O planetach-przybłędach zwanych
także wędrownymi wiadomo już od dłuższego czasu. Niektóre z nich nawet
zlokalizowano i okazały się być planetami typy jowiszowego albo niewielkimi
globami o gęstości diamentu i o takim właśnie składzie. Osobiście jestem
przekonany, że takie kosmiczne diamenty są pozostałościami po gazowych
olbrzymach, które pozbyły się atmosfer i pozostało po nich tylko jądra w
postaci diamentów właśnie. Bardzo przystępnie wyjaśnił to Arthur C. Clark w powieści „Odyseja Kosmiczna – 3001”, w której
przedstawia „diamentową” hipotezę jąder gazowych olbrzymów.
Ale ad rem. W polskiej edycji rosyjskiego „Sputnika” natrafiłem na taką informację:
Niesamowite odkrycie polskich astronomów: natrafili na „bezpańską planetę” wielkości Ziemi
Naukowcy po raz
pierwszy odkryli w pustce przestrzeni międzygwiezdnej bardzo małą „bezpańską planetę”,
którą można porównać pod względem rozmiarów do Ziemi i innych wewnętrznych
światów Układu Słonecznego – poinformowała służba prasowa Uniwersytetu
Warszawskiego, powołując się na artykuł w czasopiśmie „Astrophysical Journal
Letters”.
„Kiedy otrzymaliśmy
pierwsze sygnały, uzyskane dzięki mikrosoczewkowaniu grawitacyjnemu, od razu
uświadomiliśmy sobie, że światło odległej gwiazdy jest zakrzywione przez bardzo
niewielki obiekt, planetę OGLE-2016-BLG-1928,
zbliżoną pod względem rozmiarów do Marsa czy Ziemi. Jesteśmy przekonani, że nie
mógł wywołać tego obiekt, krążący wokół gwiazdy, ponieważ odnotowalibyśmy ślady
jej istnienia” – powiedział dr Radosław
Poleski, planetolog z Uniwersytetu Warszawskiego, którego wypowiedź cytuje
biuro prasowe uczelni.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci
astronomowie odkryli w leżących niedaleko Ziemi układach ISM jednocześnie kilka
bardzo słabo świecących i zimnych ciał niebieskich, które często nazywa się
„bezpańskimi planetami”. Ich dokładne pochodzenie i właściwości nie są na razie
znane.
Część naukowców uważa
je za duże planety, które zostały wyrzucone poza granice ich systemów
gwiezdnych w wyniku serii złożonych oddziaływań grawitacyjnych, podczas gdy
inni uczeni przypuszczają, że w rzeczywistości są bardzo zimnymi i niedużymi brązowymi karłami,
„nieudanymi” gwiazdami o bardzo małej masie.
Przed tym odkryciem
wszystkie potencjalne i znane „bezpańskie planety” były kilkukrotnie cięższe i
większe od Jowisza, co nie pozwalało stwierdzić naukowcom, jak często mniejsze
obiekty o rozmiarach Ziemi są wyrzucane do przestrzeni międzygwiezdnej. Jest to
po części związane z tym, że istniejące instrumenty po prostu fizycznie nie są
w stanie zaobserwować tak niewielkich obiektów poza Układem Słonecznym.
Ewidencja „bezpańskich planet”
Z tego powodu naukowcy
próbują znajdować „bezpańskie planety” na podstawie tego, jak bardzo ich
przyciąganie wykrzywia światło gwiazd, przechodzących w ich pobliżu. Podobne
obserwacje już od wielu lat są prowadzone w ramach projektu OGLE, jednak od
czasu jego rozpoczęcia dr. Poleskiemu i innym jego uczestnikom udało się
znaleźć tylko czterech kandydatów do roli swobodnych planet.
Poleski i jego koledzy
odkryli pierwszą „swobodną planetę” o rozmiarach Ziemi, analizując dane, jakie
uzyskano w ramach OGLE jeszcze w czerwcu 2016 roku. Uwagę naukowców zwróciła
jedna z gwiazd, położona w Gwiazdozbiorze Strzelca, której światło było
skrzywione bardzo niedużą mikrosoczewką grawitacyjną przez zaledwie 42 minuty.
Po szczegółowej
analizie tego zjawiska astronomowie potwierdzili, że nie doszło do niego z
powodu błędów instrumentów czy aktywności samej gwiazdy, a także określili
przykładowe rozmiary „bezpańskiej planety”, która je wywołała. Według ich ocen
pod względem swoich rozmiarów i masy jest ona porównywalna do Ziemi czy
powiększonej kopii Marsa, ustępującej naszej planecie pod względem wielkości
mniej więcej trzy razy.
Naukowcy są praktycznie
na 100% przekonani, że ten układ znajduje się w ośrodku międzygwiazdowym, a nie
krąży wokół innej gwiazdy, ponieważ wtedy znajdowałby się w ogromnej odległości
od niej, przekraczającej dystans między Ziemią i Słońcem ponad ośmiokrotnie.
