Poniższy przypadek jest związany
z olbrzymim monolitem kamiennym o wadze setek ton, który… zniknął bez śladu!
Jest to jedna z ciekawszych historii dotyczących omawianego akwenu.
Cała historia rozpoczęła się
wiosną 1804 roku. Statek Lady Murray żeglował przez jezioro
Ontario w kierunku Presqu’ile Bay znajdującej się na północnej stronie jeziora.
Podróż odbywała się bez zakłóceń, dopóki statek nie zawinął do zatoki. Wtedy to
jeden z marynarzy zauważył na powierzchni wody coś niezwykłego w jednym
niewielkim miejscu fale zachowywały się dziwnie w porównaniu do powierzchni
wody znajdującej się dookoła. Kapitan Charles
Sellec rozkazał zatrzymać statek i wysłać łódź, po czym z kilkoma
marynarzami popłynęli, aby zbadać to z bliższej odległości. Odkryli oni, że w
tym miejscu znajduje się „skała” o długości 13 m, która znajduje się pod
powierzchnią wody na głębokości ok. 1 m. gdy zmierzono głębokość dookoła
stwierdzono, że boki „skały” ciągną się w dół do głębokości 100 m. Zdziwiło ich
to, bowiem dotychczas sądzono, że woda w tym miejscu jest stosunkowo płytka.
Kapitan polecił wykonać ponowne pomiary, które potwierdziły poprzednie
ustalenia. Odkrycie to było tak niezwykłe, że gdy rozeszła się o tym wiadomość,
natychmiast zaczęli przybywać na łodziach okoliczni mieszkańcy, aby popatrzeć
na głębię i zmierzyć ją własnoręcznie.
Odkrycie to miało miejsce mniej
więcej w tym samym czasie, gdy Indianin nazwiskiem Ogenicut został oskarżony o zabicie białego człowieka w małym
osiedlu znajdującym się na północ od jeziora. Został on wtrącony do więzienia i
postawiony przed sądem. Jednakże morderstwo było popełnione w innym miejscu i
prawo wymagało, aby tam również odbyła się rozprawa sądowa. Wybrano tedy
nowopowstałe miasto Newcastle. W związku z tą decyzją wydano zarządzenie, aby
rządowy szkuner Speedy przewiózł sędziego wraz z urzędnikami i grupą
dostojników do tego miasta.
Dowódca szkunera kapitan Richardson miał dziwne przeczucia
odnośnie tej podróży i próbował przekonać urzędników, aby ja odłożyli.
Odrzucili jednak tą propozycję, a wobec nieustępliwości Richardsona powiedzieli
mu aby zszedł ze statku i pozwolił dowodzić nim kapitanowi Paxtonowi, co też się stało. Również pasażerowie zignorowali
ostrzeżenia Richardsona i tłumnie zapełnili statek, a jedynym, który nie chciał
jechać był Ogenicut, ale on akurat nie miał wyboru.
W nocy miał miejsce sztorm, a
naoczni świadkowie twierdzili, że szalał on z wściekłością nie widzianą
uprzednio na tym jeziorze. Widzieli oni również statek, który jakby przyciągany
przez ogromny magnes kierował się prosto do miejsca, gdzie znajdował się
monolit. Wkrótce znikł z pola widzenia i… nie znaleziono go już nigdy. Na
pokładzie znajdowali się dostojnicy, zrozumiałe więc jest to, że rozpoczęto
zakrojone na szeroką skalę akcję poszukiwawczą. Przebadano akwen dookoła
monolitu – poszukujących czekała jednak niespodzianka. Nie było ani monolitu,
ani 100-metrowej głębi. Dno było płytkie i piaszczyste.
Podobnie jak w Trójkącie
Bermudzkim tak i na tym akwenie tajemnicze zdarzenia dotykały nie tylko statki,
ale również i samoloty.
W 1966 roku doświadczony pilot
leciał lekkim samolotem dobrze znaną sobie trasą wzdłuż południowego brzegu
jeziora Erie, gdy nagle napotkał mgłę, która spowiła jego samolot i przerwała
wszelki kontakt wzrokowy z dziemią. Pilot krzyczał do mikrofonu, do zdumionych
kontrolerów lotu w Cleveland Air Traffic Central Center (OH), że nie wie co się
stało i że znajduje się w korkociągu spada gwałtownie w dół. Połączenie radiowe
zostało nagle przerwane, a jednocześnie echo samolotu zniknęło z ekranów
radarowych. Mimo natychmiastowych poszukiwań nie znaleziono niczego.
