor. Najczęściej zmora była uważana za żywą osobę o wrodzonych lub nabytych zdolnościach magicznych, stworzenie, złowrogi byt duszący śpiącego człowieka, który jako uosobiona przyczyna choroby wysysał z niego krew lub energię życiową. Idee te kojarzyły się przede wszystkim z żywą kobietą, od której dusza odchodziła w nocy, by skrzywdzić śpiących w zoomorficznej postaci ropuchy, kota, myszy, rozmaitych obrzydliwych stworzeń czy bezkształtnego ciężaru. Idee pisarzy na temat kształtu zmory znacznie się różnią: niektórzy twierdzą, że jest okrągła, inni twierdzą, że jest kanciasta; jednak wszyscy zgadzają się co do koloru, że jest cętkowany i żywy. Siła jej wyglądu jest często niezwykle przerażająca i zaciekła – komentuje Váchal.

 

Szczególny wariant tej tradycji został przedstawiony w Zamaguri i Kysucach gdzie zmora jako materializacja pożądania seksualnego dziewczyny, która w postaci ciężaru umartwiała adresata swojej namiętności, objawiającą się bladością, utratą wagi i nieznośnym naciskiem w okolicy klatki piersiowej. Váchal wspomina o tym w swoich notatkach słowami: Ćma, Pularda succuba komunalna lub inaczej katolicka, tak zwana, ponieważ nie jest widoczna dla luteranów i innych heretyków, jak to jest dla tych, którzy upierają się przy samozbawieniu się katolików wiary, pojawia się w nocy z czasem osobom śpiącym na gardle, piersi lub leżącym na plecach i powodując ogromny ucisk na barki, z którego niezwykle trudno jest wybudzić się z otępienia, a nie przyczynia się do łatwiejszego trawienia w jakikolwiek sposób.

 

Jednocześnie etiologia zmory jest niezwykle zróżnicowana w tradycji: może nią zostać noworodek (siódma córka w rodzinie, dziecko o dwóch sercach), dziecko niepoprawnie ochrzczone lub niemowlę po odstawieniu od piersi. W północnej i wschodniej Słowacji panuje opinia, że ​​te plagi powstają z dusz ludzi, którzy nie mogą znaleźć spokoju po śmierci, jak np. tzw. nieczyści zmarli (samobójstwa, straceni przestępcy, itp.). W pewnych okolicznościach wiedźma, upiór typu wampirycznego lub wilkołak może również zabić, co wskazuje na wzajemne powiązania wyobrażeń o tych istotach.

 

Praktyki obronne i lecznicze skoncentrowane na ich odpieraniu. W pobliżu chorego składano rzeczy święte (uświęcone haluki, kreda Trzech Króli), wieńce czosnkowe, a na Spiszu skropiono go wodą święconą. O ile w Szaryszu zawieszali na szyi ofiar worek z okruchami ze stołu wigilijnego, gdzie indziej jako zawartość woleli glinę z grobu, a praktyka ta zaowocowała mrocznymi groteskowymi rytuałami, w których ofiara wypijała wywar z czaszki zmarłego.

 

Ponieważ zmora, podobnie jak wampir, mogła też przedostawać się przez wąską szczelinę lub dziurkę od klucza, przyjęło się wbijać w nie igłę, na progu umieszczać skrzyżowane siekiery, pod łóżkiem szydło lub sierp, a plewy rozsypywać przed dom. Wierzono, że łuski zboża przykleją się do jej wnętrzności, które zostawiła na progu przed wejściem do domu i po powrocie nie będzie już w stanie zabrać ich z powrotem do swojego ciała. Nasi pomysłowi przodkowie nie pozostawiali nic przypadkowi, jeśli chodzi o możliwości walki ze zmorą. W Trenczynie figurę uformowaną z jego własnych ekskrementów nałożyli na klatkę piersiową dziecka, gdzie indziej owinęli dom nitkami splecionymi przez siedmioletnią dziewczynkę. Jednak za najskuteczniejszy uznano pentagram namalowany jednym pociągnięciem na drzwiach, zwany jako „muria noha ”.

