Są stare samoloty nie do zdarcia
do takich należy niemiecki Junkers Ju-52 zwany Gute Tante Ju- był to wół roboczy
niemieckiej armii. Dobra ciotka Ju. No taka dobra to ona nie była w
ramach Legionu Condor bombardowała
miasta hiszpańskie.
Katastrofa
na Babiej Górze
Kto chciałby zobaczyć jej resztki
na Babiej Górze musi z czerwonego szlaku koło Sokolicy skręcić w dół
łącznikowym zielonym i tam wśród kosówki w stronę kulminacji Kępy natrafi na
resztki Ju-52 z 1 pułku rozprowadzania samolotów transportowych (Flugzeugüberführungsgeschwader 1, Gruppe Ost)
z Krakowa–Rakowic, który 23.III.1944 rozbił się o zbocze.
Ostrzegam że Park nie pozwala na
chodzenie po kosówkach.
Historia uciekającego z Wrocławia Ju-52, który w śnieżycy
rozbił się na zboczach Śnieżki po czeskiej stronie jest pasjonująca – o czym
później.
W Szwajcarii regularnie odbywały
się loty turystyczne w XXI wieku. Równo rok temu 4.VIII.2018 taki retro Ju-52
miał katastrofę w Szwajcarii. Rozbił się o szczyt Pic Segnac 2540 m n.p.m. w
Alpach Szwajcarskich, zginęło 20 osób. Badanie wraku ujawniło uszkodzenia w
postaci pęknięć i korozji. No cóż wiek - 78 lat.
Narodził się w wytwórni Junkersa
na początku lat 30-tych jako pasażerski i transportowy. Ju-52/3m czyli z trzema
silnikami odbył pierwszy lot w kwietniu 1931. Obity był blachą falistą (jak mój
kolega nazywał falliczną).
Pod koniec 1933 r. powstała
wersja, oznaczona Ju-52/3m g3e - bombowiec pomocniczy. Od początku produkcji do
zakończenia w 1944 r. zbudowano w Niemczech łącznie 4835 sztuk. Wśród cywilnych
linii samolot Ju-52 używał PLL LOT w latach 1936-1939 - jeden egzemplarz,
latał do Berlina i Salonik.
Swą karierę bojową zaczęły w
czasie wojny domowej w Hiszpanii... Ostatnią akcją bombową w Hiszpanii był 26
marca 1939 roku nalot na Belmez. Przeciwko Polsce w 1939 roku użyto 300
samolotów Ju-52. 25 września około 30 samolotów zrzuciło bomby zapalające
na Warszawę. Ju-52 wzięły czynny udział w desantowaniu spadochroniarzy na
Kretę. W trakcie ataku na Związek Radziecki Ju-52 były używane
głównie do dostaw i zaopatrzenia wysuniętych jednostek. Odcięcie 6. Armii pod
Stalingradem spowodowało konieczność zaopatrzenia okrążonych. Spowodowało to
stratę 490 samolotów Ju-52. Ostatnimi wielkimi operacjami
zaopatrzeniowymi były loty nad twierdze: Poznań i Wrocław w 1945 roku
Ju-52,
budowane przez wytwórnię we Francji jako Amiot AAC.1 Toucan były używane w
latach 1949 – 1950 w walkach w Wietnamie. Hiszpańska wersja zwana CASA
C.352-L używana jeszcze była jeszcze w latach 70. XX wieku. Także siły
powietrzne Szwajcarii używały ostatnich samolotów Ju-52 pod koniec lat 70.
Stąd latające eksponaty w Szwajcarii w 2018 roku.
Katastrofa
na Śnieżce
Jest jeszcze jedna historia
związana z samolotami Ju-52, jak już tu nadmieniłem, ma
ona związek ze Śnieżką i tajemniczą katastrofą pod koniec II Wojny Światowej.
