Powered By Blogger

sobota, 16 września 2017

Zagadka Tribeča (2)

Tribeczski Czworokąt

I na tym kończy się historia tajemniczych wydarzeń, które rozegrały się na terenie przylegającym do grzbietu górskiego Tribeč. Czy to tylko zbieg okoliczności?... być może. Co za siły... ...działają na tym terenie... już od ponad 70 lat? Na pierwszy rzut oka, tekst ten stanowi rekonstrukcję tajemniczych wydarzeń, które zmieniły życie wielu mieszkańców tej krainy, i po raz pierwszy w formie elektronicznej zamieszczono go w dniu 1 grudnia 1999 roku, nieco przedtem – jak jego autor udał się na Słowację w celu dokonania wizji lokalnej na miejscu zdarzeń.

W piątek, 10 grudnia 1999 roku, przybył w godzinach popołudniowych do Nitry, skąd mimo nieprzyjaznej pogody (jak stwierdził - deszcz i mgła prześladowały go przez cały czas) udał się na szczyt góry Zobor – 531 m, gdzie przenocował w szałasie przy szczycie. Jego trasę można było tak zidentyfikować wedle jego notatek: rankiem 11 grudnia, około godziny 07:00, poszedł on czerwonym szlakiem do przełęczy pod wysoką na 617 m górą Žibricą , skąd zszedł niebieskim szlakiem do wsi Štitare. Stąd sfotografował górę Vapenik – 531 m, z kamieniołomem wapienia, gdzie znikł swego czasu Andrej Murgasz z Žiran. Tam też udał się Jan Klapetek, skąd czerwonym szlakiem poszedł do wodnej zapory w Jelencu, gdzie w 1966 roku znaleziono porzucone auto Belanovičów. Na rozwidleniu dróg pod Gasztanowicą zdecydował się opuścić oznakowany szlak turystyczny wiodący na szczyt Wielkiego Tribeča, ale obejść go leśnymi duktami i zejść skrótem do wsi Zlatno, do której przed siedemdziesięciu latami nie doszła Maria Švajzerova. Potem poszedł do Skycova – gdzie na przełomie lat 1979/80 zaginął bez wieści Antonin Topil. Na drugi dzień autobusem pojechał do Topolčan, skąd powrócił do Brna, nie odkrywszy niczego szczególnego, o czym napisał w swym doniesieniu z dnia 19 grudnia 1999 roku:

W czasie mojej ekspedycji na Słowację nie zauważyłem niczego, co rzuciłoby nowe światło na sprawę zniknięć ludzi w okolicach Tribeča. Nie powiem, że ta droga w ciemnym i mglistym lesie powodowała mnie do odczuwania czegoś groźnego czy tajemniczego – tutaj musiałaby być osoba bardziej wrażliwa ode mnie. Nie spotkałem też nikogo, kto potwierdziłby mi to, co wiadomym mi było z lektury starych gazet i dokumentów, a tworzy w tej chwili legendę opartą o wydarzenia prawdziwe. Nie spotkałem człowieka, którego losy byłyby w nią wplecione i w tej chwili nie bardzo wiem, co należałoby w tym przypadku zrobić z tą sprawą. Zamierzam na wiosnę znów udać się na Tribeč i odwiedzić miejsca, których odwiedzić mi się tym razem nie udało. Być może z biegiem czasu uda mi się znaleźć jakieś nowe informacje... – sam jeszcze nie wiem. Ale – oczywiście – Wam o tym napiszę.

O tych wydarzeniach powyżej opisanych, dowiedzieliśmy się w połowie kwietnia 2000 roku. Czytaliśmy inkryminowany tekst wielokrotnie, bowiem dotyczył terytorium Słowacji, i postanowiliśmy zatem zweryfikować podane w nim informacje przeszukując archiwa i biblioteki, ale bezskutecznie. Nie udało się nam natrafić na ani jedno źródło informacji powołane przez autora – chociaż nie jest to jeszcze decydujący argument na NIE, o czym doskonale wiedzą badacze Nieznanego – prawda bywa o wiele bardziej skomplikowana. Kiedy jednak w połowie maja 2000 roku w czasopiśmie „Fantasticka Fakta” pojawiła się drukowana wersja Raportu Jana Klapetka pt. „Przypadek Tribeč – słowacki Blair Witch?” przerobiona na modłę kultowego filmu Daniela Myricka i Edwarda Sancheza pt. „Blair Witch Project” z 1999 roku, poradziliśmy czeskim kolegom dokonania weryfikacji faktów, bowiem nasze dochodzenie w tej sprawie ugrzęzło beznadziejnie w ślepej uliczce. Mieliśmy nadzieję na nowe informacje, które odsłoniłyby rąbek tajemnicy skrywającej szczelnie tribeczskie wierchy, ale niestety – w „FF” nr 7/2000 doczekaliśmy się tylko artykułu od wydawcy, z którego niczego nowego nie wynikało i jak pisał red. Vladimir Maltl:

Tym razem wydarzeniem miesiąca dla naszej redakcji stała się sprawa Tribeča, którą udało się definitywnie wyjaśnić. Materiał dowodowy znalazłem w Internecie. Profesjonalne przygotowanie stron internetowych, podziękowanie tym, którzy pomogli w poszukiwaniach materiału, a także tym, którzy pomogli mi od strony naukowego rozpracowania problemu. Z autorem tego materiału dogadałem się szybko i mam do dyspozycji fotokopie artykułów – na które się powoływał. I w ten sposób materiał ten przygotowałem i puściłem do druku. Autor się nie odzywał, terminy goniły i artykuł poszedł do druku bez przyobiecanych materiałów dowodowych. W dniu 8 czerwca bomba pękła – w Internecie pojawiła się informacja, że cała rzecz jest wymysłem od A do Z!"

 Tyle Vladimir Maltl. Ale całą mistyfikację zdemaskował koszycki dziennikarz L’ubomir Siedlačik, który odkrył prawdę już 20 kwietnia 2000 roku, i po wymianie burzliwej korespondencji elektronicznej z autorem tego humbugu, zmusił go do odwołania całej sprawy w dniu 6 czerwca. Na dwa dni przed pojawieniem się sprostowania w Internecie. Także jeden z czeskich badaczy także zajął się stroną etyczną tego przypadku – który szybko rozniósł się w Internecie, i jego demedializacją. Dr Luboš Šafařik opublikował in medias res lakoniczny, ale bardzo ważny list:

Od: Luboš Šafařik
Data: 31.07.2000. 12:33
Temat: Informacja

Drodzy Przyjaciele i Koledzy,

- jakiś czas temu pojawił się na stronach internetowych tzw. Przypadek Tribec. Okazało się wkrótce, że jest to oszustwo. Polecam Wam przeczytanie materiału ze strony http://pes.internet.cz/clanky/3057.html  - z e-mailu autora Tribeczu i L. Siedlacka wynika, że redakcja „FF”, która artykuł opublikowała, wiedziała od początku, że jest to oszustwo.

Luboš Šafařik


* * *


Tyle dr Miloš Jesenský.
A zatem Roma locuta causa finita?

Ale nie, bo jest w tym pewien akcent polski, a mianowicie taki, że my też mieliśmy swój polski Blair Witch w okolicach Krakowa, a dokładniej w Witkowicach. Jak wykazali to Marcin Mioduszewski i Bartosz Soczówka z byłego Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych, był to tylko humbug i nic ponadto. Dzisiaj pokutuje on na różnych stronach internetowych jako prawda niemalże objawiona, z prawdą nie mająca niczego wspólnego – a szkoda prawdę powiedziawszy, bo jego autorom udało się wytworzyć odpowiedni nastrój niesamowitości i grozy jak z lovecraftowskiego horroru…

Ale… okazuje się bowiem, że nie wszystkie fakty podane powyżej przez dr Jesenský’ego są humbugiem i że istnieje coś, co nazywa się Czworokątem Tribeczskim, a w którym faktycznie dzieją się dziwne rzeczy, o których poniżej podaje „Nový Čas”:

(9)  Zagadkowa śmierć Marka (lat 25) po zabawie: rodzina przeżywa najgorsze, ich wielki gest jest przejawem prawdziwej ludzkości.

Przypadek pełen znaków zapytania! Marek (lat 25) z Topoľčianok (pow. Zlate Moravce) poszedł na zabawę do pobliskiej wsi Skýcov. Dokąd wiodły jego kroki z boiska do piłki nożnej, gdzie miała miejsce zabawa, tego nie wie nikt. Po długich 30 godzinach poszukiwań nastąpił szok. Marka wprawdzie znaleziono, ale od kilku godzin nie żył. Takie same pytanie zadają przyjaciele Marka, którzy są przeświadczeni o tym, że ktoś pomógł mu się przenieść na tamten świat. Nieszczęście wydarzyło się w dniu 12.VIII.2017 roku we wsi Skýcov na zabawie, z której Marek już do domu nie powrócił. Znaleziono go rannego przy potoku. Jego telefon komórkowy przynieśli skauci, którzy pozostawili go w urzędzie parafialnym.

Marek - kolejna ofiara Tribecza

Policja jest bezradna i prosi miejscowych pomoc przy uzyskaniu dokładniejszych informacji. Młodzieniec był z Topolczanek, gdzie mieszkał ze swym stryjem Martinem.
- Tego dnia, w którym Marek poszedł na zabawę nie było mnie w domu , ale wiem, ze czekał na tą zabawę i chciał na nią pójść. Jednakże w nocy nie wrócił do domu. Kiedy dowiedziałem się, że go nie ma w domu, wraz z kolegą poszedłem zgłosić jego zniknięcie na policję – mówi nieszczęśliwy stryjek Martin. Marka poszukiwali jego koledzy we wsi Skýcov. Jego ciało znaleziono po 30 godzinach.

Marek został zbadany w szpitalu.

Marek był nieprzytomny, pobity z opuchniętym mózgiem i miał wiele zranień na całym ciele. Sam nie potrafił niczego powiedzieć o swym stanie, w jakim się znajdował. Został przewieziony w bardzo ciężkim stanie do szpitala, gdzie wreszcie zmarł. Jego rodzina zgodziła się na pobranie jego organów na przeszczepy.

To był dobry chłopak

- Nie wierzę w to, że zmarł bez czyjegoś udziału. Marek był porządnym chłopakiem, który miał wielu kolegów. Zajmowała go praca z drewnem. Nigdy nie wywoływał żadnych kłótni czy konfliktowych sytuacji, które mogłyby doprowadzić do bójki – mówi ze smutkiem stryjek.
Według policji, jest już meldunek z sekcji zwłok, który jednak policjantów nie posunął nawet kroku do przodu. Nie wiadomo, czy Marek został przez kogoś napadnięty, czy tylko nieszczęśliwie spadł z czegoś. Według mieszkańców wioski, istnieje kilka wersji tego, co się mogło stać. Mówi się, że ktoś mógł go napaść, pobić i rzucić o ziemię. Inna wersja mówi, że ktoś go potrącił samochodem i odciągnąć tam, gdzie go znaleziono.          

I oczywiście powrócono do starej Legendy - jeszcze jeden materiał na ten temat:

Zagadka Tribeczskiego Czworokąta znowu odżyła: Marek (lat 25) nie wrócił do domu, niektórzy znikali na zawsze!

Ta zagadka straszy Słowaków już od co najmniej 100 lat! w tajemniczych górach Pasma Tribeča, pomiędzy Nitrą, Zlatymi Moravcami, Partizanskym a Topolczanami już od lat 20-tych ubiegłego stulecia miało miejsce kilka zupełnie niewyjaśnionych zniknięć ludzi. obszar ten jakby zaczarowany, podobny jest do jednego z najbardziej tajemniczych miejsc świata – Trójkąta Bermudzkiego na Atlantyku, gdzie w tajemniczy sposób znikają statki i samoloty. Mieszkańcy tych czterech słowackich miast opowiadają, że my mamy też nasz Bermudzki Czworokąt, w którym znikają ludzie. Całą jego zagadkę opisał autor Jozef Karika, który napisał o nim bestseller, zaś pełne grozy historie przed paroma dniami ożywił przypadek młodego Marka (lat 25), który po zabawie w Skycowie nie powrócił do domu. Został znaleziony w krytycznym stanie i już nic nie mogło mu pomóc. Niewyjaśnione losy stały się także udziałem i innych ludzi.

Leśnika nie znaleziono do dziś dnia

Rok 1929. Z tego właśnie roku znamy najstarszy przypadek, kiedy to w czasie zimy leśniczy Štefan Samšal (lat 47) wybrał się na obchód rewiru. Tego dnia napadało wiele śniegu. Znał on dokładnie każdą dróżkę w lesie, każdy dukt i mimo tego do domu już nie powrócił. Nie wie nikt, czy ktoś go napadł lub zranił. Bez powodzenia była także akcja poszukiwawcza, która trwała trzy miesiące. Współcześnie w Vel’kých Uherciach (pow. Partizanske) o zaginionym leśniczym już nikt nie pamięta – nawet najstarsi mieszkańcy wsi.

