Z biegiem czasu pojawiły się
teorie i hipotezy usiłujące wyjaśnić ten niezwykły wypadek, a oto i one:
MH370:
Hipoteza Normana Davisa i lądowanie na Księżycu
„Rozbity samolot
MH370 znaleziony na Google Maps” – co najmniej trzykrotnie w ostatnim czasie
takie nagłówki pojawiały się w mediach, wzbudzając ciekawość zainteresowanych
zaginięciem Boeinga 777 linii Malaysia Airlines. Wraku nie udaje się
znaleźć ani na komputerowych mapach, ani w rzeczywistości. A liczba mitów wokół
zaginięcia maszyny wciąż rośnie.
Oficjalna teoria,
przyjęta przez rząd Malezji i Australijskie Biuro Bezpieczeństwa Transportu
(ATSB), głosi, że w MH370 doszło do zdarzenia, w efekcie którego pasażerowie i
załoga zmarli z powodu niedotlenienia. Samolot leciał natomiast sam, kierowany
przez autopilota, dopóki nie spadł do oceanu.
MH370 zaginął 8 marca
2014 w drodze z Kuala Lumpur do Pekinu. Dwie godziny po starcie wojskowy radar
pokazał, że maszyna nagle opuściła ustaloną trasę, zawróciła i zaczęła lecieć z
powrotem do Malezji.
Samolot zniknął z
zasięgu radarów i kontynuował lot przez kolejne 6 godzin, w czasie których
siedmiokrotnie kontaktował się z satelitami. Ten kontakt, znany jako
"handshake" (uścisk ręki) urwał się, gdy samolotowi zaczynało
brakować paliwa. Według danych z satelitów, ostatnia, siódma próba wskazywała
na lokalizację na południowym obszarze Oceanu Indyjskiego, w pobliżu Australii.
Ósma próba "uścisku ręki" już się nie powiodła, co oznacza, że
samolot się rozbił.
To, co stało się w
tej godzinie, pozostaje w sferze domysłów.
Oficjalna wersja
głosi, że pierwszy pilot Zaharie Ahmad
Shah był już od dawna nieprzytomny, a ponieważ MH370 zabrakło paliwa,
samolot leciał na autopilocie i ostatecznie uderzył w wodę. Inne teorie związane
z niedotlenieniem to celowe porwanie (i umyślne rozhermetyzowanie kabiny
pasażerów) albo walka w kokpicie, w wyniku której samolot zacząłby lecieć
stromo w górę, co również mogło wywołać niedotlenienie, ewentualnie inny rodzaj
mechanicznej awarii.
Bezpośrednio po
zniknięciu MH370 były pilot Christopher
Goodfellow spekulował, że na pokładzie wybuchł pożar. Według niego wskazuje
na to próba powrotu do Malezji, która zdaniem Goodfellowa mogła oznaczać
poszukiwanie lotniska do awaryjnego lądowania. Jednak ogień w końcu
unieszkodliwił pilotów, pozostawiając płonący przynajmniej częściowo samolot w
rękach autopilota.
Patrick
Smith, inny pilot, podał w wątpliwość teorię dotyczącą
ognia na pokładzie. Stwierdził, że jest mało prawdopodobne, by MH370 mógł
kontynuować lot aż sześć godzin po wielkim pożarze. Oficjalnie władze uważają
natomiast, że pilot Zaharie Ahmad Shah był istotnie nieprzytomny, ale nie
przedstawiają żadnych teorii na temat tego, kiedy i dlaczego do utraty
przytomności doszło.
Plan lotu MH-370 i narodowość pasażerów i załogi
Kluczową kwestią wydaje
się to, że MH370 zawracał dwukrotnie: raz w kierunku Malezji, a następnie w
kierunku Oceanu Indyjskiego. Kto dokonał zmiany kierunku lotu?
Historia zna całkiem
sporo przypadków niekontrolowanego lotu po utracie przytomności przez pilotów.
