Elżbieta Boroń vel Bronisław Rzepecki
Zapewne wszyscy interesujący się
tajemnicą Trójkąta Bermudzkiego wiedzą, że nie jest to jedyny obszar na kuli
ziemskiej, gdzie zdarzają się tajemnicze zaginięcia statków, samolotów i ludzi.
Takich miejsc na Ziemi jest więcej. Trójkąt Bermudzki jest z nich wszystkich
najbardziej znany, nie znaczy jednak, że właśnie w nim maja miejsce najbardziej
zagadkowe incydenty. Według mnie o wiele bardziej zastanawiający jest „Trójkąt
Wielkich Jezior”.
Niewiele osób zna niezwykłe
przypadki, które zdarzyły się na tym terenie, co nie jest takie dziwne, gdyż
istnieje bardzo mało literatury źródłowej na ten temat dostępnej w Polsce.
Jedną z takich pozycji jest książka kanadyjskiego ufologa Hugha Cochrane’a pt. Brama do zapomnienia”. Poniżej przytaczam
kilka przykładów zagadkowych zdarzeń zaczerpniętych właśnie z tej książki.
*
Z końcem bardzo zimnego miesiąca
maja 1889 roku, wiele statków wyruszyło z portu Kingston znajdującego się we
wschodniej części jeziora Ontario, w celu poszukiwania zaginionego statku Bavaria,
który nie dotarł do portu. Jego nieobecność wywołała niepokój wśród właścicieli
statku oraz rodzin załogi. Istniały istotne przyczyny tego niepokoju, gdyż
jezioro Ontario posiada tajemniczą anomalię jaką jest tzw. Wir Marysbough.
Wir ten stanowi obszar wodny we
wschodniej części jeziora, który ma długi rejestr dziwnych wypadków, w czasie
których zaginęły liczne statki i ich załogi. Odnośnie różnorodności
występujących tam wypadków, region ten przewyższa wszystko, co wydarzyło się w
Trójkącie Bermudzkim, czy jakimkolwiek innym obszarze znajdującym się w innej
części świata.
Biorąc to pod uwagę należy uznać
za akt odwagi ze strony kapitana i załogi statku ratunkowego Armenia,
że pożeglował prosto na te wody w poszukiwaniu zaginionej Bavarii.
Kiedy Armenia znajdowała się 9
mn od Main Duch Island leżącej wewnątrz tego tajemniczego akwenu, załoga statku
ujrzała Bavarię osiadłą w pozycji prostopadłej (do brzegu) na małej,
samotnej mieliźnie znanej jako Galloo Island. Kapitan wydał rozkaz zbliżenia
się do osiadłego na mieliźnie statku. Gdy znaleźli się oni w zasięgu głosu,
załoga Armenii zaczęła wznosić okrzyki, ale nie otrzymała żadnej
odpowiedzi, nikt nie ukazał się na pokładzie odnalezionego statku. Kapitan i
kilku marynarzy weszli na pokład Bavarii, lecz nie znaleziono
najmniejszego śladu załogi. Wśród dokonanych na statku spostrzeżeń stwierdzono
niewielką ilość wody w ładowni, ale nie stanowiło to żadnego zagrożenia w
podróży. Po uwolnieniu statku z mielizny pożeglował on o własnych siłach do
Kingston.
W kabinie kapitana znaleziono
wszystkie jego dokumenty i skrzynię zawierającą znaczną sumę pieniędzy. W piecu
kuchennym znajdował się świeżo upieczony chleb. Najdziwniejsze ze wszystkiego
były leżące na pokładzie przedmioty, przy których dokonywano napraw. Odnosiło
się wrażenie, że odłożono je nagle, jakby marynarz przerwał pracę z zamiarem
rychłego powrotu, ale nie wiadomo z jakich powodów nie powrócił on już nigdy.
Jedyną żyjącą istotą na statku był kanarek, który znajdował się w klatce w
jednej z kabin.
W jasny, czerwcowy poranek 1900
roku, statek Picton zbliżał się do Wiru
Marysbough, za nim płynęły dwa kolejne statki: Minnes i Acacia,
które miały Pictona w zasięgu widzenia, i nagle załogi tych statków
zauważyły, że w jednej minucie Picton znajdował się w pewnym
miejscu, a w następnej znikł! Zgodnie z zeznaniami świadków nastąpiło to nagle.
Mimo przeprowadzonych natychmiast poszukiwań nie odnaleziono ani wraku ani
ludzi. Kilkanaście dni później, koło portu Sacket Harbor, pewien rybak zauważył
pływającą butelkę, wewnątrz niej znajdowała się kartka od Jacka Sidney’a – kapitana statku Picton. Butelka była
mocno zakorkowana, a jej zatyczka była przymocowana drutem. Na kartce znajdował
się tekst, że przywiązuje się on do swego syna mając nadzieję, że zostaną razem
odnalezieni.
Wskazuje na to fakt, iż mimo że Picton
znikł nagle, to jego kapitan żył jeszcze przez pewien czas po tym wydarzeniu.
Musiał przecież mieć czas na znalezienie flaszki, napisanie i włożenie listu,
wreszcie zakorkowanie jej i obwiązanie drutem. Musiał także znaleźć kawałek
liny i związać się nią ze swoim synem. Pisemna informacja sugeruje, że kapitan
wiedział o zbliżającej się śmierci. Można więc przypuścić, że znalazł się on we
wrogim środowisku, z którego nie widział możliwości wyjścia…
Z początkiem grudnia 1942 roku,
tankowiec SS Clevco holowany przez holownik SS Admiral za pomocą holu
długiego na 30 m przez zachodnia część jeziora Erie. Pod wieczór widzialność
pogorszyła się, a wkrótce załoga Clevco podniosła alarm, gdy stwierdziła,
że lina holownicza nie przechodzi pod wodą w sposób normalny, lecz zahacza o
dno jeziora. Kapitan Clevco nawiązał natychmiast kontakt
z właścicielem holownika oraz amerykańską Strażą Przybrzeżną podając swoją
pozycję.
Gdy kutry USCGC Ossipee
i USCGC Crocus przybyły na wskazane miejsce niczego nie znalazły.
Wkrótce do poszukiwań włączył się samolot, który rozszerzył obszar poszukiwań i
odnalazł Clevco w odległości 16 mn od miejsca podanego przez kapitana
tankowca. Zaczęła się jednak gęsta śnieżyca i statek znikł z pola widzenia
pilota. Na pokładzie Crocusa wybuchł tajemniczy pożar, a
załoga znalazła się pod kontrolą sił, które spowodowały uszkodzenia i zmusiły
załogę do powrotu do bazy. Na Ossipee przestała nagle działać
busola żyroskopowa i kuter został otoczony białą mgłą. Zawaliło się stalowe
sklepienia w głównej kabinie. Członkowie załogi zaczęli nagle chorować i nie
byli w stanie pełnić swych obowiązków. Zaprzestano więc poszukiwań i kuter
także powrócił do portu. Po SS Clevco zaginął wszelki ślad…
CDN.