Jana Čavojská
Dr Miloš Jesenský
rozwiązuje rebusy Przeszłości.
Czy byli na Słowacji
Templariusze, którzy zakopali tutaj wraz ze swym Wielkim Mistrzem także swój
skarb? Czy udało się alchemikom z Bratysławy wyprodukować złoto? Odwiedźmy z
nami miejsca słowackich zagadek.
Wojownicy, którzy byli także
mnichami. Rycerze Czerwonego Krzyża, których zwano także Rycerzami Chrystusa i
Świątyni Salomona – z czego zostali oni znani jako Templariusze. Czy jest także
prawdą, że tajemniczy kościółek w liptowskiej wsi Martinček jest dziełem ich
rąk? I czy parę kilometrów dalej, w krypcie kościoła w Ludrovej, spoczywa ich
Mistrz – Johannes Gottfried von
Herberstein, którego podczas odwiedzin Węgier w roku 1230 zamordowali (albo
zbóje czy jego właśni ludzie – zdrajcy)? A wraz z nim mieli oni do grobu pod
ołtarzem włożyć skarb o ogromnej wartości…
Zabawa
w muzeum
- Niestety nie pozwolono nam na
archeologiczne badania – mówi dyrektor Kysuckiego Muzeum i badacz historycznych zagadek, który już od
lat szuka rozwiązania dla największych rebusów z Przeszłości. Na koncie ma
ponad 40 książek i porównują go do Dänikena.
Miloš Jesenský jest przekonany, że Templariusze przebywali na terytorium
Słowacji. Wyczytał to głównie ze źródeł pisanych i różnych zdarzeń
historycznych. Z wielu średniowiecznych twierdz zostały tylko ruiny i trudno
jest powiedzieć, czy jakie jeszcze są w nich tajemnice.
- Ale dlaczego mielibyśmy się
mylić w kwestii Templariuszy? – pyta Miloš Jesenský i oczy zabłysły mu tak,
kiedy mówi o jakiejś zagadce.
Naczelny propagator historii
studiował – dziwuj się świecie! – medycynę weterynaryjną. Jednakże nigdy nie
był weterynarzem. Od dziecka przyciągały go zagadki, pytania z Przeszłości na
które nie było odpowiedzi, zjawiska paranormalne, polemiki o Pozaziemianach i
Ich odwiedzinach na Ziemi. Tematem jego pracy doktorskiej były dzieje alchemii.
Według jego poglądów, historia nie powinna pokrywać się kurzem. Nie możemy
zamknąć jej w nudnych, pachnących naftaliną eksponatach. Wręcz na odwrót –
muzea powinny być żywymi miejscami spotkań, w których Przeszłość prezentuje
swoją prawdziwą formę. Za tym przemawia ten fakt, że dzieci poznają twórczość
Leonarda da Vinciego w centrach handlowych a nie w muzeach.
148
Ojczenaszów i banki
Wojskowy zakon Templariuszy
założyło w latach 1118-1119 ośmiu francuskich rycerzy – członków I Krucjaty.
Zakon miał ochraniać święte miejsca i pielgrzymów na drodze do Jerozolimy. Już
w 10 lat później nieli ubodzy rycerze swoją siedzibę blisko Świątyni Salomona w
Jerozolimie – 300 rycerzy i ponad 1000 piechocińców. Musieli oni przestrzegać
następujących zasad: nosić białe habity, zmówić modlitwę „Ojcze nasz” 148 razy
dziennie, milczeć przy wspólnych posiłkach, starać się o swój sprzęt i uzbrojenie,
mieszkać w skromnie urządzonych celach, przestrzegać ścisłego celibatu. Nikt
niczego nie miał na własność – wszystko było wspólne. Także tajemnice –
osobiste listy każdego brata czytano na głos. Jeszcze ściślejsze reguły
obowiązywały podczas walki. Nie mogli ustąpić, póki łopotała nad nimi flaga. Za
templaryjskich jeńców nie dawano okupu.
Ubodzy bracia stopniowo się
bogacili. Byli uwolnieni od płacenia świeckich i kościelnych podatków i danin.
Na swych terenach mogli być wybierani. Dokonywali oni jak na ten czas
rewolucyjne transakcje i operacje finansowe, podobne do dzisiejszych. Pod ich
ochroną na drogach zbójcy mieli ciężki problem i ponosili wielkie ryzyko.
Podróżny mógł wpłacić pieniądze w jednej templaryjskiej komandorii i wypłacić w
innej u celu swej podróży, albo tam, gdzie akurat przebywał. Jednakże niektórzy
myśleli, że templariuszowscy alchemicy znaleźli sposób jak zamienić ołów w
złoto i dlatego byli tacy bogaci.
