Powered By Blogger

czwartek, 16 kwietnia 2015

SŁOŃCE W GŁĘBINACH (4)



Morze Norweskie


Wędrująca plama ropy zawędrowała na Morze Norweskie i tam zaczęła się zatrzymywać. Norwescy rybaczy ze zgrozą patrzyli na wciąż ekspandującą czarno-brunatną plamę cuchnącej cieczy. W jej śmierdzących objęciach ginęły ptaki morskie i ryby. Toksyczne wyziewy zatruwały wodę i powietrze.

USS „Mizar” skierował się ku środkowi akwenu. Wody były tutaj o wiele cieplejsze i wysłodzone, niż wskazywały na to poprzednie pomiary, a ruch wody był niemal minimalny… Golfstrom zamierał, a czarna plama powiększała jeszcze bardziej nadmiar ciepła. Efekt szklarniowy przenosił się z atmosfery do hydrosfery. Bomba zegarowa zaczęła tykać coraz głośniej i coraz szybciej… Z przekazywanych do Ameryki informacji wyłaniał się coraz ciemniejszy obraz katastrofy.


Bermudy – port Hamilton


- Mam dla was dwie wiadomości – zaczął profesor Milczarek – jedną dobrą: zbieraczki ropy wypłynęły na Morze Norweskie i zaatakowały plamę od południa. Druga jest gorsza – plama w dalszym ciągu się rozprzestrzenia i powoduje efekt cieplarniany pod powierzchnią Morza Norweskiego. Jest to jeden z przypadków, w którym ilość przechodzi w jakość. Niestety na naszą niekorzyść. Oczyszczanie oceanu przychodzi z trudnością i potrwa dwa tygodnie. W tym czasie może się wydarzyć wszystko. Stąd prośba…
Spojrzeliśmy po sobie. A zatem wizyta u profesora wiązała się z kolejnym zadaniem.
- … chodzi o to, byście monitorowali dla nas, dla Komitetu cały przebieg akcji zbierania plamy i uruchomienia Golfstromu – zakończył.
- No tak, tego się mogliśmy spodziewać! – wyrwało mi się.
- Owszem, ma pan całkowitą rację – rzekł profesor – ale proszę nas zrozumieć, nie możemy liczyć na nikogo, poza wami.
- Ou, jak miło – rzekła Krystyna z uśmiechem – oczywiście pojedziemy tam.
- Szalenie się cieszę – rozpromienił się profesor – nie wiem, jak wam dziękować.
- Jasne, nie ma za co – mruknąłem – niech tylko mi pan powie, profesorze, gdzie ma być zdetonowany ten ładunek?
- Tam, gdzie to zaleciliście – odrzekł – na zerowym stopniu długości i siedemdziesiątym stopniu szerokości północnej. W optymalnym miejscu. Głębokość odpalenia ładunku – tysiąc metrów…
- Cholera, niedaleko od tego miejsca jest wrak okrętu podwodnego „K-278”, tego nieszczęsnego „Komsomolca”! A on ma szesnaście rakiet i dwie torpedy z głowicami nuklearnymi… Miejmy nadzieję, że to nie stanie się przyczyną kolejnego dramatu.
- Raczej eko-katastrofy – rzekła Naïs.
- Gdzie leży ten ka-ileś-tam? – zapytała Gemma.
- W Morzu Norweskim, sto osiemdziesiąt mil na południowy zachód od Wyspy Niedźwiedziej – powiedziałem – czyli na siedemdziesiątym trzecim stopniu i czternastej minucie szerokości północnej oraz trzynaście i pół stopnia długości wschodniej. Będzie jakieś pięćset kilometrów od punktu zero…
- Ale fala tsunami… - Naïs nie była przekonana.
- Nie będzie tak silna na dnie, przecież to tylko jedna megatona… - wzruszyłem ramionami.
- No i o to chodzi – wpadł jej w słowo profesor – trzeba będzie dokonać inspekcji wraka przy pomocy ROV, rzecz jasna.
- O Dios! – nie wytrzymała Gemma – czy nie ma już bardziej specjalistycznych jednostek do tej roboty…???
- Oczywiście są – odparł profesor – ale nam chodzi o kogoś, kto potrafi trzymać język za zębami…
- OK. - powiedziałem widząc, że szykuje się kolejny spór – kiedy mamy wypłynąć i ile mamy czasu?
- Kiedy? – profesor uniósł brwi – przedwczoraj rzecz jasna, a co do czasu, to wszyscy mamy go coraz mniej…


Nowy Jork – siedziba ONZ


W luksusowym gabinecie z oknami wychodzącymi na Hudson River  ośmiu mężczyzn i dwie kobiety zajmowało fotele, a siedzący za biurkiem mężczyzna patrzył na nich z wytężoną uwagą, jakby chciał przeniknąć ich myśli. 
- A zatem nie ma innego wyjścia, jak użycie ładunku nuklearnego? – siedzący za biurkiem sekretarz generalny ONZ z niezadowoleniem pokręcił głową.
- Nie ma panie sekretarzu generalny – rzekł przewodniczący speckomisji powołanej ad hoc w związku z kryzysem wywołanym przez katastrofę „Frei”.
- A co z leżącymi tam na dnie oceanu wrakami okrętów podwodnych o napędzie atomowym? – sekretarz zadał kolejne pytanie – czy istnieje stuprocentowa pewność, że nie dojdzie do dodatkowego skażenia, kiedy fale udarowe eksplozji uderzą w dno Morza Norweskiego?
Specjaliści z komisji przez moment szeptali pomiędzy sobą, w końcu wstał doktor James Sarner – atomista.
- Teoretycznie zagrożenie takie istnieje – rzekł powoli – z tego, co nam wiadomo w okolicy znajduje się tylko jeden wrak, okrętu podwodnego „K-278 Komsomolec”, który zatonął w kwietniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku, nieopodal Wyspy Niedźwiedziej. Ostatnia inspekcja Norwegów wykazała, że wrak jest w dobrym stanie i może to wytrzymać, a zatem zagrożenie jest minimalne.
- Ale istnieje?
- Tak jest panie sekretarzu generalny – Sarner skinął głową – istnieje… Niestety

Na biurku sekretarza zadzwonił telefon. Telefonowała sekretarka.
- Panie sekretarzu generalny – powiedziała – profesor Marcin Mielczarek na ósmej linii.
Sekretarz wcisnął przycisk i przez moment słuchał tego, co oddalony o setki kilometrów polski uczony mówił do niego.

Po chwili odetchnął głęboko, a jego twarz pojaśniała. Energicznie położył słuchawkę telefonu. Wyprostował się i potoczył wzrokiem po członkach komisji.
- Proszę państwa! – rzekł – właśnie dostałem wiadomość, że na akwen Morza Norweskiego płynie specjalna inspekcja pod egidą ONZ, która dokona jeszcze jednych oględzin wraka „Komsomolca”. A zatem bądźmy dobrej myśli.

Nikt ze zgromadzonych nie wiedział, że sekretarz generalny ONZ był jednym z prominentnych członków Komitetu Dziewiętnastu…


Ocean Atlantycki – pomiędzy Bermudami a Islandią


- No i znów zaczęło się ratowanie świata – powiedziałem do Gemmy, która obejmowała po mnie wachtę na mostku „Atlantis MMII”.
- Jak ja to kocham – Gemma pocałowała mnie w policzek. – Życzę ci słodkich snów.

Wyszedłem na pokład. Byliśmy gdzieś na wysokości Nowego Jorku i na maksymalnej prędkości szliśmy w kierunku Islandii, by ominąć ją od południa i wejść na wody Morza Norweskiego. Pogoda tak dotąd piękna zepsuła się. Spowolniający Golfstrom oddawał więcej ciepła na niższych szerokościach geograficznych i tropikalne niże zaczynały się rozkręcać już na średnich szerokościach geograficznych, gdzie zaczynały swój marsz ku Europie, w której dzięki nim pogoda stawała się absolutnie nieprzewidywalna. Maszyna pogody działająca od tysięcy lat zaczynała się rozpadać, a z chaosu zaczynał wyłaniać się nowy porządek rzeczy. Problem polegał na tym, ze nie można było nawet przewidzieć, co się z tego urodzi… 
                                                  
Przed wyjazdem profesor Milczarek wręczył mi mapę z dokładną lokalizacją wraka „Komsomolca”. Zadanie z pozoru było bardzo proste. Trzeba było podejść do wraka i obejrzeć go przy pomocy kamer ROV-a, a potem materiał filmowy i fotograficzny przesłać do Instytutu przez satelitarne łącze. W praktyce trudność polegała właśnie na tym, żeby w czasie tej operacji była ładna pogoda. Oczywiście w przypadku sztormu mogliśmy podjąć się tej operacji, ale wiązało się to ze znacznym ryzykiem utraty ROV-a. A na to nie mogliśmy sobie pozwolić.

Zszedłem do saloniku. Krystyna i Naïs grały w brydża z dwoma dziadkami. Na mój widok uśmiechnęły się.
- Mamy dla ciebie propozycję – odezwała się Naïs robiąc oko do Krystyny – może zagramy w pokera?
- Rozbieranego? – zapytałem. – Może w szachy?
- Rozbierane??? – roześmiały się – A czemu nie!
- No, za figurę jeden ciuch mniej – zaproponowałem – a kto wygra, ten dyktuje swoje warunki w łóżku.
- No, to zabrzmiało rozsądnie – Krystynie rozbłysły oczy. – Ja pierwsza!
- No to ja kibicuję – Naïs rozparła się wygodnie na fotelu.
- Czy wy… tak na serio? – zapytałem niezbyt pewnym głosem. Rozbierane szachy wydawały mi się być profanacją tej królewskiej gry.
Powiedziałem im to.
- A czemu nie? – odrzekła Naïs – Jak nie szachy, to proponuje wam ultimę.

Ultima to bardzo ciekawa gra podobna do szachów wymyślona przez amerykańskiego matematyka Roberta Abbota, ale z zupełnie innymi figurami i zasadami gry. Piony poruszają się jak wieże w konwencjonalnych szachach, ale bicie następuje przez pojmanie, a nie przelot poprzez pole zajmowane przez bierkę przeciwnika. Miejsce prawej Wieży zajmuje Koordynator, który porusza się jak szachowa wieża, ale bije w dość nietypowy sposób – poprzez ruch na pole, które daje możliwość skrzyżowania się dwóch prostych biegnących od Króla i Koordynatora. Bierka przeciwnika, która znajdzie się na ich przecięciu jest bita. Sam Król porusza się, jak Król w królewskiej grze, ale Hetman czyli Królowa porusza się – owszem – jak Hetman, ale bije poprzez cofanie się od bierki przeciwnika – stąd jej nazwa – Cofacz. Lewa Wieża to Smok – Smok porusza się jak konwencjonalna Wieża, ale… nie bije żadnych bierek, tylko paraliżuje je stając przy nich. Skoczki stoją na miejscach szachowych Koni, ale poruszają się jak Hetman i biją w przelocie. No i wreszcie kolejna już ostatnia osobliwość tej ciekawej gry – Kameleony, które poruszają się jak Hetman, ale biją tak, jak biją atakowane przez nie figury i piony, stąd ich nazwa. Poza tym dwa Kameleony nie zbijają się.


Najpierw graliśmy konwencjonalnymi bierkami szachowymi, ale Naïs wpadła na pomysł połączenia ultimy z szachami Makarenki, rozgrywanymi na kulistej szachownicy. I wtedy rozgrywka stała się naprawdę interesująca.

CDN.