Tajemnicze pojazdy Vimana na Dysku z Phaistos i...
Natalia Trubinowskaja
Archeolodzy czasami znajdują
groby ludzi pochowanych twarzą do ziemi. wydawałoby się, że to nic
nadzwyczajnego, ale badania wykazały, że twarzą do ziemi chowano tych ludzi,
których nie poważano i chciano ich poniżyć nawet po śmierci…
Ten artefakt znaleziono na
początku XX wieku, do dziś dnia pozostaje największą zagadką Przeszłości. Nie
wiadomo, kto go zrobił, dlaczego i co zostało na nim uwidocznione. Znajduje się
on w Muzeum Archeologicznym w kreteńskim mieście Iraklion/Heraklion i jest
najbardziej popularnym eksponatem z jego zbiorów – wielu turystów przyjeżdża
specjalnie po to, by go zobaczyć.
Skrytka
w pałacu
Na przełomie XIX i XX wieku,
archeolodzy zaczęli dogłębniej badać grecka wyspę Kretę. Jedna po drugiej
jechały tam ekspedycje i po kilku latach dokonano tam wielu archeologicznych
odkryć. Tak więc w 1900 roku, Anglik – Arthur
Evans – odnalazł pałac w Knossoss – zadziwiającą budowlę nazwaną Ósmym
Cudem Świata, w którym znajdowała się kanalizacja, wodociąg i ogrzewanie. Dla
porównania, w kreteńskich domach mieszkalnych w tym czasie kanalizacji jeszcze
nie było, co pozwoliło Evansowi zażartować: „Jestem jedynym człowiekiem na
wyspie, który ma prawdziwą toaletę”.
Ale to nie było jedynym
kreteńskim cudem. Jednocześnie z Evansem na wyspie pracowali włoscy archeolodzy
pod kierownictwem Frederico Halberry,
którzy odkryli zagadkowe miasto Fejst/Fajstos/Phaistos. W swoim czasie zostało
ono zburzone przez wielki wybuch wulkanu na sąsiedniej wyspie Santorini.
[Dokładniej w
odległości 110 km na północ, w 1613 roku p.n.e. Była to jedna z najsilniejszych
i najbardziej niszczycielskich erupcji wulkanicznych świata starożytnego.
Spowodowała ona powstanie fali tsunami o wysokości 200 m, zaś wulkan wyrzucił
ze swego krateru ok. 60 km³ lawy i materiałów piroklastycznych, które
spowodowało znaczne zaciemnienie na obszarze wschodniego basenu Morza
Śródziemnego, co być może z kolei stało się źródłem biblijnej legendy o plagach
egipskich – zob. Wj 7,14-29 i dalsze – przyp. tłum.]
Wedle legend, Phaistos zostało
założone przez króla Minosa, ojca Ariadny. Swoją nazwę otrzymało ono na
cześć Phaistosa – syna Heraklesa. W mieście zbudowano
wspaniały pałac, w ruinach którego uczeni znaleźli wiele interesujących rzeczy
– a do tego wykopaliska trwają tam do dziś dnia, bowiem ta stara ziemia chroni
w swym wnętrzu wiele przedmiotów i śladów z Przeszłości.
Ale najciekawsze znalezisko w
Phaistos zostało dokonane w dniu 3.VII.1908 roku. Luigi Pergne – członek ekspedycji Frederico Halberrego znalazł w
jednym z budynków pałacu skrytkę zamaskowaną w podłodze pod grubą warstwą
sztukaterii.
Wewnątrz skrytki znajdował się
zagadkowy przedmiot – terakotowy dysk o średnicy 16 cm i grubości ok. 2 cm,
obustronnie pokryty tajemniczymi znakami. Wszyscy uczestnicy ekspedycji byli
zdumieni znaleziskiem i zaraz zaczęli dyskutować o tym, czym mógłby być ten
dysk i co właściwie na nim przedstawiono. Spory uczonych o przeznaczeniu Dysku
z Phaistos i próby rozszyfrowania jego niepojętych symboli trwają do dziś dnia.
Na obu stronach Dysku
naniesione są spirale, które są podzielone poprzecznymi liniami na pola. W
każdym z tych pól znajduje się od 2 do 7 symboli – wszystkiego 259 tajemniczych
znaków na całym dysku. Niektóre z nich występują pojedynczo, inne powtarzają
się wielokrotnie. Najczęściej spotykany jest znak, którego uczeni nazwali
„głową z piórami”, bardzo podobną do Indianina ze szczepu Irokezów. Uczeni
skatalogowali i opisali każdy ze znaków.
