Andrzej Łomanowski („Rzeczpospolita”)
Od kilku dni specjalny okręt
wyławia odpady nuklearne z Zatoki Dwińskiej.
– Czy to było niebezpieczne?
Tak! Wyrażenie „latający reaktor atomowy" mówi wszystko – próbował
wyjaśnić amerykański ekspert Jeffrey
Lewis.
8 sierpnia na poligonie
rosyjskiej marynarki wojennej w pobliżu miejscowości Nionoksa nad Zatoką
Dwińską (tysiąc kilometrów na północ od Moskwy) doszło do tajemniczej
eksplozji.
Według pierwszej wersji resortu
obrony w czasie testowania jakiejś broni na nadbrzeżnym poligonie zginęły dwie
osoby.
Trzy dni później mówiono już, że
zginęło pięć osób. Nie byli to wojskowi, lecz naukowcy z rosyjskiego centrum
atomowego w Sarowie. I nie na lądzie, ale na platformie morskiej znajdującej
się na wysokości Nionoksy.
W końcu okazało się, że zginęło
dwóch oficerów na lądzie, a pięciu naukowców utonęło na morzu. Dodatkowo sześć
osób zostało rannych (w tym trzech oficerów).
Nie czekając na oficjalne
wyjaśnienia, mieszkańcy leżącego 30 km od Nionoksy Siewierodwińska (gdzie
znajduje się baza rosyjskiej floty oraz jej stocznie Siewmasz) i Archangielska
(60 km) wykupili jod ze wszystkich aptek w okolicy.
– Skażenie było krótkoterminowe
i niezagrażające ludności – bagatelizował były szef Rospotrebnadzoru Giennadij Oniszczenko.
Ale rosyjski Greenpeace
twierdzi, że radioaktywne skażenie 20-krotnie przekroczyło normy. Miejscowe
władze początkowo informowały o skażeniu, ale potem usunęły z Internetu
wszystkie informacje, powołując się na rozkaz Ministerstwa Obrony.
Przez szczelną blokadę
informacyjną przebił się (chyba niechcący) Rosgidromet – rosyjski odpowiednik
polskiego IMGW – informując o skażeniu w okolicach Siewierodwińska 4–16 razy
przekraczającym normy.
Na żądanie armii do 9 września
zamknięto Zatokę Dwińską dla żeglugi cywilnej. Część ekspertów twierdzi, że to
standardowa procedura po testowaniu rakiet – dająca czas na wyłowienie resztek
pocisku i oczyszczenia powierzchni z paliwa rakietowego. Ale Amerykanie
zauważyli, że po Zatoce pływa Serebrianka – statek przystosowany
do zbierania i przechowywania ciekłych odpadów radioaktywnych.
-
Eksplozja rosyjskiej rakiety Skyfall
zaniepokoiła ludzi mieszkających w pobliżu i też znacznie dalej z powodu
zanieczyszczenia powietrza. To źle! – napisał na Twitterze
prezydent Trump.
Skyfall to
natowska nazwa rosyjskiej rakiety Burewiestnik, o której mówił w marcu
ubiegłego roku Władimir Putin.
Pocisk ma co najmniej dwa stopnie: pierwszy z ciekłym paliwem, drugi –
atomowym. Miała latać na mniejszych wysokościach niż normalne rakiety
balistyczne. Paliwo jądrowe zapewniać jej miało „prawie nieograniczony zasięg”,
a Rosji – całkowitą przewagę nad USA.
Ale amerykański wywiad twierdzi,
że dotychczas jedynie raz udało się jej przelecieć w ciągu dwóch minut ok. 40
kilometrów.
–
One nie spełniają podstawowych norm w zakresie bezpieczeństwa. Poza tym nie
wiadomo, do czego miałyby służyć – twierdzi ekspert, generał Władimir Dworkin.
Część ekspertów nie ma jednak
pewności, czy do Zatoki wpadła rakieta z silnikiem atomowym. Powołują się przy
tym na oficjalny komunikat koncernu Rosatom mówiący o „radioizotopowych generatorach
termoelektrycznych” (prąd generowany jest przez naturalny rozpad pierwiastków
radioaktywnych, bez reakcji łańcuchowej). Takie urządzenia mogą długo działać
bez ingerencji człowieka i są wykorzystywane w kosmosie oraz w Arktyce. A w
rosyjskiej armii podobno w jądrowej „rakiecie Sądnego Dnia” – Skif
(Scyta).
Kontenery z nimi zrzuca się na dno oceanu, by po latach wystrzelić w czasie
ewentualnej wojny. Kolejna teoria mówi o testowaniu w Nionoksie podwodnego
drona (bezzałogowego okrętu atomowego) Posejdon. O nim również mówił Putin
w marcu ubiegłego roku.
– Testy będą trwały nadal, to
jasne – zapewnił rosyjski parlamentarzysta Franc
Klincewicz.
Na razie mieszkańcom
nieszczęsnej Nionoksy kazano w czwartek o świcie iść do pobliskiego lasu.
Z poligonu znów będą
wystrzeliwane rakiety.
***
Ale wielki aj-waj! Sam Trump raczył wydalić wypowiedź w tym temacie! I wyraził
zaniepokojenie skażeniem Morza Białego!
Amerykańska hipokryzja polega na
tym, że w latach 50. i 60. Amerykanie topili w Pacyfiku wszelkie odpady z
zakładów wytwarzania paliwa jądrowego w Hanford, WA i jak dotąd nikt ich nie
wydobył z głębin oceanu. Więc Trump niech zajmie się tym radioaktywnym
śmietnikiem, jaki ma w Pacyfiku u wybrzeży USA i Kanady. Teraz też zaświnia
wszechocean na wszelkie sposoby, ale zgodnie z biblijną zasadą widzi źdźbło nie
widząc belki.
A co do rakiet, to mieszkańcy San
Diego widzą startujące rakiety z Vandenberg III AFB i jakoś nie protestują,
chociaż niejedna z nich ma na pokładzie niebezpieczne ładunki. Oczywiście o
niepowodzeniach ni słychu ni duchu, bo wszystko tam jest tajne/poufne/przed
odczytaniem spalić. Bo Amerykanie boją się świata, który może kiedyś im
wystawić rachunek za ich łajdactwa, i zbroją się przeciwko niemu. Polska jest
fragmentem ich polityki i niczym więcej. Nie łudźmy się – jesteśmy tylko jednym
z wielu pionków na szachownicy. Takie pionki poświęca się bez żalu.
Nakręcanie wojennej histerii jest
na rękę wszystkim tym, którzy pchają świat do wojny, której płomienie zniszczą
cywilizację i nas wszystkich. Ale pożytecznym idiotom to nie przeszkadza. Pożyteczni
idioci łudzą się, że to przeżyją i jakoś tam będzie, jak to Polacy, liczący na
Opatrzność, a że młyny Boże mielą powoli, to i wraz z nami zakończy się raz na
zawsze „sprawa polska”…