  

Z cmentarza na sabat czarownic

  

Widoki cmentarzy i miejsc pochówków, zwłaszcza w górach, są wzruszające. Ogrodzony kilkoma listwami lub deskami, aby bydło nie zniszczyło i nie pokaleczyło się o wypasione krzyże, wiele z nich także „nowoczesnym” drutem kolczastym, sprawia wrażenie pastwiska. Zwłaszcza cmentarze leśne są bardzo malownicze; zmarli pod rosnącymi korzeniami jodeł i świerków nie mogą opłakiwać wilgoci ostatniego łóżka, jak w Olšanach, gdzie trupy leżą w wodzie. Często przegapisz krzyże w wysoko rosnącej trawie, a drewniana komnata śmierci wydaje się być zwyczajną szopą; celujesz w ogrodzoną drutem, pozorną kulturę leśną, aby odkryć w tej chacie jakąś nową pszczołę miodną i dopiero na miejscu zorientujesz się, gdzie jesteś - znajdujemy w notatkach Váchala romantyczne, ale w końcu drobiazgowo trafne opisy lokalne cmentarze na Donovalach, tak jak można by się wreszcie spodziewać po znawcy wampiryzmu. Miejsca ostatniego spoczynku, a właściwie ostatniego spoczynku zmarłych, to magiczna arena między strażnikami starożytnego zakonu a zmarłymi, którzy odmawiają lub nie mogą odejść. Łowca wampirów przemykający przy świetle latarni wśród pochylonych nagrobków i zardzewiałych krzyży zaniedbanego cmentarza, po kolana w przyziemnej mgle i niosący torbę z narzędziami, od dawna jest postacią z horrorów, ale zawsze było mu znacznie bliżej rzeczywistości niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. A procesje żałobne, rytuały pożegnalne czy metody pogrzebowe, zwłaszcza na terenie niekonsekrowanym, były przedmiotem szczególnej uwagi znawców tego zawodu. Wreszcie Josef Váchal był podobnie spostrzegawczy podczas swojego pobytu na Donovalach:

Mniej więcej tydzień po naszym przybyciu do Bull zmarła tu stara kobieta i tak cicho, jak żyła, została również pochowana. Biedny Šimlík zabrał trumnę zmarłego po równie biednej drabinie do Donoval, gdzie najbliższy cmentarz, przyzwoicie otoczony białym murem, z najwspanialszym pomnikiem Zwolenia z tyłu.

 

W opisie tej skromnej ceremonii nie ma nic szczególnego poza empatycznym makijażem odsłaniającym uważne oczy i współczujące serce, ale wszystko zmienia się, gdy dowiadujemy się, że Váchal natychmiast wykorzystał swoje wrażliwe zdolności i spojrzał na sytuację swoim wewnętrznym wzrokiem: Stara kobieta, właściwie jej astral, usiadła na trumnie. Duch ludzi idących za trumną był niezwykle poważny, bo w takich momentach nie może być inaczej. Większość obecnych, przekonana o słynnym zmartwychwstaniu, myślała o nim, jak również o niebie i piekle; żaden z nich nie był pewien, dokąd pójdzie po śmierci. W końcu, jeśli o mnie chodzi, myślałem tylko o cmentarzu nad Dunajem, który jest pełen piasku i kamieni; obserwowałem w myślach cały proces rozkładu martwego ciała, od naturalnego pękania czaszki i powstawania zwłok w pojedynczych wnętrznościach, po nagły rozpad ciała i ścięgien.

 

Diagnostyka okultystyczna tego przypadku była kontynuowana dzięki niezwykłym predyspozycjom wspomnianej już towarzyszki Váchala, Anny Mackovej, która była nie tylko utalentowaną artystką, ale w ramach swoich parapsychologicznych zdolności opanowała również technikę odrywania się od ciała, trywialnie zwaną „podróżą astralną”. I to właśnie tą techniką kontaktowała się ze zmarłymi z osady Bully.