Najdawniejsza
pieczęć
Z Dyskiem z Phaistos jest
związane mnóstwo tajemnic. Okazało się, że znaki zrobione na nim, zostały
wytłoczone przy pomocy pieczątek-czcionek, a nie narysowano ręcznie. Zagadka
pozostaje technologia wykonania tych czcionek. Zostały one wykonane z twardego,
nieznanego materiału – z dużą trwałością i dokładnością wykonania detali.
Ta właśnie dokładność pozwala
na uznanie tego dysku za najstarszy drukowany tekst świata. A na dodatek dysk
ten być może jest o wiele starszy, niż się powszechnie uważa. Rzecz w tym, że
ocenić czas jego powstania jest niemożliwością. Znajdował się on w skrytce wraz
z odłamkami tabliczki zrobionej w 1700 roku p.n.e. – jej datowanie nie sprawiło
żadnych kłopotów ze względu na jej cechy zewnętrzne. I tylko na postawie tego
faktu wyciągnięto wniosek, że ten Dysk też powstał w tym samym czasie. W
gruncie rzeczy mógł on powstać w niepamiętnych czasach.
Ale największa zagadka Dysku z
Phaistos polega na tym, że do dziś dnia nikt nie był w stanie powiedzieć, co
właściwie na nim wyobrażono. Mnóstwo uczonych usiłowało rozwiązać tą zagadkę. Powstały
prace naukowe, obroniono dysertacje, powstają różne hipotezy, ale żadna z nich
nie została uznana za oficjalną. Cała trudność badania polega na tym, że nie
znaleziono nigdzie podobnych znaków w innych kulturach, co od razu wprawiło
badaczy w osłupienie.
Wysunięto hipotezę, że ten
napis powstał w praindoeuropejskim języku, a sam tekst jest hymnem do Zeusa i Minotaura. Powstały przypuszczenia, że to rytualny zapis, meldunek
wywiadowców, hymn wojenny, wiersz, list miłosny, itd. Istnieje także ciekawe
przypuszczenie, że na dysku wyobrażono gwiazdozbiory, a sam dysk to mapa
gwiezdna dla morskich nawigatorów.
[Jak wiadomo,
Minojczycy byli doskonałymi żeglarzami i nawigatorami – najlepszymi w basenie
Morza Śródziemnego i jak sądzą niektórzy uczeni – przedsiębrali oni wyprawy na
Ocean Atlantycki i Indyjski, gdzie znajomość gwiazdozbiorów półkuli południowej
nieba była niezbędna – uwaga tłum.]
Podręcznik
z Atlantydy
Nie pozostawili Dysku w spokoju
także badacze zjawisk paranormalnych. Polski uczony Maciej Kuczyński sądzi, że Dysk z Phaistos jest dowodem na
istnienie Atlantydy. Twierdzi on, że znaki na Dysku – ale nie tekst, tylko
symbole opisujące etapy rodzenia się życia na Ziemi. Tym sposobem, Dysk jest
krótkim „podręcznikiem” biologii. Według poglądów Kuczyńskiego – Dysk mógł się
pojawić tylko w wysokorozwiniętej cywilizacji, która znikła z powierzchni
Ziemi, i znalazł się na Krecie wraz z
jej ocalałymi przedstawicielami. Wielu badaczy uważa, że Atlantydę zniszczył
wulkan z wyspy Santoryn, który zniszczył miasto Phaistos i tamtejszy pałac.
[Istnieje hipoteza,
że Atlantydą była właśnie wyspa Thera/Thira/Θήρα, na której istniała wysoko
rozwinięta cywilizacja, która potem Aristokles
Ateńczyk vel Platon (427-347 p.n.e.) nazwał Atlantydą. Wiele wskazuje na to, że
tak właśnie być mogło, a Platon żyjący ponad 1000 lat później, celowo zmienił
lokalizację Atlantydy na Ocean Atlantycki, by nadać swemu utworowi pozór baśni.
Wszak wydarzenie to już wtedy było zamierzchłą przeszłością – to tak, jakbyśmy
to my pisali o wydarzeniach, które rozegrały się w Polsce w 1014 roku czyli XI
wieku, za panowania Bolesława I Chrobrego…
– uwaga tłum.]
