Wiktor Bumagin
Zanurzony w zieleni Lipieck ze swoimi 430.500
mieszkańcami uważany jest za drugie pod względem liczby ludności miasto w
Obwodzie Czarnej Ziemi, piąte w Centralnym Okręgu Federalnym i dopiero 39. w
całej Rosji. Stanowi trzon największej rosyjskiej aglomeracji specjalizującej
się w pełnocyklowej metalurgii żelaza. I choć miasto jest nudno
uprzemysłowione, jego mieszkańcy znają wiele ciekawych, czasem wręcz bajkowych
historii o swoim Lipiecku.
Lipiecka
miłość Hermanna Göringa
Oczywiście najsłynniejszą miejską legendą Lipiecka
jest historia miłosna lokalnej piękności Nadieżdy Goriaczowej i
przyszłego ministra lotnictwa Rzeszy Niemieckiej Hermanna Göringa.
Zacznijmy od tego, że zgodnie z Traktatem Wersalskim podsumowującym skutki I
wojny światowej Niemcy utraciły prawo do posiadania ponad 100-tysięcznej armii
i nie mogły już produkować czołgów, samolotów, łodzi podwodnych i podobnego
sprzętu. Władze niemieckie, przy pomocy młodego Związku Radzieckiego, zdołały
jednak obejść to porozumienie. To właśnie na terenie ZSRR otwarto wspólne kursy
dla załóg czołgów, w Czapajewsku otwarto fabrykę produkującą zakazaną broń
chemiczną, a w Lipiecku powstała tajna szkoła lotnicza, która działała w latach
1925–1933.
Już w 1923 roku utworzono tam Wyższą Szkołę Pilotów
Wojskowych. Jednak po kilku latach zamknięto ją pod pretekstem „niewystarczającego zaplecza
materiałowego i technicznego”. W rzeczywistości szkołę zamknięto ze względu na
to, że na jej miejscu ulokowano 4. Odrębny Oddział Szkoleniowy, mający realizować „zadania specjalne w
zakresie szkolenia radzieckiego i zagranicznego personelu lotniczego”. Co
więcej, przez personel zagraniczny nie mieli na myśli przyjaciół z Kominternu,
jak mogłoby się wydawać, ale Niemców.
To tam, według legendy, wielokrotnie reprodukowanej
w prasie i innych mediach oraz książkach udających poważne, Hermann Göring
przeszedł swego rodzaju przekwalifikowanie. Wraz z innymi niemieckimi pilotami
był częstym gościem lokalnych dansingów, gdzie poznał bardzo atrakcyjną córkę zawiadowcy
stacji, Nadieżdę Goriaczewą. Początkowo kochankowie porozumiewali się za pomocą
rosyjsko-niemieckich rozmówek, a następnie, aby lepiej zrozumieć swoją „Herę”,
Goriaczewa zaczęła uczyć się niemieckiego.
Jednak burzliwy romans nie trwał długo. Już w 1926
roku Göring wyjechał do ojczyzny, a Nadia pozostała w Lipiecku. Pilot obiecał
jednak wrócić i zabrać ze sobą ukochaną. Rozpoczęła się między nimi korespondencja,
która pomimo małżeństwa Göringa trwała rzekomo aż do końca czerwca 1941 roku.
Goriaczowa napisała do niego, że jest gotowa nosić swoją miłość przez całe
życie, a kiedy „gruby Herman” spadł z konia i zranił się w nogę, zainteresowała
się zdrowiem kochanka. Część listów z Rzeszy nie docierała jednak do Nadieżdy i
trafiała do archiwów NKWD.
Oczywiście romantyczna legenda, ale w rzeczywistości
Göring nie miał wówczas czasu na studia w ZSRR, a już na pewno nie na
romanse. Faktem jest, że podczas leczenia przypadkowego urazu uzależnił się od
morfiny, po czym przez długi czas próbował pozbyć się narkomanii. (Göring uzależnił się od morfiny po postrzale,
który odniósł w czasie próby puczu w Monachium – przyp. tłum.) Göring był nawet leczony z tego powodu w dwóch
austriackich klinikach psychiatrycznych. I dlaczego potrzebował przekwalifikowania
w Lipiecku? W czasie I wojny światowej, począwszy od jesieni 1915 roku, Göring
był pilotem myśliwca, a od 3 lipca 1918 roku dowodził 1. Dywizjonem Myśliwskim
Richthofena, elitarną jednostką lotniczą armii niemieckiej. W bitwach powietrznych
zestrzelił 22 samoloty wroga i został odznaczony Krzyżem Żelaznym (Było to odznaczenie Pour le Mérite czyli Order Zasługi – przyp. tłum.). W latach dwudziestych nie nastąpiły żadne
rewolucje techniczne, a on, jako pilot pierwszej klasy, najwyraźniej po prostu
nie potrzebował przekwalifikowania. Dlatego historycy coraz częściej zgadzają
się, że jego pełny imiennik studiował w Szkole Lotniczej w Lipiecku, ponieważ
nazwisko Göring (lub Goering) jest bardzo powszechne w niektórych regionach
Niemiec, a imię Hermann również nie jest tam rzadkością.
