Stanisław Bednarz
Do napisania tego postu skłoniła
mnie lektura znakomitej książki J.D. Vance’a „Elegia dla bidaków”, a
także obawa że pas rdzy pojawić się może
wszędzie. Są różne pasy w USA: pas słońca,
pas biblijny, pas kukurydzy…
Najgorszy jest pas rdzy. Horror USA
czyli pas rdzy. Pas rdzy – określenie terenów,
obejmujący stany Michigan, Indiana, Ohio, Pensylwania, charakteryzujących się
dawniej znacznym rozwojem przemysłu
ciężkiego. Był to kiedyś pas stali.
Termin pas rdzy narodził się w latach 80., a słowo „rdza” symbolizuje
rozpad. Bogactwo surowców spowodowało powstanie wielu fabryk i rozwój przemysłu
motoryzacyjnego czy obronnego. Był on w tym czasie silnikiem amerykańskiej
gospodarki. Na świecie zaszły jednak zmiany, które spowodowały, że przemysł ten
zaczął tracić na znaczeniu. W latach
80-tych XX wieku fabrykom dała
się we znaki globalizacja i automatyzacja produkcji. Amerykańskich pracowników
zastępowały maszyny lub tańsza siła robocza za granicą.
Powstające jak grzyby po deszczu
fabryki, stalownie, huty kusiły (obecnie już nie kuszą, gdyż większość z nich
zamknięto), a dziś dosłownie zardzewiały. Do dziś w wielu miastach stoją dowody
tego upadku – opuszczone fabryki i zakłady pracy, zniszczone domy, opustoszałe
place w miejscach, gdzie stały kiedyś wieżowce (wyburzenie odkupionego budynku
i przekształcenie terenu w parking).
Wyrazistym przykładem „zardzewiałego”
miasta jest Detroit. Upadek fabryk motoryzacyjnych sprawił, że miasto opustoszało – od 1950 do
2010 roku liczba jego mieszkańców spadła o 60 proc. Był to też region
tradycyjnie głosujący raczej na demokratów, jako że robotnikom - lub byłym
robotnikom - bliższe były hasła głoszone przez to ugrupowanie. Tę ścianę w 2016
roku rozbił Trump, wygrywając w
trzech stanach pasa rdzy - Michigan, Wisconsin i Pensylwanii. Trump intensywnie
podróżował po miastach pasa rdzy, obiecując mieszkańcom odrodzenie przemysłu
oraz, jak zapewniał, powrót miejsc pracy z Chin. Obietnica Trumpa się nie
spełniła. Nowe miejsca pracy powstają
raczej na południu kraju. Na przykład w Teksasie przybyło więcej miejsc pracy w przemyśle niż
w Ohio, Michigan, Wisconsin i Pensylwanii razem. Trump zderzył się tutaj z
tendencją, która jest od niego niezależna - środek ciężkości amerykańskiej gospodarki
przesuwa się z północno-wschodnich i środkowych stanów do regionu tzw. pasa słońca (od Kalifornii na zachodzie,
przez Arizonę i Teksas do Florydy) poprzez napływ taniej siły roboczy z
Meksyku.
Obecnie region pasa rdzy zamieszkują tzw. bidoki. Bidoki to próba przetłumaczenia słowa angielskiego hillbillies oznaczającego białego
robotnika pochodzenia
szkoto-irlandzkiego bez stabilizacji finansowej. Przybyli tu kiedyś z regionów
kopalń Apallachów za stabilizacją. Bidoki mają własny akcent, kodeks honorowy.
Są nieufni wobec przyjezdnych, niechętnie wyciągają ręce po pomoc i źle znoszą,
gdy ktoś z zewnątrz ocenia ich zachowanie oraz styl życia. Kiedy sprzedawca
zwróci uwagę ich dziecku, że jest niegrzeczne
– mogą zdemolować cały sklep.
Moje
3 grosze
Pamiętam, jak w latach
80-tych, w czasie reaganowskiego zbrojeniowego boomu, to właśnie pas stali był
oczkiem w głowie rządu. Oczywiście wiadomo dlaczego – USA gotowały się do
walnej rozprawy z ZSRR, więc stal była potrzebna do rozbudowy instalacji
wojskowych na całym świecie. Potem przyszedł koniec prosperity z wiadomym
skutkiem – pas stalowy zardzewiał.
A co ma do tego UFO? A ma,
bo w latach 70. i 80. To właśnie nad tymi stanami obserwowano pojawienia się
NOL-i. Nie dziwota, skoro to właśnie tam znajdowały się kuźnie produkujące
elementy wszelkich broni Ameryki, a jak dowodzą badania Roberta Hastingsa, to właśnie instalacje obronne zawsze
interesowały Ufiastych.
No i jeszcze jedna uwaga –
USA nie chwali się bidokami – bo to
jest w jawnej sprzeczności z lansowanym przez amerykańską propagandę państwa
powszechnego dobrobytu i nieograniczonych możliwości, na co dało się nabrać
wielu naiwnych ludzi. I nadal się daje nabierać, bowiem magia dolara wciąż
działa…
Ameryce potrzebny jest
kolejny impuls rozwojowy – kolejna wojna na miarę II Wojny Światowej, więc od
czasu do czasu wywołuje lokalne wojenki tu i tam. Niestety, po 1989 roku my
także staliśmy się elementem tej polityki, czego doświadczyliśmy w Iraku i
Afganistanie, a wkrótce (oby nie!) w Iranie, bo wojna z Persami to tylko
kwestia czasu. A teraz każda wojna może stać się przyczyną ogólnoświatowego
konfliktu, w którym albo skończy się nasza cywilizacja, albo wyjdzie z niego
wzmocniona – w co wątpię, bo nie ma takiej wojny, która Ludzkości wychodzi na
zdrowie, a nakręca tylko spiralę nienawiści i przemocy…