Koniec sierpnia 2019 roku. Siedzę
w moim pokoiku, klepię teksty do komputera i ociekam potem – na zewnątrz mamy 32
stopnie Celsjusza na plusie, gdzieś nad południowym horyzontem zbierają się
ciężkie chmury kolejnej dalekiej burzy. Jedna z nich spowodowała masakrę na
Giewoncie. Śmierć czterech osób i obrażenia ponad 160 innych osób było ceną za
głupotę, brawurę i bezmyślność. Ale nie o tym chciałem pisać. To szaleństwo
jest niczym, w porównaniu z pożarami pustoszącymi lasy deszczowe i dżungle w
Ameryce Łacińskiej i Afryce.
Wspominam wczesne lata 80-te,
kiedy to jako młody podporucznik WOP studiowałem język angielski w ONJO MSW w
Sosnowcu i z wypiekami na twarzy czytałem doniesienia o postępach radzieckich i
amerykańskich zbrojeń nuklearnych, a potem coraz bardziej realne widmo wojny
rakietowo-jądrowej na lądzie, morzu, powietrzu i w kosmosie zaczęło się materializować…
Zapoznałem się z pracami dr. inż. Zbigniewa
Schneigerta i pracą Luisa i Waltera
Alvarezów na temat zagłady dinozaurów, która miała miejsce na tzw. granicy
K/Pg jakieś 64.800.000 lat temu. Interesującym było to, że przedstawiono
scenariusz zagłady: przeszłej – dinozaurów i ich świata – i naszej i naszego
świata. Filmy takie jak „Ostatni brzeg” czy „The Day After” oraz inne wariacje
na temat życia po nuklearnej zagładzie (o ile w ogóle by coś żywego zostało) uświadamiały
nam, że wojna nuklearna jest nie do wygrania, bowiem nie będą zabijały same
eksplozje jądrowe i termojądrowe, ich promieniowanie i fale uderzeniowe, ale
ekologiczne skutki atomowego Armagedonu: skażenie środowiska, efekty pożarów
lasów i wszystkiego, co jest do spalenia, megatsunami i megatrzęsienia ziemi.
Zdetonowanie całego arsenału nuklearnego o mocy 9,4 Gt TNT spowodowałoby – być
może, cytuję tutaj specjalistów z SIPRI – zagładę nawet nie życia na Ziemi, ale
samej planety jako ciała astronomicznego!
Myślę, że katastrofy nuklearne w
cywilnej atomistyce były kolejnymi ostrzeżeniami: Three Mile Island EJ (INES 5),
Czarnobyl EJ (INES 7) i Daiichi-Fukushima 1 EJ (INES 7) były ostrzeżeniami
przed tym, co czeka nas w przypadku nawet ograniczonej wojny nuklearnej – o
której marzą militarystyczni idioci w USA – czy rozpędzania huraganów i
cyklonów przy pomocy eksplozji głowic wodorowych. Jak na razie nie ma czegoś
takiego jak „czysta” bomba wodorowa – w przypadku czegoś takiego zawsze dojdzie
do skażenia środowiska produktami reakcji jądrowych i termojądrowych…
Notabene, podobne skutki nasza
planeta odczuje w przypadku impaktu asteroidy z naszą planetą. Ekologiczne
skutki takich wydarzeń będą nader podobne do siebie – i w obu przypadkach
równie letalne dla biosfery Ziemi.
Tyle wiedziałem w latach 80-tych
po przestudiowaniu wspomnianych tu prac. Polecam je wszystkim tym, którzy
bredzą o „bezpiecznej energii jądrowej” i „postępie”.
I teraz ta groza wróciła w formie
dziejącej się na naszych oczach katastrofy ekologicznej.
Od kilku tygodni media opisują
straszliwe w skutkach pożary lasów deszczowych Amazonii, ale to nie wszystko,
bowiem pożary lasów szaleją na Syberii, w Afryce i Australii. Burze ogniowe
obracają w pożarzyska wspaniałe lasy – lasy, które produkują 20% tlenu dla
naszej atmosfery – i dla nas. Pozostałe 75% produkuje Wszechocean, ale i ten
jest powoli zamieniany w ściek z plastykowymi wyspami.
A u nas nieodpowiedzialność ludzi
znów wrzuci kilka tysięcy ton przetrawionego gówna w wody Wisły i w skażone biologicznie i
chemicznie wody Bałtyku.
Ale powróćmy do pożarów. Te burze
ogniowe emitują w atmosferę produkty spalania: tlenki węgla, parę wodną,
związki siarki i dioksyny. Poza tym jeszcze sadza i cząstki popiołów, które
unoszą się w górne warstwy atmosfery. W przypadku wojny nuklearnej spowoduje to
odcięcie powierzchni Ziemi od życiodajnych promieni słonecznych. Globalna
temperatura spadnie i nastąpi zima nuklearna. W przypadku impaktu będzie to
zima poimpaktowa. Jak długo potrwa? Ostrożne obliczenia zakładają 2-3 lat,
skrajne nawet 50-100 lat.
Podobnie będzie w przypadku
erupcji superwulkanu Yellowstone (VEI 8), Laacher See (przypuszczalnie VEI 8),
Toba (VEI 8), Taupo (VEI 8) czy Campi Flegrei (przypuszczalnie VEI 7-8). W
każdym przypadku będzie to straszliwe zagrożenie dla życia na naszej planecie. Dość
wspomnieć erupcje wulkanu Laki (Skraptarjökull – VEI 4) i Eylafjallajökull (VEI
4) na Islandii czy Krakatau w Indonezji (VEI 7) oraz Pinatubo na Filipinach
(VEI 7) spowodowały wielkie straty. W każdym przypadku erupcje spowodowały
spadek temperatury o 0,5-1°C i straszne perturbacje pogodowe doprowadzające
nawet do klęski głodu i chorób, nie mówiąc już o pokryciu znacznego areału
powierzchni Ziemi warstwami toksycznej tefry. Stosunkowo łagodna erupcja Eylafjallajökull
w 2010 roku uziemiła samoloty niemal w całej Europie. Kompanie lotnicze
poniosły straty rzędu miliardów dolarów.
Teraz po tych pożarach możemy
mieć coś podobnego w nieco mniejszej skali: chłód, deszcze, długie okresy
niepogody, powodzie, wystąpienia rzek, a zimą zamiecie i zawieje śnieżne w
katakliktycznej skali. Wprawdzie uczeni uspokajają, że póki ten piekielny
koktajl nie dostanie się do Prądu Strumieniowego i nie zostanie rozniesiony na
całym świecie na wysokości 15-20 km. Tym niemniej zagrożenie jest i trzeba go
potraktować poważnie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to
jest wołanie na puszczy. Masowa eksterminacja lasów, obłędne plany przekopania
Mierzei Wiślanej, budowa elektrowni węglowych i atomowych – a wszystko to po
to, by nie wprowadzić energii odnawialnych: wodnej i powietrznej. Polska staje
się powoli energetycznym skansenem i śmietnikiem Europy. Homogenizowane gówno
spływa Wisłą do Płocka i dalej do Gdańska. Nie dziwię się, że prezydent Trump odwołał wizytę w Polsce, po prostu przestraszył się smrodu i
wysłał swego zastępcę – niech on wącha smrody „dobrej” zmiany…
Drogo za te szaleństwa zapłacimy
i nasze dzieci. I dzieci ich dzieci, bo skutki katastrof ekologicznych zawsze
są długofalowe. I tylko utytułowani idioci, którzy nawołują do jedzenia kanapek
suto posypanych DDT i wprowadzania GMO w nasze uprawy, biorą za te brednie
łapówki od koncernów je produkujących i używających. Nie zastanawiają się, że
zmiany klimatyczne mogą ich spłukać jak łajno w klozecie? Za mojej pamięci już
tak było – w pamiętnym lipcu 1997 roku. A wiele wskazuje na to, że to może się
powtórzyć i to ze zwielokrotnioną siłą, bo lasów – które są jedyną realną siłą
zdolną to powstrzymać – jest coraz mniej.
Ale którego ryja przy korycie i
żłobie to obchodzi? Après nous, le déluge
– hulaj dusza i niech to wszyscy diabli – oto ich dewizy. A Polska? Oni Polskę
mieli zawsze tam, sami-wiecie-gdzie – u zakończenia jelita grubego…