Trudno powiedzieć, czym
naprawdę jest ten Dysk. Mnie, jako stronniczce teorii paleokontaktu, w czasie
dokładnych oględzin Dysku pokazało mi się, że niektóre opisy znaków przez
uczonych są niedokładne i znaki symbolizują o wiele bardziej złożone pojęcia.
Jeżeli dopuścimy myśl, że w
dawnych czasach na Ziemi istniały wielkie, rozwinięte cywilizacje albo że
odwiedzali nas goście z innych planet, top takie znaki z Dysku można
interpretować zupełnie inaczej. Powiem, że znak – który uczeni nazywają „domem”
– jest bardzo podobny do Vimany –
latającego statku z najdawniejszych eposów.
Znak, który uczeni nazwali
„papirusem” jest podobny do dawnej laski Kaduceusza, którym posługiwali się
antyczni greccy (i nie tylko) bogowie. Kaduceusz miał mistyczne właściwości – mógł
zabijać i niszczyć – i dlatego jest on bronią o wysokiej technologii.
Trudno powiedzieć, czym jest
zagadkowy trójkąt równoboczny z kropkami z Dysku z Phaistos, ale na pewno nie
jest to „sito” czy „przetak” jak uważają to uczeni. Znaki nazwane „dzbanem” i „grzebieniem” wcale
nie przypominają tych przedmiotów.
A tak w ogóle, to patrząc na
rozszyfrowane symbole z Dysku z Phaistos odnosi się wrażenie, że zrobiono je w
sposób uproszczony i wcale nie oddaja one sensu samych rysunków.
A to oznacza, że może to być
cokolwiek, ale nie „gąsienica”, „toporek” czy „torba” – jak to się uważa w
świecie nauki. Uczeni interpretowali je na jakimś dziecięcym poziomie, bowiem
by je prawidłowo odczytać, to nie osiągnęliśmy odpowiedniego poziomu nauki i
techniki.
Nie znamy jeszcze niektórych
pojęć i wyjaśnienia tych znaków, tak jak odpowiadające im przedmioty pojawią
się później w naszej Przyszłości (albo w ogóle nie pojawią się nigdy).
W XIX wieku zagadkowe figurki z
Kolumbii uczeni uważali za ptaki, a potem się okazało, że przede wszystkim
podobne są one do samolotów. Tak więc jeszcze do niedawna Vimany były tylko mitami, a dzisiaj samoloty i statki kosmiczne są
częścią naszej rzeczywistości. Nie jest wykluczone, że za kilkadziesiąt czy
kilkaset lat nasi potomkowie spojrzą na Dysk i zobaczą na nim przedmioty, które
otaczają ich w normalnym życiu codziennym.
Moje
3 grosze: poszukać drugi klucz!
Być może jest właśnie
tak, jak pisze to Autorka, mnie jednak wydaje się to zbyt ciągnięte za włosy.
Dysk z Phaistos jest przedmiotem z TAMTEJ rzeczywistości i musiał on czemuś
służyć. Przedmiotem nietypowym, stworzonym tylko raz, w jednym lub tylko kilku
egzemplarzach. To właśnie ta nietypowość stanowi odpowiedź na pytanie o cel
jego istnienia.
W swoim życiu
zetknąłem się z szyfrowaniem i kodowaniem informacji przy pomocy szyfrów
jednorazowych składających się z tablicy kodującej i tzw „gamy”. Tablica
kodująca zawierała coś w rodzaju słownika od A do Zet składającego się z
najczęściej używanych wyrazów, które zamieniono na liczby. „Gama” zawierała
drugi zestaw liczb, do których dodawało się czy odejmowało od nich liczby z
tablicy kodującej. Po sporządzeniu kryptogramu „gamę” niszczono albo zmieniano
tablicę kodową. Odczytać ten szyfrogram mógł tylko ten, kto posiadał drugą taką
samą tablicę kodową oraz „gamę”.
W Starożytności
posługiwano się mniej czy bardziej skomplikowanymi szyframi i kodami już to w
wojsku już to w handlu, więc być może Dysk z Phaistos stanowi właśnie element
takiego szyfru czy kodu. Za tą hipoteza przemawia fakt, że znaleziono go w
skrytce i że był on tylko jeden, jedyny i unikalny. Ciekawy jestem, gdzie był
drugi – identyczny – egzemplarz takiego dysku? Na Santorynie? Nad Nilem? Nad
Eufratem i Tygrysem? Na Atlantydzie…?
Chociaż nie,
Atlantyda już wtedy nie istniała. To musiał być ktoś, kto posiadał odpowiednią
wiedzę do stworzenia takiego kodu i jednocześnie śledził poczynania Minosa (a
właściwie Minosów – władców Krety) z Krainy Keftiu. Pisze o tym barwnie Mika Waltari w powieści „Egipcjanin
Sinuhe”. Mogli to być właśnie Egipcjanie – a jeżeli tak, to gdzieś w Kraju nad
Nilem powinien znajdować się drugi taki sam krążek z wytłoczonymi nań znakami.
A zatem stawiam jednak na wątek szpiegowski. Fakt, że szpieg działał w pałacu
królewskim mnie nie dziwi – wszak jest rzeczą oczywistą, że takim szpiegiem
mógł być tylko ktoś, kto znajdował się blisko osoby króla i był na tyle
wykształcony, by mógł posługiwać się tego rodzaju narzędziem. I w razie czego
wywierać wpływ na królewskie decyzje. Lekarz? Kochanka? Doradca? Tego nie
wiemy, bo nie wiemy, kto mieszkał w pomieszczeniu, w którym znaleziono skrytkę
z Dyskiem. Kiedy dowiemy się tego, być może potwierdzimy lub zanegujemy tą
hipotezę. No i trzeba będzie poszukać drugiego klucza…
Czy tak właśnie
używano takich dysków? Do takich właśnie celów? Według jednego z moich
przyjaciół mogło to wyglądać właśnie tak:
…Roześmialiśmy się. Nastrój
napięcia się rozładował.
- Czy
możemy wiedzieć, czemu nas wzywałeś? – zapytałem.
- Ależ
oczywiście – odpowiedział sięgając do stolika, gdzie leżała cała masa
pergaminów i papirusów, skąd wyciągnął jeden i podał mi.
- To
jest list, który otrzymałem wczoraj po południu od posłańca z Khorali. To list
od cesarza Vendhyi – położył nacisk na słowo „cesarza” – do naszego Wielkiego Mistrza.
Przeczytajcie go, proszę.
- Ale
on… - zacząłem.
- …
dotyczy przede wszystkim ciebie i ciebie też – Komandor zwrócił się do Iris.
Uśmiechnąłem
się. To było absurdalne, bo skąd cesarz Vendhyi mógł wiedzieć o nas. Śpiewano
pieśni o Halidorze, Conanie, czy Kullu Atlantydzie, ale o nas na razie nikt nie
śpiewał żadnych pieśni, a nasze imiona nie zapisano nigdzie w żadnych
kronikach, poza dokumentami Bractwa…
-
Czytaj! – polecił Komandor.
Rozłożyłem
papirus i przebiegłem wzrokiem linijki równego, kaligraficznego pisma. Poczułem
na uchu oddech Iris, która zaglądała mi przez ramię. Na papirusie stało czarno
na białym:
… Zwracam się do Ciebie z dyskretną prośbą, bo sprawę mam
nad wyraz delikatną. Otóż od pewnego czasu na południowo-zachodnim krańcu
naszego kraju, w prowincji Goa, pojawiły się pogłoski o powrocie ludzi-węży z
Valussii. Przeprowadzone śledztwo w sprawie kilkunastu osób, które zmarły w
dziwnych i do dziś dnia niewyjaśnionych okolicznościach wskazuje na to, że
zostały one zaatakowane i pokąsane przez ogromne węże i to niezwykle jadowite –
zgon następował niemal natychmiast lub po minucie. Wszystko wskazuje na to, że
ludzi tych zaatakowała ogromna kobra, ale… nikt dotąd nie widział takowych w
tych okolicach.
Doszło do tego, że ludzie w tej prowincji boją się wychodzić
po zmroku z domów, choć wiadomo, że byli oni atakowani także – a właściwie
przede wszystkim – właśnie w domach. Ludzie boją się o tym mówić, panuje
przedziwna zmowa milczenia, bowiem uważają to za karę bogów wiszącą nad prowincją.
Z tego, co udało się dowiedzieć mojej administracji wiadomo, że w okolicach, w
których znajdowano martwe ciała ludzi ze znakami ukąszenia, widywano dziwnych
ludzi, na widok których wyły wszystkie psy, a inne zwierzęta okazywały szalony,
paniczny strach.
