Niedawno dotarł do mnie z
redakcji „Nieznanego Świata” email o takiej treści:
W imieniu Redakcji chcielibyśmy poprosić Pana o kilka słów nt.
planów budowy w Polsce elektrowni atomowych, zarówno przez KGHM jak i spółkę
Solorza. Chodzi nam o specyfikację reaktorów, a także to, czy Polska jest na to
gotowa pod względem np. wyszkolenia technicznego. W sumie "komuniści"
pozostawili Świerk, a potem było długo, długo nic. Ciekawiłoby zapewne też
czytelników Pana zdanie w świetle dostępności paliwa (kto na tym zarabia) oraz
perspektywy budowy czystszych reaktorów fuzyjnych. Czy możemy liczyć na kilka
słów komentarza?
Niestety nie znam planów KGHM
i Solorza. Ale powiem wprost – nie dowierzam im a priori. Budowa jednej tylko
elektrowni jądrowej to koszt 10 mld USD, czy nasz kraj ze zrujnowaną ekonomiką
stać na taki wydatek? Mówię o tylko jednej i tylko w stanie surowym. A to
dopiero początek.
Czytam prasę popularno-naukową
i jak dotąd mówiło się o 10 lokalizacjach elektrowni jądrowych w Polsce -
wszystkie one są związane z wodą – to jest warunek sine qua non ich istnienia, więc będą się znajdowały nad rzekami,
jeziorami czy morzem. Dwie lokalizacje były w zasadzie pewne: Żarnowiec i
Klempicz, gdzie miało pracować 8 reaktorów jądrowych po 1000 MW (1 GW) każdy.
Niestety – wskutek gospodarczego załamania pod koniec lat 80-tych do ukończenia
budów nie doszło. Poza tym po katastrofie w Czarnobylu spadło zaufanie do
radzieckich konstrukcji nuklearnych.
Pamiętam protesty ekologów a
także histeryczne wrzaski „Solidarności” – te ostatnie miały głównie podłoże
polityczne, a nie ekologiczne czy medyczne. Pamiętam pogardliwe określenie
Żarnowieckiej EJ – „Żarnobyl”, co najlepiej oddaje nastroje ludzi w tych
latach. Wprawdzie w Czarnobylu były reaktory RBMK-1000, a w Żarnowcu miały być
WWER-440 – bezpieczniejsze od czarnobylskich, ale presja ze strony
społeczeństwa była silniejsza i na szczęście elektrowni nie zbudowano. Nie
dziwię się tej presji – po katastrofie czarnobylskiej ludzie obawiali się
przede wszystkim blokady informacyjnej, kłamstw i spóźnionej reakcji władz. W
Żarnowcu miała potem powstać cukrownia, ale i to nie wypaliło – ogromna
konstrukcja stoi porzucona nad Jeziorem Żarnowieckim i niszczeje.
Jeżeli idzie o EJ „Warta” w
Klempiczu, to jest to poroniony pomysł na lokalizację takiego zakładu. Nie
dość, że nad dopływami Warty i Noteci, to jeszcze w sercu kompleksu leśnego Puszczy
Noteckiej. W razie katastrofy zostanie
zniszczony masyw borów sosnowych o pewnych walorach przyrodniczych z 17
rezerwatami przyrody.
Na temat pozostałych
lokalizacji mogę tylko powiedzieć, że znajdują się w pewnej odległości od
dużych miast naszego kraju, co w przypadku katastrofy daje szanse na ewakuację
ich mieszkańców.
Ostatnio pojawiły się kolejne
propozycje lokalizacji trzech elektrowni: Pątnów, Bełchatów i wspomniany już
Żarnowiec. Podejrzewam, że ten ranking jeszcze się zmieni, być może nawet
kilkakrotnie. Według Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. w 2033 r.
zostanie uruchomiony pierwszy blok elektrowni jądrowej o mocy ok. 1-1,6 GW.
Kolejne bloki będą wdrażane co dwa-trzy lata, a cały program jądrowy zakłada
budowę sześciu bloków. Jak na razie jest to melodia przyszłości. I nie wiadomo,
czy w ogóle dojdzie do skutku, a trzeba coś robić bo – jak widać z ostatnich
dni – Niemcy i Czechy będą blokować nasze elektrownie węglowe po to, by
sprzedać nam ichni prąd uzależniając nas od ich elektrowni i kaprysów ich polityków.
To oczywiste.
Co do specjalistów, to owszem,
mamy atomistów m.in. na AGH i w Świerku (d. ZIBJ), ale nie mamy personelu do
obsługi elektrowni jądrowych – tych trzeba dopiero wyszkolić, a to są
wydatki…
Co możemy zrobić? Albo iść ze
wszystkimi wokół na udry, co jest możliwe przy rządach PiS i handryczyć się o
każdy kilowat importowany zza granicy, albo… W jednym z moich opowiadań z cyklu
„Opowiadania wakacyjne” pt. „Gdzieś w środku Trójkąta” rzuciłem następującą
propozycję, i pozwolę sobie zacytować jego fragment:
„Nasza ‘Carribean Pearl’ była specjalnym statkiem do przewozu
ekstra-specjalnych ładunków – najczęściej paliwa jądrowego z USA do Francji i
Wielkiej Brytanii, i odpadów nuklearnych oraz zużytych prętów paliwowych w
drugą stronę. Na mocy porozumienia z kwietnia 2012 roku, w Europie likwidowano
wszystkie elektrownie atomowe starego typu, które zastąpiono elektrowniami ze
źródeł ekologicznych i odnawialnych – jak zrobiono to w Niemczech, albo
elektrowniami jądrowymi nowego typu i budowanymi na obszarach asejsmicznych.
Sprawą zajęła się początkowo UNSCEAR, ale po kilku aferach korupcyjnych w
Polsce Komisja Europejska sama zabrała się za reformowanie i postawiła na
bezpieczeństwo energetyczne całej Unii. Dzięki temu północno-zachodnia Polska i
przylegające do niej okręgi Niemiec stały się energetycznym centrum Europy
Środkowej. Postawiono tam dwadzieścia potężnych elektrowni jądrowych biorących
wodę z Odry i Morza Bałtyckiego. Drugą energetyczną bonanzą stała się
północno-zachodnia Francja, gdzie na Półwyspie Bretońskim anglo-francuskie
konsorcjum Golden Phoenix - Phènix d’Or Co. Ltd., wybudowano tedy tylko sześć,
ale za to gigantycznych elektrowni jądrowych o mocy gigawata. Zaopatrywały one
w prąd niemal wszystkie kraje starej dwunastki poza Grecją, która dostawała
prąd ze Wschodniej Bonanzy.
Oczywiście taki moloch pochłaniał tony wzbogaconego uranu i
toru. Część paliwa jądrowego dostarczała Unia, ale jedna trzecia pochodziła ze
Stanów, Południowej Afryki i z Australii. I wtedy do Golden Phoenix - Phènix
d’Or Co. Ltd. dołączyła się amerykańska korporacja John Dante Goldman Uranium
Mining and Power Co. Amerykanie mieli
swoje własne zaplecze energetyczne bazujące na elektrowniach jądrowych
utylizujących reaktory AP-1500 i najnowsze AP-2400. W Europie pracowały
reaktory systemu Super Phènix i Ultra Phènix o mocy też powyżej dwóch gigawatów
każdy. Transport tego ‘gorącego’ towaru odbywał się tylko morzem, by nie
narażać na ataki ze strony różnego rodzaju terrorystów, ekstremistów i innych
świrów, którzy już widzieli siebie w roli panów świata siedzących na bombach.
Odbywał się właśnie takimi krypami, jak ‘Carribean Pearl’ – niewielkimi, nie
rzucającymi się w oczy. W manifestach i konosamentach celnych figurowała
‘drobnica’. I tylko nieliczni wtajemniczeni wiedzieli, co woziło się naprawdę.
Rządy nie zadawały wiele pytań, wszyscy byli zadowoleni – nawet protesty
ekologów osłabły, kiedy okazało się, że technologia Super Phènix i Ultra Phènix
jest w 99,999% bezpieczna i nie może się powtórzyć Three Mile Island czy
Czarnobyl albo Fukushima. Nawet w przypadku trzęsienia ziemi o sile 9 stopni w
skali Rychtera czy eksplozji nuklearnej w bezpośrednim sąsiedztwie elektrowni.
Poza tym reaktory te odzyskiwały część paliwa jądrowego i dzięki temu ‘spalały’
mniejszą ilość uranu, toru czy plutonu. Teraz w tym rejsie wieźliśmy
trzydzieści pojemników z elektrowni w Le Havre, w których miały się znajdować
pręty paliwowe. Oczywiście zużyte pręty. Zapakowane w kilka warstw ołowiu,
kadmu i czegoś tam jeszcze, co miało zabezpieczać przed promieniowaniem. A jednak
nie zabezpieczyło i ‘trójka’ mnie martwiła. Promieniowanie oznaczało kłopoty. A
tego chcieliśmy wszyscy uniknąć.”
Ciekawe, nieprawdaż? Na razie
całkowicie niewykonalne, ale za 10 czy 100 lat – kto wie? Osobiście nie jestem fanem
energetyki jądrowej – ale jeżeli nie uda nam się powstrzymać efektu globalnego
ocieplenia, a nie uda się jeżeli będziemy doń podchodzić jak w dniu dzisiejszym
- to chcąc nie chcąc będziemy musieli przejść z energetyki węglowej na
odnawialną i jądrową. Innego wyjścia na razie NIE MA. Rzecz w tym, by
elektrownie były bezpieczne w 99,999999% - żeby nie powtórzyły się katastrofy,
które opisałem wraz z dr Milošem Jesenským i Stanisławem Bednarzem w książce „Piekielne
katastrofy nuklearne” – a było trochę tego! Osobiście pozwolę postawić za
stodołą elektrownię nuklearną, wszakże pod jednym warunkiem – stuprocentowego
bezpieczeństwa, a tego nikt mi nie zapewni…
Dlatego boję się elektrowni jądrowych w
Polsce, które będą budowane przez polskie firmy. Nie ma się co łudzić – żyjemy
w kraju, w którym wszystko jest mniej – więcej i w przybliżeniu – więc budowa
elektrowni atomowej, urządzenia w którym liczy się skrajna precyzja groziłaby
nieobliczalnymi skutkami. Pomijając już koszty zbudowania elektrowni trzeba
będzie dodać do tego koszty paliwa nuklearnego, transportu paliwa i „popiołów”
do mogilników, koszt mogilników i ich utrzymania, no i oczywiście fizyczna i
operacyjno-techniczna ochrona tego wszystkiego. Kolejne koszty astronomiczne.
Nie czarujmy się – na świecie niemało jest świrów, którym marzy się mała bombka
albo jedna Bardzo Duża Bomba. I oczywiście władza nad światem. To tylko jedna
elektrownia – a 10? Uważam, że jest to mrzonka przedwyborcza i nic ponadto.
Sprawa paliwa jądrowego i kto na tym zarobi –
no oczywiście ci, od których odkupimy reaktory do naszych elektrowni. To
oczywiste, bo nie mamy ani swoich złóż uranu i toru (a raczej mamy, ale małe i
nieopłacalne) i nie mamy technologii do jego wzbogacania i przygotowania do
eksploatacji. I za to będziemy zdrowo płacić. No i oczywiście transport. Każdy
z nich to cała operacja logistyczna, bo transport musi jechać wyznaczonym i
bezpiecznym szlakiem, musi być zabezpieczony przed radiacją i przez
terrorystami – vide Operacja Oklahoma (przewozu materiałów radioaktywnych z
Republiki Czeskiej do Szczecina przez terytorium Polski). A to są koszty i to
niebagatelne.
Ale co tam paliwo! – najgorszym problemem są
radioaktywne „popioły” pozostałe po reakcjach jądrowych. Nie dość, że trzeba to
wyjąć z reaktora, to jeszcze zapakować w specjalne pojemniki i wywieźć pod
strażą do mogilników. A gdzie mogilniki? W opuszczonych kopalniach? W bunkrach
wojskowych? A może wywieźć do euromogilnika w Onkalo (Finlandia)? OK., ale to znowu
są koszty. Czy stać nas na to w państwie zadłużonym na kilkaset miliardów?
Czy energia jądrowa może być czysta - owszem –
jeżeli będzie to energia termojądrowa, w której zostanie wykorzystana reakcja
wodorowo-helowa. A zatem taka, która jest wytwarzana przez nasze Słońce i inne
gwiazdy. Plusem jest mnogość paliwa – wodoru mamy pod dostatkiem. Jak dotąd nie
posunęliśmy się ponad stadium eksperymentu, więc nie ma o czym mówić. Obietnice
uzyskiwania takiej energii są nęcące, ale… jak na razie nie mamy możliwości
podtrzymywania takiej reakcji oraz przetwarzania super-twardego i przenikliwego
promieniowania gamma w energię elektryczną. Opanowaliśmy tylko jeden aspekt tej
reakcji i wykorzystujemy – w bombach H. Bombach wodorowych. Niestety.
Reasumując: mamy do czynienia z mrzonkami, bo
wszystko rozbija się o pieniądze, a tych nie ma. Wątpię czy Solorz albo KGHM
temu podoła. Energetyka atomowa jest w zasięgu ręki, ale wtedy i tylko wtedy,
kiedy będzie opłacalna. Budowa elektrowni będzie trwała dziesiątki lat i to
będzie taki miś na miarę naszych czasów jak z filmu Barei. Niestety, prawa
fizyki można naginać, praw ekonomiki nigdy. Poza tym boję się polskiej
(niestety!) bylejakości i filozofii, że „jakoś tam będzie”. Nie będzie.
Elektrownia jądrowa to nie autostrada, przy budowie której buduje się parę
willi – to szczyt precyzji a każda awaria może mieć nieobliczalne skutki.
Pamiętajmy o tym.
Z ostatniej
chwili
Media doniosły, że podjęto
decyzję wybudowania polskiej elektrowni jądrowej w miejscowości
Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo. Planowanie pierwszego bloku o mocy 1-1,6
GW określono na 2033 rok.