Bodaj najsłynniejszy to katastrofa lotu Helios Airways 522 z 2005 roku. 121
osób zginęło wówczas po tym, jak piloci niewłaściwie zinterpretowali sygnał
alarmowy, który włączył się wskutek dekompresji w kabinie pasażerskiej i sami
wkrótce stracili przytomność z powodu postępującego wznoszenia. Autopilot
utrzymywał maszynę w powietrzu przez ponad godzinę, zanim z powodu braku paliwa
rozbiła się ona w pobliżu wzgórza Grammatikos nieopodal Aten.
Tamten przypadek był
o tyle szczególny, że jedna z osób na pokładzie prawdopodobnie zachowała
świadomość do końca - jeden ze stewardów posługiwał się butlą z tlenem, a nie
maską, gdy spadło ciśnienie w kabinie, i do końca próbował cucić pilotów,
wzywając jednocześnie pomoc. Według niektórych teorii, podobnie było w
przypadku MH370, ale nie był to przypadek.
Część ekspertów uważa
bowiem, że samolot był pod kontrolą kapitana do samego końca i to pilot
świadomie sprowadził maszynę do Oceanu Indyjskiego. Taka teoria potencjalnie
wyjaśnia, dlaczego samolot nie został znaleziony. Poszukiwania zakładały
bowiem, że po wyczerpaniu paliwa samolot ostro zapikował w dół, uderzając w
wodę w pobliżu miejsca siódmego "uścisku dłoni".
Ale jeśli Shah był
przytomny, mógł manewrować i powolnym ślizgiem przelecieć prawie 200 km dalej
na południe. Dzięki temu samolot po uderzeniu w wodę nie zostałby mocno
rozbity, nie byłoby też typowej dla takich katastrof dużej liczby szczątków.
Byron
Bailey, były trener RAAF i kapitan z linii Emirates,
jeden ze zwolenników tej teorii, powiedział, że "wszystko wskazuje na
to", iż Shah porwał własny samolot. W 2016 roku Australijskie Biuro
Bezpieczeństwa Transportu potwierdziło, że domowy symulator lotów Shaha został
wykorzystany do wyznaczenia kursu na południowy rejon Oceanu Indyjskiego.
Bailey uważa, że Shah rozhermetyzował samolot, aby unieszkodliwić pasażerów i
załogę, zanim odleciał na południe, jako jedyny zachowując przytomność. - Gdy
wszyscy zginęli, Zaharie podniósłby ciśnienie w samolocie i przeleciał resztę
podróży w komforcie - tłumaczył.
W 2016 roku ówczesny
szef ATSB twierdził, że teoria o pilotach-porywaczach mogłaby być rozważona,
jeśli nie uda się znaleźć wraku samolotu. Ale rok później nowe dane sprawiły,
że Biuro uznało, iż samolot leciał pod koniec w sposób niekontrolowany. W
oficjalnym raporcie z 2017 roku uznano, że kontrolowane zejście jest
"bardzo mało prawdopodobne".
Szczątki malezyjskiego Boeinga-777 znalezione na brzegach Oceanu Indyjskiego
Według kolejnej
teorii, wrak samolotu wcale nie znajduje się w pobliżu Australii, ale gdzieś na
północ od Malezji. Teoria te wynika ze sposobu wyliczania danych satelitarnych.
Gdy MH370 zawrócił w kierunku Kuala Lumpur, ostatnie miejsce, w którym został
zarejestrowany przez wojskowy radar, wskazywało, że samolot podróżuje nieco na
północny zachód, w kierunku Indii. Problem w tym, że później badacze mogą
polegać już tylko na danych satelitarnych, a one nie określają dokładnie
pozycji samolotu, a umieszczają go w szacunkowym zakresie w kształcie okręgu, z
satelitą pośrodku.
Technicznie jest więc
możliwe, że MH370 leciał w głąb lądu na północ, a nie na południe, nad oceanem.
Niektórzy spekulują więc, że samolot rozbił się gdzieś w środkowej Azji, albo
nawet był cały czas pilotowany i bezpiecznie wylądował na jakimś ukrytym
lotnisku.