Z tej legendy wynika kolejna legenda. Podobno
podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej Niemcy nie zbombardowali Lipiecka, skoro Göring
wydał taki rozkaz, dbając o bezpieczeństwo swojej ukochanej. Jednak na
podstawie danych z dokumentów archiwalnych i wspomnień mieszczan lokalni
historycy dowiedli czegoś przeciwnego: Lipieck był wielokrotnie bombardowany.
Ich głównym celem było lotnisko wojskowe i zabudowania zakładów
metalurgicznych. Na przykład fabryka Swobodny Sokół została zbombardowana 11
razy. Doszło także do nalotów na budynki mieszkalne i Sobór Narodzenia
Pańskiego, ale na szczęście nie spowodowały one dużych ofiar wśród ludności
cywilnej.
I Piotr Wielki był tutaj
Ale co z Hermannem Göringiem, gdy wśród miejskich
legend Lipiecka pojawi się sam pierwszy cesarz wszechrosyjski Piotr Wielki!
Jedna z tych legend opowiada, jak pewnego dnia Piotr I, zatrzymując się w
klasztorze Paroi, zobaczył tam złoża rudy brunatnego żelaza i zaczął mówić
opatowi klasztoru, że zamknie klasztor i otworzy na jego miejscu hutę żelaza.
Następnie bracia klasztorni obiecali pokazać władcy miejsce, w którym leży
jeszcze więcej żelaza. Takim miejscem okazał się klasztorny młyn. Tam powstała
pierwsza huta żelaza w Lipiecku. Fabryki powstałe wówczas w tym bardzo małym
miasteczku produkowały bogaty asortyment wyrobów dla armii i marynarki wojennej
Piotra Wielkiego: armaty, kule armatnie, kotwice, pistolety, stroiki, bagnety,
granaty, bomby, miecze, kordy, młotki, śrubokręty, dłuta, żelazo, drut,
gwoździe i doskonałej jakości stal.
Innym razem, spacerując z admirałem Senjawinem
wzdłuż rzeki Lipówki, cesarz zauważył źródło tryskające z ziemi. Wiedząc
doskonale o leczniczych właściwościach wód mineralnych, Piotr I nakazał zbadać
skład wody źródlanej i zainstalować studnię w miejscu jej źródła. To dzięki
wodom mineralnym i dalekowzroczności wielkiego reformatora Rosji XIX i początku XX wieku
prowincjonalny Lipieck stał się znany w całym imperium jako „rosyjskie
Baden-Baden”. Kurort był ulubionym miejscem wypoczynku szlachty z całej Rosji.
W XIX wieku Lipieck został wychwalany jako kurort
przez słynnego dramaturga, księcia Szachowskiego. Jego wodewil o życiu
kurortowym, miłości i oszustwie „Lekcja dla kokietek albo wód lipieckich”
wystawiany był na scenach teatralnych Moskwy i Petersburga z liczną
publicznością. Jedna z bohaterek spektaklu wykrzyknęła z zachwytem: „Wyznaję
wam, że Lipieck to raj naziemny! Życzliwość mieszkańców i rozkosze natury
przydadzą mi się tu bardziej niż cała woda świata!” Ogólnie rzecz biorąc, przez
lata wody Lipiecka odwiedzało wielu wybitnych ludzi: cesarz Aleksander I
Błogosławiony, wciąż następca tronu - Aleksander II Wyzwoliciel, w
towarzystwie poety Wasilija Żukowskiego, a także Nikołaja Karamzina,
Aleksandra Gribojedowa, poetę Piotra Wiazemskiego, pisarza Piotr
Boborykina, Jurija
Lermontowa (ojciec Michaiła
Lermontowa), rodzina Gonczarowów z wciąż małą Natalią - przyszłą żoną Aleksandra
Siergiejewicza Puszkina, jego „cudowną chwilą” Anną Kern i pierwszą
rosyjską poetką Anną Buniną.
