To było w 1966 roku.
Radzieckie atomowe okręty podwodne tylko co ukończyły rejs dookoła świata bez
zawijania do portu po to, by pokazać całemu światu kuzkinu mat’.[1] Ale tego było za mało.
Zdecydowano popłynąć na Biegun Północny – tam latem bywają płonie.[2] Do bazy przyjechało Wojenkino, aby sfilmować historyczny
moment. Załadowali ich na okręt i popłynęli na Biegun Północny. Znaleźli
połynię i wynurzyli się, wyładowali filmowców z aparaturą i zaczęli kręcić.
Należało pokazać wynurzenie okrętu w lodach, desant na lody, wciągnięcie na
maszt czerwonej flagi. Potem na odwrót – powrót do okrętu i zanurzenie. W
rzeczywistości przyszło to wszystko sfilmować w odwrotnym porządku: najpierw
flaga, potem załadowanie na okręt, zanurzenie, a już na końcu wynurzenie.
Wszystko idzie normalnie, flaga łopocze, ekipa powróciła na okręt, woda
zabulgotała i okręt poszedł pod wodę.
Filmowcy to wszystko
cudownie utrwalili. Ale coś tam nie wyszło z pracą sterów i okręt zniosło,
dowódca dał po gazie i połynię zgubili. Okręt z napędem atomowym to wielkie
urządzenie – większe od czteropiętrowca – niezbyt zwrotne. Pod wodą nie da się
obserwować przy pomocy peryskopu.
No i owszem – szukali
przez 5 godzin! Znaleźli i wypłynęli. Kiedy okręt wypłynął, filmowcy rzucili
swe aparaty i rzucili się do niego wpław, nie mieli łodzi czy tratw. I kiedy
próbowano ich uprosić, by zrobili jeszcze wynurzenie, którego oni nie zrobili –
to nikt nie mógł ich zmusić do ponownego zejścia na lód. I prawda – tam było
strasznie bez żywności i namiotów i polarnej odzieży specjalnej i tylko z
kamerą na Biegunie Północnym.
Źródło – „Tajny SSSR”
nr 3/2018, s. 45.
Przekład z rosyjskiego
- ©R.K.F. Sas – Leśniakiewicz