Powered By Blogger

wtorek, 6 sierpnia 2019

Wojenne katastrofy Junkersów w górach




Są stare samoloty nie do zdarcia do takich należy niemiecki Junkers Ju-52 zwany Gute Tante Ju- był to wół roboczy niemieckiej armii. Dobra ciotka Ju. No taka dobra to ona nie była w ramach Legionu Condor bombardowała miasta hiszpańskie.


Katastrofa na Babiej Górze


Kto chciałby zobaczyć jej resztki na Babiej Górze musi z czerwonego szlaku koło Sokolicy skręcić w dół łącznikowym zielonym i tam wśród kosówki w stronę kulminacji Kępy natrafi na resztki Ju-52 z 1 pułku rozprowadzania samolotów transportowych (Flugzeugüberführungsgeschwader 1, Gruppe Ost) z Krakowa–Rakowic, który 23.III.1944 rozbił się o zbocze.

Ostrzegam że Park nie pozwala na chodzenie po kosówkach. 

Historia uciekającego z Wrocławia Ju-52, który w śnieżycy rozbił się na zboczach Śnieżki po czeskiej stronie jest pasjonująca – o czym później.

W Szwajcarii regularnie odbywały się loty turystyczne w XXI wieku. Równo rok temu 4.VIII.2018 taki retro Ju-52 miał katastrofę w Szwajcarii. Rozbił się o szczyt Pic Segnac 2540 m n.p.m. w Alpach Szwajcarskich, zginęło 20 osób. Badanie wraku ujawniło uszkodzenia w postaci pęknięć i korozji. No cóż wiek - 78 lat.

Narodził się w wytwórni Junkersa na początku lat 30-tych jako pasażerski i transportowy. Ju-52/3m czyli z trzema silnikami odbył pierwszy lot w kwietniu 1931. Obity był blachą falistą (jak mój kolega nazywał falliczną).

Pod koniec 1933 r. powstała wersja, oznaczona Ju-52/3m g3e - bombowiec pomocniczy. Od początku produkcji do zakończenia w 1944 r. zbudowano w Niemczech łącznie 4835 sztuk. Wśród cywilnych linii samolot Ju-52 używał PLL LOT w latach 1936-1939 - jeden egzemplarz, latał do Berlina i Salonik.

Swą karierę bojową zaczęły w czasie wojny domowej w Hiszpanii... Ostatnią akcją bombową w Hiszpanii był 26 marca 1939 roku nalot na Belmez. Przeciwko Polsce w 1939 roku użyto 300 samolotów Ju-52. 25 września około 30 samolotów zrzuciło bomby zapalające na Warszawę. Ju-52 wzięły czynny udział w desantowaniu spadochroniarzy na Kretę. W trakcie ataku na Związek Radziecki Ju-52 były używane głównie do dostaw i zaopatrzenia wysuniętych jednostek. Odcięcie 6. Armii pod Stalingradem spowodowało konieczność zaopatrzenia okrążonych. Spowodowało to stratę 490 samolotów Ju-52. Ostatnimi wielkimi operacjami zaopatrzeniowymi były loty nad twierdze: Poznań i Wrocław w 1945 roku

Ju-52, budowane przez wytwórnię we Francji jako Amiot AAC.1 Toucan były używane w latach 1949 – 1950 w walkach w Wietnamie. Hiszpańska wersja zwana CASA C.352-L używana jeszcze była jeszcze w latach 70. XX wieku. Także siły powietrzne Szwajcarii używały ostatnich samolotów Ju-52 pod koniec lat 70. Stąd latające eksponaty w Szwajcarii w 2018 roku.


Katastrofa na Śnieżce


Jest jeszcze jedna historia związana z samolotami Ju-52, jak już tu nadmieniłem, ma ona związek ze Śnieżką i tajemniczą katastrofą pod koniec II Wojny Światowej.

