Morze Norweskie
Wędrująca
plama ropy zawędrowała na Morze Norweskie i tam zaczęła się zatrzymywać.
Norwescy rybaczy ze zgrozą patrzyli na wciąż ekspandującą czarno-brunatną plamę
cuchnącej cieczy. W jej śmierdzących objęciach ginęły ptaki morskie i ryby.
Toksyczne wyziewy zatruwały wodę i powietrze.
USS „Mizar”
skierował się ku środkowi akwenu. Wody były tutaj o wiele cieplejsze i
wysłodzone, niż wskazywały na to poprzednie pomiary, a ruch wody był niemal
minimalny… Golfstrom zamierał, a czarna plama powiększała jeszcze bardziej
nadmiar ciepła. Efekt szklarniowy przenosił się z atmosfery do hydrosfery.
Bomba zegarowa zaczęła tykać coraz głośniej i coraz szybciej… Z przekazywanych
do Ameryki informacji wyłaniał się coraz ciemniejszy obraz katastrofy.
Bermudy – port Hamilton
- Mam dla
was dwie wiadomości – zaczął profesor Milczarek – jedną dobrą: zbieraczki ropy
wypłynęły na Morze Norweskie i zaatakowały plamę od południa. Druga jest gorsza
– plama w dalszym ciągu się rozprzestrzenia i powoduje efekt cieplarniany pod powierzchnią
Morza Norweskiego. Jest to jeden z przypadków, w którym ilość przechodzi w
jakość. Niestety na naszą niekorzyść. Oczyszczanie oceanu przychodzi z
trudnością i potrwa dwa tygodnie. W tym czasie może się wydarzyć wszystko. Stąd
prośba…
Spojrzeliśmy
po sobie. A zatem wizyta u profesora wiązała się z kolejnym zadaniem.
- …
chodzi o to, byście monitorowali dla nas, dla Komitetu cały przebieg akcji
zbierania plamy i uruchomienia Golfstromu – zakończył.
- No tak,
tego się mogliśmy spodziewać! – wyrwało mi się.
- Owszem,
ma pan całkowitą rację – rzekł profesor – ale proszę nas zrozumieć, nie możemy
liczyć na nikogo, poza wami.
- Ou, jak
miło – rzekła Krystyna z uśmiechem – oczywiście pojedziemy tam.
-
Szalenie się cieszę – rozpromienił się profesor – nie wiem, jak wam dziękować.
- Jasne,
nie ma za co – mruknąłem – niech tylko mi pan powie, profesorze, gdzie ma być
zdetonowany ten ładunek?
- Tam,
gdzie to zaleciliście – odrzekł – na zerowym stopniu długości i
siedemdziesiątym stopniu szerokości północnej. W optymalnym miejscu. Głębokość
odpalenia ładunku – tysiąc metrów…
-
Cholera, niedaleko od tego miejsca jest wrak okrętu podwodnego „K-278”, tego nieszczęsnego „Komsomolca”! A on
ma szesnaście rakiet i dwie torpedy z głowicami nuklearnymi… Miejmy nadzieję,
że to nie stanie się przyczyną kolejnego dramatu.
- Raczej
eko-katastrofy – rzekła Naïs.
- Gdzie
leży ten ka-ileś-tam? – zapytała Gemma.
- W Morzu
Norweskim, sto osiemdziesiąt mil na południowy zachód od Wyspy Niedźwiedziej –
powiedziałem – czyli na siedemdziesiątym trzecim stopniu i czternastej minucie
szerokości północnej oraz trzynaście i pół stopnia długości wschodniej. Będzie
jakieś pięćset kilometrów od punktu zero…
- Ale
fala tsunami… - Naïs nie była przekonana.
- Nie
będzie tak silna na dnie, przecież to tylko jedna megatona… - wzruszyłem
ramionami.
- No i o
to chodzi – wpadł jej w słowo profesor – trzeba będzie dokonać inspekcji wraka
przy pomocy ROV, rzecz jasna.
- O Dios! – nie wytrzymała Gemma – czy nie
ma już bardziej specjalistycznych jednostek do tej roboty…???
-
Oczywiście są – odparł profesor – ale nam chodzi o kogoś, kto potrafi trzymać
język za zębami…
- OK. -
powiedziałem widząc, że szykuje się kolejny spór – kiedy mamy wypłynąć i ile
mamy czasu?
- Kiedy?
– profesor uniósł brwi – przedwczoraj rzecz jasna, a co do czasu, to wszyscy
mamy go coraz mniej…
Nowy Jork – siedziba ONZ
W
luksusowym gabinecie z oknami wychodzącymi na Hudson River ośmiu mężczyzn i dwie kobiety zajmowało
fotele, a siedzący za biurkiem mężczyzna patrzył na nich z wytężoną uwagą,
jakby chciał przeniknąć ich myśli.
- A zatem
nie ma innego wyjścia, jak użycie ładunku nuklearnego? – siedzący za biurkiem
sekretarz generalny ONZ z niezadowoleniem pokręcił głową.
- Nie ma
panie sekretarzu generalny – rzekł przewodniczący speckomisji powołanej ad hoc w związku z kryzysem wywołanym
przez katastrofę „Frei”.
- A co z
leżącymi tam na dnie oceanu wrakami okrętów podwodnych o napędzie atomowym? – sekretarz
zadał kolejne pytanie – czy istnieje stuprocentowa pewność, że nie dojdzie do
dodatkowego skażenia, kiedy fale udarowe eksplozji uderzą w dno Morza
Norweskiego?
Specjaliści
z komisji przez moment szeptali pomiędzy sobą, w końcu wstał doktor James
Sarner – atomista.
-
Teoretycznie zagrożenie takie istnieje – rzekł powoli – z tego, co nam wiadomo
w okolicy znajduje się tylko jeden wrak, okrętu podwodnego „K-278 Komsomolec”,
który zatonął w kwietniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku,
nieopodal Wyspy Niedźwiedziej. Ostatnia inspekcja Norwegów wykazała, że wrak
jest w dobrym stanie i może to wytrzymać, a zatem zagrożenie jest minimalne.
- Ale
istnieje?
- Tak
jest panie sekretarzu generalny – Sarner skinął głową – istnieje… Niestety
Na biurku
sekretarza zadzwonił telefon. Telefonowała sekretarka.
- Panie
sekretarzu generalny – powiedziała – profesor Marcin Mielczarek na ósmej linii.
Sekretarz
wcisnął przycisk i przez moment słuchał tego, co oddalony o setki kilometrów
polski uczony mówił do niego.
Po chwili
odetchnął głęboko, a jego twarz pojaśniała. Energicznie położył słuchawkę
telefonu. Wyprostował się i potoczył wzrokiem po członkach komisji.
- Proszę
państwa! – rzekł – właśnie dostałem wiadomość, że na akwen Morza Norweskiego
płynie specjalna inspekcja pod egidą ONZ, która dokona jeszcze jednych oględzin
wraka „Komsomolca”. A zatem bądźmy dobrej myśli.
Nikt ze
zgromadzonych nie wiedział, że sekretarz generalny ONZ był jednym z
prominentnych członków Komitetu Dziewiętnastu…
Ocean Atlantycki – pomiędzy Bermudami a
Islandią
- No i
znów zaczęło się ratowanie świata – powiedziałem do Gemmy, która obejmowała po
mnie wachtę na mostku „Atlantis MMII”.
- Jak ja
to kocham – Gemma pocałowała mnie w policzek. – Życzę ci słodkich snów.
