Po Wielkiej
Socjalistycznej Rewolucji Październikowej (WSRP) w 1917 roku i związanych z nią
zmianami w polityce zewnętrznej i wewnętrznej Rosji Radzieckiej, wciąż
trwającej kontrrewolucji i wojnie domowej na terytorium tego kraju,
kierownictwu radzieckiemu przyszedł do głowy pomysł zjednoczenia narodów
radzieckich i eksportu rewolucji na inne kraje Europy. W tym przypadku idealnym
kandydatem do tego celu stały się Niemcy, w którym rewolucyjne wrzenie osiągało
powoli poziom krytyczny i groziło w każdej chwili powtórką z wydarzeń w Rosji.
Geneza wojny z Polską
Sama WSRP wybuchła wskutek
nieudolności i niekompetencji Rządu Tymczasowego prowadzonego przez
Kiereńskiego, który chciał nadal prowadzić wojnę z Niemcami i c.k. Monarchią
Austrowęgierską. Wojnę, która nie przynosiła niczego poza ogromnymi stratami w
starciach milionowych armii. I na tym właśnie tle pojawił się projekt wojny z
Polską, która stała na drodze Armii Czerwonej, na bagnetach której rewolucja
miała być zaniesiona do Niemiec.
Było to zgodne z doktryną
sformułowaną przez Lenina i głoszącej, że rewolucja wybucha zawsze w kraju,
który „stanowi najsłabsze ogniwo w łańcuchu kapitalizmu opasującym kulę
ziemską”. W 1920 roku takim właśnie krajem były ogarnięte rewolucyjnym wrzeniem
Niemcy.
Doskonale ukazał to znany
i bardzo popularny przed wojną polski pisarz prof. Antoni Ferdynand Ossendowski (1876-1945) w swej biograficznej
powieści pt. „Lenin”, w której tak opisuje on przygotowania i przebieg tej
wojny:
…Po upływie dwóch miesięcy będziemy mieli pół miliona
uzbrojonych ludzi na terenie nieprzyjacielskim. Pamiętajmy, że otaczają nas
narody, zgnębione wojną, niezadowolone, wyglądające pokoju. Zaczniemy od
Czechosłowacji i Polski, po nich nastąpi kolej na Rumunię i Jugosławię. Po
pierwszych powodzeniach przyłączą się do nas Włochy. Dziś dostarczono mi ścisłych
informacji, że mimo niepowodzenia, niemiecki proletariat pójdzie pod naszym
sztandarem. Czy długo potem zdoła utrzymać się Francja? Padnie, a za nią runie
Anglia! […]
Trzeba przyznać, że
apetyty czerwonego dyktatora były wielkie! Zaczęło się zbrojenie Kraju Rad:
Formowano i szkolono olbrzymią armię, bito fałszywe funty i
dolary, sprzedawano niemal na ulicach wszystkich stolic świata brylanty, perły,
złote serwisy…
Lenin myślał o wszystkim.
Niewidzialnymi szczelinami sączył propagandę komunistyczną i
pieniądze na rewolucję światową… Wydawał książki i broszury; wygłaszał mowy
agitacyjne usypiające podejrzliwość narodu, kojące cierpienie jego i budzące
nadzieję….
Lenin się spieszył.[1]
Miał swe powody. Wiek,
przeżyty zamach, przebyte choroby nadwątliły zdrowie wodza rewolucji. Poza tym
istniała paląca konieczność powołania czegoś w rodzaju federacji czy
konfederacji poszczególnych Republik Rad w jeden organizm polityczny i
gospodarczy, który umożliwiłby zrealizowanie planów eksportu rewolucji do
Europy, a potem na cały świat. Cele te były realizowane przez cały czas
istnienia ZSRR, o czym dalej.
No i wreszcie Lenin zwołał nadzwyczajne posiedzenie
Rady Najwyższej i oznajmił:
- Mamy teraz tylko jeden front południowy. Nie przetrzyma
jednak długo, bo już zgnił… Czas rozpocząć wojnę z „kapitalistyczną
międzynarodówką” – z Zachodem. Pierwszy cios ma spaść na Polskę. Po jej trupie
przejdziemy do Niemiec i tam podniesiemy powstanie proletariatu. Gdy będziemy
mieć swój rząd w Berlinie, nastanie koniec Europy! Wojna z Polską towarzysze!
Mianuję premierem przyszłego rządu komunistycznego w Polsce towarzysza
Woroszyłowa, który zaprosi dla współpracy działaczy podług własnego wyboru. Na
czele armii, jako kierownik polityczny, po porozumieniu się z nieobecnym tu
towarzyszem Trockim, stanie Kamieniew, mając przy sobie jako odpowiedzialnych
dowódców fachowych – Tuchaczewskiego, Sergiejewa, Budionnego i Gay-chana.
Wojenno-rewolucyjny komitet przyjmuje plan, opracowany przez towarzyszy
Szaposznikowa, Gittisa, Korka i Kuka. Nasza żelazna piechota i bohaterska
kawaleria powinny utopić zbrodniczy rząd Piłsudskiego we krwi zmiażdżonej armii
polskiej! Na Wilno – Mińsk – Warszawę – marsz![2]
Przy okazji Ossendowski
robi bardzo ciekawe spostrzeżenie:
W mózgu rosyjskiego chłopa, a nawet inteligenta żyła
nieprzeparta żądza wielkiej, niepodzielnej Rosji. Polska gwałtem i podstępem
przyłączona do dawnego imperium, stała się od dawna jedną z prowincji
zachodnich.[3] Głosiciele idei wolności ludów nie mogli o tej „prowincji”
zapomnieć. Powtórne zbrodnicze pogwałcenie praw wolnej Polski nie wywołałoby
oburzenia w narodzie rosyjskim. Lenin wiedział o tym dobrze i wykuwał nowe
kajdany, zamierzając utopić Polskę we krwi, przerazić terrorem i wcielić do
Republiki Rad komunistycznych.[4]
Działania militarne wojny
polsko-bolszewickiej rozpoczęły się w 1919 roku. Wikipedia podaje:
Wojna rozpoczęła się 14 lutego 1919 starciem koło miasteczka
Mosty niedaleko Szczuczyna, gdzie wysunięte poza wycofujące się jednostki
niemieckie oddziały wojska polskiego powstrzymały dalszy marsz na zachód w
ramach operacji „Cel Wisła” oddziałów Frontu Zachodniego Armii Czerwonej.
Szczupłe siły polskie, składające się z 12 batalionów piechoty, 12 szwadronów
kawalerii i 3 baterii artylerii, działały tam na dwóch, dość równomiernie
obsadzonych odcinkach frontu. Formacjami odcinka południowego (Prypeć –
Szczytno), czyli Grupy Podlaskiej, przemianowanej potem na Grupę Poleską,
dowodził gen. Antoni Listowski. Jego oddziały swoim prawym skrzydłem
utrzymywały łączność z Grupą Wołyńską gen. Edwarda Rydza-Śmigłego i
koncentrowały się głównie pod Antopolem na kierunku Brześć – Pińsk i koło
Berezy Kartuskiej. Oddziały odcinka północnego (Szczytno – Skidel) należały do
Dywizji Litewsko-Białoruskiej gen. Wacława Iwaszkiewicza-Rudoszańskiego, który
swoje oddziały skupiał przede wszystkim w rejonie Wołkowyska. Na tych pozycjach
wiązano niewielkie siły Armii Czerwonej, której wysiłek wojenny skupiony był
jeszcze przede wszystkim na walce z oddziałami białych.