W sposób, który jest dość prosty i łatwy do wyjaśnienia przez osoby badające okultyzm, podczas jednej ze swoich nocnych podróży w swoim ciele astralnym spotkała zmarłą z Bull, która właśnie odłączyła się od jej fizycznego ciała. Jeśli ona skarżyła się, stąd w pełnym sensie swojej fizyczności, pierwsza będąca na chłód, który (podobno) przenika ją nie tylko w grobie, ale także za nocną strażą na cmentarzu, uważała za swój obowiązek pomóż jej, słuchając ducha. To naturalne, że chłopka z Bull, z pewnością za życia pobożna i poprawna kobieta, teraz, gdy nie żyje, nie miała tam nic więcej do roboty poza jej ciałem, które powoli rozkładało się na cmentarzu Donoval, kiedy była odpowiednio wyposażona jak ciało astralne.

 

Wymagało to w końcu uwagi samego Josefa Váchala, którego ta sprawa doprowadziła do przeszukania miejsca rzekomych sabatów czarownic i zgromadzeń strzyg z okolicy, o których istnieniu był w pełni przekonany jako autor „Ogrodu Diabła“:

Kiedy śmierć przychodzi do takich obrzydliwości, wtedy wszystkie formacje nieuporządkowanych, za życia, myśli, jak również części złamanego przez czary ciała astralnego, spajają się, ożywają ponownie i chociaż są niematerialne, ale z przywilejem ukazania się śmiertelnikom, nadal się wściekają. Dlatego pozostając sługami diabła, wędrują po krajach i osadach, siadając na czymś w rodzaju konia, którego mają od diabła, bo jak niektórzy tego chcą, sam diabeł jest tym. Wiele już wiarygodnych osób widziało, jak stryga jeździ konno, głównie o zmierzchu lub o świcie, kiedy stryga jedzie na sabat, dając nauczkę żyjącym czarownicom. W sabaty strygi obcują z diabłami, zachodzą w ciążę i tej nocy rodzą na miejscu. Rzeczywiście, owoc przodków był godny: piekielne dasy i manasas, gryzące ludzkie głowy, w wielkiej liczbie i formach tak strasznych, że Bodin, który ujrzał te potwory w zachwycie, przeraził się nimi i zawołał do diabła: „Beatus, qui tenebit, et allidet parvulos tuos ad petram!” Co Pepríček tłumaczy na czeski: „Błogosławiony ten, kto burzy chwałę, kto wbija te młode potwory w skałę!”

 






Polowanie na donovalskie strzygi

 

Wydarzenia, których świadkiem był Josef Váchal w Donovalach, a także jego zawodowa ciekawość, sprawiły, że późnym wieczorem udał się na górę do miejsca, gdzie według starożytnych przekazów zbierały się strzygi. W tym czasie z pewnością studiował już przesądy przypisywane tym demonicznym istotom przez literaturę ludową. Zgodnie z tradycją niektóre kobiety rodziły się już strzygami lub stopniowo uczyły się umiejętności i uroków zapisanych w czarnej księdze. Ważną rolę odegrały w tym sabaty lub trzciny, czyli ciemne zgromadzenia odbywające się zwykle o północy od soboty do niedzieli. I to właśnie do jednego z tych miejsc Josef Váchal udał się z miejscowym przewodnikiem, zaniepokojony przypadkiem niepokojących objawień duchów na cmentarzu na Donovalach, gdzie niedawno dobudowano nowy grób. Ale przeczytajmy jeszcze raz z jego pamiętnika:

Wygląda na to, że nieboga z Bull zamierzała pozostać w sferze duchowej z ludzkimi instynktami, jak gdyby jeszcze żyła. Jednak bardziej zainteresowany losem zmarłej, czy już wpadła w ręce wilkołaków, zjednoczonych w powiecie bańskobystrzyckim, zamierzałem udać się o północy na spotkanie strzyg i wilkołaków, na skałę Baraňa Hlava. Na Baraňí Hlavie byłem dwukrotnie, pierwszy raz z towarzyszem, a drugi raz tylko z psem. Objechaliśmy tę skałę później w nocy od Bull do Prašivy wraz z pracownikami firmy; Janko Bulla niosący latarkę zauważył skaczącą w naszą stronę dużą żabę i zanim udało nam się ją uratować, ktoś z firmy dźgnął ją kijem. Żałowałem, że nie pozwolono mi wypróbować przepisu Calmeta, zmuszając strzygi do zrzucania kokonów w ciałach zwierząt. Nie było jeszcze dziesiątej wieczorem; w ciągu dwóch godzin, które pozostały do ​​północy, jedna z kobiet mogła z łatwością poczynić przygotowania do zwyczajnego spotkania o północy w Głowie Barana, podobnego do tych, które zwykle muszą zrobić w nieludzkim ciele. Zabita żaba była świętoszkowato tym piekielnym kościele opiekunem szatańskiego ołtarza; mógłbym sobie wyobrazić oburzenie strzyg przybywających o północy, gdyby nie znalazły przygotowanego na uroczystość czubka Głowy Barana i oczyszczonego z wszelkich śladów ludzi, a także ich zamordowanego członka i damy od ceremonii w ciele żaby.