Północna lokalizacja
została jednak wykluczona przez Inmarsat, brytyjską firmę, która posiadała i
zarządzała satelitą śledzącym MH370. Firma przeanalizowała dane i twierdzi, że
potwierdzają one lot na południe, nad Ocean Indyjski.
Inną kwestią jest to,
że gdyby rzeczywiście MH370 leciał na północ, to przez sześć godzin
przemieszczałby się nad zaludnionymi i silnie zmilitaryzowanymi krajami Azji
Środkowej, takimi jak Kazachstan i Kirgistan. Zostałby więc zauważony na
niejednym wojskowym radarze, a jeśli np. jakimś cudem próbował ukrywać się
przed nimi lecąc ekstremalnie nisko, maszynę zauważyłyby po drodze tysiące ludzi.
Żaden azjatycki kraj nie potwierdził natomiast takich obserwacji. W 2015 roku
na plaży na wyspie Reunion znaleziono dwumetrową część skrzydła (klapolotkę),
fragment fotela oraz okna samolotu. Po małych perturbacjach potwierdzono, że są
to szczątki zaginionego samolotu. Modelowanie ich dryfu sugeruje, że mogły
trafić do tego zamorskiego francuskiego departamentu tylko wtedy, jeśli MH370
rozbił się na Oceanie Indyjskim.
To nie przekonuje
poszukiwaczy-amatorów. Choć na znalezienie zaginionej maszyny wydano już
dziesiątki milionów dolarów, co rusz jakiś internauta twierdzi, że oto używając
np. Google Maps znalazł MH370 rozbity (i podziurawiony kulami!) w pobliżu
Mauritiusu, w Kambodży, czy - jak ostatnio - w malezyjskiej dżungli. Nie trzeba
być fachowcem, by taką teorię wymyślić, tak samo nie trzeba być specjalistą, by
ją obalić. Najczęściej wystarczy przejrzeć wcześniejsze mapy satelitarne.
Wówczas okazuje się, że rzekomo odnaleziona maszyna znajduje się we wskazanym
przez internautę miejscu już od 10 lat (to przypadek Mauritiusu), albo od dwóch
miesięcy (ostatnia Malezja), ewentualnie nie jest to żaden wrak tylko samolot
lecący całkowicie normalnie, uchwycony w danym punkcie przez znajdującego się
nad nim satelitę.
W czerwcu zakończyły
się ostatnie poszukiwania, prowadzone przez Ocean Infinity, prywatną firmę
zajmującą się eksploracją oceanów. Poszukiwania prowadzono na zasadzie "no
find, no fee", czyli z zapłatą tylko przy znalezieniu wraku. Nie
znaleziono nic wartego uwagi. Władze Malezji potwierdziły, że nie będzie
żadnych dalszych oficjalnych poszukiwań, chyba że pojawią się nowe dowody.
Te nie są potrzebne
wyznawcom teorii spiskowych. Jedna z najciekawszych, którą w 2017 roku
zasugerował historyk Norman Davies,
mówi o tym, że po atakach z 11 września w komputerach pokładowych zainstalowano
oprogramowanie, pozwalające przejąć kontrolę nad maszyną w przypadku porwania.
Taki komputer mógł zostać zhakowany, przeprogramowany, a przejęty MH370
wylądował gdzieś na Antarktydzie. W rozmowie z "The Sunday Times"
Davies stwierdził, że samolot mógł przewozić jakiś sekretny ładunek (lub
personel) i został porwany... nie raz, a dwa razy.
- Istnieją
doniesienia, że szczegóły ładunku w manifeście pokładowym nie zgadzają się. Nie
wiem, co samolot mógł wieźć, ale mogło to być coś, na czymś komuś zależało, by
nie dotarło do Chin - mówił Davies. Zasugerował, że samolot mógł zostać
"porwany przez hakera, a następnie przejął go drugi haker lub pilot".
- Pierwszego porwania dokonali Amerykanie, którzy chcieli, by samolot nie
dostał się do Pekinu i zawrócili go do Diego Garcia (baza marynarki USA na
Oceanie Indyjskim). Następnie ktoś dokonał ataku hakerskiego i przejął samolot,
by ten u Amerykanów nie wylądował - mówił.
