Stanisław Bednarz
Jak parowozy uratowały pasażerów przed zamarznięciem.
Patrząc na dzisiejsze słońce, brak śniegu nie sposób nie wspomnieć o
horrendalnym Sylwestrze i Nowym Roku 1978/1979
(potocznie tzw. zima stulecia choć nią nie była).
30 grudnia, za sprawą rzadko spotykanego
układu niżów i wyżów, zaczęły napływać
do naszego kraju lodowate masy powietrza. Temperatura spadła do minus 25
stopni. Tej samej nocy, kiedy wszyscy świętowali rozpoczęcie się Nowego Roku,
zaczął padać śnieg…
Przez cały dzień i noc
sylwestrową spadło tyle śniegu, że jedni w ogóle nie dotarli na zabawy
noworoczne, zaś inni zostali uziemieni tam, gdzie Nowy Rok witali. Śnieg padał
przez cały Sylwester i Nowy Rok oraz 2 stycznia, siła wiatru dochodziła do 11
stopni w skali Beauforta, a temperatura spadała do minus 25 stopni C. Przez 92
godziny nieprzerwanie trwała zamieć, a dochodzące do wysokości 3,5 m zaspy
sparaliżowały komunikację
Tymczasem u nas na południu
Polski i w Jordanowie w Sylwestra panowała ciepła pogoda temperatura był +8°C. U nas sielanka skończyła się 1 stycznia rano gdy już było -14°C, ale skala zjawisk nie była tak ostra jak w obszarze nizinnej Polski.
Sparaliżowało kolej… Kto
wyjechał pociągiem na spotkanie Nowego Roku utknął. W kolejnych dniach wskutek
zakłóceń w transporcie zaczęło brakować węgla. Zamarznięte zwrotnice kolejowe i
popękane szyny i trakcja spowodowały, że transporty węgla do elektrociepłowni
docierały rzadko. Już samo to powodowało wielogodzinne opóźnienia pociągów, a
znacznie je zwiększyło przyznanie przez Ministerstwo priorytetu składom
wiozącym węgiel.
Pociągi towarowe również
zatrzymywane były przez zaspy, a kiedy cudem dojeżdżały do miejsca
przeznaczenia, węgiel był tak zmarznięty, że nie tylko nie dawało się go od
razu użyć, lecz nawet rozładować z wagonów.
Odwołano osiemset połączeń
pasażerskich, a te, które utrzymano, biły rekordy opóźnień. Ot choćby nocny
pociąg ze Szczecina do Białegostoku, który zgodnie z rozkładem miał być na
stacji docelowej rano, tymczasem było już dobre południe, kiedy wyjechał… z
Gdyni.
Skład Kołobrzeg –Warszawa
jechał – równo 26 godzin. „W okolicach Piły
w zaspach utknęły trzy pociągi osobowe. Nic dziwnego, że na dworcach
rozgrywały się sceny apokaliptyczne. „Kłębiły się tłumy pasażerów. Jednak i oni
utknęli w pociągach i na stacjach. Pociąg osobowy zdążający z Kielc do Katowic
utknął w zaspach śnieżnych w okolicach Charsznicy, a pociąg jadący z Katowic do
Gdyni dotarł do celu po 28 godzinach, mając 17 godzin spóźnienia.
W nieogrzewanych z powodu
zerwania trakcji pociągach utknęły tysiące ludzi. Na ratunek
wyruszyły wtedy niezawodne parowozy, które
dały upragnione ciepło do wagonów. Uruchomiono wszystkie czynne parowozy i one ruszyły
na ratunek zmarzniętym. Parowóz, jak
poczciwe zwierzę emanuje ciepło. W
warunkach zimy tak ostrej szczególnie dobrze spisywały się Ty-2 lepiej przystosowane
przez dodatkowe zabezpieczenia. Składały
się na nie: izolacja watą szklaną kotła i skrzyni tendrowej, instalacja
ogrzewcza w skrzyni wodnej tendra, izolacja sprężarki, przeprowadzenie
przewodów smarnych pod otulina kotła itp.
Było to niewątpliwie wynikiem
nieplanowanej konfrontacji Wehrmachtu i służb transportowych z warunkami
rosyjskiej zimy przełomu lat 1941/1942. „Zima stulecia” w Polsce zakończyła się
6 stycznia. Kiedy w marcu przyszedł czas na podsumowania, zauważono przytomnie,
że zima 1978/1979 była wprawdzie nieco chłodniejsza i dużo bardziej śnieżna,
zwłaszcza na północy Polski, niż zimy poprzednie, jednak szczególnie się nie
wyróżniła dlatego zima stulecia trzeba
ująć w cudzysłów. Bo prawdziwe zimy tego stulecia to 1928/1929,
1939/1940 o nich innym razem.
Moje
3 grosze
W tym czasie wracałem z urlopu w
Jordanowie do CS WOP w Kętrzynie – to była podróż przez całą Polskę. Nowy Rok
witałem u koleżanek na ul. Przemysłowej – idąc wieczorem na domówkę
stwierdziłem, że wiał ciepły wietrzyk od południa i było +8°C. Kiedy
wychodziłem stamtąd o szóstej rano, to najpierw musieliśmy się uporać z
drzwiami, które były zasypane do pół metra śniegiem. Temperatura przy Skawie spadła
do -20°C, a kiedy
dochodziłem do cmentarza, to poczułem uderzenia lodowatego wiatru z
północnego-zachodu.
Następnego dnia wsiadłem w pociąg i
pojechałem do Krakowa. O dziwo – bez opóźnienia. W Krakowie udało mi się wsiąść
do pociągu do Warszawy, gdzie dojechałem już z opóźnieniem – bodaj czy nie 2
godzinnym. A potem kiblowałem w Warszawie na Centralnym następne 24 godziny, bo
nic nie jechało w kierunku Olsztyna…
Po upływie doby udało mi się wsiąść do
pociągu do Ełku, gdzie dojechałem po prawie 10 godzinach. W Ełku złapałem pociąg
do Giżycka, a stamtąd do Kętrzyna. W sumie jechałem trzy doby. Na miejscu
stwierdziłem, że byłem jednym z pierwszych, którym udało się dojechać!
Niektórzy koledzy przyjechali dopiero po dwóch tygodniach!
A my przez te dwa tygodnie mieliśmy
labę – zajęć dydaktycznych nie było, a zamiast tego odkopywaliśmy obiekty bazy
ze zwałów śniegu. Potem przyszła odwilga i wreszcie wszystko wróciło do normy…
Taka to była moja przygoda z zimą stulecia.