Badania w trudno dostępnych
dżunglach Ameryki Południowej, Afryki czy Azji przynoszą co jakiś czas odkrycie
zwierząt zupełnie nieznanych naukowcom. Często nawet takie, na których
istnienie żaden zoolog wcześniej nie postawiłby ani grosza. Podobnie jest z
tajemniczymi głębinami oceanów, o czym świadczą zwłoki wyrzucone na brzeg przez
przypływ. A co z Europą Środkową, w której brakuje większych lasów i innej
dzikiej przyrody? Że nie mogą tu mieszkać żadne nieznane zwierzęta? Ale mimo to,
dlaczego tak wiele doniesień na ich temat pojawia się ze stosunkowo niedawnych
czasów?
Ogromne kamienie staczają się po
zboczach Tatr Wysokich. Podczas gdy ziemia się trzęsie, a skały pękają, jeden z
pasterzy próbuje ocalić swoje biedne życie i stado owiec. Tymczasem dachy domów
pękają nie tylko w pobliskich dolinach. Niektóre części budynków, w tym
piwnice, walą się jak domek z kart. Nieszczęśni ludzie, mieszkający zwłaszcza w
okolicach Slavkovskégo štítu, ale także w Kieżmarku i dalszej Lewoczy, mogli
jedynie patrzeć na niszczenie swoich domów.
Kiedy te niszczycielskie
trzęsienia ziemi miały miejsce na Słowacji?
5.
i 6 sierpnia 1662, Spisz. W Tatrach było tak duże trzęsienie ziemi, że wielka
skała, a właściwie góra, runęła i rozpadła się na głazy. Przełamano także wiele
wzgórz i powstało nowe jezioro, a właściwie zbiornik wodny” – tak
zaczyna się opis przerażającej sytuacji w „Zipserische oder Leutschauerische
Chronica” („Kronika Spiska lub Levočská”), pochodzącego od niemieckojęzycznego pastora
i kronikarza Lewoczy Gašpara Haina
(1632–1687). Ten ważny i ponadprzeciętnie wykształcony człowiek swoich czasów
opisał w nim okres od 744 do 1684 roku.
Czy opisane straszne trzęsienie
ziemi mogło naprawdę mieć miejsce, mimo że nie mamy na to innych bezpośrednich
dowodów? Zdaniem historyków autor kroniki był osobą godną zaufania. Równie
wiarygodna powinna być jego znana twórczość literacka. Ponadto Gašpar Hain miał
nie tylko wysokiej jakości wykształcenie uniwersyteckie i wysoką inteligencję
jak na swoje czasy, ale także niezwykłą równowagę i perspektywę. A był także
rówieśnikiem opisywanej klęski żywiołowej, która miała nastąpić w roku jego
trzydziestych urodzin. Że wciąż od czasu do czasu coś wymyślisz? Jeszcze
bardziej zaskakujący jest dalszy ciąg tekstu jego „Kroniki Spiskiej”, opisujący
zeznania tajemniczego smoczego potwora!
Czy
to UFO zderzyło się ze słowacką górą?
Pojawił
się także żywy smok. Siedział w opuszczonym kościele w Štrbie, gdzie można go
było widzieć przez kilka dni. Nikt jednak nie odważył się do niego zbliżyć i w
końcu zginął – pisał szanowany obywatel Lewocza, pochodzący z
bogatej niemieckiej rodziny kupieckiej. Że była to jedynie dzika fantazja
kronikarza i zarządcy miasta Lewoczy w jednej osobie, czy też wymysł, którego
nie zweryfikował? Jednak według zachowanych zapisów Hain z pewnością nie był
marzycielem nierealistycznym.
Ponadto jego szczególną wzmiankę
o smoku potwierdza także ważny polski znawca historii Tatr, historyk literatury
i pisarz dr Jacek Kolbuszewski, w
swojej książce „Skarby króla Gregoriusa”. Jednak polski ekspert dodał w swojej
pracy inne niesamowite szczegóły. Tego
dnia ziemia nagle się zatrzęsła i było tak silne, że nie tylko dachy domów w
Lewoczy, Kieżmarku i Spiskiej Nowej Wsi popękały... Ci, którzy w czasie
trzęsienia ziemi patrzyli na Tatry, mogli na własne oczy zobaczyć, jak cały
wierzchołek Sławkowskiego Szczytu zamienił się w gruz, jak lawina kamieni
zmiażdżyła lasy i jak wielka czarna chmura uformowała się nad górą. Ci, którzy
obdarzeni byli najlepszymi umiejętnościami obserwacji, widzieli także sprawcę
całego zdarzenia, ogromnego smoka lecącego wysoko nad Tatrami. Wydarzenia te
zapisał Gašpar Hain, kronikarz miasta Lewoczy – pisze wspomniany polski
historyk.
Nie można wykluczyć szczególnych
wydarzeń, które miały miejsce w drugiej połowie XVII wieku w kraju naszych
wschodnich sąsiadów. Co właściwie mogło się wydarzyć w okolicach Sławkowskiego
Szczytu, a później we wsi Štrba w roku 1662? Według interpretacji
Kolbuszewskiego mogłoby się wydawać, że za trzęsienie ziemi i zniszczenie
szczytu Sławkowskiego Szczytu odpowiada obiekt, który Hain zidentyfikował jako
smoka. Czy było to więc ciało, które uderzając w szczyt słowackiej góry
spowodowałoby jego zniszczenie, a następnie upadek poszarpanych skał? Czy może
to być gigantyczny meteoryt, a może nawet to, co dzisiaj nazywamy UFO?
Czy
było to nieznane zwierzę?
Na pierwszy rzut oka wyjaśnienie
zawarte w ostatnim zdaniu brzmi całkiem logicznie. Ale bezpośrednio ze
wspomnianej „Kroniki Spiskiej” dowiadujemy się bardzo ciekawych i kluczowych
informacji dla naszych opóźnionych poszukiwań! To, co starożytny kronikarz
Lewocza nazywa smokiem, przez kilka dni (siedzi!) przebywało w kościele Štrbie.
I to było zanim umarło. Jeśli była to część meteorytu lub może jakiś stały
przedmiot, nie mogła ani siedzieć, ani ginąć! Przecież uznany słowacki pisarz i
badacz Miloš Jesenský zwraca uwagę
na możliwy związek pisarstwa Haina z jakimś nieznanym zwierzęciem w książce „Największe
tajemnice i tajemnice Słowacji – część 2”. Czy to oznacza, że Hain, od
którego imienia do dziś nosi się ulica w
Lewoczy, miał na myśli żywą istotę lub
jakieś zwierzę? Ale
jakie to mogłoby być zwierzę?
W średniowieczu, ale także w
okresie renesansu i baroku zwierzęta niezbyt znane Europejczykom często
nazywano smokami. Najczęściej dotyczyło to dużych gadów i podobnych potworów,
głównie krokodyli. Przecież możemy to zobaczyć na przykład w przypadku tzw. smoka
brneńskiego. Tak naprawdę jest to wypchany martwy krokodyl, który wisi pod
sufitem w przejściu Ratusza Staromiejskiego w Brnie. Jak się tam dostał? Według
najczęściej opowiadanej historii został on poświęcony mieszkańcom miasta w 1608
roku przez nowo wybranego wówczas margrabiego morawskiego i króla Czech i
Węgier Macieja Habsburga.
Dar
nieznanego króla
Władca ten otrzymał już wcześniej
krokodyla w prezencie od delegacji tureckiej. A ponieważ prawdopodobnie nie
lubił tego dziwnego egzotycznego zwierzęcia, wylądowało ono w Brnie. Choć wieść
o rzekomym darze Matyáša dla
największego miasta Moraw znajdowała się w 1749 roku w kopalni wieży ratuszowej
w Brnie, zdaniem historyczki i znawczyni dziejów Brna Mileny Flodrovej wszystko mogło potoczyć się inaczej. W archiwach
brneńskich odkryła rachunek na cztery złote monety, zapłacony pewnemu malarzowi
za ożywienie kolorów wypchanego smoka już w 1568 r. Według innych relacji
martwy krokodyl brneński został odnowiony i odrobaczony w latach 1578 i 1579.
Czy zatem historyk może mieć rację, sądząc, że smok mógł pojawić się jako
symbol Brna już na początku XV wieku? Łączy to z możliwym nadaniem miastu
Orderu Smoka przez króla czeskiego i węgierskiego oraz późniejszego cesarza
rzymskiego Zygmunta Luksemburskiego
za zasługi w walce z husytami.
Jego smocze stowarzyszenie
elitarnych chrześcijańskich wojowników datuje się na rok 1408. Nie wszyscy się
do niego dostali, jedynie ważni sojusznicy Czerwonego
Lisa, jak nazywali tego władcę niektórzy zbuntowani Czesi.