Pisze Ossendowski:
Przyszły ciężkie czasy. Rok zmagania się olbrzymiej Rosji z
małą, wyczerpaną i ogołoconą przez wojnę Polską.
Pierwsze powodzenia upoiły Czerwoną Armię.
Kamieniew, Woroszyłow i Tuchaczewski już obliczyli ściśle datę
wejścia do Warszawy i powiadomili o tym Moskwę.
Parli wprost przed siebie, pijani od zwycięstwa, przelewu
krwi, wyroków śmierci, znęcania się nad oficerami i inteligentnymi żołnierzami
„szlacheckiej” Polski.
Generałowie polscy: Piłsudski, Haller, Żeligowski, Szeptycki,
Sosnkowski i Sikorski umieli dobierać ludzi. Zjawiali się młodzi oficerowie –
odważni, zdolni, nieugięci. Legiony walczące niedawno z armią cara biły się z
takąż werwą z czerwonymi wojskami, tworzyła się armia ochotnicza i szybko szła
do boju, powstawały oddziały partyzanckie dowodzone przez ludzi szalonej
odwagi. Odezwy Piłsudskiego i Hallera zapaliły serca młodzieży polskiej i
kobiet.
W szeregach obrońców walczyły tysiące studentów, uczniów
gimnazjalnych, dzieci niemal, dziewczyn i młodych kobiet. Arystokrata – obok
wieśniaka, ksiądz – obok robotnika-socjalisty. 11-letni chłopak obok powstańca
z 1863 roku.[5] Płomieniem buchnęła miłość do Ojczyzny. Była jak burza, przed
którą nic ostać się nie mogło.
Sztab polski przeniósł walkę nad Wisłę. W chwili, gdy czerwone
patrole już wchodziły do przedmieść Warszawy, armia dzikiego proletariatu
rosyjskiego została rozbita. Cofała się w popłochu, tracąc tysiące ludzi,
artylerię, uchodząc za granicę, gdzie składała broń. Niedobitki tylko dotarły
do Rosji, gdzie jak podczas ofensywy Niemców po przerwanych naradach pokojowych
w Brześciu wyglądano teraz zbawców – Polaków.
Jeszcze jedna karta Lenina została bita.[6]
To było oczywiste, że
bolszewicy nie mogli zwyciężyć i to wcale nie z powodu interwencji samej Matki
Boskiej – jak chcą to niektórzy, ale dzięki doskonałej organizacji Wojska
Polskiego, które zostało sformowane z trzech różnych armii zaborczych,
doskonałego dowodzenia i pracy sztabowej, a także – i przede wszystkim –
doskonałej pracy polskiego wywiadu radiowego i dekryptażu, co umożliwiło złamać
szyfry wojsk bolszewickich i tym samym przewidzieć ich ruchy. I to był
prawdziwy „cud nad Wisłą”, dzięki któremu Polacy mogli powstrzymać bolszewików
i uchronić Europę przed komunizmem w wykonaniu rosyjskim.
A Matka Boska nie miała z
tym nic wspólnego. Można by zadać cyniczne pytanie, a gdzież to Ona była we
wrześniu 1939 roku, kiedy Polska została napadnięta z trzech stron i pozostała
sama opuszczona przez Aliantów, gdzie
była w pamiętnym marcu i kwietniu 1940 roku, kiedy to mordercy z NKWD
rozstrzeliwali Polaków w Katyniu i innych miejscach kaźni? Jakoś Jej wtedy
zabrakło… ale już o tym się nie mówi głośno, bo to jest niepolityczne i
niepatriotycznie.
Tym niemniej wojna
polsko-bolszewicka, a w szczególności Bitwa Warszawska – rozegrana w dniach
12-25.VIII.1920 roku była jednym z najważniejszych punktów węzłowych w
historii. Była to 18. bitwa mająca ważki wpływ na historię świata. A oto jej
najkrótsza ocena:
Znaczenie historyczne
Bitwy Warszawskiej jest wciąż niedoceniane zarówno w Polsce jak również na
zachodzie Europy. Ambasador brytyjski w przedwojennej Polsce - lord Edgar D'Abernon nazwał ją już w tytule
swej książki "Osiemnastą decydującą bitwą w dziejach świata". W
jednym z artykułów opublikowanych w sierpniu 1930 r. pisał: "Współczesna
historia cywilizacji zna mało wydarzeń posiadających znaczenie większe od bitwy
pod Warszawą w roku 1920. Nie zna zaś ani jednego, które by było mniej
docenione... Gdyby bitwa pod Warszawą zakończyła się była zwycięstwem
bolszewików, nastąpiłby punkt zwrotny w dziejach Europy, nie ulega bowiem wątpliwości,
iż upadkiem Warszawy Środkowa Europa stanęłaby otworem dla propagandy
komunistycznej i dla sowieckiej inwazji (...). Zadaniem pisarzy politycznych...
jest wytłumaczenie europejskiej opinii publicznej, że w roku 1920 Europę
zbawiła Polska".
Simon Goodough znany popularyzator historii wojen i wojskowości w wydanej w
1979 r. książce "Tactical Genius in Battle" w uznaniu talentów
dowódczych Józefa Piłsudskiego postawił go w kręgu zwycięzców 27 największych
bitew w dziejach świata. Wymienił go w szeregu takich strategów jak
Temistokles, Aleksander Wielki, Cezar, Gustaw Adolf czy Kondeusz.
Francuski generał Louis
A. Faury w jednym z artykułów w 1928 r. porównał Bitwę Warszawską do Bitwy
pod Wiedniem: "Przed dwustu laty Polska pod murami Wiednia uratowała świat
chrześcijański od niebezpieczeństwa tureckiego; nad Wisłą i nad Niemnem
szlachetny ten naród oddał ponownie światu cywilizowanemu usługę, którą nie
dość oceniono".