Psychoza strachu doprowadziła już do tego, że moi pracownicy
nie są w stanie zapanować nad sytuacją, która coraz bardziej wymyka się spod
kontroli i grozi nieobliczalnymi skutkami. Co więcej, może dojść do zamieszek
na tle religijnym, a to jest to, czego właśnie wszyscy się najbardziej obawiają
w tej prowincji, bowiem za utarczkami religijnymi mogą przyjść, i przyjdą na
pewno, także utarczki narodowościowe, bowiem – jak zapewne wiesz – Vendhya to
konglomerat wielu różnych narodowości i wierzeń.
A zatem moja prośba jest następująca – jeżeli możesz i
jesteś w stanie, wyślij do mnie kogoś z Bractwa, kto byłby w stanie położyć
kres tej niebezpiecznej sytuacji, wytropić i zabić potwora, który morduje moich
poddanych w Goa. Sprawa jest bardzo poważna, a ja nie znam nikogo na tym
świecie, który byłby w stanie mi pomóc. Oczywiście będziecie za to sowicie
wynagrodzeni, Cesarstwo Vendyi może Wam wynagrodzić każdy Wasz trud i każdą
ofiarę, która poniesiecie w Waszej misji moim Cesarstwie, o to możesz się nie
martwić. …
Skończyłem
czytać i spojrzałem na Komandora Wolfera.
- A co
nam do tego? – zapytałem, choć już wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.
- Z
polecenia Wielkiego Mistrza macie udać się do Vendhyi – rzekł Komandor Wolfer i
podał mi drugi kawałek – tym razem pergaminu. Rzuciłem nań okiem i zdębiałem.
Był zapisany jakąś mieszanką liter i cyfr. Po chwili zrozumiałem – to był
osobisty szyfr, do którego gamę otrzymałem wraz z nominacją na Mistrza.
Musiałem rozszyfrować go używając małego dysku z wypalanej gliny, który pokryty
był ślimakowatym wzorkiem zawierającym klucz szyfru.[1] Po paru minutach
rozszyfrowałem kryptogram. Było to potwierdzenie polecenia udania się do
Vendhyi i podjęcia śledztwa w sprawie tajemniczych zgonów.
-
Podejmujecie się tego dokonać? – Komandor zadał nam sakramentalne pytanie.
- Tak –
odpowiedzieliśmy unisono. Mogłem odmówić wykonania zadania i w takim przypadku
musiał je podjąć ktoś inny, ale nikt jeszcze nie odmówił – to była kwestia
honoru i nie tylko. Albo musiałbym wystąpić z Bractwa, albo zgodzić się na
hańbę powrotu do nowicjatu jako Uczeń. Spojrzeliśmy na siebie. Iris była
śmiertelnie poważna, ale jej spojrzenie mówiło coś innego. Było ufne i
kochające. Zrozumiałem, że mając u boku taką kobietę nie mam się czego bać. Ona
mnie nie zawiedzie.
- A
zatem – rzekł Komandor – wasza misja się zaczęła. Czasu jest mało, więc
podrzucimy was drogą morską do Yuetshi u ujścia Zaporoski, a potem już konno do
Fortu Ghori w Górach Ghulistańskich, a potem prostym traktem do Khorali. Stąd
do Goa jest jakieś pięćset staj, może mniej. Oni tam mają niezłe rozstawne
konie, więc będziecie tam w ciągu miesiąca. […]
-----------------
-----------------
Przeczytałem
to jeszcze raz i poczułem znajomy dreszcz. List napisany był w połowie
sierpnia, a zatem kiedy byłem już w Goa. Fakt, że znów znalazł się kolejny
dowód na penetrację naszej planety przez kogoś spoza naszego czasu był już sam
w sobie interesujący i intrygujący. Podejrzenia, które powziąłem jeszcze w
czerwcu powoli nabierały kształtów i rumieńców.
- Co
ci tatko? – usłyszałem zaniepokojony głos Tii – czy coś się stało? Złe wieści?
- Nie,
córeńko – odpowiedziałem – tylko…
-
Tylko??? – jej ślicznie zarysowane brwi uniosły się lekko.
-
Tylko będę musiał wyjechać, i to z mamą.
-
Tatko!!! – tupnęła stópką obutą w delikatny sandałek – Gdzie znowu!? Mało mamy
roboty z tą Malaboną???
Podałem
jej list. Przeczytała i jej twarzyczka spochmurniała.