Zaginiony samolot znaleziono na Księżycu
W marcu 2014 roku,
kilka dni po zaginięciu samolotu, "Sunday Express" informował, że
hakerzy mogli uzyskać dostęp do komputera pokładowego samolotu za pomocą
telefonu komórkowego i przeprogramować prędkość, wysokość i kierunek.
"Potem mógł wylądować lub zostać rozbity" - sugerowała gazeta. Warto
zauważyć, że kobieta, która przyszła do gazety z tą teorią, "prowadzi
swoją własną firmę szkolącą przedsiębiorstwa i rządy w celu przeciwdziałania
atakom terrorystycznym".
Tymczasem zdaniem
Daviesa los MH370 może stanowić nowy i przerażający krok w kierunku cyberwojny,
która może mieć w przyszłości katastrofalne skutki.
Inna teoria, której
zabraknąć nie mogło, to to, że samolot przejęli bądź zestrzelili Rosjanie.
Faktycznie Rosja miała swój udział w zestrzeleniu Boeinga linii Malaysia
Airlines, ale nie w marcu 2014 nad Oceanem Indyjskim, a cztery miesiące później
w obwodzie donieckim na Ukrainie. I nie chodziło o MH370, a MH17 lecący z
Amsterdamu do Kuala Lumpur.
- Rosyjskie satelity
widziały wrak. Putin mógł dostać tę informację - takimi rewelacjami z
"Daily Star" dzielił się Andre
Milne, który wcześniej apelował o dofinansowanie w wysokości 1,3 miliona
funtów, by szukać MH370 w Zatoce Bengalskiej. - Powód, dla którego prezydent Putin nie podniósł ręki i nie przyznał
się do znalezienia wraku, to fakt, że technicznie przyznałby się do
szpiegowania - dodawał.
Kolejna teoria to
tajemniczy dodatkowy pasażer, który przejął kontrolę nad Boeingiem 777 i zanurzył
go w morzu. Ta teoria pojawiła się w dniu, którym w USA został złożony pozew w
imieniu rodzin ofiar katastrofy samolotu. Zdaniem - znowu - Andre Milne,
oficjalny manifest samolotu mówi, że zaginęło 239 osób. A według niego w
samolocie było 226 pasażerów i 12 członków załogi, co daje łącznie 238 osób. -
Dodatkowy pasażer prawdopodobnie mógł działać we współpracy z większym
zewnętrznym wsparciem operacyjnym, aby przejąć pełną kontrolę nad kokpitem
samolotu MH370 - przekonywał. Rzecznik zespołu dochodzeniowego szybko
wyprostował tę teorię, tłumacząc, że faktyczna liczba pasażerów wynosiła 227 a
rozbieżność pojawia się wtedy, gdy sprawdza się manifest z dwóch godzin przed
odlotem. - Rzeczywiste wartości mogą się różnić od danych, przesłanych w
manifeście, ze względu na zmiany w ostatniej chwili - tłumaczył.
Kolejne teorie są
tworzone cały czas, wręcz na bieżąco. Są tacy, którzy wyliczyli, że MH370
zniknął po dokładnie przeciwnej stronie globu, co osławiony "Trójkąt
Bermudzki" (ale chyba nie uważali na geografii), tacy, którzy twierdzą, że
brakującym ogniwem w układance jest udział Korei Północnej, albo też tacy,
którzy wyznają teorię rozbicia się w "punkcie energii wirowej w
tajemniczej sieci wolnej energii".
Albo tacy, według
których MH370 porwali kosmici. To jeszcze nic. Trzy tygodnie po zaginięciu
maszyny, "Sunday Sport" ogłosił, że samolot został znaleziony... na
Księżycu. Tabloid twierdzi, że przed zniknięciem zaobserwowano tajemniczy
błysk, którego "najprostszym wyjaśnieniem jest to, że był to międzygalaktyczny
statek kosmiczny, który porwał całego Boeinga 777 i przetransportował go
na Księżyc, z jakichś nieziemskich powodów". Jeśli mamy być konsekwentni,
kosmici zaparkowali pewnie Boeinga obok bombowca B-52, którego
"Sunday Sport" znalazł na Księżycu już 26 lat wcześniej. A na Marsie
znalazł statuę Elvisa.