Atrakcje
z diabelstwem
Jeśli chodzi o obwód lipiecki, jak na rosyjskie
standardy jest on bardzo mały, choć malowniczy. Powierzchnia 24.047 km kw. zapewnia mu dopiero 72. miejsce wśród regionów Federacji Rosyjskiej
jako całości i ostatnie wśród pięciu regionów regionu gospodarczego Centralnej
Czarnej Ziemi. Ale pomimo tych niewielkich rozmiarów, w regionie jest mnóstwo
miejsc owianych legendami, niosącymi ze sobą najróżniejsze czary. Na przykład w
pobliżu wsi Zamaraika w obwodzie wołowskim w obwodzie lipieckim znajduje się
obszar zwany Idolkami. Od dawna znane jest jako wylęgarnia sabatów czarownic i
innych diabelskich zachowań. Tam, dokładnie na odwrót, powtórzył się wątek
„Nocy przed Bożym Narodzeniem” Gogola – diabeł jechał na człowieku.
Chłop imieniem Iwan, który w zapleczu
rosyjskim nosił szczerze dziwny przydomek Misterch, wracał do swojej
wioski przez Zamarajskie Idolki, gdy nagle Bóg jeden wie, co wskoczyło mu na ramiona.
To coś zaczęło bić Iwana po bokach futrzastymi nogami i kopytami, a jego
szponiasta łapa chwytała chłopa za włosy. Podnosząc głowę, Misterch zobaczył
jedynie rogi i świński pysk z wystającymi kłami. Diabeł jeździł na Iwanuszce,
aż zapiały pierwsze koguty, po czym zeskoczył i zniknął.
W Zamarayce pamiętają także miejscowego żołnierza,
który w dawnych czasach służył na Zakarpaciu. Po demobilizacji zdecydował się
tam pozostać, aby się dorobić. Osiedlił się w domu młodej, niezamężnej
kobiety. A potem pewnego dnia demon naprawdę go zdezorientował - wkradł się do
pokoju gospodyni z jawnie grzesznymi myślami - będąc młodym, zdemobilizowanym! A potem
zobaczył, że gospodyni natarła się jakąś maścią, przeczytała formułę i poleciała do
komina. Żołnierz przypomniał sobie ten bełkotliwy tekst, również
posmarował się maścią i poleciał za nią.
Z odległego Zakarpacia szybko polecieli do miejsc
znanych zdemobilizowanemu z dzieciństwa, a mianowicie do Zamarskich Idolek. A
tam sabat czarownic działał pełną parą. Na zgromadzeniu żołnierz spotkał
miejscową czarodziejkę Paraszę, która go rozpoznała i była bardzo
zaskoczona. Ale zakarpacka wiedźma również go zauważyła, po czym natychmiast
przeczytała kolejny tekst i natychmiast znaleźli się z powrotem tam, skąd
przybyli. Wkrótce żołnierz opuścił Ukrainę i udał się do domu. W swojej
rodzinnej wiosce ponownie spotkał czarodziejkę Paraszę, która surowo zabroniła
mu mówić komukolwiek o ich spotkaniu na sabacie. I żołnierz utrzymywał
tę tajemnicę niemal przez całe życie, całą swoją niezwykłą historię opowiadając
dopiero przed śmiercią.
Inną anomalną strefę ziemi lipieckiej można
zobaczyć, jeśli przed dojazdem do wsi Masłowka w obwodzie Dankowskim skręcimy
natychmiast w lewo w pobliżu drogi zaporowej i pojedziemy polną drogą pofałdowaną
wzdłuż koryta rzeki Paniki. Tam po 3 - 4 kilometrach na pewno natkniecie się na
zaporę na rzece, na lewo od której będzie wzniesienie, na którym porozrzucane
są ogromne kamienie. Miejsce to uważane jest za złowieszcze ze względu na starą
legendę. Mówią, że ponad sto lat temu we wsi niedaleko tego „ogrodu skalnego”
mieszkały zakochane w sobie Aniutka i Wania. Uwielbiali spotykać
się przy tych dziwnych kamieniach. Wszystko zmierzało w stronę ślubu, ale wtedy
rodzice Iwana szukali dla niego znacznie bogatszej narzeczonej i „poślubili”
syna wbrew jego woli. Aniutka przybyła na miejsce ich spotkania i rzuciła się
ze skał w dół zbocza, spadając i umierając. Iwan często tęsknił za swoją
pierwszą miłością, przychodził do cennych kamieni i pewnego dnia niespodziewanie
zobaczył tam swoją Aniutkę. Już miał do niej biec, lecz zamiast nóg dziewczyna
miała diabelskie kopyta – z powodu grzechu samobójstwa urocza piękność stała
się wilkołakiem.
Od tego czasu miejsce to cieszy się złą sławą. Ani
mieszkańcy Masłówki, ani innych okolicznych wsi – Trebunoka i Bigildino –
prawie nigdy nie chodzą na te kamienie, choć stanowią one specjalnie chroniony
obszar przyrodniczy, uwzględniony we wszystkich regionalnych katalogach
turystycznych. Co więcej, w całym rejonie Dankowskim zakątek ten czasami
nazywany jest „Złymi Kamieniami”, czasem „Diabelskimi”, czasem „Czarownicami”.
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz