Powered By Blogger

środa, 21 sierpnia 2024

Noc w nawiedzonym zamku

 


Lukáš Čelka

 

Zanocowaliśmy w zamku Šášov: ochotnicy usłyszeli tam płacz dzieci i sfotografowali niewyjaśnione sylwetki. Według jednego z wolontariuszy pracujących przy odnowie zamku, panują tam ciemne energie.

Jest około dziesiątej wieczorem, gdy lasy szaszowskie pogrążają się w czarnej ciemności. Przez dziewiczą przyrodę wieje chłodny podmuch, który zamienia się w coraz silniejszy wiatr. Dym z ogniska unosi się spod łąki, wznosząc się do gęstych chmur zasłaniających księżyc w pełni.

Dwóch dobrych przyjaciół szuka schronienia przy ogniu. Przyjaciele, którzy przyjechali przeżyć przygodę w dziczy, słyszeli już wiele legend o zamku Šašov, ale do żadnej z nich nie przywiązywali większej wagi. Przynajmniej do czasu, gdy ujrzeli oślepiające światło na budynku stojącym dumnie na skale.

Z murów zamku można wyczuć szczególną energię. 

Obaj biegają po stromych wzgórzach w poszukiwaniu przyczyny dziwnego zjawiska. Kiedy zdyszani docierają do wnętrza ruin, z opuszczonymi powiekami patrzą, jak przed ich oczami unosi się świecąca kula. Bici przez gałęzie dzikich drzew, z zapartym tchem wpatrują się w kulę lewitującą w jednym z okien ruin. Przestają omdlewać ze zmęczenia.

Nagle zza nich dobiega głos. Mężczyzna w stroju z epoki przedstawia się im jako jeden z właścicieli zamku. Wzywa ich, aby poszli z nim. Choć jeden z młodych mężczyzn ze strachu postanawia ustąpić jego słowom, drugi go powstrzymuje. Oświetlony zamek nagle ponownie spowija noc, a głowy obu chłopców zwracają się w stronę okna. Kuka zniknęła, a za kilka sekund przekonają się, że wraz z nim zniknął człowiek z innej epoki.

Następnego ranka opowiadają tę historię swoim znajomym, oczywiście wszyscy myślą, że zwariowali. Postanawiają więc za kilka miesięcy ponownie udać się na zamek i przynieść dla nich dowód. Tym razem szczęście ich opuści. Nie tylko nie wrócą z dowodem, ale w ogóle nie wrócą.

To tylko jedna z historii, jakie o tym miejscu usłyszał František Kovár, jeden z wolontariuszy biorących udział w remoncie zamku. Twierdzi, że z jego ścian można wyczuć szczególną energię. Zdradza, że ​​od pierwszego dnia prac konserwatorskich miał wrażenie, że ktoś lub coś wciąż dycha mu po szyi” (wampir?). Twierdzi, że inni wolontariusze, czasem nawet goście, opisywali podobne odczucia w ruinach Šašova. Dlatego nie mogliśmy przegapić okazji i postanowiliśmy spędzić tutaj bezsenną noc.

Zanim wyruszysz z nami w podróż strachu, przypominamy, że odwiedzanie tajemniczych miejsc i krytyczne rozpatrywanie związanych z nimi historii możliwe jest tylko dzięki abonentom Refresher+. Dlatego jeśli podobają Ci się nasze doświadczenia, możesz dołączyć do naszego klubu i wspierać treści, których nie znajdziesz na innych stronach.

 





Przesiąknięty legendami i cierpieniem

 

Krótko po dziewiątej spotykamy się z naszym przewodnikiem we wsi Šášovské Podhradie. František Kovár, mężczyzna po sześćdziesiątce, wysiada z zaparkowanego tuż obok nas samochodu i otwiera bramę graniczącą z posesją położoną przy leśnej drodze prowadzącej do zamku. „Proszę zaparkować tutaj, nie przeszkadzać samochodowi” – ​​instruuje nas.

Kiedy to zrobimy, zdradza, że ​​jesteśmy na terenie Muzeum Šašovskiego, w którym pracuje. Otwiera drzwi do drewnianego domu i nasz wzrok pada na gipsową replikę zamku. Choć w milczeniu podziwiamy eksponaty i znaleziska, wyjaśnia, że ​​wciąż nie do końca wiadomo, kiedy dokładnie zamek powstał.

Choć w archiwach niewiele jest wzmianek o tej budowli, otacza ją wiele legend. Według najsłynniejszego z nich, król zbudował go dla swojego nadwornego błazna w nagrodę za uratowanie go ze szponów niedźwiedzia w tutejszych lasach podczas polowania. Chociaż ta historia wyjaśniałaby nazwę majestatycznego zamku, František Kovár tylko kręci głową. „Oczywiście, że to zmyślone. Z archiwów wynika, że ​​powstanie zamku można przypisać rodowi Sasów wyjaśnia.

Według niego był to zamek królewski pełniący funkcję zamku strażniczego. Przez pewien czas był także własnością królowej Barbory ​​Cieľskiej, zwanej niegdyś Czarną Królową. Rzekomo praktykowała czarną magię. Prawdopodobnie były to jednak tylko kłamstwa rozpowszechniane na jej temat przez innych bogatych panów, bo lubili jej majątek” – dodaje František Kovár. (Ruiny zamku znajdują się na N 48°34’44” – E 018°53’59”, 332 m n.p.m. – przyp. tłum.)

František twierdzi, że zamek od niepamiętnych czasów miał złą opinię, gdyż jego właściciele nie byli szczególnie filantropijni. Miejscowi opisywali ich także jako „rycerzy rabusi, raubritterów”, ponieważ rabowali okoliczne wioski. „Był też loch, w którym w przeszłości mogło dojść do naprawdę drastycznych sytuacji. Może dlatego jest tu taka energia” – wzdycha, zamykając muzeum i wprowadzając nas do zamku.

 





Gwałt, płacz dzieci i sylwetki na zdjęciach

 

Kiedy wspinamy się stromo leśną ścieżką pod górę i ślizgamy się na żwirze, František opowiada nam, że prace nad zamkiem rozpoczął trzy lata temu. „Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Poczułem tu inną energię” – wzdycha.

Jego słowa rzekomo potwierdzają niewytłumaczalne sylwetki, które jemu i jego współpracownikom udało się uchwycić na zdjęciach ścian. „Są miejsca na zamku, gdzie latarka bardzo szybko się rozładowuje, a elektronika szumi. To dziwne.”

 

Wolontariusze sfotografowali niezwykłe sylwetki na zamku

 

Kiedy po około piętnastu minutach wreszcie brakuje nam tchu przed majestatycznym zamkiem, postanawiamy odpocząć w drewnianej altanie pod ruinami. František siedzi naprzeciwko nas i opowiada nam historię o dwóch chłopcach, którzy zniknęli bez śladu w ścianach.

Jednak w latach 80. XX w. doszło tu podobno do innego, bardzo brutalnego czynu. „Dwóch mężczyzn prawdopodobnie zgwałciło i zabiło tu młodą dziewczynę. Jej biedne ciało wrzucono przez otwór wentylacyjny do zawalonego szybu należącego do podziemi zamkowych” – dodaje nasz przewodnik, dodając, że choć mieli nadzieję, że nikt go nie odkryje, to podziemnymi przejściami nadal można było przejechać i odnaleziono okaleczone ciało.

Kiedy opowiada nam obrzydliwe szczegóły, mój telefon, który nagrywa jego rozmowę, zaczyna samowolnie się odblokowywać i blokować. Nie będę nic wytykał Františkowi i będę dalej słuchał. „Z tej kobiety została tylko młoda martwa dziewczyna” – stwierdza ze smutkiem.

Ponieważ słońce już zachodzi, namawia nas, abyśmy zobaczyli mury zamku. Kiedy „pełzamy” po obwodzie ruin, kozy biegną w naszą stronę. František wypędza je i informuje nas, że będziemy mieli towarzystwo w nocy.

Z narzędzi znajdujących się na zamku oceniamy, że nadal trwają prace nad jego restauracją. Przewodnik kieruje nas do kamiennej ściany, gdzie wskazuje szczelinę przypominającą zarys ludzkiej głowy. „Na tej ścianie wiszą różne obrazy. Zachowują się jak wyrzeźbione lub wypalone. Mogłyby wskazywać, że nasi przodkowie osiedlili się tu znacznie wcześniej, zanim zamek w ogóle istniał – wyjaśnia.

Na drugim końcu zamku wprowadzi nas do piwnicy. „Tutaj i w pokoju nad nami dzieją się wszystkie niewytłumaczalne rzeczy. Na piętrze znajdowała się kiedyś komnata królowej, w nocy nadal słychać z niej kroki” – zauważa František Kovár i dodaje, że pewnego dnia, gdy robotnicy pracowali na zamku, usłyszeli stąd płacz dziecka, chociaż dziecka nie było gdziekolwiek.

Wykonam zdjęcia podziemi i wszystkich zakątków zamku. Zawsze sprawdzam zdjęcia w galerii, które są ułożone sekwencyjnie od momentu uwiecznienia. Tym razem jednak mój telefon jest nietypowy i pokazuje mi zdjęcie metra, które zrobiłem o 20:00, a nie zdjęcie dziedzińca zrobione o 19:59.

Bardzo dziwne, myślę, kiedy František wyrywa mnie z zamyślenia i zaczyna: „Czasami panuje grobowa cisza, nie słychać nawet żywej duszy. Cisza jak w trumnie pomimo tego, że jesteśmy w lesie. Nie doświadczyłeś tego.”

Informuję go, że namiot rozbijemy bezpośrednio pomiędzy ścianami ruin, a nie pod zamkiem w pobliżu altanki, jak pierwotnie planowaliśmy. „Jeśli coś tu jest, chcemy to poczuć tak intensywnie, jak to możliwe” – bronię swojego pomysłu. Z wyrazu twarzy Františka widać, że tego nie aprobuje, i niechętnie kiwa głową. „Tylko po to, żeby cię tu jutro spotkać…” żegna się z figlarnym uśmiechem.







 

Jesteśmy otoczeni

 

Kiedy František Kovár opuszcza ściany, światło zaczyna zmieniać się w ciemność. Gdy tylko uda nam się postawić plecaki na ziemi, otacza nas około dziewięciu kóz, które chcą ukraść nasz bagaż. Chociaż ich przerażamy, uzależniają nas. Na początku sytuacja z uśmiechem zamienia się w trudną, bo robi się coraz ciemniej, a my nie mamy zbudowanego schronienia.

Zostajemy sami w zamku.

Z bagażami i namiotem biegniemy zatem na najwyższe piętro ruin, do wspomnianego pomieszczenia, które służyło za pokój królowej, wierząc, że kozy tu nie staną. Jesteśmy w błędzie. Gonią nas wszędzie.

Obładowani wspinamy się po cienkiej ścianie zamku, a na prawo od nas jest już tylko przepaść. Jeśli z tego spadniemy, najprawdopodobniej to już koniec. Kózkom jednak wysokość nie przeszkadza, a kiedy już w tym momencie zaczynają pchać się pod naszymi nogami, początkowa radość z ich obecności zamienia się w złość.

Przez drewniany dach przeskakujemy do wnętrza – najlepiej zachowanej części zamku, gdzie barykadujemy się ławkami przed naszymi zwierzęcymi przyjaciółmi. Zanim złapiemy oddech po trudnej ucieczce, słońce już całkowicie zajdzie.

Poza, w której spędziliśmy większość czasu na zamku.

Przez około godzinę walczymy w ciemności z namiotem jedynie przy słabym świetle latarki. Kiedy już go w końcu zbudujemy, przedzieramy się przez własne barykady na drewniany dach, z którego możemy obserwować zamek. Wiatr wzmaga się i zaczyna padać deszcz.

Pod osłoną nocy zamek Sasów zamienia się w zamek Drakuli.

Jest krótko po dziesiątej wieczorem, kiedy z latarką wyruszamy na pierwsze nocne zwiedzanie zamku. Bardzo ostrożnie przechodzimy przez niebezpieczną ścianę nad przepaścią, która od deszczu jest teraz nawet śliska. Z duszą na ramieniu jesteśmy zdeterminowani, aby wejść do zamkowej piwnicy. Mamy do tego miejsca jeszcze większy szacunek niż do jakiegokolwiek innego miejsca, jakie mieliśmy w przeszłości, ponieważ to jedyne miejsce, w którym dziwne rzeczy działy się z moim telefonem, gdy było jeszcze jasno.

Nieprzyjemny świst wiatru i szum nocnego lasu rozbrzmiewają po całym zamku. Na naszych oczach mamy scenerię wyciętą z gotyckiego horroru, której dopełnieniem jest także obecność kóz. Kiedy schodzimy pod ziemię, wszystko milknie. W grobowej ciszy, w której niemal słychać bulgotanie krwi w żyłach, czai się niepokój. „To prawie niemożliwe, że jest tu tak cicho, gdy zaledwie kilka metrów dalej szaleją wszystkie możliwe dźwięki i echa…” – myślimy, gdy nagle wyłącza się nam latarka. Uderzyliśmy w nią i znowu zaskoczyła. Mamy wrażenie, że coś jest zupełnie inne niż kilka sekund temu, ale nie potrafimy określić co.

Deszcz pada na nasze głowy, gdy przemierzamy kolejne części zamku, lecz nigdzie nie czujemy się tak jak w miejscu, w którym mamy spać i tuż pod nim. Obchód ponownie kończymy wspinaczką kaskaderską na ścianę nad przepaścią i zostaniemy na dachu na dłużej – na jednego papierosa.

Spacerujemy po zamku w deszczu.

Kiedy kucam pod ścianą, szukając osłony od wiatru, aby go zapalić, z pokoju, w którym śpimy, dobiega ogromny huk. Kozy niszczą nasz namiot? Czy wskoczą tam też od drugiej strony? Tam jest za wysoko... myślę i kieruję latarkę w dół. Kiedy próbuję spojrzeć ponad naszą barykadę, zaczyna migać, więc nic nie widzę. Paradoksalnie jak chcę nią zabłysnąć to nie świeci, jak potrząsnę to działa bez problemu. Po chwili przestaje migać, więc mogę sprawdzić nasze mieszkanie przez okna. Jest nietknięte. Następnie kozy biegną za nami z przeciwnej strony. Wszystkie. Dreszcz przebiega po moim ciele... „To nie mogli być oni. Na litość boską.

 

Coś nas tu nie chce

 

Zmoczeni postanawiamy resztę nocy spędzić w pomieszczeniu, w którym mamy namiot. Mówi się, że dzieje się tam najwięcej zjawisk paranormalnych. Choć jesteśmy schowani między ścianami, przez okna wpada więcej, niż się spodziewaliśmy. O braku wiatru możemy tylko pomarzyć.

Rozmawiamy przy oknie około półtorej godziny i co jakiś czas zaskakują nas nieprzyjemne dźwięki. Wszystkie jednak da się racjonalnie wytłumaczyć, choć trzeba przyznać, że w tym miejscu nasza psychika pracuje na pełnych obrotach. W końcu jesteśmy sami w deszczową noc w zamku owianym tajemnicą, a do towarzystwa służą nam jedynie nietoperze i nieznośne kozy.

Nasze skromne mieszkanie.

Około północy przerywa nam odgłos tupania. Brzmi to tak, jakby ktoś skoczył obiema nogami na drewnianą podłogę. Kiedy sprawdzimy oba pokoje latarką, nic nie znajdziemy. Kozy są daleko od nas i nie ma nikogo, kto mógłby to spowodować.

Śmiertelnie przestraszeni, znów siadamy przy oknie. Spokój jest tylko kilka minut stąd. Nie wiadomo skąd, około metra od nas, z sufitu spadają z ogromnym hukiem maleńkie kamienie. Zarówno ja, jak i mój towarzysz wyraźnie widzieliśmy, jak spadały prosto z góry na dół. Nad nami jest jednak solidny drewniany strop, więc to, co się właśnie wydarzyło, jest niemożliwe. Krew zamarza w żyłach i gdybyśmy mieli szansę, za chwilę byśmy stąd wypadli. A my tu jesteśmy w środku nocy, odcięci od świata, w deszczu i z rozbitym namiotem.

Świst wiatru cichnie w momencie upadku kamieni, ale zarejestrowanie go przez strach i ostatnie wydarzenia zajmuje nam trochę czasu. Z pokoju pod nami nagle wyraźnie słyszymy szczęk kluczy lub podobnego metalu i skrzypienie ogromnej bramy. Najgorsze jest to, że to pomieszczenie jest zupełnie puste i nie ma gdzie wydawać takich dźwięków. „Całą noc było cicho i nagle to? To niemożliwe” – mówię mojemu towarzyszowi. Obrzydliwe dźwięki nasilają się i po około dziesięciu minutach znów wbiegamy po ścianie do piwnicy. Nawet nie myślimy o tym, że latarka nie działa, dziwimy się, że znów zapada grobowa cisza. Przerażająca cisza grobu.

Gdy tylko wrócimy do namiotu, znów wyraźnie słyszymy dźwięki dochodzące z dołu. „Jakby coś nas tu nie chciało” – po tych wszystkich incydentach mózg opuszcza rozum i postanawiamy ukryć się w namiocie, gdzie czekamy do rana. Nie zamykamy oczu ze strachu. Kilka razy przerażają nas odgłosy tupania lub upadku z naszej barykady przed kozami. Za każdym razem, gdy sprawdzamy pokój, jest on nietknięty.

 

Oaza spokoju

 

Rano po nieprzespanej nocy opuszczamy namiot razem ze słońcem. Wskazówki zegara wskazują piątą, kiedy zaczynamy się pakować. Gotowi do wyjścia barykadujemy się i ku naszemu zaskoczeniu nigdzie nie widzimy kóz. Możemy jednak zobaczyć piękne widoki na zamek, które dał nam wschód słońca. Choć noc była przerażająca, ranek jest tu piękny.

Rano zamek zamienił się w oazę spokoju.

Zmęczeni i pozbawieni energii, jakby grupa upiorów się nami bawiła wracamy przez las do samochodu. Ta niezapomniana noc jakby odjęła nam dwa lata życia, a energię na cały tydzień. Duch ciemnych ruin nam zalazł za skórę tak, że jesteśmy przekonani, że będzie nas prześladował w snach jeszcze przez całe miesiące.

Źródło: https://refresher.sk/115883-Prespali-sme-na-hrade-Sasov-Dobrovolnici-tu-poculi-plac-deti-a-odfotili-nevysvetlitelne-siluety-Reportaz?fbclid=IwY2xjawEb1-FleHRuA2FlbQIxMAABHWiOJF05nNDbF-vdB5qA-s7ymfzMxRJRnZcK5aQWhB7nkBiDd4RdaBsT0g_aem_q0gCTlQNhOr4tEz_4jqLHA

Przekład ze słowackiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz