Stanisław Bednarz
Mieliśmy być polskim Kuwejtem, a to tylko monstrualna erupcja niewielkiego złoża.
Mój kalendarz – 37 lat
temu 9 grudnia 1980 roku o 17:00 asystent
wiertni naftowej koło Karlina zauważył, że płuczka wypływa na
powierzchnię. Ciśnienie było tak duże, że na rurę nie udało się założyć zaworu.
Na chwilę zadziałał tylko prewenter, trzytonowy zawór przeciwwybuchowy, i
strumień osłabł. Jednak kilka sekund później płuczka wybiła z jeszcze większą
siłą, a powietrze rozdarł przeraźliwy syk gazu. Pracownik wiertni wyłączył
pompy i chciał jeszcze zgasić agregat. W tym momencie uderzyła go fala gorąca i
usłyszał ogłuszający huk. Odruchowo zaczął uciekać pod wiatr. Wyglądał jak żywa
pochodnia – to zapalił się waciak na jego placach. Upadł i tarzając się ugasił ubranie..
Według mapy ropa miała być 160
metrów niżej aniżeli głębokość do którego sięgnęło wiertło feralnego
dnia.. Z daleka było widać, że pali się
wiertnia, jasno się zrobiło jak w dzień. Takiego ognia jeszcze nie widział. Co gorsza, z otworu
wydobywał się też gaz. Dlatego do Karlina ściągnięto zastęp ratowników
górniczych z Krakowa.
Po trzech dniach od wybuchu do
Karlina przyjechali specjaliści z Węgier i szef ukraińskich ratowników
naftowych Leonid Kałyna. Miał on
ogromne doświadczenie, gdyż w ZSRR do podobnych wypadków dochodziło kilka razy
w roku, tyle że trzymano je w głębokiej tajemnicy. Kałyna był już znany polskim
specjalistom, bo w 1975 roku pomagał przy opanowaniu erupcji gazu koło Rawicza.
W ślad za nim przybyło kilkunastu radzieckich ratowników i dwa potężne agregaty
gaśnicze z silnikami od myśliwców MiG-17.
Tymczasem Polskę ogarnęła
euforia. Podczas gdy jedni patrząc na płonącą ropę liczyli straty, inni
cieszyli się spodziewanymi zyskami karmiąc lud mrzonkami.. W końcu udało się uprzątnąć plac wokół
płonącego otworu i można było przystąpić do usunięcia uszkodzonego prewentera
zamocowanego na rurze. Mieli to zrobić… artylerzyści. Teoretycznie wystarczyło
trafić zawór pociskiem, ale przedtem konieczna była ewakuacja kilku wsi na
linii strzału.
Jako pierwsza 17 grudnia do
akcji weszła armata 85 mm i pociski odłamkowo-burzące. Trafiony kilkanaście
razy prewenter pozostał na miejscu...
W Wigilię artylerzyści
sprowadzili haubicę 122 mm i użyli pocisków odłamkowych. Po kilkunastu
trafieniach prewenter wciąż był na miejscu. Odkryto, że wszystkiemu winna jest
rura. Powinna być sztywno zamocowana w ziemi, ale rury nie zacementowano.
Nieumocowana działała jak gigantyczna sprężyna.
Sięgnięto więc po jeszcze
większą haubicę 155 mm i pociski przeciwbetonowe. Po kolejnych dwóch dniach
ostrzału prewenter się poddał. A tryskająca ropa wciąż płonęła. Było tak
gorąco, że w pobliskich gospodarstwach
zakwitły wszystkie drzewa owocowe.
8 stycznia o godzinie 10
uruchomiono kilkanaście działek wodnych. Tuż przed 11 armatki zdusiły ogień.
Wśród strażaków wybuchła radość. W górę poleciały kaski...
Zainteresowanie Karlinem zgasło
niemal równo z ugaszeniem pożaru ropy. 6
stycznia 1981 roku ze stacji w Karlinie odjechały pierwsze cysterny z ropą.
Jednak już wtedy wiedziano, że to złoże jest niewielkie. Gdyby paliło się
jeszcze dwa tygodnie, nic by z niego nie zostało. W sumie eksploatacja trwała z
przerwami do 1983 roku.
* * *
Tak by the way, to przypomniało mi się, jak na fali powszechnej euforii
przebąkiwano o gazie znajdującym się pod Niżem Polskim na głębokości 8 km i
niżej. Padały wtedy różne propozycje, jak się do niego dobrać, z których zapamiętałem
najbardziej egzotyczną – przedstawioną chyba w kultowym magazynie telewizyjnym „Sonda”
przez śp. red. Andrzeja Kurka i Zdzisława D. Kamińskiego, a mianowicie
zdetonowanie pod powierzchnią ziemi ładunku jądrowego, który utworzyłby
kamuflet, który z kolei wypełniłby się gazem ze zmiażdżonych ciśnieniem fali
uderzeniowej skał. Pomysł niezły, ale o tym, co stanie się z gazowymi
produktami eksplozji jądrowej, które będą bardzo „gorące”, jakoś się nie mówiło…
Na szczęście także minęła
u nas gazowa euforia, która mogłaby zamienić centrum Polski w pustynię i może
lepiej, że inwestorzy się wycofali. Niech to będzie kubłem zimnej wody na głowy
oszołomów, którzy by chcieli sprzedać obcym za psi grosz także i to polskie
bogactwo. Niech czeka na lepsze czasy.