 

Mimo dziwaczności tego incydentu i rozważań na temat granic zaklęć zoomorficznych Josef Váchal zachował jednak logikę współczesnego człowieka mierzącego się z mrocznymi klątwami starożytnego zła, wyciągając pazury z mrocznych otchłani czasu, a raczej ludzkiej podświadomości:

Człowiek jest naprawdę potężnym stworzeniem. Może bezkarnie zabić przyjaciela, jeśli ten znajduje się w skórze innego stworzenia i jeśli nie był on cennym zwierzęciem należącym do kogoś. Ponieważ w okolicy w następnych dniach nic nie było wiadomo, ani o odnalezieniu martwej osoby zadźganej (według rany patyka w żabę) od pleców, ani o zniknięciu człowieka, wierzę, że to prawdopodobnie była tylko naturalną żabą, polującą nocą na owady, a nie o przebraną strzygą. Nie pojawiła się nawet zwykła burza z piorunami, która towarzyszy każdemu atakowi ludzkości na inny świat strzyg, wampirów i nieumarłych, i in. istot niszczących dzieła ludzkich rąk.

 

Podróż tam i z powrotem

 

W połowie września 1930 roku Josef Váchal wrócił do Pragi wraz z Anną Mackovą. Efektem ich podróży był bogato ilustrowany pamiętnik, który zaczął powstawać już w trakcie podróży. Jednak w przeciwieństwie do innych dzieł autor nie wydał jej, a jedynie związał w dwa tomy obszerne. Mimo stwierdzenia Váchala, że ​​„Podróż po Słowacji“ jest jego najpiękniejszą książką, doskonale zdawał sobie sprawę z technicznej niemożliwości druku. Pierwsza edycja odbyła się więc osiemdziesiąt lat później dzięki wspomnianemu już badaczowi Váchalov Petrowi Hrušce. Książka została wydana w 2012 roku, a Petr Hruška był nie tylko redaktorem tekstu, autorem komentarzy, ale także zaprojektował oprawę i formę graficzną dzieła. Reprezentacyjna księga z transkrypcją tekstu wzbogacona jest o wszystkie ilustracje z oryginalnego rękopisu, uzupełnione nie tylko inicjałami i rysunkami marginalnymi, ale także ilustracjami z kopii pamiętnika wykonanej przez Annę Mackovą w latach 1930-1931. Váchal ponownie zilustrował kopię nowymi, w większości odmiennymi rysunkami, tak więc wydanie bibliofilskie z 2012 roku stanowi dzieło skompilowane z obu rękopisów i łącznie czterech tomów w pełnej i po raz pierwszy opublikowanej formie. O ile oba tomy oryginału wciąż znajdują się w Miejscu Pamięci Literatury Narodowej w Pradze, to obie opisane przez nich książki z poprawkami językowymi i topograficznymi zostały odnalezione podczas przygotowań do druku „kilka zbiegów okoliczności” w bibliotece Muzeum Narodowego. Rezultatem jest ekskluzywne świadectwo Josefa Váchala o Słowacji w niewoli własnych aniołów i demonów, tak jak je postrzegał - choć przez okulary ekscentrycznego twórcy - w ówczesnych warunkach Czechosłowacji.