Było już po północy 23 lutego 1945 roku, kiedy wojskowy samolot Luftwaffe Junkers Ju-52 przemierzał niebo nad Dolnym Śląskiem. Pogoda była okropna. Trzysilnikowy Ju-52/3m o numerze kadłuba 8620, leciał ciągle w chmurach, przebijając się przez śnieżycę i wpadając co chwile w silne turbulencje. Fatalne warunki atmosferyczne utrudniały nawigowanie, i tak już trudne, ze względu na wojenne warunki. Za sterami samolotu siedział Emil Hannemann, a jego drugim pilotem był Albert Linke. W sumie w samolocie znajdowało się 28 osób, co było więcej niż dopuszczały normy. Jednak podczas schyłkowej fazy II wojny światowej, Niemcy przestali już przestrzegać swojej żelaznej zasady “Ordnung muss sein”.

Oprócz pilotów na pokładzie znajdowało się 20 rannych niemieckich żołnierzy oraz 2 pozostałych członków załogi. Dodatkowo w maszynie znalazła się jeszcze jedna 4-osobowa załoga innego Junkersa Ju-52. Była to załoga maszyny o numerze kadłuba 7759, który pilotowany przez Otto Kloppmanna, rozbił się kilka godzin wcześniej podczas lądowania we Wrocławiu. Przyczyną katastrofy jego samolotu były złe warunki atmosferyczne. Kloppmanna i jego towarzysze cudem ocalili swoje życie. Teraz wszyscy razem siedzą w Junkersie, uciekającym z oblężonej twierdzy Festung Breslau…





Minął już ponad tydzień odkąd Wrocław okrążyła Armia Czerwona. Na rozkaz nazistowskich dygnitarzy, spokojne dotąd miasto zamieniło się w twierdzę Festung Breslau. Twierdzę, której Niemcy nie zamierzali łatwo oddać sowietom. W zasadzie nie zamierzali w ogóle! W związku z otoczeniem miasta, jedyną możliwością dotarcia do niego była droga lotnicza. Transport lotniczy przebiegał zadziwiająco sprawnie. Samoloty transportowały do miasta uzbrojenie, amunicję, żywność, a nawet pocztę. W drugą stronę zabierały ze sobą rannych żołnierzy. Głównie tych lżej rannych, którzy mogli siedzieć, przez co nie zajmowali dużo miejsca w samolocie. Ich przydatność w walce i tak była nieduża, a w związku z kurczącym się obszarem kontrolowanym przez Niemców, istniała konieczność opróżniania kolejnych obiektów, także szpitali.

W początkowej fazie obrony miasta, samoloty lądowały i startowały z wrocławskiego lotniska Gądów Mały. Wiele lat po wojnie lotnisko zostało zlikwidowane, a na jego miejscu zbudowano osiedle z tzw. wielkiej płyty. Pamiątką po Flughafen Klein-Gandau pozostały tylko nazwy ulic, jednoznacznie nawiązujące do dawnej historii miejsca, Lotnicza, Szybowcowa, Latawcowa i tym podobne. Szacuje się, że dzięki mostowi powietrznemu do Festung Breslau dostarczono 3770 żołnierzy i 657 ton zapasów. Ewakuowano zaś 3282 rannych żołnierzy.

Tym razem Junkers Ju-52 z 28 osobami na pokładzie podążał w kierunku Sudetenlandu, o którego zabranie Czechom parę lat temu pieklił się Adolf Hitler. Teren ten pozostawał wciąż pod kontrolą Niemców. Prawdopodobnie samolot miał minąć Sudety i wylądować w mieście Hradec Králové, gdzie do lokalnego szpitala trafiliby ranni żołnierze. Inna z hipotez mówi o locie do miasta Mladá Boleslav. Ju-52 leciał na wysokości 1300 m. Taki pułap umożliwiał bezpieczny przelot nad Górami Sowimi i dalej Górami Stołowymi w rejonie Broumova. Jednak prawdopodobnie z powodu okropnych warunków atmosferycznych, samolot odbił bardziej na zachód w kierunku Karkonoszy. Nawigatorem maszyny był Erich König. Czyżby nikt nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącej katastrofy?