Z kolei brytyjski historyk J.F.C. Fuller napisał w książce "Bitwa pod Warszawą
1920": "Osłaniając centralną Europę od zarazy marksistowskiej, Bitwa
Warszawska cofnęła wskazówki bolszewickiego zegara (...), zatamowała
potencjalny wybuch niezadowolenia społecznego na Zachodzie, niwecząc prawie
eksperyment bolszewików".[7]
Niestety – cywilizowany
świat nie wyciągnął żadnych wniosków z tych wydarzeń. Wojna w Polsce się
skończyła, ale dla Lenina i ZSRR był to początek drogi, bowiem komunistyczni
dogmatycy ani myśleli poprzestać na jednej, przegranej wojnie. Eksport WSRP
miał nastąpić wskutek nie tyle militarnego angażowania się ZSRR w konflikty,
ale w rozniecanie starych waśni i rozpalaniu nowych zarzewi wojen w zamorskich
posiadłościach należących do europejskich państw kolonialnych, co obserwujemy
także i dzisiaj – o czym później. Ossendowski ujmuje to tak:
…Zaczniemy nową grę! […]
Zaczniemy nową grę! – powtórzył Lenin uderzając pięścią w
stół. – Przeczuwał ją filozof-marzyciel Włodzimierz Sołowiow. Podniesiemy Azję
przeciwko Europie! Podniesiemy Hindusów, Murzynów i Arabów przeciwko Anglii,
Francji i Hiszpanii! Wzniecimy rewolucję kolorowych przeciwko białym ludom. Staniemy na czele
ruchu rękami żółtych, czarnych i brązowych towarzyszy obalimy stary świat!
Musimy ze Wschodu czerpać siły dla naszego dzieła! Rozpocząć pracę nad
zwołaniem kongresu Azjatów. Ogłosimy „świętą wojnę” (dżihad???)
przeciwko Anglii, tej twierdzy kapitalizmu i odwiecznego ładu. Miliard
uciemiężonych ludzi stanie w naszych szeregach![8]
Co nam to przypomina? Czyż
ten plan nie jest realizowany teraz w stosunku do Europy przez kogoś, komu
zależy na wybuchu w niej III Wojny Światowej, a wszystko zgodnie z polskim
przysłowiem „gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta”? W tej chwili wygląda
na to, że mocarstwa kolonialne zaczynają płacić frycowe za wieki kolonialnego
wyzysku i ograbiania krajów tzw. trzeciego świata. Dżihad wisi nad Europą jak
miecz Damoklesa, a wszystko za sprawą ucisku, wyzysku i grabieży Azjatów,
Afrykańczyków i rdzennych Amerykanów, którzy wreszcie upominają się o swoje.
Powstałe niedawno Państwo Islamskie – ISIS głosi to wprost. Ale do tej
problematyki jeszcze dojdziemy.
I tak to by właśnie
wyglądało.
Tak przy okazji niejako pozostała do
rozwiązania jeszcze jedna zagadka jak najbardziej związana z tym tematem, a
mianowicie: kto zamordował F. A. Ossendowskiego?
Kto zabił Ossendowskiego?
W 2016 roku była okrągła
140. rocznica urodzin i 71. rocznica śmierci słynnego polskiego pisarza i
podróżnika, działacza społecznego i politycznego prof. Ferdynanda Antoniego
Ossendowskiego, którego życie jak i śmierć były tak bardzo tajemnicze. Pytanie
postawione w tytule jest więc co najmniej zasadne. Tajemnica śmierci jednego z
najbardziej poczytnych i popularnych polskich pisarzy do dziś dnia stanowi
zagadkę domagającą się rozwiązania, a stopniem skomplikowania przypomina
labirynty Dymitriady. O samym Ferdynandzie Antonim Ossendowskim tak pisze
Wikipedia:
Ferdynand Antoni Ossendowski (ur. 27 maja 1876 w Lucynie w
Inflantach Polskich, zm. 3 stycznia 1945 w Grodzisku Mazowieckim) – polski
pisarz, dziennikarz, podróżnik, antykomunista, nauczyciel akademicki, działacz
polityczny, naukowy i społeczny. Syn lekarza Marcina Ossendowskiego i Wiktorii
z domu Bortkiewicz. Rodzina miała korzenie tatarskie, szlacheckie, herbu Lis.
Po urodzeniu się siostry Ferdynanda rodzina Ossendowskich przeniosła się do
guberni pskowskiej, skąd pochodził ojciec, a w 1884 r. przeprowadziła się do
Kamieńca Podolskiego. Tam młody Ossendowski zaczął uczęszczać do rosyjskiego
gimnazjum, które ukończył – po kolejnej przeprowadzce – w Petersburgu. W tym czasie
zmarł ojciec Ferdynanda. Rodzinę utrzymywała matka udzielając lekcji muzyki,
zaś młody Ossendowski pomagał jej udzielając korepetycji.
Po ukończeniu szkoły studiował nauki matematyczno-przyrodnicze
w Petersburgu, gdzie został asystentem znanego przyrodnika, prof. Szczepana
Zalewskiego. W tym czasie wziął udział w wyprawach naukowych na Kaukaz, nad
Dniestr, nad Jenisej i w okolice jeziora Bajkał. Dotarł również do Chin,
Japonii, na Sumatrę i do Indii. Wrażenia z Indii były podłożem dla jego
pierwszej powieści pt. Chmury nad Gangesem.
Z powodu udziału w zamieszkach studenckich w 1899 r. musiał
opuścić Rosję. Wyjechał do Paryża, gdzie studiował fizykę i chemię u prof.
Marcellina Berthelota na Sorbonie. Tu także miał okazję poznać Marię
Skłodowską-Curie.
Po powrocie do Rosji został docentem Uniwersytetu Technicznego
w Tomsku. Nie pozostał jednak długo na uczelni, by poświęcić się karierze
naukowej; jego pasją były podróże. W 1905 roku, po wybuchu wojny
rosyjsko-japońskiej, został wysłany do Mandżurii, gdzie prowadził badania
geologiczne w poszukiwaniu surowców niezbędnych dla armii. Za organizowanie w
Harbinie protestów przeciw rosyjskim represjom w Królestwie Kongresowym został
aresztowany i skazany na karę śmierci. Dzięki wyjątkowemu szczęściu uniknął
wykonania wyroku i uzyskał jego nadzwyczajne złagodzenie. Wkrótce potem został
wybrany przewodniczącym Rewolucyjnego Komitetu Naczelnego, który przez pewien
czas sprawował władzę w Mandżurii. W wyniku procesu, który potem wytoczono jego
członkom, Ossendowski został skazany na półtora roku twierdzy. Odzyskał wolność
w 1908 roku. Wydana w 1911 r. książka pt. „W Ludskoj Pyli” („W ludzkim pyle”),
poświęcona więziennym doświadczeniom Ossendowskiego, zyskała przychylną ocenę
m.in. Lwa Tołstoja. W tym czasie nawiązał współpracę z wieloma rosyjskimi
gazetami. Gdy w 1909 r. zaczął wychodzić w Petersburgu polskojęzyczny „Dziennik
Petersburski”, został jego korespondentem, a następnie redaktorem.
W 1918 r. opuścił zrewolucjonizowany Petersburg i wyjechał do
Omska. W czasie wojny domowej w Rosji czynnie współpracował z dowództwem
Białych; był m.in. doradcą admirała Kołczaka. Przekazał na Zachód tzw.
dokumenty Sissona, które wykazywały, że Lenin był agentem wywiadu niemieckiego,
a działalność partii bolszewickiej finansowana była za niemieckie pieniądze.
Choć niektóre źródła uważają te dokumenty za sfałszowane, to fakt pomocy
udzielonej Leninowi przez Niemieckie Naczelne Dowództwo jest pewny.