Czerwoni
mnisi i zagadkowa śmierć
Na górze we wsi Martinček,
zaledwie kilka kilometrów od Rużemberoka, stoi średniowieczny kościół ozdobiony
pięknymi freskami. Góra ta w źródłach pisanych nosi nazwę Mnich. I historycy z
XIX wieku zgadzają się w tym, że stał tam templariuszowski klasztor. Historyk Damian
Fuxhoffer w swym dziele „Monasteriologia Regni Hungariae” wydanym w Ostrzyhomiu[1]
w 1803 roku, pisze tak:
Dokumenty
potwierdzające te wydarzenia dostały się do naszych rąk z archiwum słynnego
rodu Herbersteinów z rozkwitającego Sztajerska[2]
i stoi w nich dosłownie tak: Johannes Gottfried Herberstein – wielki wizytator
i przedstawiciel Zakonu Templariuszy, zmarł w czasie wizyty w roku 1230 na
Węgrzech, na skraju Liptowa, na górze Mnich przy Świętym Marcinie.
Śmierć wizytatora stanowi cały czas
tajemnicę. Nie wiadomo, czy zginął w potyczce, kiedy przyszedł na pomoc kupcom
napadniętym przez rozbójników czy został zamordowany przez zdrajcę. Tak czy
inaczej, skonał on na górze Mnich w klasztorze, kiedy nie było tam jeszcze
kościoła (wg dostępnych źródeł został on zbudowany w 300 lat później) więc
pochowano go w najbliższej świątyni. Miał to być kościół p.w. Wszystkich
Świętych w Ludrowej k./Rużemberoka, w którym (uwaga polonicum!) wg Jána
Kalinčaka – z wyprawy przeciwko
Turkom wracający się Jan III Sobieski,
król polski, służby Boże wykonał.
Skarb, czyli jakiś wóz wyładowany
skrzyniami z kosztownościami, wspominają także legendy. A także tajny,
podziemny tunel pomiędzy tamplariuszowskim klasztorem na szczycie Mnicha a
Likawskim Hradem. Historycy do dziś dnia się spierają o to, czy Czerwoni
Rycerze byli na naszej ziemi czy nie. O ich obecności bardziej mówią miejscowe
podania, niż konkretne dokumenty. Ale co jeśli tak…?
Alchemik
Kempelen
Poszukiwali kamienia
filozoficznego czyli tynktury potrzebnej do przemiany zwykłych metali w złoto,
próbowali stworzyć eliksir życia, rekonstruować żywe organizmy z ich popiołu
czy stworzyć homunkulusa – żywą istotę w laboratorium. Alchemicy działali także
w Bratysławie. Stefan de Liszty ma nawet rzeźbę i pamiątkową tablicę na ulicy
Laurinskiej, na ścianie jednej z restauracji, ale w rzeczywistości na początki
XVII wieku udało mu się wyprodukować złoto nieco dalej, bo na Uršulinskiej 11.
Najbardziej znanym z bratysławskich alchemików był baron Jan Wolfgang von Kempelen (1734-1804). Ten sekretarz i radca dworu
zajmował się fizyką i mechaniką. Studiował prawo i filozofię w Bratysławie,
Györ, Wiedniu i Rzymie, władał 6 językami. Jego dom rodzinny stale stoi na rogu
ulic Dunajskiej i Klemensovej w Bratysławie.
Chociaż fasada została zrekonstruowana, to jednak widać na nim starą
architekturę.
Wynalazca skonstruował czerpadło,
które na bratysławski Zamek dostarczało wodę z Dunaju, armatkę wodną dla
wiedeńskiego Schönbrunn, a także instalację nawadniającą na Žitnom Ostrove.
Skonstruował on jeszcze więcej interesujących maszyn, które nie przestawały
zadziwiać jego współczesnych. Tak np. mówiącą maszynę, która miała nos i usta,
miechy na miejscu płuc i imitację strun głosowych. Albo też specjalną maszynę
do pisania dla niewidomych.
Turek,
który wygrywał w szachy
Ale na cały świat Kempelena
rozsławił inny wynalazek: legendarna maszyna do grania w szachy zwana Turkiem.
Figura podobna do Turka siedziała ze skrzyżowanymi nogami. Siedziała przed
skrzynką z jaworowego drewna z szachownicą. Turek pokonał w szachowych
rozgrywkach największych szachistów swoich czasów, a to: Benjamina Franklina, Fryderyka II i Napoleona Bonapartego. Kempelen przedstawił Turka na wiedeńskim
dworze królewskim, a potem odbył z nim tournée po Europie. Potem przedziwną
maszynę sprzedał znanemu mechanikowi Johannesowi
Nepomucenowi Maelzelowi za 30.000 franków. Ten z nim występował w Paryżu,
Londynie i USA. Turek przyniósł mu sławę i pieniądze. I wbrew temu, legendarny
automat skończył zapomniany w jakimś muzeum osobliwości i w końcu zniszczył go
pożar. Ale jaka była tajemnica tego urządzenia? W rzeczywistości w jego wnętrzu
siedział szachista, świecił sobie świeczką, a ruchy na szachownicy śledził
dzięki magnesikom w figurkach. I chociaż w ten sposób jego zagadkę wyjaśniło
amerykańskie czasopismo „The Chess Monthly”z 1857 roku, to nikt już nie mógł
tego sprawdzić. Urządzenie spłonęło trzy lata wcześniej.