O godzinie 03:45 rano Junkers uderzył w zbocze Czarnego Grzbietu tuż pod Śnieżką. Samolot rozpadł się na kilka części, a znajdująca się z przodu maszyny załoga zginęła na miejscu. Śmierć poniosło około 15 osób, w tym obydwie załogi. W tym samym czasie, nocujący na szczycie Śnieżki tragarz górski Robert Hofer usłyszał huk lotniczych silników, który nagle ustał. Wtedy pomyślał sobie, że mu się po prostu przesłyszało. Tej nocy stacja meteorologiczna na Śnieżce zanotowała prędkość wiatru 110 km/h, a na zewnątrz wciąż trwała śnieżyca.

Reszta ocalałych rannych żołnierzy wygrzebała się z wraku Ju-52. Ubrani w szpitalne ubrania, postanowili ruszyć w poszukiwaniu pomocy. Pokonując nieznany teren, wysokie góry, nocne ciemności i burzę śnieżną. W tę wędrówkę wyruszyło 6 żołnierzy. Ilu pozostało jeszcze żywych we wraku Junkresa? Tego już nie wiadomo. Rannym żołnierzom, którzy opuścili wrak samolotu, udało się odnaleźć wystające ponad warstwę śniegu tyczki zaznaczające szlak turystyczny. Aż trudno sobie wyobrazić, jak ciężka musiała to być droga. Ranni, bez odpowiedniej odzieży, w niesprzyjających warunkach, szli w śniegach 4 km, aż o 07:30 dotarli do schroniska Horská Bouda na Růžohorkach. Najmłodszy z ocalałych, nie mający jeszcze 18 lat Siegfried Szewczyk, zmarł tuż po dotarciu do osady.

Było już widno. Na wieść o wypadku zorganizowano więc akcję ratunkową, która wyruszyła ze Śnieżki. Ponieważ katastrofa Junkresa Ju-52 odbyła się w śniegach, wraku maszyny szukano aż 4 godziny. Po jego odnalezieniu okazało się, że wszyscy pozostali na miejscu żołnierze już nie żyją. Jeszcze w tym samym dniu do wraku wyruszyli mieszkańcy osady Malá Úpa, aby zwieść na dół ciała żołnierzy. Zostali oni pochowani na cmentarzu przy kościółku w Malej Úpie.

Po wojnie wrak Ju-52 leżał długo na zboczach Karkonoszy, stając się atrakcją turystyczną samą w sobie. Miejscowa ludność oraz turyści pozabierała drobniejsze jego elementy. Najpierw zabrano zegary, później siedzenia. Podobno ktoś blachę falistą z kadłuba przerobił na tarkę do prania bielizny. Z czasem pozostały tylko największe fragmenty kadłuba i silniki.






Tak było do 23.IX.1998 roku, kiedy to mieszkańcy Malej Úpy pozbierali pozostałe elementy samolotu. Tego dnia nad Śnieżką zawarkotały silniki czeskiego śmigłowca, który dźwignął największe pozostałe części kadłuba oraz silniki. Junkers Ju-52 o numerze bocznym 8620, wzbił się do swojego ostatniego lotu, 53 lata od swojej katastrofy i zakończenia wojny. Resztki maszyny przetransportowano do miejscowości Dolní Malá Úpa, gdzie złożono je przy cmentarzu na którym pochowano ofiary katastrofy. W 2001 roku w miejscu tragedii umieszczono tablice pamiątkowe, w języku niemieckim i czeskim. Rok później ekshumowano pochowanych żołnierzy w Malej Úpie, a ich szczątki przeniesiono na cmentarz wojskowy w Brnie.

Dziś, ponieważ nie ma już widocznych szczątków u podnóży Śnieżki, mało kto pamięta o tej niezwykłej historii. Zwłaszcza pamięć o niej zanikła po polskiej stronie, gdyż katastrofa Junkersa Ju-52 rozegrała się po czeskiej stronie. Na jej ślad możemy natrafić odwiedzając przepiękną i malowniczo położoną osadę Dolní Malá Úpa, gdzie do dziś przechowywane są szczątki Junkersa Ju-52. Milczącego świadka niezwykłych wojennych losów…


Zebrał – Stanisław Bednarz