Powszechnie znany ze swojej antykomunistycznej postawy po
upadku Kołczaka był poszukiwany przez bolszewicką policję polityczną (CzeKa).
Dzięki niezwykłym zdolnościom przystosowawczym (m.in. znał biegle 7 języków
obcych, w tym chiński i mongolski), udało mu się przedostać z kontrolowanej
przez bolszewików Rosji do Mongolii. W jej stolicy Urdze (Ta Kure dziś Ułan
Bator) został doradcą barona Ungerna walczącego przy pomocy zorganizowanej
przez siebie Azjatyckiej Dywizji Konnej z bolszewikami. Dane na temat roli,
jaką Ossendowski odegrał w Mongolii, są okryte tajemnicą; była ona niewątpliwie
dość istotna, sam jednak mówił na ten temat niechętnie. Istnieje teza, jakoby
Ossendowski stał się depozytariuszem wiedzy o ogromnym skarbie, ukrytym przez
„Krwawego Barona” Ungerna gdzieś w mongolskich stepach, a który miałby posłużyć
do sfinansowania kolejnej wojny z komunistami.
Ossendowskiemu światową sławę przyniosła książka: „Zwierzęta,
ludzie, bogowie” („Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”), która na przełomie
1920 i 1921 r. ukazała się w Nowym Jorku, w 1922 r. w Londynie, a w 1923 r. w
Warszawie. Łącznie osiągnęła ona rekordową liczbę dziewiętnastu tłumaczeń na
języki obce. Ossendowski opisał w niej wspomnienia z ucieczki z Rosji
ogarniętej chaosem rewolucji. Opis obejmuje ucieczkę z Krasnojarska opanowanego
przez bolszewików, zimę w tajdze, przeprawę do Mongolii i pobyt w niej u boku
barona Ungerna.
Do Polski powrócił w roku 1922. W okresie międzywojennym
zajmował się działalnością literacką, publikując wiele powieści, przeważnie w
stylu „romansu podróżniczego”. Ukazało się 77 książek pisarza, które wydano
również w 150 przekładach na 20 języków. Przez pewien czas należał do piątki
najbardziej poczytnych pisarzy na świecie, a jego książki porównywano z
dziełami Kiplinga, Londona czy Maya. W latach międzywojennych łączny nakład
książek „polskiego Karola Maya” sięgnął 80 mln egzemplarzy. Gdy chodzi o
przekłady na języki obce, Ossendowski zajął wówczas drugie miejsce po Henryku
Sienkiewiczu i do dziś nikomu nie udało się go w tej kategorii pobić.
W 1936 został odznaczony Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej
Akademii Literatury „za zasługi na polu literatury podróżniczej”.
Pod koniec okupacji, w
lutym 1943, wstąpił do konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego. Ostatnie
miesiące życia spędził w Żółwinie, gdzie 2. stycznia 1945 roku nagle źle się
poczuł, następnego dnia został przewieziony do szpitala w Grodzisku
Mazowieckim. Tam zmarł, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej, pochowany został
na cmentarzu w Milanówku. Nigdy nie ujawnił żadnych szczegółów swojej
działalności polityczno-wywiadowczej. Archiwum zostało skrupulatnie zniszczone
przed jego śmiercią.
Ze względu na treść jego książki „Lenin”, fabularyzowanej
biografii przywódcy rewolucji październikowej, niezwykle ostrej krytyki
rewolucji i komunizmu, po zajęciu Polski przez Rosjan grób Ossendowskiego był
pilnie poszukiwany. Po jego znalezieniu ekshumowano zwłoki, gdyż NKWD chciało
się upewnić, czy osobisty wróg Lenina na pewno nie żyje. Inna interpretacja
tego faktu zakłada, że NKWD-ziści szukali przy zwłokach pisarza jakiejś
informacji lub wskazówki co do miejsca ukrycia skarbu barona Ungerna./.../
Jak widać, życiorys miał
bardzo skomplikowany i pokręcony, jak wielu naszych rodaków w tych niepewnych i
strasznych czasach. Tak zatem spróbuję odpowiedzieć na następujące pytania:
·
Czy
było to spełnienie się przepowiedni, którą Ossendowski usłyszał w Tybecie?
·
Czy
jego śmierć była zemstą Stalina za napisane paszkwile na Lenina i ZSRR?
·
Czy
został on zamordowany przez niemieckie służby bezpieczeństwa?...
·
…i
w związku z powyższym, czy był to jakiś odprysk sprawy kpt. Romana Czerniawskiego i śmierci gen.
Władysława Sikorskiego, i zamordowali go Anglicy i/albo Amerykanie?
Zacznę od przepowiedni.
Przebywając w Mongolii Ossendowski udał się do jednego z klasztorów w Urdze,
gdzie generał baron Roman Maksymilian
Nicolaus Fiodorowicz von Ungern-Sternberg dowódca Azjatyckiej Dywizji
Konnej, zaproponował mu dowiedzenie się, ile jeszcze pozostało im do przeżycia:
- Czytaj – rozkazał baron.
- Mówi do ludu Taszy-lama /…/
- Czytaj! Teraz będzie przepowiednia dla mnie.
Obojętnym głosem maramba odczytał:
- Nastąpi czarny dzień. Dzień zguby wybawiciela narodów.
Otoczą go setki wrogów. Czeka go samotność. Będzie go żarła troska, że nie ma
nikogo, komu mógłby przekazać myśli swoje i swą tęsknotę. Nastąpią długie
godziny okrutnych walk. Lecz nie osłabią ducha aż do ostatniego tchu. Otworzą
się podwoje Nirwany i wstąpi do niej dusza oczyszczona przez mękę i tęsknotę.
Baron spuścił głowę i szepnął do mnie:
- Tak zawsze wypada ze wszystkich przepowiedni! Takim będzie
mój koniec…
…przy wejściu (do kaplicy wróżb) oraz wewnątrz paliły się duże
chińskie latarnie papierowe. Dwóch mnichów monotonnymi głosami czytało jakieś
księgi. Gdyśmy weszli nie podnieśli nawet głów.
Baron zbliżywszy się do nich rzekł:
- Rzućcie kości na liczbę dni mojego życia!
Mnisi nie przerywając czytania i nie patrząc na stojącego
przed nimi, wyrzucili na czarny stół z wielkich brązowych kubków białe kości.
Baron długo liczył, wreszcie westchnął głęboko i wyszeptał:
- 130… Znowu 130… To już po raz piąty!...[9]
Było to gdzieś pomiędzy 3
a 10.V.1921 roku. I dalej, kolejna wróżba:
Czarownica spaliwszy cały zapas ziół, włożyła w ogień kość,
opaliła ją i zaczęła dokładnie oglądać ze wszystkich stron. Naraz twarz jej
kurczowo się ściągnęła, w oczach pojawił się przestrach i ból. Zerwała z głowy
chustkę, krzyknęła przeraźliwie, upadła i zaczęła się wić w konwulsjach,
wyrzucając głosem chrapliwym urywane zdania:
- Widzę… groźnego boga wojny… Życie idzie… straszne… za nim
cień… czarny jak noc… czarny… Życie kroczy dalej… Pozostaje do mety… 130
kroków… dalej ciemność… nic nie widzę!… nic nie widzę!... Znikł bóg wojny…
Ungern ze smutkiem w oczach spojrzał na mnie.