 

Moje 3 grosze


Początkowo miałem zamiar wysłać ten przekład do redakcji „Nieznanego Świata“, ale po namyśle zrezygnowałem. Po pierwsze - dlatego, że nie wiem, czy by tam przeszedł ze względu na tematykę (pamiętam moje boje ze śp. red. Rymuszko o publikację tekstów o „krwawej hrabinie“ i Kubie Rozpruwaczu, które uznał je za zbyt okrutne i krwawe – jakby nasza rzeczywistość była lepsza – sic!), po drugie – przekład jest kulawy, bowiem stara czeszczyzna z początków ubiegłego stulecia jest niezbyt zrozumiała, a na dodatek trzykrotna translacja z francuskiego/niemieckiego na czeski, potem na słowacki i finalnie na polski też nie pomogło w prawidłowym odczytaniu tekstów z książki o. Calmeta, dlatego jest on jaki jest – mam nadzieję, że w miarę zrozumiały. 

 

Przyznaję, kiedy po raz pierwszy usłyszałem ten referat w czasie Konferencji Phoenix w Zazrivej, to po grzbiecie przewszedł mi rój zimnych mrówek. Akurat tak się składa, że byliśmy w większości z tych miejsc i w dzień piękne i widokowe – w nocy zamieniały się w tajemnicze uroczyska tchnące mistyczną grozą. A szczególnie w te bezksiężycowe. Kiedy wychodzi się poza zasięg światła z ludzkich osad, naraz otacza nas ciemność nakłuwana tu i ówdzie światłem gwiazd czy zielonkawą poświatą Księżyca. I wtedy przypominamy sobie te wszystkie historie, o których mówił dr Jesenský... I nie dziwię się temu, skąd poszły te wszystkie opowiadania, gadki i legendy. Po prostu zrodziły je siły Natury, które tak ukształtowały Słowację, że znajdując się wśród jej lasów i gór myśli człowieka samochcący kierują się ku sprawom niesłychanym. Choć nie tak całkiem i nie do końca tak. Dla mnie słowackie noce zawsze kojarzyły się i kojarzą z magiczną atmosferą szekspirowskiego „Snu nocy letniej“. Słowacja po prostu ma to „coś“, co mogłoby być natchnieniem dla Shakespeare‘a, Verne’a, Stokera, Le Fanu czy Potockiego i im podobnych. No ale quod libet – co kto lubi.

 

Jestem materialistą dialektycznym i racjonalistą. I powinienem nie wierzyć w takie rzeczy i uznawać je za religijne brednie. I w rzeczy samej, ale... uważam, że w tych wszystkich opowieściach jest racjonalne jądro. Mamy do czynienia z mało zbadanymi, czy wręcz nie zbadanymi zjawiskami, które – czy tego chcemy czy nie – istnieją. Istnieją i są zjawiskami fizycznymi, które są subtelne i nieuchwytne (wszak są to przede wszystkim zjawiska energetyczne) ale realne i wyczuwane przez ludzi i zwierzęta – np. psy czy koty, co dotyczy duchów, widm i innych fenomenów PSI. 

 

Chciałbym w tym miejscu dodać także i to, że książki o. Calmeta z całą pewnością trafiły w ręce takich pisarzy jak Jan hr. PotockiJoseph Sheridan Le Fanu – autorów takich utworów jak „Rękopis znaleziony w Saragossie“ (polecam Czytelnikowi znakomity film Wojciecha Jerzego Hasa pod tym samym tytułem) i „Carmilla“, która doczekała się kilku adaptacji Teatru TVP i filmowych. Tam właśnie wspominane są Morawy (wtedy północno-zachodnia Słowacja była traktowana jako część Moraw) jako ojczyzna wampirów i innych upiorów. Do tego można jeszcze podłączyć niektóre utwory Aleksieja hr. Tołstoja – np. „Upiór“ i Aleksandra Puszkina. To właśnie stąd poszły legendy o „upiorach śląskich i polskich“ – dziś nazwalibyśmy je zombies – DrakuliVladzie Palowniku, który był postacią historyczną, a z którego zrobiono wampira... I tak dalej, i temu podobnie. Dzisiaj to już tylko kultura masowa i hollywoodzka szmira. Tak myślimy siedząc w ciepłych domach, przed ekranami pecetów i laptopów. Ale kiedy znajdziemy się tam wtedy czujemy zimny powiew strachu na karku...

 

Przekład z czeskiego i słowackiego - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz 
Fotokopie – ©dr Miloš Jesenský