- Masz
rzucić to wszystko z powodu jakiegoś starego papierzyska? – zapytała żałosnym
głosem, ale widziałem, że była wściekła.
- To
jest prośba – odparłem – mogę nie jechać.
-
Akurat! – wybuchła – już to widzę! Oboje jesteście tak narwani, że jak was
znam, to pojedziecie i to beze mnie…
Ja też
widziałem to w ciemnych barwach.
-
Obawiam się, że jest gorzej, niż myślimy – odpowiedziałem otwierając czwarty
list z pieczęciami Belverusu. Rozłożyłem wielokrotnie złożoną kartkę i
spojrzałem na jej lico.
Była
czysta.
Obróciłem
ją na verso – to samo. Spojrzeliśmy
sobie w oczy.
- To
jakiś durny kawał tatko? – zapytała z tłumioną wściekłością w głosie.
- Nie,
kochanie – odpowiedziałem spokojnie – to tajnopis. Przynieś, proszę, świecę.
Tia skoczyła
po świecę i po kilku minutach weszła niosąc srebrny lichtarz z zapaloną
świeczką. Postawiła ja przede mną i czekała, co będzie.
-
Kochanie, weź ołówek i pergamin i pisz – powiedziałem delikatnie podgrzewając
list z Belverusu. Pod wpływem płomienia na cieniutkim pergaminie pojawiły się
cyfry i litery. Zacząłem je dyktować, a Tia zapisywała je pracowicie na swoim
kawałku pergaminu.
- I co
wyszło? – zapytałem.
Milczała
przez chwilę.
- To
jakaś bzdura! To nie ma sensu! – odparła.
- Ma,
ma – odparłem – a teraz weź ten krążek.
Podałem
jej krążek z wypalanej gliny pokryty znakami alfabetu i cyframi.
-
Odszukuj znaki na zewnętrznym krążku i patrz, jakie znaki znajdują się na
wewnętrznym. Te właśnie są tymi właściwymi i te zapisuj, zrozumiałaś?
Skinęła
głowa w odpowiedzi, a potem zabrała się za dekryptaż. Sprawa musiała być bardzo
poważna, skoro Mistrz Brontosphoros zastosował takie środki ostrożności.
- Mam!
– wykrzyknęła po kilku minutach – ale… to też jest bez sensu!
- Ma
sens, tylko musimy jeszcze pokombinować – odrzekłem – powiedz mi, jakie cyfry
otwierają zapis i zamykają go?
-
Otwiera 8, a
zamyka 7 – odrzekła.
- No
to rozpisz ten tekst na macierz złożoną z 8 wierszy po 7 znaków każdy –
poleciłem.
-
Zrobione – odrzekła po kilku chwilach – i co dalej?
- A
teraz czytaj z góry na dół.
Przeczytała.
A ja
poczułem nagły chłód mimo upalnego dnia. I zrozumiałem, dlaczego Mistrz
Brontosphoros zastosował aż trzystopniowe - najwyższe zabezpieczenie tej
informacji. […]
Daniel
Laskowski – „Bractwo Zielonego Smoka”
(na
prawach rękopisu)
Komentarz
Macieja Kuczyńskiego
Ponieważ Autorka
powołała się na Macieja Kuczyńskiego, pozwoliłem sobie przesłać mu kopię
przekładu jej artykułu. W odpowiedzi Pan Maciej Kuczyński napisał mi, co
następuje:
Oto
kilka moich słów komentarza do artykułu. Autorka myli się pisząc, że takich
znaków jak na Dysku nigdzie nie znaleziono. Przeciwnie, znaczna ich część jest na
skałach, ceramice, tkaninach, płaskorzeźbach i w kodeksach wszystkich części
świata. To właśnie pozwoliło mi "odczytać" biologiczny sens inskrypcji.
Wtajemniczenie jej autora pochodzi bez wątpienia z wizji szamańskich w
zmienionym stanie świadomości. To przeoczyła i pominęła autorka artykułu. Wątek
Atlantydy, jako ew. źródło wiedzy, potraktowałem "marketingowo". Dziś
jestem już całkowicie przekonany, po serii własnych doświadczeń w USA, Peru i
Meksyku, że ta wiedza wyprzedzająca naukę ma źródła szamańskie i świadczy o
istnieniu ścieżki dostępu do ponadczasowej zbiornicy wiedzy. Serdecznie
pozdrawiam,
Maciej
Kuczyński
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 13/2014, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©