Nad dwoma teoriami
warto się jednak jeszcze pochylić. Były premier Australii Tony Abbott powiedział, że wierzy, iż samolot MH370 został celowo
porwany przez pilota, który chciał "stworzyć największą światową
tajemnicę". - Zawsze mówiłem, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem
było morderstwo-samobójstwo i jeśli ten facet chciał stworzyć największą
tajemnicę świata, dlaczego nie miałby pilotować samolotu do samego końca? -
pytał w trzecią rocznicę zniknięcia samolotu. Dziennikarz śledczy Mark Williams-Thomas popiera ten pomysł
i twierdzi, że fragmenty dowodów, które do tej pory odkryto, wskazują na celowe
działanie pilota.
Według
Williamsa-Thomasa, fragment skrzydła, znaleziony na wyspie Reunion, był tak
daleko od obszaru poszukiwań, że mógł się tam pojawić tylko przy założeniu, że
pilot specjalnie leciał w ten rejon. Odrzuca przy tym teorię dryfu szczątków,
wskazując, że powinno być ich jednak nieco więcej, nawet zakładając, że maszyna
osiadła na wodzie, a nie rozbiła się o nią.
Druga teoria to
pomysł, że wspomniany samolot MH17, zestrzelony nad Ukrainą, był w istocie
MH370. Zgodnie z tą teorią, zaproponowaną przez wiele witryn, w tym
humansarefree.com, MH370 został porwany i zmuszony do bezpiecznego wylądowania
w nieujawnionej lokalizacji. Niektórzy wskazują np. wspominaną już amerykańską
bazę wojskową Diego Garcia. Następnie samolot został rozmyślnie rozbity w
pobliżu Doniecka przez agentów USA, kilka miesięcy później, w ramach operacji
typu "false flag", czyli takiej, w której działa się pod szyldem
innego kraju (np. Niemcy udający Polaków, w przeddzień wybuchu II wojny
światowej atakujący niemiecką radiostację w Gliwicach).
Oczywiście operacja
miałaby mieć na celu zdyskredytowanie Rosji, a skutki katastrofy u wyznawców
tej teorii uzasadniły przyczyny. Faktycznie oskarżono Rosję o udzielenie
wsparcia militarnego separatystom z Doniecka, w tym dostarczenie wyrzutni
rakietowej Buk, a Unia Europejska i USA nałożyły sankcje na Moskwę. 24
maja br. międzynarodowy panel ds. zbadania katastrofy samolotu Malaysia
Airlines, obejmujący przedstawicieli Australii, Belgii, Malezji, Holandii i
Ukrainy, przedstawił jednak dowody na temat roli Rosji w katastrofie Boeinga
777 w 2014 roku. Dzień później ministrowie spraw zagranicznych Holandii
i Australii oskarżyli Rosję o bezpośrednie zaangażowanie w zestrzelenie
maszyny. Moskwa konsekwentnie zaprzecza jakiemukolwiek zaangażowaniu w
zestrzelenie. Ale nie podważa, że był to MH17.
Kultura masowa często
nawiązuje do awarii i katastrof samolotów, od dreszczowców, jak nagrodzony
Oscarem „Port lotniczy” z 1970 roku, czy niedawny „Lot” z Danzelem
Washingtonem, po słynną komedię „Czy leci z nami pilot”. Rzadziej jest na
odwrót. Tymczasem po zaginięciu MH370 pojawiła się teoria, że podobnie jak w
hitowym serialu „Lost”, samolot rozbił się na odludnym terenie lub nawet jakimś
cudem zdołał wylądować, a pasażerowie błąkają się gdzieś w poszukiwaniu
cywilizacji.