Odkryto
tu (w zamku Špilberk w Brnie) kamienny piec z herbem cesarza Zygmunta, otoczony
smokiem, w takiej postaci, w jakiej znamy go z przejścia Ratusza
Staromiejskiego – mówi Flodrová. Ale nawet na powiązanie
brneńskiego smoka z Zygmuntowskim zakonem chrześcijańskich bojowników przeciwko
heretykom spośród muzułmańskich Turków, czy nawet rodzimych Kalikstynów, nie ma
jednoznacznych dowodów. W każdym razie w przypadku krokodyla na Ratuszu
Staromiejskim powinien to być rzekomo pierwszy brneński smok, który tu wisi.
Ale czy naprawdę tak było?
Smok
brneński z Trutnova
Według innej wersji historia
brneńskiego smoka powinna powstać już w XI wieku. W tym czasie do
południowomorawskiego miasta należało sprowadzić pierwotnego smoka z Trutnova w
północnych Czechach. Przecież to miasto nad rzeką Úpą ma w swoim godle sanie.
Jak brzmi cała historia?
Według Ondřeja Vašáty’ego, historyka z Muzeum Karkonoskiego, legenda
pochodzi od trutnowskiego kronikarza Simona
Hütla, który po raz pierwszy zanotował ją w XVI wieku. Kto miał być
bohaterem tej starożytnej historii? Tradycyjna opowieść głosi, że do założenia
miasta w średniowieczu potrzebowano dużo drewna, ale drwale zobaczyli w
pobliskim lesie sanie. Dlatego powinni byli nazwać dzielnego rycerza Trutem. Co
było dalej? Mówi się, że odważny pogromca smoków nie był leniwy i zabił groźnego
potwora w jaskini. Ale według innych trutnowski smok powinien zostać zabity
przez zatrutą owcę wypełnioną wapnem palonym. Tak czy inaczej samo miasto
Trutnov miało nosić imię nieustraszonego Truta.
W
1024 r. odbyło się w Brnie sejm ziemski. Z tej okazji mieszkańcy Trutnowa
podarowali księciu pluszowego smoka, który następnie zostawił go miastu Brno.
Tam, zawieszony w korytarzu Ratusza Staromiejskiego, spoczywa do dziś –
czytamy na stronie Czeskiego Radia. Jak to było?
Wiemy już, że obecny krokodyl
brneński tak naprawdę nie pochodzi i nigdy nie pochodził z Trutnova.
Niezależnie od tego, czy podarował je miastu brat Rudolfa II, król Maciej, czy też jeden z jego poprzedników.
Przecież Trutnov (i podobno Brno) jeszcze w 1024 roku należał do odległej
przyszłości. A co by było, gdyby w średniowieczu w Karkonoszach żyło bardzo
rzadkie i już wymarłe zwierzę, które wpłynęło na czeskie i morawskie legendy?
Co ciekawe, nie można tego wykluczyć. Przecież cztery wieki później, w XV
wieku, lasy graniczne nie tylko na północy Czech należały do obszarów leśnych
prawie nieprzeniknionych. Terytorium, na którym niedźwiedzie, wilki i pieski
biegały szczęśliwie. A może towarzyszyły im jakieś nieznane dotychczas nauce
potwory?
Co
sugeruje baśń z Krakowa
Co gorsza, opowieści o smokach
lub imionach z nimi związanych można spotkać także w wielu innych miejscach
Europy Środkowej. W końcu nie musimy iść daleko! Podobna historia wiąże się z
Krakowem, gdzie w tzw. Smoczej Jaskini pod Zamkiem Królewskim na Wawelu miał
mieszkać krwawy smok. Czy to tylko żart dla dzieci, czy może zniekształcona
pamięć? Smok Wawelski to, podobnie jak w przypadku Trutnowa, jeden z
nieoficjalnych symboli i atrakcji turystycznych malowniczego nadwiślańskiego
miasteczka uniwersyteckiego.
Według
starożytnej legendy smok mieszkał w swojej jaskini bezpośrednio na Wzgórzu
Wawelskim. Jak to bywa z dobrymi smokami, zażądał cotygodniowej porcji bydła, a
w zamian pozwolił miastu żyć w pokoju... Ale pięknymi dziewicami też nie
pogardził. Władca miasta Krak nie
chcąc dalej wspierać szaleństwa smoka, wezwał więc swoich dwóch synów, Lecha i Kraka II. Było dla nich jasne, że smoka nie pokonają rękami, więc
postanowili go przechytrzyć. W następnym tygodniu wśród bydła ukryto skórę
owczą wypełnioną siarką, którą zajadał łapczywie. Doszedł nad rzekę, gdzie pił,
pił i pił, aż brzuch mu pękł, spalony siarką – czytamy w jednej z
kilku wersji staropolskiej opowieści.