- Znowu 130… 130 dni – szepnął w rozpaczy.[10]
I faktycznie, te
przepowiednie sprawdziły się i po 130 dniach Ungern został ujęty przez
Czerwonych rozstrzelany w dniu 17.IX.1921 roku w Nikołajewsku/Nowosybirsku.
Co do Ossendowskiego, to
śmierć miała przyjść do niego…
…buddyjski mnich przepowiedział jemu i jego przyjacielowi
Ungern-Sternbergowi, że Ungern wkrótce umrze, on zaś będzie długo żył i umrze
dopiero wówczas, gdy zmarły przyjaciel da mu znak. Podczas Powstania
Warszawskiego zjawił się u Ossendowskiego niemiecki oficer, który przedstawił
się jako Ungern-Sternberg. O czym oni mówili nie jest wiadomo. Pół godziny
później Ossendowski zmarł.[11]
Coś innego pisze Krzysztof Tur w posłowiu do „Przez
kraj…”, że Ossendowski po powrocie do kraju w 1922 roku:
Wojnę przeżył w Warszawie. Ciężko chory, kilka ostatnich
miesięcy spędził pod Warszawą. Zmarł w styczniu 1945 roku.
I jeszcze jedna relacja dr
Stanisława Jagielskiego, który ponoć
był świadkiem ostatnich chwil Ossendowskiego:
- Profesorze – oświadczyłem wprost – stan pańskiego zdrowia
musi budzić zrozumiałą obawę. Nie będę ukrywał, że grozi panu długotrwały pobyt
w łóżku, o ile, poza przepisanym leczeniem nie będzie pan przestrzegał pewnych
rygorów codziennych, które chciałbym panu…
- Możesz się nie fatygować doktorze, - przerwał Ossendowski i
pogardliwie machnął ręką – powiem panu, że ta cała medycyna jest bezsilna w
moim przypadku.
- Jak pan to rozumie?
- Czytałeś „Ludzie, zwierzęta, bogowie”?
- Owszem, czytałem. Ale co to ma do rzeczy?
- Słuchaj serdeńko. Ja wierzę święcie w to, co słyszałem od
starego hutuhtu Dżełyb w Narabanczi Kure. A gdzież tu oczekiwać na znak od
Ungerna? Już pewnie i ślad po nim zaginął.
- No, - zauważyłem – teoria profesora i interpretacja wróżby
jest bardzo wygodna. Jeśli Ungern zginął, to znaczyłoby, że jest pan skazany na
nieśmiertelność.
- Nie kpij z tej wróżby młody człowieku. Nie kpij. Ja wierzę.
Przyjdzie czas, kiedy i ty jeszcze uwierzysz. /…/
Był już styczeń 1945 roku. Mieszkańcy Żółwina znajdowali się w
salonie, jedynie prof. Ossendowski pozostał u siebie w pokoju. Profesor czuł
się fatalnie. Obecny na miejscu dr Doński stwierdził krwotok żołądkowy, wobec
czego polecił pacjentowi nie opuszczać łóżka. Nazajutrz w poduszkami wysłanej
karocy prof. Ossendowski miał się udać do rentgenologa.
Z dołu dochodził gwar zgromadzonych w salonie. Pokojówka
weszła do salonu szukając wzrokiem gospodarza.
- Proszę pana – wyrzuciła z siebie gorączkowo – przyszedł
jakiś Niemiec w mundurze. Nie mogę go zrozumieć. Może Gestapo…
Gospodarz wyszedł z pokoju. W mrocznym hallu podniósł się z
ławy na jego widok młody oficer Wehrmachtu.
- Lassen Sie – skłonił się przybyły. Poczym przedstawił się:
- Leutenant baron Ungern von Sternberg.
Pan Henryk nie potrafił ukryć zdumienia.
- Jestem porucznik baron Ungern von Sternberg – ciągnął
Niemiec w [swym] ojczystym języku. – Chciałbym zobaczyć się z profesorem
Ossendowskim, szukam go już od miesiąca.
- Przepraszam za niedyskrecję – pan Witaczek jeszcze nie
potrafił ściśle powiązać faktów. – Czy zna pan prof. Ossendowskiego?
- Osobiście nie mam przyjemności. Znam go jednak z jego
książek, w których opisał również mojego stryja, barona Ungerna von Sternberg.
Pokojówka zameldowała profesorowi przybycie gościa. Niemiec
udał się na górę.
Po kilku godzinach, gdy dworek żółwiński pogrążył się we śnie,
baron Ungern von Sternberg opuścił pokój prof. Ossendowskiego. Nazajutrz o
świcie profesor, obłożony poduszkami w
wygodnej karecie, udał się do rentgena do Grodziska Mazowieckiego.
W gabinecie lekarza profesor rozebrał się w oczekiwaniu do
zabiegu. W pewnym momencie bezwładnie opadł na krzesło. Lekarz podbiegł do
pacjenta, gorączkowo szukając pulsu. Ossendowski był blady, powieki opadły mu
ciężko na dół.
- Kamfora! Kordiazol!
- Szybko!
Asystent przyszedł z napełniona strzykawką. Za późno.
F. A. Ossendowski już nie żył. /…/[12]
A zatem Ossendowskiego
odwiedził nie SS-man, ale oficer Wehrmachtu. I nie Doellerdt, ale Ungern von
Sternberg.
Poza tym autor jednak
postrzega Ossendowskiego jako blagiera, mitomana i fanfarona – te jego
opowieści o upolowanych pięciu tygrysach ussuryjskich, zimowych nocach w tajdze
i w górach brzmią bardzo fantastycznie. Poza tym mistyczne widzenia i wizje w
buddyjskich klasztorach, co można złożyć na karb narkotyków, których tam
nadużywano… - i patrzy na to z przymrużeniem oka. Zresztą nie tylko on, bo
podobnie patrzą na to znawcy Azji.
Wszystkie ślady zatarto…
I jeszcze jeden tekst, tym
razem z Internetu, z witryny Patriota.pl:
Pod koniec okupacji, w lutym 1943, pisarz wstąpił do
konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego. Prawdopodobnie podczas walk
powstańczych w 1944 roku Ossendowski opuścił Warszawę i zamieszkał w dworku
państwa Witaczków w Żółwinie koło Podkowy Leśnej (właścicielem był
zaprzyjaźniony z autorem „Orlicy” fabrykant). Zmarł 3 stycznia 1945 roku,
przeżywszy lat 67. Tydzień po pogrzebie na cmentarz w Milanówku wkroczyli
żołnierze NKWD, który rozkopali świeżą mogiłę, by stojący pod lufami karabinów
stomatolog mógł zaświadczyć, że w grobie faktycznie leży autor „Lenina” i wróg
komunizmu. Można się jedynie domyślać, jaki los spotkałby Ossendowskiego, gdyby
śmierć nie zdążyła przyjść przed wkroczeniem do Milanówka Armii Czerwonej.