Kempelen w Wiedniu poznał
słynnego włoskiego anatoma Giovanniego
Spalanzaniego i się z nim zaprzyjaźnił. Spalanzani często odwiedzał swego
nowego przyjaciela w Bratysławie i w końcu postawił pałac na przedmieściu
Zuckermandel. Tam mógł całkowicie się oddać swoim badaniom. Próbował zrobić
syntetyczną krew z roślin. Hodował je w wielkim ogrodzie w inspektach i
szklarniach, a otrzymane związki chemiczne aplikował do żył zwierzętom
doświadczalnym. Miejscowi zaczęli nazywać jego pałac Blutfabrik – fabryką krwi.
Krążyły o nim straszne opowieści.
Czy
inspirowaliśmy Juliusza Verne’a?
Czy Słowację odwiedził słynny
pisarz fantasta i wizjoner Jules Verne
i czy stąd czerpał pomysły na swe powieści? Miloš Jesenský jest przekonanym, że
tak. Twierdzi on, że te odwiedziny Słowacji zainspirowały go do napisania
powieści „Tajemniczy zamek w Karpatach” – a tym inspirował się także Bram Stoker, kiedy pisał swego
„Drakulę”. Wedle Jesenský’ego Jules Verne przyjechał na Słowację w 1892 roku. Spędził
tam parę dni, a oprowadzał go student Janko
– a dokładniej Ján Maliarik –
późniejszy pastor ewangelicki, pisarz, filozof i publicysta. O odwiedzinach
naszej krainy Verne rzeczywiście opowiedział w wywiadzie dla pewnego duńskiego
dziennikarza. Kiedy już zwiedziłem dwie
stolice Monarchii[3],
udałem się do mniejszego, ale bardzo starego miasta Prešporka[4].
Tam miałem się spotkać z pewnym węgierskim pisarzem[5],
który miał mnie zaprowadzić po karpackich gór. Niestety, przez sprawy rodzinne
nie mógł on przyjechać do Prešporka, tak że zostałem w hotelu zupełnie sam.
Wszyscy obok mnie mówili po słowacku, niemiecku i węgiersku tak że nie
rozumiałem ani słowa. Na próżno prosiłem hotelarza, by mi sprowadził jakiegoś
przewodnika. Kogoś takiego tam nie mieli. Ale w pewnej kawiarni napotkałem
młodego człowieka, który czytał francuską gazetę. Zagadałem do niego i
poprosiłem, by za pewne honorarium oprowadził po tutejszych drogach. Zgodził
się. Był to Słowak, student teologii. Miał na imię Ján, ale jego przyjaciele
wołali Janko. Powiedział mi, że to jest zdrobnienie imienia, a ja pomyślałem,
że gdybym był Słowakiem, to by na mnie wołali Julko.
Wraz ze studentem Jankiem Jules
Verne zwiedził zamek Devin, podróżował górami i dolinami, zobaczył słowacką
wieś. Powieść „Tajemniczy zamek w Karpatach” dokończył już po powrocie.
***
Godzi się w kontekście dokonań
barona von Kempelena wspomnieć o polonicach
i filmowych parantelach. Pierwszym polonicum
jest nowela Ludwika Niemojewskiego (1823-1892)
w której opisuje on dzieje niezwykłego wynalazku von Kempelena. Nowela ta
została sfilmowana przez Andrzeja
Zakrzewskiego i jako „Szach i mat” ukazała się na ekranach TV w 1967 roku w
cyklu „Opowieści niezwykłe”.
Drugą parantelą filmową jest film
„Szachista” (1972) w serialu „Słynne
ucieczki” w reżyserii Christiana
Janque’a.
Oba te filmy są dostępne w
Internecie.
Trzecią – tym razem literacką –
jest książka Waldemara Łysiaka pt.
„Operacja Szachista” (PAX, 1980), w której opisuje on fikcyjną operację wywiadu
brytyjskiego mającą na celu porwanie Napoleona Bonapartego. Akcja miała na celu
porwanie Napoleona Bonaparte i podstawienie na jego miejsce sobowtóra. Zadanie
to było wykonane za pomocą sławnego pseudoautomatu Mechaniczny Turek, który
został sprowadzony do zamku w Szamotułach i tam nastąpił kulminacyjny punkt tej
operacji.[6]
I jeszcze à propos alchemików, to należy tu przypomnieć postać króla adeptów
a jednocześnie twórcy nowoczesnej farmacji. Był nim Phillippus Aueolus Teophrastus Bombastus książę von Hohenheim zwany Paracelsusem (1493-1541), który przez
pewien czas mieszkał w Bratysławie i Banskej Bystricy, gdzie miał nadzór nad
wydobyciem złota w tamecznych kopalniach. Oczywiście uprawiał on alchemię i usiłował
uzyskać złoto z podlejszych metali. Nie udało mu się, jak wszystkim innym.
Dopiero stało się to możliwe pod koniec XX wieku, ale to już inna bajka…
Źródło – „Nota Bene” nr 157, ss.
8-10
Przekład ze słowackiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