8.XI.1977 roku, Tom Walker, pilot o 9-letnim
doświadczeniu wystartował z Toronto Island Airport do Queen Sound znajdującego
się w odległości 130 km na północ od jeziora Ontario. Nigdy nie przybył do
celu. W dwa dni później znaleziono go leżącego na głównej autostradzie w
zamieszkałym obszarze na przedmieściach Toronto, skąd został wzięty do
miejscowego szpitala. Po wyleczeniu złamanej kostki i wielu innych obrażeń
powiedział, że ostatnią rzeczą jaką pamięta było to, że wleciał w chmurę lub
mgłę. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje ani nie mógł powiedzieć co się
działo z jego samolotem.
Jesienią 1960 roku, dwa samoloty
odrzutowe typu CF 100 należące do
Kanadyjskich Sił Powietrznych przecinały niebo z duża prędkością w pobliżu
północnego brzegu jeziora Ontario. Samolot znajdujący się z tyłu miał widok na
samolot prowadzący aż do czasu, gdy znalazły się one wśród drobnych chmur. Nagle
lecący na przedzie samolot znikł z nieba. Zdumiony tym pilot drugiego samolotu
szybko przebadał niebo dookoła zarówno w górze jak i na dole. Samolotu nigdzie
nie było. Zameldował o tym do bazy, skąd otrzymał potwierdzenie, że na ich
ekranach radiolokatorów jest tylko jedno echo. Będąc przekonany, że jego
koledze przydarzyła się jakaś awaria, zaczął kołować w powietrzu poszukując
unoszącego się spadochronu lub dymu na dole. Nie znalazł nic. Jedynym śladem
świadczącym o tym, że samolot był uprzednio na niebie była smuga
kondensacyjna po zaginionym odrzutowcu. Urywała
się ona nagle w miejscu, gdzie samolot znikł. Zgodnie z raportem sporządzonym
przez Canadian Air Forces, zaginiony samolot nr 18469 nie został nigdy
odnaleziony na dnie jeziora Ontario, ani też w żadnym innym miejscu.
Znikające statki i samoloty to
nie wszystko…
W lutym 1913 roku, w zachodniej
części jeziora Ontario miało miejsce dziwne zjawisko, które obserwowali liczni
mieszkańcy Toronto. Opisywali je jako dziwną nocną procesję świateł
przecinających niebo z NW na SE. Przelot ten trwał 5 minut, a jego świadkami
byli dwaj astronomowie, z których jeden oświadczył, że było to podobne do
pociągu ekspresowego oświetlonego nocą. Następnego dnia znów zaobserwowano
podobne zjawisko. Tym razem obiekty były widziane na jasnym tle nieba i były
one ciemne. Przelatywały w grupach po trzy i po siedem, a ich kurs prowadził z
NE na SW.
Nad regionem Wielkich Jezior istnieje jeszcze coś bardziej zagadkowego niż kule świetlne (BOL) widziane na niebie. Są świadkowie, którzy twierdzą, że widzieli przepływające dawne statki, które już nie istniały w czasie, kiedy miały miejsce obserwacje (statki-widma). Najbardziej godnym uwagi statkiem-widmem, który miał miejsce na jeziorze Ontario jest ten, który zdarzył się w 1910 roku, w porcie Etobicoce, o godzinie 01:30 w nocy. Załoga jednego ze statków wycieczkowych została zbudzona wyciem syren oznaczającym nieszczęście. Cała załoga wyskoczyła na pokład i zobaczyła na jeziorze statek parowy, którego okna kabin były oświetlone lampkami olejowymi. Syreny tego statku wydały cztery długie gwizdy oznajmujące, że statek znajduje się w niebezpieczeństwie. Niektórzy z członków załogi wycieczkowca spuścili łódź i ruszyli w kierunku parowca z zamiarem udzielenia im pomocy. Cały czas wyjąca syrena ponaglała ich. Zanim jednak dopłynęli do nich, statek zniknął! Dookoła łodzi powstawały fale, jakie tworzą się po przejściu statku uderzające o łódź, ale statku nie było!
I ostatni przykład wskazujący iż
być może za te zdarzenia – lub przynajmniej ich część – odpowiedzialni są
Kosmici…
Pewnego popołudnia w lecie 1972 roku, pewien człowiek z Buffalo, pragnący zachować anonimowość, wybrał się na ryby. Wziął swoją łódź i popłynął w kierunku wschodniej części jeziora Erie. W tym dniu ryby jednak nie brały i jedyną rzeczą zakłócającą spokojną powierzchnię wody był plusk haczyka z przynętą. Wtem, nagle i niespodziewanie, z wody wyleciał srebrzysty obiekt w kształcie dysku i poszybował w górę nieba z taką siłą, że fale wody zalały prawie całą łódź wędkarza. Obiekt miał ok 10-11 m średnicy i wyprysnął z wody w odległości ok. 90 m od łodzi…
Źródło – „Sfinks” nr 7/1991, ss.16-17