Nie przyszła na spotkanie

Rok 1930. W niecały rok po zniknięciu leśniczego Stefana, podobny scenariusz wydarzeń stał się udziałem Marii Šlajzerovej (lat 18) z Mankowiec (pow. Zlate Moravce). Wybrała się w odwiedziny i sądziła, że skróci sobie drogę idąc przez góry. Przyjaciele się już jej nie doczekali i nikt jej nie znalazł. Tym przypadkiem zajmowała się policja. Dziewczyny szukali także ochotnicy – wszystko na próżno…

Fatalna przechadzka

W zimie 1939 roku, Walter Fischer pochodzący z Nowego Miasta nad Wagiem, pracownik Bat’oveho Zakładu, udał się na przechadzkę do Czarnego Hradu i znikł bez śladu. Po więcej niż 3 miesiącach znaleziono go w lasach przy Zlatych Moravciach.  Był nieprzytomny, zakrwawiony, z dziwnymi oparzeniami na całym ciele. Nie pamiętał niczego z tego traumatycznego wydarzenia, nie komunikował się z ludźmi i wkrótce zmarł w szpitalu psychiatrycznym w Żylinie.

Kto zamknął?

Rok 1980. Skýcov ma nie tylko Marka, ale już w 1980 roku znikł tam pewien Czech – Antonin Topil (lat 76), który mieszkał w domu na skraju wioski. Listonoszka się zorientowała, że od kilku tygodni nie otwiera drzwi i zawołała stróżów prawa. Dom był zamknięty na klucz od środka, ale w środku nikogo nie było. Nie znaleziono żadnych śladów włamania. Właściciela nie znaleziono, a sąd uznał go za zmarłego.

Szukają go od 5 lat

(10)  W czerwcu 2012 roku w góry wybrał się na grzyby Jaroslav Buránsky (lat 59) ze wsi Žirany (pow. Nitra)i od tego czasu go nie ma. Mimo tego, że szukało go dziesiątki policjantów, przewodników z psami  i miejscowi, nie znaleziono go, jakby rozstąpiła się pod nim ziemia…
Tym niemniej, mimo niepowodzenia, poszukiwania trwają. Osób zaginionych szuka się przez 20 lat.

Zdezorientowany Marek zmarł w szpitalu

Lato 2017 roku. Całkiem niedawno w Skýcovie zaginął Marek  (lat 25), który z festynu nie wrócił do domu. Jego zaginiecie zgłosił policji jego stryj, u którego mieszkał. Policja zaczęła poszukiwania i po 30 godzinach znaleziono go leżącego przy potoku w Skýcovie. Był on zupełnie zdezorientowany i niczego nie mówił. Odwieziono go do szpitala, gdzie zmarł. To, co się z nim działo przez ostatnie godziny jego życia, zabrał on ze sobą do grobu.

Marek odnaleziony

- Jesteśmy przeświadczeni o tym, że naszego Marka musiał ktoś zabić. On nie miał żadnych wrogów i nie był konfliktowym – powiedział jego stryj Martin. Zagadka tego przypadku jest fakt, że telefon Marka znalazł się zupełnie gdzie indziej, niż było jego ciało – znaleźli go skauci i odnieśli do urzędu parafialnego.
Policja stale pracuje nad tym przypadkiem i cały czas szuka kogoś, kto by ten przypadek wyjaśnił, także prosi ludzi, którzy byli na zabawie, by zgłosili im to, co wiedzą na ten temat.     
        

* * *


Jak dotąd mamy tam czeski film – nikt nic nie wie…

W Polsce podobne przypadki mamy w Tatrach, gdzie także giną ludzie bez śladu albo po jakimś czasie odnajdujemy ich zwłoki. Opisałem to w opracowaniu „Projekt Tatry” (Kraków 2002), do którego odsyłam zainteresowanych.


Zdjęcia - „Nový Čas”, JOJ TV

Przekład ze słowackiego i opracowanie – ©R.K.F. Leśniakiewicz