Było już po północy 23 lutego
1945 roku, kiedy wojskowy samolot Luftwaffe Junkers Ju-52 przemierzał
niebo nad Dolnym Śląskiem. Pogoda była okropna. Trzysilnikowy Ju-52/3m
o numerze kadłuba 8620, leciał ciągle w chmurach, przebijając się przez
śnieżycę i wpadając co chwile w silne turbulencje. Fatalne warunki
atmosferyczne utrudniały nawigowanie, i tak już trudne, ze względu na wojenne
warunki. Za sterami samolotu siedział Emil
Hannemann, a jego drugim pilotem był Albert
Linke. W sumie w samolocie znajdowało się 28 osób, co było więcej niż
dopuszczały normy. Jednak podczas schyłkowej fazy II wojny światowej, Niemcy
przestali już przestrzegać swojej żelaznej zasady “Ordnung muss sein”.
Oprócz pilotów na pokładzie
znajdowało się 20 rannych niemieckich żołnierzy oraz 2 pozostałych członków
załogi. Dodatkowo w maszynie znalazła się jeszcze jedna 4-osobowa załoga innego
Junkersa
Ju-52. Była to załoga maszyny o numerze kadłuba 7759, który pilotowany
przez Otto Kloppmanna, rozbił się
kilka godzin wcześniej podczas lądowania we Wrocławiu. Przyczyną katastrofy
jego samolotu były złe warunki atmosferyczne. Kloppmanna i jego towarzysze
cudem ocalili swoje życie. Teraz wszyscy razem siedzą w Junkersie, uciekającym
z oblężonej twierdzy Festung Breslau…
Minął już ponad tydzień odkąd
Wrocław okrążyła Armia Czerwona. Na rozkaz nazistowskich dygnitarzy, spokojne
dotąd miasto zamieniło się w twierdzę Festung Breslau. Twierdzę, której Niemcy
nie zamierzali łatwo oddać sowietom. W zasadzie nie zamierzali w ogóle! W
związku z otoczeniem miasta, jedyną możliwością dotarcia do niego była droga
lotnicza. Transport lotniczy przebiegał zadziwiająco sprawnie. Samoloty
transportowały do miasta uzbrojenie, amunicję, żywność, a nawet pocztę. W drugą
stronę zabierały ze sobą rannych żołnierzy. Głównie tych lżej rannych, którzy
mogli siedzieć, przez co nie zajmowali dużo miejsca w samolocie. Ich
przydatność w walce i tak była nieduża, a w związku z kurczącym się obszarem
kontrolowanym przez Niemców, istniała konieczność opróżniania kolejnych
obiektów, także szpitali.
W początkowej fazie obrony
miasta, samoloty lądowały i startowały z wrocławskiego lotniska Gądów Mały.
Wiele lat po wojnie lotnisko zostało zlikwidowane, a na jego miejscu zbudowano
osiedle z tzw. wielkiej płyty. Pamiątką po Flughafen Klein-Gandau pozostały
tylko nazwy ulic, jednoznacznie nawiązujące do dawnej historii miejsca,
Lotnicza, Szybowcowa, Latawcowa i tym podobne. Szacuje się, że dzięki mostowi
powietrznemu do Festung Breslau dostarczono 3770 żołnierzy i 657 ton zapasów.
Ewakuowano zaś 3282 rannych żołnierzy.
Tym razem Junkers Ju-52 z 28
osobami na pokładzie podążał w kierunku Sudetenlandu, o którego zabranie
Czechom parę lat temu pieklił się Adolf
Hitler. Teren ten pozostawał wciąż pod kontrolą Niemców. Prawdopodobnie
samolot miał minąć Sudety i wylądować w mieście Hradec Králové, gdzie do
lokalnego szpitala trafiliby ranni żołnierze. Inna z hipotez mówi o locie do
miasta Mladá Boleslav. Ju-52 leciał na wysokości 1300 m.
Taki pułap umożliwiał bezpieczny przelot nad Górami Sowimi i dalej Górami
Stołowymi w rejonie Broumova. Jednak prawdopodobnie z powodu okropnych warunków
atmosferycznych, samolot odbił bardziej na zachód w kierunku Karkonoszy.
Nawigatorem maszyny był Erich König.
Czyżby nikt nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącej katastrofy?
O godzinie 03:45 rano Junkers
uderzył w zbocze Czarnego Grzbietu tuż pod Śnieżką. Samolot rozpadł się na
kilka części, a znajdująca się z przodu maszyny załoga zginęła na miejscu.
Śmierć poniosło około 15 osób, w tym obydwie załogi. W tym samym czasie,
nocujący na szczycie Śnieżki tragarz górski Robert Hofer usłyszał huk lotniczych silników, który nagle ustał.
Wtedy pomyślał sobie, że mu się po prostu przesłyszało. Tej nocy stacja
meteorologiczna na Śnieżce zanotowała prędkość wiatru 110 km/h, a na zewnątrz
wciąż trwała śnieżyca.
Reszta ocalałych rannych
żołnierzy wygrzebała się z wraku Ju-52. Ubrani w szpitalne ubrania,
postanowili ruszyć w poszukiwaniu pomocy. Pokonując nieznany teren, wysokie
góry, nocne ciemności i burzę śnieżną. W tę wędrówkę wyruszyło 6 żołnierzy. Ilu
pozostało jeszcze żywych we wraku Junkresa? Tego już nie wiadomo. Rannym
żołnierzom, którzy opuścili wrak samolotu, udało się odnaleźć wystające ponad
warstwę śniegu tyczki zaznaczające szlak turystyczny. Aż trudno sobie
wyobrazić, jak ciężka musiała to być droga. Ranni, bez odpowiedniej odzieży, w
niesprzyjających warunkach, szli w śniegach 4 km, aż o 07:30 dotarli do
schroniska Horská Bouda na Růžohorkach. Najmłodszy z ocalałych, nie mający
jeszcze 18 lat Siegfried Szewczyk,
zmarł tuż po dotarciu do osady.
Było już widno. Na wieść o
wypadku zorganizowano więc akcję ratunkową, która wyruszyła ze Śnieżki.
Ponieważ katastrofa Junkresa Ju-52 odbyła się w śniegach, wraku maszyny szukano aż
4 godziny. Po jego odnalezieniu okazało się, że wszyscy pozostali na miejscu
żołnierze już nie żyją. Jeszcze w tym samym dniu do wraku wyruszyli mieszkańcy
osady Malá Úpa, aby zwieść na dół ciała żołnierzy. Zostali oni pochowani na
cmentarzu przy kościółku w Malej Úpie.
Po wojnie wrak Ju-52
leżał długo na zboczach Karkonoszy, stając się atrakcją turystyczną samą w
sobie. Miejscowa ludność oraz turyści pozabierała drobniejsze jego elementy.
Najpierw zabrano zegary, później siedzenia. Podobno ktoś blachę falistą z
kadłuba przerobił na tarkę do prania bielizny. Z czasem pozostały tylko
największe fragmenty kadłuba i silniki.
Tak było do 23.IX.1998 roku,
kiedy to mieszkańcy Malej Úpy pozbierali pozostałe elementy samolotu. Tego dnia
nad Śnieżką zawarkotały silniki czeskiego śmigłowca, który dźwignął największe
pozostałe części kadłuba oraz silniki. Junkers Ju-52 o numerze bocznym
8620, wzbił się do swojego ostatniego lotu, 53 lata od swojej katastrofy i
zakończenia wojny. Resztki maszyny przetransportowano do miejscowości Dolní
Malá Úpa, gdzie złożono je przy cmentarzu na którym pochowano ofiary
katastrofy. W 2001 roku w miejscu tragedii umieszczono tablice pamiątkowe, w
języku niemieckim i czeskim. Rok później ekshumowano pochowanych żołnierzy w
Malej Úpie, a ich szczątki przeniesiono na cmentarz wojskowy w Brnie.
Dziś, ponieważ nie ma już
widocznych szczątków u podnóży Śnieżki, mało kto pamięta o tej niezwykłej
historii. Zwłaszcza pamięć o niej zanikła po polskiej stronie, gdyż katastrofa Junkersa
Ju-52 rozegrała się po czeskiej stronie. Na jej ślad możemy natrafić
odwiedzając przepiękną i malowniczo położoną osadę Dolní Malá Úpa, gdzie do
dziś przechowywane są szczątki Junkersa Ju-52. Milczącego świadka
niezwykłych wojennych losów…
Zebrał – Stanisław Bednarz