Teraz telewizja NBC
wyprodukowała serial „Manifest”, w którym samolot z Jamajki do Nowego Jorku
wpada w turbulencje, szczęśliwie ląduje, ale okazuje się, że na jego pokładzie
minęły 3 godziny, a na ziemi – 5 lat. „Cóż, to by mogło tłumaczyć, co zdarzyło
się MH370” – można przeczytać na niejednym forum.
Kolejne ekranizacje i
kolejne teorie to kwestia czasu. Amelia
Earhart, której samolot zaginął w 1937 roku podczas próby pierwszego w
historii lotu kobiety dookoła świata, doczekała się kilkudziesięciu filmów na
swój temat, nie tylko dokumentalnych. W jej przypadku także spekulowano o
wylądowaniu na bezludnej wyspie, porwaniu przez Japończyków czy szpiegowaniu
dla prezydenta Franklina Delano
Roosevelta.
***
Nie mam zamiaru pastwić się nad
teoriami i hipotezami na temat losów Boeingów-777 z lotów MH-370 i
MH-017, bo póki nie znajdziemy szczątków tego pierwszego, to wszystkie one są
diabła warte. Idiotyczne teorie na temat podmiany samolotów z lotów MH-370 i
MH-017 czy jeszcze głupsze opowiastki o samolotach na Księżycu odsyłam na ich
miejsca – pomiędzy bajki.
Chciałbym tutaj zwrócić uwagę
Czytelników na pewien znamienny fakt, a mianowicie – nie jest to pierwszy tego
rodzaju wypadek w tym rejonie świata! Pracując wraz z dr Milošem Jesenským i mgr Stanisławem
Bednarzem nad książką na temat tajemniczych katastrof lotniczych, układając
jej część statystyczną rzuciło się nam w oczy to, że w rejonie Cieśniny Malakka
uległo katastrofie albo zaginęło bez wieści kilka dużych samolotów
pasażerskich. A zatem przypadek zaginięcia Boeinga-777 z lotu MH-370 jest już którymś
z kolei wypadkiem tego rodzaju!
Druga sprawa. W filmie z cyklu
„Wyprawa na dno – Zaginiony samolot” wyemitowanym przez kanał National
Geographic ukazano poszukiwania wraku samolotu z lotu MH-370, które
doprowadziły do znalezienia szczątków samolotu w zachodnich sektorach Oceanu
Indyjskiego, co wskazuje iż Boeing 777 spadł na 35°S, a stamtąd
prądy oceaniczne zawlekły je na plaże Wschodniej Afryki. A to wskazywałoby na
to, że samolot leciał do czasu wyczerpania paliwa i w ósmej godzinie lotu spadł
do oceanu, jak przewidywano w pierwszych dniach jego poszukiwań.
Jaką tajemnicę ukrywają te wody...?
Obawiam się, że lekkie szczątki
Boeinga
777 zostały „wkręcone” w Wir Oceanu Indyjskiego (Indian Ocean Gyre) i dołączyły do pływających tam odpadków i śmieci
z mas plastycznych. I tam właśnie, wśród masy plastyków powinny się znajdować.
Pozostałe powinny zalegać w zasięgu tzw. 7-go kręgu, na dnie oceanu, w okolicy
35°S. Coś takiego brzmi logicznie.
Jeżeli doszło do
rozszczelnienia samolotu i śmierci ludzi wskutek braku tlenu i zimna – a
wszystko to wydarzyło się na wysokości 12.000 m, gdzie temperatura wynosi -50°C
– to samolot leciał prowadzony przez autopilota, a potem spadł do oceanu
roztrzaskując się na jego powierzchni. Ale to był efekt czegoś, co wydarzyło
się kilka godzin wcześniej i o czym jak na razie nie mamy pojęcia. Być może
rzeczywiście powtórzyła się tam tragedia samolotu w lotu HA-522 w 2005 roku.
Rozhermetyzowanie kabiny na wysokości 12.000 m może się skończyć tylko w jeden
sposób… Ale tego dowiemy się wtedy, gdy będziemy mieli w ręku rejestratory
parametrów lotu i rozmów w kokpicie samolotu.