Stanisław Bednarz
Pływałem m.in. w 2010
roku wielki statkiem wycieczkowym MV Costa Victoria po Morzu Śródziemnym.
Ani nie przyszło mi do głowy, że taki kolos może zatonąć. A to ze kapitan może
uciec nie mieściło się w realiach. Nawet jak przeprowadzano ćwiczenia z
ewakuacji uciekłem do kawiarni. A jednak
11 lat temu 13 stycznia 2011
roku MV Costa Concordia – włoski
statek wycieczkowy zatonął dosłownie sto
metrów od wybrzeża i zginęły 32 osoby. Niesamowite.
W chwili wodowania był największym pod względem liczby miejsc
statkiem wycieczkowym pod europejską banderą. Mierzący 290 metrów długości i
mieszczący 3780 pasażerów. (Dla porównania, Titanic mierzył 269
metrów długości i mógł pomieścić do 2435 pasażerów)...
Wieczorem 13 stycznia statek MV Costa Concordia wypłynął
z portu w Civitavecchia w tygodniowy rejs po Morzu Śródziemnym.. Na pokładzie
znajdowało się 3206 pasażerów i 1023 członków załogi (w tym 12 Polaków). O
21:45 CET w pobliżu wyspy Isola del Giglio statek uderzył w najmniejszą z
wysepek Le Scole, na głębokości 8 m w odległości 92‒96
m od brzegu, ok. 500 m na południe od portu.
Według pierwszych zeznań kapitana, skała ta była nieoznaczona na
mapach morskich, jakich używał. Jednak kolejne etapy śledztwa ujawniły, że
kapitan z premedytacją chciał przepłynąć przez wąski na około 68 metrów
przesmyk pomiędzy dwiema skałami. W sierpniu 2011 pewien mój znajomy
rzeczoznawca katastrof okrętowych wysnuł spiskową teorię, że w bojach na przesmyku były ukryte narkotyki do
przemytu i marynarze je podejmowali. Ile w tym prawdy nie wiem.
Na skutek gwałtownego wtargnięcia wody do pomieszczeń statku nastąpiła
awaria siłowni, jednostka utraciła zdolność manewrowania i zaczęła się
stopniowo przechylać. Dryfując na odległość około 1 km Costa Concordia
bezwładnie zawróciła a następnie osiadła na skałach przed wejściem do małego
portu na Isola del Giglio. Wdzierająca się do kadłuba woda przemieściła środek
ciężkości statku. Costa Concordia zaczęła się silnie przewracać na prawą burtę.
Ostatecznie osiadła na skalistej mieliźnie z przechyłem około 80°, w odległości
kilkudziesięciu metrów od skał wybrzeża. Pod wodą znalazła się połowa
jednostki.
Kapitan Franco Schettino jednak zbagatelizował
szkody. Po około 10 minutach Straż Przybrzeżna ponownie skontaktowała się ze
statkiem, wtedy załoga przyznała, że statek nabiera wody. Jednak jedyna prośba
Schettino dotyczyła holowników. Ludzie w panice uciekali, tratowali jedni
drugich. Przy szalupach rozgrywały się dramatyczne sceny. Rozdzielano rodziny,
by ratować najpierw kobiety i dzieci.
O godzinie 22.39 przypłynął pierwszy statek ratowniczy. Około 15
minut później Schettino ostatecznie nakazał porzucenie Concordii. Około godziny
23:20 Schettino opuścił mostek i wkrótce porzucił statek. Później twierdził, że
spadł z Concordii i wylądował w łodzi ratunkowej – sic!
Około 13 minut później ostatni członek załogi opuścił mostek,
mimo że na statku nadal znajdowało się około 300 osób. W tym czasie część
pasażerów zdecydowała się na próbę przepłynięcia morza wpław. W wyniku tych
prób 3 osoby miały utonąć, 6 zostało poważnie rannych.
Z pomocą przybyło pięć śmigłowców. Część pasażerów została
jednak odcięta na przewróconym statku. Z tego powodu w dniach 14 i 15 stycznia
wrak przeszukiwali nurkowie i strażacy; udało im się uratować koreańskie
małżeństwo i członka załogi, który złamał nogę.
W trakcie ewakuacji kapitan Costa Concordii, Francesco
Schettino, uciekł z tonącego statku jako jeden z pierwszych. W wyniku
katastrofy śmierć poniosły 32 osoby; (najwięcej Niemców 12 , Włochów 7 ,
Francuzów 6.
15 stycznia aresztowano kapitana Francesco Schettino. Kapitan
został w lutym 2015 r. skazany na 16 lat więzienia – i słusznie!
Operację podniesienia wraku, realizował włosko-amerykański koncern Titan-Micoperi.
Kadłub statku nie rozpadł się. 27 lipca 2014 roku statek zakończył swój ostatni
rejs i w towarzystwie kilkunastu holowników dobił do portu w Genui. Podczas
demontażu wraku, 3 listopada 2014 r. odnaleziono zwłoki ostatniej z ofiar
katastrofy. Koszt całego przedsięwzięcia łącznie ze złomowaniem wyniósł o wiele
więcej niż koszt budowy statku, bo został oszacowany na ponad 700 mln euro.
Wycieczkowiec ten od początku miał pecha. Przy chrzcie butelka
nie rozbiła się o burtę i roztrzaskano ją ręcznie…
Moje 3 grosze
Jeszcze à propos tego ostatniego, to podobnie było w kilku innych
przypadkach statków, które nieochrzczone poszły na dno – takim przykładem jest
RMS Titanic,
który w ogóle nie został ochrzczony! A jak się to skończyło – wszyscy wiemy.
Wydaje się, że MV Costa Concordia należał w ogóle do
kategorii „unlucky ships” i do tego jeszcze miał lekkomyślnego,
niekompetentnego kapitana, który opuścił go w chwili największego zagrożenia.
To się nazywa podwójny pech.
Jednakże tragedia Concordii nie była zapisana w gwiazdach – to nieudolność kapitana i jego zachcianka – a właściwie uleganie zachciankom innych – doprowadziła do katastrofy i ofiar w ludziach. Gdyby akcja ratownicza była konkretnie dowodzona przez kompetentnego kapitana – pasażerowie i cała załoga zostałaby uratowana. W tradycji morskiej to kapitan schodzi ostatni upewniwszy się, że wszyscy przed nim zeszli z pokładu. Niestety – tego właśnie zabrakło: odwagi i kompetencji. Dlatego też uważam, że te 16 lat w pierdlu całkowicie mu się należą…