Czy możemy pomyśleć o jego
inspiracji jakimś starożytnym i prawdziwym wydarzeniem? W końcu dlaczego
podobne historie o smokach możemy znaleźć niemal na całym świecie? I dlaczego
europejskie opowieści o nich są zgodne co do ich siedlisk w ciemnych
jaskiniach, gadziego wyglądu i mniej więcej stałego gustu w jedzeniu mniejszych
zwierząt, księżniczek i zwykłych ludzi? Czy zatem w przypadku rzekomych sań
mogło to być prawdziwe i dawno wymarłe w Europie zwierzę, z którym nasi
przodkowie spotykali się jeszcze sto, a może i więcej lat temu? Czy może to być
mięsożerny gad nieznany nauce, jak zwykle opisuje się w opowieściach rzekome
smoki?
Ta na pierwszy rzut oka
nieprawdopodobna hipoteza jest dziwnie potwierdzona przez inne pośrednie
wskazówki i tropy. Należą do nich wiarygodne przekazy historyczne pochodzące z
różnych miejsc Europy Środkowej. Wśród nich nie możemy zapomnieć o legendarnym
mięciutkim robaku, niemieckim Tatzelwurmie.
Znam je jednak również pod nazwą Springwurm,
czyli skaczący robak!
Trup
austriackiej bestii
Legendarny potwór miał na
początku XX wieku zamieszkiwać wysokogórskie obszary Alp austriackich,
szwajcarskich i włoskich. Jak wyglądał ten smok? Jego ciało, sięgające 1,4
metra długości, przypominało dziwną jaszczurkę lub kubańskie cygaro z dwiema
przednimi nogami! (Według niektórych źródeł miał cztery nogi – przyp. red.).
Głowa miała być podobna do kociej, a łuskowata skóra była ciemnego koloru.
Dlaczego jego ukąszenie miałoby być silnie trujące? Niektórzy kryptozoolodzy
uważają, że mógł to być daleki krewny jadowitego kornika meksykańskiego, ale
nie jest to pewne.
Jak zauważył nieżyjący już badacz
Ivan Mackerle, w 1908 roku w
austriackiej Styrii ów gad rzekomo zaatakował gajowego. Potwór skoczył mu na
twarz z odległości około trzech metrów. Myśliwy przeżył jednak niespodziewany
atak bestii, być może także dzięki szczęściu i rozsądnej obronie nożem. Teraz
trzymaj się! Dlaczego austriackie potwory, podobnie jak smoki ze starożytnych
opowieści, również bawiły się w odległych i wysokogórskich jaskiniach? Mówi
się, że z nich wychodziły zwykle dopiero wcześnie rano lub późnym wieczorem.
Czy to w ogóle możliwe? Jak wyjaśnimy
odkrycie rzekomo zwłok nieznanej jaszczurki w szwajcarskim kantonie Solura w
1828 roku? A może niedawne odkrycie szkieletu podobnego zwierzęcia w Austrii w
1924 roku? Czy przypadkowi świadkowie znaleźli szczątki tajemniczych bestii, Tatzelwurmów lub innych pospolitych
zwierząt? Niestety, żadne ze znalezisk nie zostało zbadane przez ekspertów, więc
nic nie jest pewne. Zresztą Tatzelwurm
można było zobaczyć po raz ostatni na krótko przed wybuchem II wojny światowej.
Straszne
potwory z Moraw
Śpiew ptaków umila piękny
sierpniowy dzień. W spokojnej ciemności lasu chłopiec zbiera jagody. Za chwilę
będzie miał ich pełen kosz i zacznie wracać do domu. Jednak gałęzie nagle
pękają w kierunku pobliskiej skały. Dlatego patrzy wstecz i nie może uwierzyć własnym
oczom! W pobliżu kamieni na skraju lasu pojawiają się dwie ciemne sylwetki
zwierząt. „Ratunku, ratunku!” – woła. Próbuje się uratować, uciekając, ale
skaczące potwory są szybsze. Na jednym ze stoków dogania biegaczy i młody
człowiek staje się ich ofiarą.
Tylko straszna bajka dla
niegrzecznych dzieci? Zupełnie nie! Według zachowanego austriackiego pomnika ta
pozornie fantastyczna historia wydarzyła się naprawdę w pobliżu miasteczka
Unken! Nieszczęśliwą ofiarą był syn miejscowego rolnika Fuchsa.
Czy w naszej rodzimej tradycji
spotykamy także gadzie potwory? Tak. Zwłaszcza na Morawach i we wschodnich
Czechach aż do początku XX wieku ludzie opowiadali sobie nawzajem liczne
historie o tajemniczych latających wężach i smokach. Według różnych regionów te
dziwne stworzenia nazywano świnią, pająkiem i innymi rzeczami. Dlaczego podczas
lotu miałyby być otoczone iskrami lub ogniem? Czy w tych przypadkach chodziło o
pomylenie mitologicznych i fikcyjnych potworów z rzeczywistymi ciałami
kosmicznymi, które czasami przelatują nad naszymi głowami, na przykład z
meteorami lub kometami (albo z UFO – przyp. red.)? W końcu te przedmioty
również świecą lub błyszczą i jest to najbardziej logiczne możliwe wyjaśnienie.
Tajemnica,
która wciąż stawia opór
Jednak legendy morawskie i
polskie znają także innego tajemniczego potwora. Według czeskiej publicystki Evy Soukupovej ten gadzi potwór
powinien był być wyposażony tylko w dwie przednie łapy. I o dziwo, miał też
okazjonalnie atakować i zjadać pasące się bydło. Z Lipníku nad Bečvou (rejon
ołomuniecki) zachowała się legenda o pasterzu, z którego stada podobne zwierzę
musiało kiedyś zjadać małe jagnięta. Że opowieści o dziwnych gadach, tzw. Tatzelwurmach, oparte są na prawdziwych
wydarzeniach? A czy te potwory żyły nie tylko za granicą, ale także w kraju?
Na koniec artykułu przenieśmy się
na południe Polski, niedaleko granicy ze Słowacją. „W rejonie doliny Nowosadca
pomiędzy cyplem beskidzkim a Gorcami od niepamiętnych czasów pasterzy nękała
stado dziwnych najeźdźców. Były mniej więcej wielkości człowieka, wyglądały jak
jaszczurki i poruszały się na dwóch kończynach. Zwykle, choć bardzo rzadko,
widywano je w lasach na zboczach gór, które poprzecinane są niezliczonymi
jaskiniami. Polowali na bezdomne bydło lub owce na małych, strzeżonych,
odległych pastwiskach” – stwierdza znany czeski enigmatyk i pisarz Arnošt Vašíček w książce „Planeta
razhad: Tajemná minulost’”.
Polskie jaszczurki rzekomo
odważały się nawet na nieustraszone wilki, a ostatni z nich miał być widziany w
1897 roku. Ich istnienie potwierdzają zapisy z miejscowego polskiego klasztoru.
I co dziwne, oni też mieli zamieszkiwać nory w górskich jaskiniach. Jeśli
spojrzymy na mapę, z polskiej Doliny Nowosadu do Tatr Wysokich i Szczyrby
(gdzie podobno w 1662 roku widziano tajemniczego smoka) nie jest już tak
daleko. Czy to przypadek? A może o obszarze występowania unikalnych
gadów-potworów?
Czy do niedawna mogły przetrwać w
pobliżu nas dziwne zwierzęta, które wyginęły bez naszej wiedzy? W końcu tylko w
XX wieku działania człowieka wyginęły dziesiątki tysięcy gatunków zwierząt.
Czym więc były tajemnicze smocze bestie, których klasyfikację i pochodzenie,
jeśli łaskawy czytelnik pozwoli, pozostawimy przyrodnikom do ich uczonych
dyskusji...
Moje
3 grosze
Do tego materiału można dodać tylko
to, że Smoka Wawelskiego zamordował – według innej wersji legendy – szewczyk Skuba przy pomocy barana wypchanego
siarką i smołą. Dalej wiadomo, Smok zeżarł barana, siarka i smoła paliła mu
wnętrzności i zaczął więc chłeptać wodę z Wisły. Smoka rozerwała wytworzona
wskutek zalania wodą ognia para i Smok zginął.
Odnośnie wydarzeń w Gorcach i Spiszu,
gdzie ponoć grasują jeszcze jakieś człekokształtne gady, to mówi się o
Neodinozaurach alias Dinozauroidach, które przetrwały 66 mln lat gdzieś w
podziemnych przestrzeniach Agharty, Plutonii czyli Pellucidaru. NB, następny
materiał na tym blogu będzie poświęcony CE0 z tajemniczymi gado-ludźmi w
Brazylii. Polecam także inne relacje o spotkaniach z Reptilianami na tym blogu.
Materiał z TV Brno 1
Zdjęcie z magazynu „Záhady
života”
Przekład ze słowackiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz