Tamara D. Gurowskaja
Śmierci czasami bywają bardzo absurdalne i wraz z tym i
straszne. Ta historia jest o jednej z nich.
Bogaty
sowchoz
W 1979 roku, mój mąż Ukrainiec
zabrał mnie i syna z Przymorskiego Kraju, gdzie mieszkałam, do swego kraju
rodzinnego. Przyjechaliśmy mieszkać do Obwodu Chersońskiego, a konkretnie do
sowchozu „Krasnyj Majak”. Jako młodej rodzinie dali nam dobry dom. Mąż
zatrudnił się w fabryce win, a ja pracowałam w winnicy.
Sowchoz był bogaty, nie ma co
mówić. Winne cysterny nie nadążały wywozić alkoholowego produktu do miejsca
rozlewni w mieście Nowaja Kachowka. Ale pewnego razu jeszcze przed naszym
przyjazdem, w sowchozie miał miejsce straszne wydarzenie, o którym jeszcze
długo mówiło się w okręgu.
Nie
mógł się wydostać
Pewien ślusarz postanowił ukraść
nieco wina, wziął wiadro i nic nikomu nie mówiąc, poszedł na koniec terenu
zakładu, gdzie znajdowała się wielka betonowa amfora o wysokości
pięciokondygnacyjnego domu do magazynowania napoju. Wylazł po drabinie na górę,
otworzył właz i pochylił się, by zaczerpnąć wiadrem wina. Ale amfora nie była
wypełniona, i musiał się głęboko pochylić. Najwidoczniej nogi mu ujechały i
ślusarz wpadł do wnętrza, a wydostać się już nie mógł i utonął.
Na następny dzień zorientowano
się, że nie ma go ani w domu, ani w pracy. Zaczęli go szukać i wreszcie
zauważyli otwarty zbiornik. Wypompowali wino i przez dolny luk wydobyli ciało.
Straszna śmierć… (Śmierć to on mioł
piekną – jakby to powiedział Jądruś Pyzdra…)
Podobne wypadki kradzieży w
fabryce się zdarzały, ale złodzieje chodzili co najmniej dwóch ubezpieczając
się nawzajem…
Źródło – „Niewydumannyje
Istorii” nr 35/2021, s. 11.
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F.
Leśniakiewicz