Ponieważ pisarz nie żył, należało zabrać się do uśmiercania pamięci o nim, co –
z dzisiejszej perspektywy – rzeczywiście się udało. Na wykazie książek
podlegających niezwłocznemu wycofaniu z bibliotek z 1 października 1951 r.
nazwisko Ossendowskiego, autora ponad stu pozycji opatrzone jest hasłem
„Wszystkie utwory”. Dopiero od roku 1989 jego prace mogą być w Polsce
oficjalnie wydawane.
Ossendowski nigdy nie ujawnił żadnych szczegółów swojej
działalności polityczno-wywiadowczej. Archiwum zostało skrupulatnie zniszczone
przed jego śmiercią. Należy jeszcze przypomnieć, że kiedy po rewolucji i wojnie
Ferdynand Ossendowski znalazł się w Polsce, sprawa ukrytego w Mongolii złota
pozostawała na marginesie jego życia, przemieniona w pół bajkę, pół sen. Sam
Ossendowski nigdy nie powracał w rozmowach do tamtych czasów, niekiedy tylko wspominał o tym, że lama w
jednej z wiosek przepowiedział śmierć jego i Romana Fiodorowicza. Ungern miał
żyć jeszcze szesnaście tygodni, a on – Ossendowski – miał umrzeć dopiero wtedy,
kiedy baron mu o tym przypomni. Była to anegdota, zabawna historyjka do
opowiadania znudzonym damom. Pisarz żartował, że będzie żył wiecznie.
1 stycznia 1945 roku Ossendowskiego, w jego domu koło
Warszawy, odwiedził oficer Wehrmachtu, w stopniu porucznika, który przybył
porozmawiać z pisarzem na kilka godzin przed jego wyjściem z domu z kopią
„Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Niektórzy świadkowie i reporterzy
wysuwają hipotezę, że niemiecki oficer mógł być spokrewniony z nieżyjącym już
Ungern-Sternbergiem (tak się ponoć przedstawił pisarzowi). Zapewne był to
porucznik albo SS-Sturmführer Dollert, który pracował dla niemieckiej służby
bezpieczeństwa (SD) i który po wojnie został franciszkaninem w Asyżu. Mówiło się, że w kopii tej książki
mogły znajdować się poufne dokumenty odnoszące się do wydarzeń, których
świadkiem był Ossendowski; stąd zainteresowanie ze strony urzędnika. Pewne jest
to, że zaledwie dwa dni później, 3 stycznia 1945 roku, Ossendowski zmarł na
skutek poważnych dolegliwości żołądka, zabierając do grobu tajemnice dotyczące
aspektów ezoterycznych „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Wypełniła się więc
przepowiednia lamy, że pisarz umrze, gdy ponownie spotka barona Ungerna.[13]
No i teraz wiadomo, skąd
się wzięła legenda o wróżbie o śmierci Ossendowskiego, bo nie ma jej w jego
powieści…
Według Michałowskiego –
przed śmiercią odwiedził go oficer Wehrmachtu czy SS, który przedstawił mu się
jako krewny barona Ungerna. Był nim ponoć SS-Sonderführer
lub SS-Sturmführer Artur Doellerdt.
A zatem wróżba się spełniła i przeznaczenie dosięgło Ossendowskiego w szpitalu
w Grodzisku Mazowieckim, w dniu 2.I.1945 roku. Pochowano go następnego dnia w
Milanówku.
Ale czy na pewno? Czy było
to tylko spełnienie fatalnej wróżby czy zbieg okoliczności? A może ktoś
wykorzystał tą wróżbę, by pod jej osłoną zamordować polskiego pisarza?
Wspomniany tu W. S.
Michałowski pisze, że Ossendowski miał potężne „tyły” w ZSRR za napisanie
powieści pt. „Lenin”, w której poddał on wodza rewolucji i system komunistyczny
miażdżącej krytyce, co stawiało go w jednym szeregu z takimi „wrogami ludu” jak:
Trocki, Zinowiew, Kamieniew, Bucharin, Tuchaczewski i inni, którzy podpadli
Stalinowi i zostali przezeń zlikwidowani w ramach kolejnych czystek.
Nie dziwię się temu – bo czytając „Lenina”,
„Przez kraj…” czy „Cień ponurego wschodu” – naprawdę normalnemu człowiekowi
robi się niedobrze od ciągłych mordów i masakr dokonywanych przez Czerwonych i
Białych, którzy (pomimo tego, że należeli do tej „jedynie słusznej” opcji
politycznej) bynajmniej aniołkami nie byli. Szczególnie przerażająca jest
sugestywnie przezeń opisana atmosfera wojennej rzezi hekatomby ofiar, krwawego
terroru podsycanego religijnym obłędem i quasi-patriotycznym fanatyzmem oraz
narkotykami i alkoholem. Byli tam Rosjanie, Buriaci, Mongołowie, Tybetańczycy,
Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi, Polacy, Czesi, Chunchuzi, Chińczycy,
Japończycy, Sojoci, Kazachowie, Kozacy i Bóg jeden wie, kto tam jeszcze… I
wszyscy walczyli ze wszystkimi, co wiemy z relacji naocznych świadków, którzy
przeszli swój szlak bojowy w carskiej armii od Władywostoku i Nachodki poprzez
Port Artur do Mukdenu/Szenjanu i Harbinu w Mandżurii, a w 1908 roku nad
Bajkałem widzieli przelot Tunguskiego Ciała Kosmicznego, co atoli jest już inną
historią. Wtedy w ogóle w Azji obowiązywała zasada znana z Dzikiego Zachodu –
„najpierw strzelaj, potem gadaj.” Dlatego też Ossendowski – jako zajadły
antykomunista – mógł być następnym w kolejce do wykonania wyroku i likwidacji
przez NKWD czy Smiersz. Biali zresztą
też specjalnie go nie kochali, wszak kilka razy nastawali na jego życie. Można
więc założyć, że rzekomy Doellerdt był de
facto agentem radzieckiego wywiadu, któremu zlecono likwidację
Ossendowskiego. I zlikwidował go być może przy pomocy trucizny, której
działanie wyglądało jak działanie jakiegoś czynnika naturalnego.
To byłoby możliwe, wszak
grupy armii radzieckich frontów stały na linii Wisły szykując się do operacji
berlińskiej, a więc po lewej stronie rzeki na pewno myszkowali radzieccy i
polscy zwiadowcy i wywiadowcy informujący sztaby o słabych punktach niemieckiej
obrony. Jeden z nich – jakiś Stirlitz czy inny Kloss mógł złożyć wizytę
Ossendowskiemu. Jej skutki znamy.
Ale czy tak właśnie było?
Jest też i druga opcja.