Odkrycie OGLE-2016-BLG-1928, jak podkreślają dr
Poleski i jego koledzy, daje duże nadzieje, że powstające obserwatorium
orbitalne WFIRST, przeznaczone do poszukiwań „swobodnych planet”, odkryje
dziesiątki podobnych, niedużych obiektów, wyrzuconych z ich systemów
gwiezdnych. Z kolei ich „ewidencja” pomoże zrozumieć, jak często tak się dzieje
i w jaki sposób podobne procesy mogą wpływać na możliwość zamieszkania całej
galaktyki.[1]
Pod pewnym względem odkrycie jest
niesamowite, bowiem może ono – ale nie musi – mieć związek z legendami o
brunatnym karle towarzyszu Słońca, o Nibiru, Nemezis i innych jeszcze
nieodkrytych ciałach niebieskich czających się gdzieś hen, w ciemnościach Pasa
Kuipera czy Obłoku Oorta.[2]
Przyjdzie
Nibiru i wyrówna…
Czytam te wszystkie posty na
portalach społecznościowych i zastanawia mnie, jak można żerować na ludzkiej
głupocie i niewiedzy? Kiedy czytam wieści ze świata, to przypominają mi się od
razu lata 1980-81, kiedy to na fali społecznych niepokojów pojawiła się fala
doniesień o końcu świata, III Wojnie Światowej, itd., itp. Czytając te głupoty
można było tylko osiwieć. Teraz mamy znów to samo – do grozy pandemii COVID-19
dołącza się asteroida Bennu, która ma spaść za kilka lat, kolejna – jeszcze
gorsza choroba z – a jakżeby inaczej – z Chin, ograne już HAARP i chemtrails oraz inne dopusty boże. To
jest raczej normalne – im bardziej niepewna sytuacja społeczno-polityczna – tym
bardziej ludzie są podatne na te i inne hiobowe wieści i zwyczajne brednie.
Ludzie się boją, a że strach ma wielkie oczy… I tak właśnie jest teraz.
Jednym z takich straszydeł jest
planeta (inni mówią o gwieździe) Nibiru. Ta towarzyszka Słońca znajduje się
gdzieś na dalekich peryferiach Układu Słonecznego, a okres jej obiegu wynosi co
najmniej 3600 lat. Oczywiście Nibiru jest zamieszkała przez jakieś Istoty,
które odwiedzały Ziemię przy każdym peryhelium, czyli co te właśnie 3600 lat.
Ostatnio ponoć widziano ją w Mezopotamii za czasów Sumeru i Babilonii, więc
znakiem tego Nibiru powinna pojawić się teraz na naszym niebie. Ale jak na
razie jej nie widać, choć różni panikarze i szarlatani już ją widzą i to w
okolicy Słońca!
A teraz na poważnie. Nibiru nie
ma, bo gdyby była choćby wielkości Ziemi, to jej wpływ grawitacyjny zaznaczyłby
się co każde 3600 lat, co jest oczywiste. Każde przejście tej planety/gwiazdy
przez Układ Słoneczny zaowocowałby potwornym chaosem: wytrąceniem planet
wewnętrznych z orbit, zwichrowaniem orbit planet-olbrzymów i obruszeniem do
środka układu masy komet i asteroid z Pasa Kuipera i Obłoku Oorta. Bombardowanie
planet będzie przypominały czasy Wielkiego Bombardowania sprzed 3,8-4,1 GA
temu. Bredzący androny o Nibiru czy Nemezis nie zdają sobie sprawy z tego, jak
potężną siłą jest grawitacja i jakie efekty dałoby to bombardowanie. Upadek asteroidy
Chicxulub 64,8 MA temu, to mały śmieszny epizod w historii naszej planety.
Poza tym na pewno odnotowaliby
jej obecność Chińczycy i Hindusi oraz Indianie mezo- i południowoamerykańscy,
którzy mieli doskonale rozwiniętą astronomię obserwacyjną. Osobiście obstawiam
taką możliwość, że był to obiekt jednopojawieniowy, który przeleciał przez
Układ Słoneczny prostopadle od płaszczyzny ekliptyki i przepadł w ciemnościach
Kosmosu.
Takie obiekty już znamy – to I1/’Oumuamua i I2/Borisow. Ta pierwsza pochodzi z jasnej Wegi w konstelacji Lutni,
odległej o ok. 26 ly. Ta druga pochodzi z pobliża ciemnej gwiazdy Kruger 60/DO Cephei o klasie widmowej
M3V– czerwonego karła odległego od nas o 13 ly. Jest to gwiazda podwójna – dwa
czerwone karły, z których mniejszy jest gwiazdą rozbłyskową – stąd to DO. Ale obliczenia
wskazują, że milion lat temu kometa międzygwiezdna 2I/Borisov przeszła w
niewielkiej odległości od tej gwiazdy podwójnej, nominalnie 1,74 parseka, z
bardzo małą prędkością względną wyznaczoną na 3,43 km/s. To sprawia, że ten
system gwiezdny jest dobrym kandydatem na miejsce pochodzenia tego obiektu.
Wraz z dalszymi obserwacjami komety, która w 2019 roku zbliżyła się do Słońca,
poprawi się dokładność wyznaczenia jej orbity i będzie można precyzyjniej scharakteryzować
jej zbliżenie do gwiazdy Kruger 60. (Jak na razie nie ma żadnych informacji na
ten temat.)
Ciekawe jest to, że czerwone
karły są gwiazdami, które świecą niezmiennie przez miliardy lat, o wiele dłużej
niż nasze Słońce, a zatem życie mogło rozwinąć się tam wcześniej i osiągnąć
wyższe formy, niż na Ziemi. Ale to już historia z innej ballady…
Powróćmy do wędrownych planet. Ich
geneza nie jest zupełnie jasna. Jedna z hipotez twierdzi, że są to planety
wyrzucone grawitacyjnie z formułujących się układów planetarnych. Nasz Układ
Słoneczny też takie miał – teraz gdzieś bujają w przestrzeni międzygwiezdnej
albo zostały wychwycone przez inne słońca. Może to wyjaśniać istnienie tzw.
gorących Jowiszów, które powstały w czasie formowania się układów planetarnych,
a potem zostały wyrzucone poza ich pola grawitacyjne, a następnie przechwycone
przez inne gwiazdy. Los takiego gorącego Jowisza jest bardzo nieprzyjemny, bo
potężne promieniowanie gwiazdy zdziera z niego atmosferę i pozostaje z niego
samo jądro – w postaci diamentu…
Znamy takie. Takim obiektem jest
kosmiczny diament BPM-37093 Lucy (Cen)
V886. To diament o wielkości Ziemi. Obiekt ten jest oddalony o – tylko! –
17 ly, i znajdujący się na RA = 12h38m48s - DEC
= -49°50’35” – nieco na południe od gwiazdy Iota
Centauri - Alhakim. Obliczono masę tego diamentu – wynosi ona 1027
K. NB, największy ziemski brylant – Cullinan ma masę zaledwie 530 K. A jest ich
jeszcze więcej. Wokół pulsara PSR
1257+12/Lich oddalonego o 2316 ly od Ziemi, w konstelacji Panny, krążą aż
cztery planety, które mogą składać się z węgla w postaci diamentu.
Kolejną diamentową planetą może
być glob krążący wokół gwiazdy 55 Cnc w gwiazdozbiorze Raka, odległej od nas o
40 ly, i noszący oznaczenie 55 Cancri e.
Diament stanowi aż 1/3 jej masy.
I jeszcze jeden pulsar i jego
planeta z diamentu. Z obserwacji jego układu wynika, że regularność pulsów PSR J1719-1438 jest zakłócana poprzez
obecność pobliskiego, masywnego towarzysza, oddziaływującego grawitacyjnie z
pulsarem. Masę tego towarzysza oszacowano na „nieznacznie więcej niż masa
Jowisza”. Wiadomo także, że planeta rotuje wokół pulsara z okresem nieco ponad
dwie godziny, w odległości 372.000 mi/595.500 km od gwiazdy (jest to mała
odległość - większa tylko o 56% od średniej odległości Ziemia - Księżyc!) Ta
bliskość dwóch ciał umożliwiła obliczenie, jak bardzo gęsta musi być planeta,
by nie rozerwały jej siły pływowe (przyciąganie grawitacyjne) pulsara. Wynika z
niego, że planeta ma gęstość około 23 g/cm³ (Ziemia tylko 5,5 g/cm³). Wiadomo
jednak, że węgiel ściśnięty do takiej gęstości musi się skrystalizować - czyli
stać się czystym diamentem. Niestety, wyliczenia te zależne są od inklinacji
orbity planety i może jeszcze okazać się, że jej masa została oszacowana błędnie.
Po pewnym czasie planeta ta spadnie na pulsara i tak się skończy jej kariera,
bo zamieni się w neutrony…
Jak widać, takie wędrowne planety
mogą pałętać się w Kosmosie i stanowić problem w lotach międzygwiezdnych. Mogą
rodzić się w pobliżu masywnych gwiazd, które po pewnym czasie wybuchają jako
Supernowe. Wybuch odziera planety z atmosfery i pozostawia tylko jej węglowe
albo węglowo-krzemianowe jądro. Eksplozja może wyrzucić planetę poza zasięg
pola grawitacyjnego umierającej gwiazdy i kosmiczny diament rusza w swą
wędrówkę przez Galaktykę…
Czy taka planeta może zagrozić
Ziemi? Odpowiedź brzmi – tak, co wynika z rachunku prawdopodobieństwa.
Możliwość zderzenia z taką planetą jest niewielka, ale większa od zera, ergo coś takiego MUSI się kiedyś wydarzyć.
Oby nie za naszego życia. Przypominam, że 4 GA temu Protoziemia zderzyła się z
planetą Tea, wskutek czego ponoć powstał Księżyc. Obawiam się, że teraz takie
zderzenie skończy się dezintegracją obu planet, i na orbicie Ziemi pozostaną
się tylko asteroidy… - tak jak pomiędzy Marsem a Jowiszem.