Wyszedłem
na pokład. Byliśmy gdzieś na wysokości Nowego Jorku i na maksymalnej prędkości
szliśmy w kierunku Islandii, by ominąć ją od południa i wejść na wody Morza
Norweskiego. Pogoda tak dotąd piękna zepsuła się. Spowolniający Golfstrom
oddawał więcej ciepła na niższych szerokościach geograficznych i tropikalne
niże zaczynały się rozkręcać już na średnich szerokościach geograficznych,
gdzie zaczynały swój marsz ku Europie, w której dzięki nim pogoda stawała się
absolutnie nieprzewidywalna. Maszyna pogody działająca od tysięcy lat zaczynała
się rozpadać, a z chaosu zaczynał wyłaniać się nowy porządek rzeczy. Problem
polegał na tym, ze nie można było nawet przewidzieć, co się z tego urodzi…
Przed
wyjazdem profesor Milczarek wręczył mi mapę z dokładną lokalizacją wraka „Komsomolca”.
Zadanie z pozoru było bardzo proste. Trzeba było podejść do wraka i obejrzeć go
przy pomocy kamer ROV-a, a potem materiał filmowy i fotograficzny przesłać do
Instytutu przez satelitarne łącze. W praktyce trudność polegała właśnie na tym,
żeby w czasie tej operacji była ładna pogoda. Oczywiście w przypadku sztormu
mogliśmy podjąć się tej operacji, ale wiązało się to ze znacznym ryzykiem
utraty ROV-a. A na to nie mogliśmy sobie pozwolić.
Zszedłem
do saloniku. Krystyna i Naïs grały w brydża z dwoma dziadkami. Na mój widok
uśmiechnęły się.
- Mamy
dla ciebie propozycję – odezwała się Naïs robiąc oko do Krystyny – może zagramy
w pokera?
-
Rozbieranego? – zapytałem. – Może w szachy?
-
Rozbierane??? – roześmiały się – A czemu nie!
- No, za
figurę jeden ciuch mniej – zaproponowałem – a kto wygra, ten dyktuje swoje
warunki w łóżku.
- No, to
zabrzmiało rozsądnie – Krystynie rozbłysły oczy. – Ja pierwsza!
- No to
ja kibicuję – Naïs rozparła się wygodnie na fotelu.
- Czy wy…
tak na serio? – zapytałem niezbyt pewnym głosem. Rozbierane szachy wydawały mi
się być profanacją tej królewskiej gry.
Powiedziałem
im to.
- A czemu
nie? – odrzekła Naïs – Jak nie szachy, to proponuje wam ultimę.
Ultima to
bardzo ciekawa gra podobna do szachów wymyślona przez amerykańskiego matematyka
Roberta Abbota, ale z zupełnie innymi figurami i zasadami gry. Piony poruszają
się jak wieże w konwencjonalnych szachach, ale bicie następuje przez pojmanie,
a nie przelot poprzez pole zajmowane przez bierkę przeciwnika. Miejsce prawej
Wieży zajmuje Koordynator, który porusza się jak szachowa wieża, ale bije w
dość nietypowy sposób – poprzez ruch na pole, które daje możliwość skrzyżowania
się dwóch prostych biegnących od Króla i Koordynatora. Bierka przeciwnika,
która znajdzie się na ich przecięciu jest bita. Sam Król porusza się, jak Król
w królewskiej grze, ale Hetman czyli Królowa porusza się – owszem – jak Hetman,
ale bije poprzez cofanie się od bierki przeciwnika – stąd jej nazwa – Cofacz.
Lewa Wieża to Smok – Smok porusza się jak konwencjonalna Wieża, ale… nie bije
żadnych bierek, tylko paraliżuje je stając przy nich. Skoczki stoją na
miejscach szachowych Koni, ale poruszają się jak Hetman i biją w przelocie. No
i wreszcie kolejna już ostatnia osobliwość tej ciekawej gry – Kameleony, które
poruszają się jak Hetman, ale biją tak, jak biją atakowane przez nie figury i
piony, stąd ich nazwa. Poza tym dwa Kameleony nie zbijają się.
Najpierw
graliśmy konwencjonalnymi bierkami szachowymi, ale Naïs wpadła na pomysł
połączenia ultimy z szachami Makarenki, rozgrywanymi na kulistej szachownicy. I
wtedy rozgrywka stała się naprawdę interesująca.
CDN.