Polski pisarz mógł zostać zamordowany przez Niemców. Powodem mogła być odmowa podjęcia rozmów z Niemcami w sprawie
stworzenia polskiego rządu kolaboracyjnego w III Rzeszy i wspólnemu
powstrzymywaniu radzieckiej ofensywy styczniowej, której celem było zajęcie
Berlina i pokonanie hitlerowskiej machiny wojennej. Jak wiadomo,
Ossendowski był zaangażowany w konspiracyjnym Stronnictwie Narodowym. Wikipedia
podaje o nim, co następuje:
Stronnictwo Narodowe – polska partia polityczna, utworzona w październiku 1928 w
wyniku przekształcenia Związku Ludowo-Narodowego, której zadaniem było
prowadzenie bieżącej działalności politycznej obozu narodowego (Narodowa
Demokracja). /…/ Głównym celem programowym stronnictwa była budowa katolickiego
państwa narodu polskiego. Ponadto partia opowiadała się za hierarchiczną
organizacją społeczeństwa oraz przekształceniem ustroju politycznego,
zwiększając rolę elity narodowej w państwie. SN organizował liczne wiece i
manifestacje protestacyjne przeciwko dyktatorskiej polityce obozu piłsudczyków
(sanacji). /…/ Od lipca 1944 władze
Stronnictwa prowadziły rozmowy polityczne z Niemcami, w celu zapobieżenia
przewidywanej masakrze młodzieży polskiej w Warszawie w związku planowanym
powstaniem. Hrabia Ronikier przedstawił w toczących się rozmowach ideę, by
Armia Krajowa przejęła Warszawę bez morderczego boju z Niemcami, na co skłonni
byli przystać niektórzy politycy i wojskowi niemieccy (vide casus Paryża w
sierpniu 1944).
Ale było już po Powstaniu
Warszawskim, stolica była obrócona w morze ruin, prawie 250.000 jej mieszkańców
zamordowano, pozostali zostali rozproszeni po kraju lub wegetowali w
niemieckich koncentrakach. A jednak istnieje możliwość, że naziści chcieli
włączyć polskich żołnierzy w skład Waffen
SS do walki ramię w ramię z Niemcami, Włochami, Rumunami, Słowakami od ks.
Tiso, Belgami, Francuzami od Petaina, Norwegami od Quislinga, litewskimi
szaulisami, łotewskimi faszystami, węgierskimi strzałokrzyżowcami od adm.
Horthy’ego, Rosjanami i Ukraińcami od gen. Własowa i Waffen SS-Brigadeführera Kamynskiego - przeciwko ZSRR i
komunizmowi. To było całkiem możliwe. Toczyły się takie rozmowy w ramach Operacji Wielka Gra...
Osobiście jednak nie
wyobrażamy sobie, by polska Armia Krajowa (poza tzw. Narodowymi Siłami Zbrojnymi,
które współpracowały z Niemcami) zhańbiła się przejściem na stronę wroga po to,
by walczyć z drugim wrogiem. Wprawdzie wróg mojego wroga jest moim
przyjacielem, ale po masakrze w Warszawie chyba nikt nie poszedłby na taki
układ z Niemcami… Ossendowski musiał zdawać sobie z tego sprawę i na pewno
odmówił. Mógł przypłacić to życiem.
Kim był tajemniczy SS-Sonderführer Doellerdt? On sam
przyznał się Michałowskiemu, że był wtedy tłumaczem przy sztabie 9. Armii,
która została przerzucona do Polski na krótko przed Powstaniem Warszawskim, a
to tłumaczy jego stopień. SS-Sonderführer
– to stopień specjalisty w SS. Sonderführer
nie posiadał przeszkolenia wojskowego na poziomie wymaganym dla oficera, jednak
wyróżniał się kompetencjami niezbędnymi do przydziału etatowego w jednostkach
np. medycznych czy też propagandowych – co podaje Wikipedia. I faktycznie –
jako tłumacz, Artur Doellerdt mógł mieć właśnie taki stopień w hierarchii SS.
Jednakże Doellerdt nie
potwierdził tego, że był u Ossendowskiego w dniu 1.I.1945 roku. Przyznał się
natomiast do tego, że był w warszawskim mieszkaniu Ossendowskiego, skąd mógł
zabrać egzemplarz jego książki z dedykacją. Jednakże skoro to nie był on, to
kto? Z listu Doellerdta do Michałowskiego wynika, że krytycznego dnia u
Ossendowskiego był ktoś, kto się podał za krewnego barona Ungerna, ale nie mógł
to być Doellerdt, bowiem ten ostatni przebywał w szpitalu chory na żółtaczkę.
Kimże więc był tajemniczy gość? Krewnym Ungerna? Radzieckim wywiadowcą? A może…
Dziwnie przedstawia się
także sprawa zniszczenia archiwum Ossendowskiego. Pisze o tym Michałowski:
…Ossendowski przekazuje niepotrzebne już książki na rzecz
Biblioteki Miejskiej (w Nieszawie)… Bliskie stosunki towarzyskie utrzymywał
pisarz z emerytowanym pułkownikiem Kaczyńskim, prezesem Biblioteki i Czytelni
Miejskiej oraz notariuszem w jednej osobie. U niego też zostawił sprzedając po
śmierci żony w 1942 roku dom, całe swoje „archiwum”. „Życie Włocławka” podało,
że:
„Niemcy żywo zainteresowali się papierami Ossendowskiego
znajdującymi się pod czujną opieką bibliotekarza w randze pułkownika.”
Co się później stało z nimi, trudno powiedzieć. Rzekomo
trafiły do rąk dalekiego powinowatego i złożono je na strychu drewnianej willi
w jednej z podwarszawskich miejscowości (w grę mógł wchodzić Milanówek albo
Leśna Podkowa). Dotarcie do nich zapewne wyjaśniłoby niejeden interesujący
moment w wyjątkowo niespokojnym życiu pisarza i podróżnika. Notariusz został
zamordowany w obozie koncentracyjnym.
Zagadkowo przedstawia się włamanie do „Ossendówki” (w
Nieszawie) na krótko przed wojną. Złodziej, czy złodzieje, wykorzystując
nieobecność gospodarza dokładnie splądrowali cały dom. Co zginęło – tego nikt
nawet z najbliższych sąsiadów nie wie. Natomiast na pewno nie ruszono
myśliwskich trofeów, broni, obrazów i srebrnych sztućców. Strasznie porozbijane
było tylko biurko i stojąca obok niego szafka.
Dziwnym zbiegiem okoliczności prawie w tym samym czasie
niedaleko Lwowa pastwą płomieni pada dom Kamila Giżyckiego. Ulegają zniszczeniu
rękopisy, skrzynie z dopiero co przysłanymi do Polski zbiorami afrykańskich
eksponatów. Poszlaki wskazywały na podpalenie. Kto i po co tego dokonał – nie
dowiemy się chyba nigdy.
Teraz, po latach możemy
sobie gdybać, bo mogli to być Rosjanie albo/i Niemcy. Co do Rosjan, to wiadomo,
że przez cały czas okupacji hitlerowskiej w Warszawie i w czasie Powstania
Warszawskiego działała placówka GRU (co podaję na odpowiedzialność nieżyjącego
już niestety red. Andrzeja Zalewskiego
z Polskiego Radia), a zatem Rosjanie mogli mieć i mieli doskonałe rozpoznanie
tego, co działo się w stolicy. Mogli więc namierzyć Ossendowskiego i go porwać
lub zabić, podobnie jak Niemcy – a jednak i jedni i drudzy dali mu spokój, aż
do fatalnego 2.I.1945 roku. Mogli szukać danych na temat ukrycia skarbów barona
Ungerna, mogli szukać miejsca ukrycia grobu Dżengiza Chana – jeszcze jednej tajemnicy Azji… Mogli szukać także
danych konstrukcyjnych broni masowego rażenia z indyjskich eposów. Jeżeli to,
co podaje Michałowski jest prawdą, to te papiery zapewne kiszą się w jakiejś
pancernej szafie w Moskwie lub Berlinie, albo… gdzieś na Dolnym Śląsku! Ale to
już czysta sci-fi.
Kamil Giżycki był jeszcze
jednym Polakiem, który brał udział w wojennej awanturze w Azji Środkowej i co
więcej – był jednym z ludzi związanych z baronem Ungernem. I podobnie jak
Ossendowski, był podejrzewanym o to, że posiadał wiedzę na temat jego
gigantycznego skarbu! NB, skarb ten został znaleziony przez bohaterów powieści
czeskiego pisarza dr. Ludvika Součka
– „Poskromiciele diabłów” (1967) gdzieś w zapomnianym klasztorze na terytorium
Ajmaku Wschodniogobijskiego. Dr Souček przebywał tam w czasie II Wojny
Światowej.
Istnieje jeszcze jedna
możliwość. Być może Ossendowski był zaplątany w sprawę Operacji Wielka Gra, która była dziełem polskiego oficera – kpt. Romana Czerniawskiego, który prowadził
bardzo niebezpieczną grę pomiędzy służbami polskimi, brytyjskimi (a za ich
pośrednictwem także amerykańskimi) a Abwehrą. Dlatego też Ossendowski przed
śmiercią zlikwidował swe archiwum. Dlaczego? – wydaje mi się, że odpowiedź jest
prosta – by
nie wpadło w ręce Rosjan. Przecież zdawał sobie doskonale sprawę z
tego, że lada chwila zacznie się ofensywa i za oddziałami szturmowymi Armii
Czerwonej pójdą pododdziały NKWD i Smiersz’u szukające różnych sekretów i ich
posiadaczy, naukowców i ich prac.
Jestem pewien, że operacja
ta przyczyniła się do śmierci generała Władysława
Sikorskiego, który ze względów politycznych – stał się bardzo niewygodny
dla zachodnich Aliantów. Przyczyną bezpośrednią była sprawa mordu katyńskiego.
Gdyby gen. Sikorski przed całym światem oskarżył Stalina o ten mord, a do tego
dołożył meldunek rotmistrza[14]
Witolda Pileckiego o Holokauście, na
który (mimo wiedzy na ten temat) nie reagowano na Zachodzie, to położenie
Churchilla i Roosvelta byłoby bardzo niekorzystne i mogłoby zachwiać
antyhitlerowskim sojuszem. A wtedy Hitler – a właściwie Himmler i zbuntowani
generałowie Wehrmachtu – mogliby rozpocząć paktowanie z zachodnimi demokracjami
i obrócić impet ich uderzenia, siły i środki oraz już istniejące i projektowane
bronie masowego rażenia przeciwko ZSRR.
Dlatego właśnie gen.
Sikorski musiał zginąć. I dlatego
dokumenty na temat jego śmierci zostały utajnione do 2050 roku. Prowadził on
bardzo ryzykowną grę, a stawką była antykomunistyczna, antyradziecka Polska.
Czy Ossendowski mógł mieć coś wspólnego z Wielką
Grą? Mógł. Należał przecież do SN…
Reasumując – jesteśmy
pewni, że śmierć Ossendowskiego nie była ani przypadkowa, ani naturalna.
Poruszał się on w sferze działań wywiadów i znał wiele tajemnic, które mogłyby
zmienić losy wojny. Miał przecież swe szerokie kontakty na Zachodzie, gdzie
publikował swe prace. Według niektórych – zmarł on na krwotok żołądka. Istnieją
trucizny, które mogą działać w ten sposób, ale z drugiej strony wystarczyłaby
jedna kulka kalibru 7,62 czy 9 mm… Teraz już się tego nie dowiemy, bowiem ciało
Ossendowskiego było ekshumowane i jeżeli były jakieś ślady zbrodni, to zostały
one zatarte. Ponoć dwóch oficerów NKWD zidentyfikowało ponownie jego zwłoki,
czyżby chcieli mieć potwierdzenie, że pisarz nie żyje? A może byli wściekli, że
ktoś ich w tym ubiegł i chcieli mieć pewność? A może dlatego, że ktoś ich
ubiegł w pogoni za tajemnicami Azji Centralnej? Tylko kto? Niemcy? Brytyjczycy?
Amerykanie?
Stanisław Witold
Michałowski wydał swoją książkę w 1987 roku i jest oczywiste, że nie mógł on –
wtedy – napisać wszystkiego, co wiedział. Teraz już w tzw. „wolnej” Polsce
wydał on kilka książek na ten temat – ale nie rozwiewają one woalu tajemnicy…
A zatem nie pozostało mi nic, poza domysłami.
(Fragment książki "Zamachowcy, terroryści i szare eminencje" autorstwa Stanisława Bednarza, dr. Milosa Jesensky'ego i Roberta Leśniakiewicza, która ukaże się jeszcze w tym roku.)
[1] Tu i
dalej – F. A. Ossendowski – „Lenin”, Poznań 1930, op. cit. ss.410-411.
[2] „Lenin”, s. 412.
[3]
Polska została przyłączona do Rosji wskutek zaborów i wskutek zdrady jej
własnych możnowładców, warcholstwa szlachty, przekleństwa liberum veto, korupcji, pijaństwu i wolnej elekcji, że wymienię
tylko główne patologie Rzeczpospolitej Szlacheckiej, która skończyła się w 1772
roku I rozbiorem Polski.
[4] „Lenin”, op. cit. ss. 413-414.
[5] Było to
Powstanie Styczniowe.
[6] „Lenin”, op. cit. ss. 415-416
[7] „Cud nad
Wisłą – 1920” - http://www.bitwawarszawska.pl/index.php?cmd=zawartosc&opt=pokaz&id=69
[8] „Lenin”, ss. 416-417.
[9] F. A.
Ossendowski – „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”, Poznań 1923, op. cit. ss.
202-203.
[10] „Przez
kraj…” s. 225.
[11] Witold
S. Michałowski – „Z szerokiego swiata”, Warszawa 1987, s. 39.
[12] Tekst z
1947 roku, z NN czasopisma nr 102.
[13] Zob.
http.//WWW.patriota.pl/index.php/kultura/literatura/628.
[14]
Odpowiednik stopnia kapitana w piechocie.