Co
nieco o Smoleńsku czyli
jak sprawę widzi
emerytowany kapitan, pilot doświadczalny,
instruktor lotnictwa i inspektor wyszkolenia w jednej osobie.
Doczekałem się pięknej,
wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z
czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od
Tokio i wyspę Guam na
środku
Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową.
W cywilizowanym świecie
do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt
nie ma wstępu. Dam
przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do
Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie
godziny krążył po stronie tureckiej, po
uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym
siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą
polityczną gawiedź. Pewnie
kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.
Od momentu katastrofy pojawia się
podejrzenia o spisek na życie prezydenta i zdradę stanu z obcym państwem. O
bredniach głoszonych
na temat katastrofy można napisać książkę lub nawet kilka. Wspomnę tylko wybrane. Pan minister Macierewicz zaraz po katastrofie
twierdził, że
Rosjanie na lądowanie
premiera Tuska przywieźli w
teczce ILS (Instrument Landing System), a na lądowanie prezydenta już nie
przywieźli.
Dalej Rosjanie nie odpędzili, powtarzam kuriozalne określenie „nie odpędzili”, naszego kapitana i nie zamknęli
lotniska. Odpowiem panu ministrowi: ILS waży kilkaset kilogramów. Na lotnisku Okęcie był montowany 4 lata. Specjalnie
wyposażony
samolot kalibrował go,
stabilizował ścieżkę
schodzenia i centralną oś pasa. Na lotnisku Modlin instalowano ILS przez 3 lata. Koszt
wyniósł 62 mln
złotych. Panie Ministrze -
kapitana nie odpędza się. To komary lub muchę z czoła można odpędzać.
Lotniska nigdy nie zamyka się kapitanom, wyjątkiem jest sytuacja jeśli na
pasie stoi inny, uszkodzony samolot.
O lądowaniu
lub nie decyduje tylko i wyłącznie
kapitan. Pani poseł Kempa biegała po stacjach TV z rewelacją, że
przyczyną
katastrofy było
niezabranie rosyjskiego nawigatora. Kosmiczna bzdura i kompromitacja pani poseł. Ma się to tak,
jakby chirurgowi tuż przed operacją przyprowadzono salową i
powiedziano, że jeśli pan
doktor nie podoła, to
ona pomoże przy
operacji.
Katastrofę smoleńską
mozolnie, przez głupotę, brak
wiedzy, chciwość i
cynizm, przygotowywała
polityczna czołówka PIS.
Zaczęło się w 2006
roku za rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego. W czasie publicznego
wystąpienia
minister obrony z PIS-u zapytany został przez
oficerów-pilotów samolotu Tu-154 za Specpułku
dlaczego nie ćwiczą na
symulatorach. Odpowiedź była następująca i
niebywale skandaliczna: „Nie, bo to ruskie symulatory”. Dla mnie powiało grozą i jęknąłem: „będziemy mieli katastrofy”. Nomen omen ten minister zginął w katastrofie smoleńskiej.
Ćwiczenia na symulatorach są
niebywale ważne,
uratowały wiele istnień i nie
do pomyślenia
jest, aby z nich rezygnować. Cały świat
lotniczy z nich korzysta. Prezesi nawet najbiedniejszych linii lotniczych klną, ale płacą za ćwiczenia
swoich załóg. Ogrom
głupoty i braku odpowiedzialności
powala tu na ziemię. Mogę dać dziesiątki przykładów, ale pozostanę przy
swoim doświadczeniu.
W mozolnych ćwiczeniach
na symulatorze wielokrotnie wraz z załogą zabiłem się. Ale
przyszła jeden raz okrutna rzeczywistość. Po
10-cio godzinnym locie, niewiele minut przed lądowaniem na moim lotnisku zrobiło się tragicznie.
Mgła do samej ziemi, chmury,
widzialność 50 m.
Do zapasowego lotniska 800 km a paliwa resztki. Panie Ministrze Macierewicz,
nikt mnie nie odpędzał, nikt
mi nie zamykał
lotniska ale widziałem śmierć w
oczach i warunki ponad moje uprawnienia i siły. Myślałem już o straży pożarnej i
karetkach. Pierwszy kontakt wzrokowy z ziemią miałem na
dziesięciu
metrach wysokości, błysnęła zielona lampa progu pasa i
centralnej linii. Do portu samodzielnie bez pomocy Follow me nie mogłem pokołować. Nie było cudu, tylko
wyszkolona załoga po wielu godzinach treningu na symulatorze. Wracający z
urlopu w Singapurze, kolega kapitan i mój
instruktor, wszedł przed lądowaniem
do mojego kokpitu. Natychmiast został
wyproszony. Nikt w takiej sytuacji nie może być w kabinie, w odróżnieniu od tego, co nasi politycy urządzili
temu biednemu pilotowi pełniącemu
funkcję
kapitana Tu-154. Żałość i
rozpacz. Kiedy uderzycie się w piersi? Polityka PiS w imię idiotycznych i partykularnych
fobii pozbawiła pilotów Specpułku ćwiczeń w
symulatorze, obniżając bezpieczeństwo lotów w tym
lotów z najważniejszymi
osobami w Polsce. To był wstęp do
katastrofy.
Rok 2008. Prezydent Lech Kaczyński wraz z zaproszonymi gośćmi,
prezydentami i premierami lecieli do Gruzji przez Azerbejdżan.
Gruzja była w
stanie wojny z Rosją. Dlatego Pan Prezydent akceptuje taką trasę. W
trakcie lotu Pan Prezydent zmienia swoją decyzję i poleca kapitanowi zmianę trasy
lotu wprost do Tbilisi. Kapitan odmawia, bo nie zezwalają na to
przepisy, ponadto gdyby niezidentyfikowany obiekt pojawił się w
strefie działań
wojennych mógłby być
zestrzelony przez Gruzinów lub
Rosjan. Mielibyśmy przez głupotę niebywały skandal międzynarodowy
i na sumieniu prezydentów i
premierów. Kapitan został obrażony
przez Pana Prezydenta, nazwany tchórzem. Po
przylocie do Warszawy straszony konsekwencjami. A wystarczyło polecić jednemu
z licznych doradców-prawników zajrzeć do
prawa lotniczego i naszego AIP. Wtedy kapitan zostałby przeproszony. Nie posądzam o
samodzielny, nierozsądny pomysł samego Prezydenta.
W samolocie był odcięty od światowych
informacji, a newsy podały, że
prezydenci Francji i Rosji lecą aktualnie z Moskwy do Tbilisi w asyście myśliwców. Pewnie jakiś usłużny poddał więc panu
Prezydentowi przez telefon przednią myśl zmiany trasy lotu. Po tym zdarzeniu
pozostało już w
Specpułku niewielu doświadczonych
pilotów, którzy chcieli latać z
prezydentem. Kapitan nie może odmówić lotu,
ale może, np.
zachorować. To była kolejna cegła przyłożona do katastrofy.
Na lot do Smoleńska w
fotelu kapitańskim
zasiadł więc pilot
nieposiadający w pełni uprawnień kapitańskich
jak stwierdziła
komisja. Opowiem jak to jest w liniach lotniczych. Na przykład jeśli ważność ćwiczeń w
symulatorze przeciągnie się nawet o jeden dzień kapitan odmawia lotu. Kapitan odmówił lotu
rano w słoneczny dzień do Wrocławia i z powrotem, bo zapomniano
wyposażyć kokpit
w ręczną,
wymaganą
instrukcją, latarkę. Ten młody kapitan miał rację. W tym
locie mogło np.
nastąpić
zadymienie kabiny i ta latarka ratowałaby
wszystko – odczyty
przyrządów. Składam Jego Magnificencji
Rektorowi Politechniki Rzeszowskiej gratulacje. Ten młody pilot od Pana
wyszedł, tak jak wielu innych. Dziś latają oni jako kapitanowie w najlepszych liniach świata.
Uważam, że gdyby
tego młodego pilota Tu-154
potraktowano jak w cywilizowanych społeczeństwach, to znaczy uszanowano jego
kwalifikacje i decyzje oraz pozostawiono kokpit zamknięty, to
po otrzymaniu standardowej informacji o pogodzie z wieży
kontrolnej smoleńskiego lotniska i jeszcze bardziej nadzwyczajnej i dodatkowej
informacji o godz. 08.24 że „warunków do przyjęcia nie
ma”, to kapitan po stwierdzeniu, że na
wysokości 100m
nie widzi ziemi i pasa, odleciałby ma
lotnisko zapasowe lub postawił samolot
w krąg.
Zgodnie z instrukcją wykonywania lotów. I to
jest cała wiedza. Jednak chciwość,
zarozumialstwo i cynizm możnych polityków zwyciężyły.
Przed wejściem
pasażerów na pokład, honorem i przywilejem
kapitana jest witanie najważniejszej osoby wraz z małżonką, czyli
pana Prezydenta. Odebrał ten
przywilej kapitanowi Dowódca
Wojsk Lotniczych – generał
Błasik. Po prostu pokazał mu jego
miejsce i to, że jest
tu nikim – poniżające i podłe. Ja w takiej sytuacji odmówiłbym
lotu. Niby niewyobrażalne, ale nie dla tych którzy
wiedzą o co
idzie, zwłaszcza
dla pilotów. Jest
to kolejna cegła budująca to
nieszczęście. Na
11 minut przed katastrofą kapitan otrzymuje wiadomość że Pan Prezydent jeszcze nie podjął decyzji co robimy dalej. To
oburzające i
paraliżujące oświadczenie.
To kapitan ma wiedzieć, co robić i on decyduje! To on odpowiada za życie
wszystkich na pokładzie, a nie pasażer, nawet najważniejszy!
Kokpit winien być absolutnie sterylny i tylko kapitan może wydawać
polecenia. Tam był po
prostu bałagan.
Nie wiadomo było kto
dowodził, kapitan nie był w stanie pozbyć się gości
(intruzów) z kokpitu, samolot pędził do ziemi, nic nie było widać poniżej
nieprzekraczalnych 100 m. Generał, Dowódca Wojsk Lotniczych zamiast
wrzasnąć w tym
momencie „do góry!” nawet nie wyrzucił i nie uciszył intruzów – horror.
Pan minister Macierewicz z
uporem twierdzi, że załoga
zamierzała odejść na drugi krąg. Panie Ministrze, już byli tak nisko że zadziałała
instalacja TAWS Pull up, terrain ahead.
To paraliżująca
informacja, każdy pilot
natychmiast ucieka do góry, jeśli zdąży. A co
robi załoga? Kapitan wycisza sygnalizację
zmieniając
nastawy wysokościomierza
barycznego, tym samym pozbawiając się wskazania wysokości progu pasa – czyste
samobójstwo. Robi to po to, aby
sygnalizacja przy dalszym zniżaniu mu nie przeszkadzała! Chciał zobaczyć ziemię jak
najszybciej przed minięciem radiolatarni. Po prostu na siłę chciał lądować.
Naciski na niego, niekoniecznie słowne, były niewyobrażalnie
mocne, tak aż
uderzyli w ziemię 900 m od progu pasa. Dokładnie
jak przez kalkę w Mirosławcu gdzie samolot CASA
także uderzył 900 m przed progiem, taka sama
pogoda.
Jednak informacja od Prezydenta
nie była ostatnim ani najmocniejszym ciosem dla kapitana. Najboleśniej
ugodził go kolega-kapitan samolotu JAK-40,
który kilkanaście
minut wcześniej „spadł” na pas w odległości 700 m od progu. Dlaczego spadł? Bo pogoda była już fatalna
i zniżając się poniżej
dopuszczalnej wysokości 100 m ujrzał ziemię będąc już nad
pasem. Nie zgłosił obowiązującej
formuły, że widzi
pas i prosi o zgodę na lądowanie. Zrobił to bez
zgody wieży. Czym
to się kończy dam
przykład: podczas identycznej pogody
na Teneryfie kapitan Boeinga-747 otrzymał zgodę z wieży na
start i gdy się rozpędzał kapitan drugiego Boeinga-747
bez zgody wieży w kołował na środek
pasa. Wynik – 862
osoby spłonęły. Pasażerowie
rejsu JAK-40 winni wygrać ogromne odszkodowania za narażenie ich
życia. Otóż kapitan Tu-154 zapytał przez
radio kolegę-kapitana
JAK-40
o pogodę. Ten
odpowiedział, cytuję: Pizdowata, widać 200400
m, podstawa chmur 50 m, mnie się udało,
możesz próbować. To jest haniebne. Życie
Prezydenta i ponad 90 innych osób to nie
rosyjska ruletka, albo się uda albo nie. Winien krzyknąć Uciekaj jak najszybciej. Ten kapitan bryluje teraz na salonach pana
ministra Macierewicza i jest jego pupilem.
Panie Ministrze, różnimy się, ja też mam
swojego guru. Jest nim dr nauk technicznych, emerytowany pułkownik pilot doświadczalny
Antoni Milkiewicz. Jako młody
oficer-inżynier
brał udział w komisji badającej
katastrofy naszych IŁ-62. Mimo nacisków potężnego ZSRR udowodnił winę
producenta silników, narażając tym
samym przyszłość swoją i
swojej rodziny. Gratuluję Panie Ministrze pupila. Tak rodziła się
katastrofa smoleńska, w której
wybitny udział mieli
politycy karmiący nas kłamstwami.
Pomaga im kler, a szczególnie
episkopat.
Od sześciu lat
słyszę z
ambon: „Żądamy prawdy”. A ta prawda jest znana. Nasza
znakomicie wykształcona (pozazdrościć może nam wiele państw) komisja badania wypadków lotniczych ogłosiła wyniki. Zapewniam wszystkich,
gdyby rozpatrywałaby to
najlepsza amerykańska komisja NTSB, to wynik byłby
identyczny. Jedynie zdjęto by jakąkolwiek odpowiedzialność z pracowników wieży, tak
jak zrobił to nasz sąd po katastrofie w Mirosławcu.
Ponadto dowiedzielibyśmy się o treści rozmów braci
tak przed katastrofą jak i w locie do Azerbejdżanu.
Z rozgłośni toruńskiej
leje się rzeka
bzdur o katastrofie, a „Najważniejszy” orzekł,
że jej
uczestnicy byli prowadzeni na specjalne
zamordowanie. To jest rozpaczliwie chore. Biskup zamyka z błahych powodów
nie wiadomo na jak długo nam, wiernym świątynię a nie potrafi zareagować, gdy na
drugi dzień po
tragedii, w środku
metropolii, najbardziej katoliccy dziennikarze ogłaszają światu, że
Rosjanie dobijali pasażerów. Do
dziś nie ma
nagany kościoła ani sprostowania i przeprosin.
Ja to teraz robię – przepraszam Rosjan. Każdego
10-tego dnia miesiąca na czele z duchownym, z wizerunkiem Chrystusa i Matki Bożej, z
flagami narodowymi o napisach niewybrednych i ubliżających
Prezydentowi Państwa i Premierowi odbywają się partyjne wiece i modły o wolną Polskę. Żadnego
biskupa to nie boli. Dzisiaj upominają nas i nazywają Targowiczanami. Już
zrozumiałem nauki Kościoła. Służy temu, który więcej da
lub więcej
obieca. Gdzie jest biskup, który mówił Największą mądrością jest
umieć
jednoczyć –
nie rozbijać. Tego dzisiejsi pasterze
katoliccy nawet nie wspominają. Był to
prymas Wyszyński.
Największym
naszym wstydem jest zespół pana
Macierewicza wraz z jego "profesorami". Otóż wszystkie komisje świata
badające
katastrofy lotnicze zaczynają od analizy wyszkolenia i przygotowania załogi, ostatniego wypoczynku, posiłku, sytuacji w pracy, w domu i
lotu od samego przygotowania do startu. Panowie w zespole zaczynali od
kolejnego wybuchu wskazanego przez guru, tak jakby samolot sam leciał. Prof. Nowaczyk oświadczył, że samolot był wprowadzony na zły pas. Panie profesorze to nie
Frankfurt lub Amsterdam, w Smoleńsku jest tylko jeden pas! Dziwi się Pan, że
zwolniono go z Uniwersytetu Maryland, ja dziwię się, że Pana w
ogóle przyjęto. Nie
wspomnę już o parówkach i różnych puszkach. Proponuję
profesorom przed następnymi dociekaniami kupić godzinę lotu na symulatorze z instruktorem. Zapytać
instruktora jak zachowują się piloci po sygnale Pull
up. Podpowiem natychmiast: pełen gaz i
do góry. A co robiła nasza załoga? Gnała do ziemi nadal, wyłączając sygnalizację.
Żal mi bardzo rodzin ofiar po dwakroć. Za
stratę
bliskich i za drwiny ze strony polityków. Radziłbym, a szczególnie Pani poseł-mecenas, zapytać pana
Prezydenta, pana Sasina, pana Łozińskiego i innych, którzy byli najbliższymi
doradcami Prezydenta: jaki dureń z ich otoczenia wymyślił lotnisko Smoleńsk,
stare, zdewastowane, nieczynne od dawna lotnisko wojskowe mając w
pobliżu dwa międzynarodowe,
cywilne, czynne i sprawne porty lotnicze! Jaki skończony
dureń wsadził do jednego samolotu tyle ważnych
osobistości,
zamiast rozlokować w trzech środkach transportu. I nie ubezpieczył ich. Czy to też wina Tuska?
Głosowałem z wielką nadzieją na
mojego idola pana Lecha Kaczyńskiego –
spokojnego, średniej
klasy urzędnika.
Zimny prysznic otrzymałem
wieczorem jak prezydent elekt zameldował swojemu
pierwszemu sekretarzowi wykonanie zadania. Wiedziałem, że będziemy
mieli dwóch prezydentów: de jure i de facto . I
tak pozostało. Było wiele zamachów na carów, bojarów, książąt, króli, papieży i
prezydentów
mocarstw. Pojedynczo, nie zbiorowo. Nasz Prezydent nie zagrażał nikomu, nie miał armii z bronią
nuklearną. Nie był wybitnym mężem
stanu, tylko mężem
wspaniałej Pierwszej Damy. Nie bywał zapraszany na salony polityczne
świata,
ani sam nie zapraszał. Zginął przez cynizm najbliższych,
ich chciwość i głupotę. Stąd
dzisiaj ta żądza
wynagrodzenia mu przez stawianie pomników, nazwy
placów i ulic, a może wkrótce i miast. Piszę to w
wielkim żalu i
smutku, bo miałem
sentyment do tego człowieka.
Jerzy
Grzędzielski
Emerytowany kapitan linii
lotniczych
Pilot doświadczalny
samolotowy i szybowcowy
Instruktor samolotowy i
szybowcowy
Inspektor Wyszkolenia Lotniczego
Oficer rezerwy Wojsk Lotniczych
Nalot w powietrzu ponad 25.000
godzin
To jest opinia fachowca. Lotnika
i szkoleniowca, a zatem człowieka kompetentnego w odróżnieniu od różnych
klakierów, przydupasów i pieczeniarzy powołanych do komisji Macierewicza. Jest
rzeczą oczywistą, że nie był to żaden zamach, a po prostu głupota i chciejstwo
różnych oficjeli nie mających pojęcia o lotnictwie, ale mających za to dużo do
powiedzenia. No i wina kapitana statku powietrznego, który powinien był
oczyścić kokpit – innymi słowy mówiąc – wywalić wszystkie osoby postronne na
zbity pysk. I koniec, i kropka.
To, co dzieje się wokół tej
nieszczęsnej katastrofy dowodzi tylko tego, że ktoś chciał zrobić na tym – i
zrobił – ciężką kasę. Bo przecież w końcu o to tylko tu chodziło – o kasę i o
nic więcej. I jak dotąd nie zostało to wszystko rozliczone do dnia
dzisiejszego.
I wątpię czy kiedykolwiek będzie…