Powered By Blogger

sobota, 15 stycznia 2022

Statki bez załogi

 


Wiktor Bumagin

 

O dziwnych spotkaniach ze statkami-widmami niejednokrotnie wypowiadali się filmowcy. Jeden z ostatnich filmów właśnie się tak nazywa – „Statek-widmo”, zrobiony 20 lat temu (w 2002 r.) przez mało znanego amerykańskiego reżysera Steve’a Becka.

Legenda o Latającym Holendrze (teraz chyba powinno być Latający Niderlandczyk? – przyp. tłum.) – przemierzającym morza i oceany statku-widmie z martwą załogą lub zgoła bez niej – nie jest wcale takim wymysłem. W różnych czasach, i czasami w tajemniczych okolicznościach, na akwenach Wszechoceanu znaleziono kilkaset gnanych wiatrem i falami statków na których nie było załóg lub załogi były martwe.

 

Spotkanie na oceanie

 

Z nieznanych nam przyczyn, najbardziej znanym w szeregu takich „znalezisk” stał się przypadek amerykańskiej brygantyny Mary Celeste (lub Marie Celeste – przyp. tłum.) nieduży (nawet wedle ówczesnych miar) statek o długoście ciut ponad 30 m i wyporności 198,5 tony. Zbudowano ją w latach 1860-1861 w stoczni Johna Daviesa w Spencer Island, a która w kanadyjskiej prowincji Nowa Szkocja nosiła pierwotną nazwę Amazonka. Brygantyna ta niejeden raz zmieniała swych armatorów i kapitanów, a w ostatni rejs wyszła w morze w dniu 5.XI.1872 roku, pod dowództwem kapitana Benjamina Briggsa, mając na burcie ładunek 1400 beczek czystego alkoholu etylowego dla odbiorcy w Genui, Włochy. Poza kapitanem i siedmioma osobami załogi, na statku znajdowała się żona kapitana – Sara Elizabeth Cobb-Briggs oraz ich dwuletnia córeczka Matylda.

Po upływie miesiąca, w dniu 4.XII.1872 roku, w odległości 400 mn/~740 km od Gibraltaru, niedawno opuściwszy ten brytyjski port pod flagą brytyjską angielski bryg Dei Gratia napotkał na żaglowiec, który bezwładnie kołysał się na falach. Z pokładu brygu zaczęto nadawać zwyczajowe w takich przypadkach sygnały, ale załoga Mary Celeste – a to była akurat ona – nie odpowiadała na nie. Zatem kapitan Dei Gratia z grupą marynarzy wsiedli w szalupę i popłynął na dziwną brygantynę. Okazało się, że nie ma tam żadnej żywej duszy…

Stateczek został dokładnie przeszukany. Ostatni zapis w dzienniku pokładowym był datowany jeszcze na listopad. Brakowało łodzi ratunkowej, ale w kambuzie na stole znajdowało się nieruszone jedzenie, które w przypadku sztormu, stadło by na pokład. Znaleziono także maszynę do szycia żony kapitana z niedokończonym szyciem. Obok niej leżała oliwiarka, która przy dużej fali spadła by na pokład. Luki ładunkowe były otwarte, ,co oznacza, że załoga opuściła statek przy dobrej pogodzie. A do tego część statkowego sprzętu nawigacyjnego została zdemontowana.

 

Brednie i możliwe hipotezy

 

Marie Celeste została odholowana na redę Gibraltaru. W Admiralicji nie mogli zrozumieć, gdzie się podziała załoga brygantyny, którą dowodził doświadczony marynarz, który już 20 lat prowadził różne żaglowce. Po pewnym czasie przerwano śledztwo, ale wśród ludzi wciąż krążyły wieści o mistycznym zniknięciu załogi Mary Celeste, i które obrastały wciąż nowymi domysłami. Ktoś tam skłaniał się do wersji, że na statek napadli piraci, komuś tam była bliższa sercu hipoteza o buncie na pokładzie. A jeszcze więcej dołożyli do tego jak zwykle dziennikarze goniący za sensacją. Pisali tedy, że cała załoga zginęła w wyniku napadu na nią ogromnej ośmiornicy, a to, że na brygantynie wybuchła epidemia dżumy. W szanowanym dzienniku „Times” pisało się, że załogę i pasażerów zamordował sam kapitan Briggs, który zwariował. Wyrzucił trupy za burtę, a sam próbował uciec w szalupie ratunkowej, ale ona zatonęła wraz z nim. Ale to wszystko były jedynie przypuszczenia.

Louis M. Eilshemius - Latający Holender

Tymczasem do redakcji brytyjskich i amerykańskich gazet zaczęli przychodzić zręczni oszuści, którzy podawali się za żyjących marynarzy z Mary Celeste i opowiadali „prawdziwe historie” tego tajemniczego zniknięcia. Po otrzymaniu honorarium oni znikali. Po kilku tego rodzaju zdarzeniach, policja zaczęła się nimi interesować. Tym niemniej, w 1884 roku zdarzył się kolejny casus: w londyńskim almanachu „The Cornhill Magazine” wydrukowano wspomnienia marynarza J. Habakuka Jeppsona, który jakoby płynął na tym złowrogim stateczku. Po pewnym czasie wyjaśniło się, że autorem tychże wspomnień był nie kto inny, a sam sir Arthur Conan Doyle. Ten sam, który napisał „Świat zaginiony”, „Głębinę Marracot” i wsławił się cyklem powieści o genialnym detektywie Sherlocku Holmesie i nie tylko.  

 

23 lata we władaniu żywiołów

 

Jeszcze jedno zagadkowe spotkanie miało miejsce w październiku 1913 roku, u brzegów Ziemi Ognistej, w pobliżu Punta Arenas. Tego dnia załoga brytyjskiego statku SS Johnson zauważyła dryfujący statek żaglowy, na pokładzie którego nie zauważono żywego ducha. Ta właśnie okoliczność wydawała się kapitanowi bardzo dziwna i wysłał on na tamten statek szalupę z załogą pryzową. Wspiąwszy się na pokład żaglowca, załoganci ujrzeli taki obraz: dwadzieścia szkieletów na pokładzie i w kajutach, a wszystkie na swoich miejscach pracy. Już to samo wskazywało na to, że statek przez wiele lat znajdował się na łasce żywiołów. Pokryte zielonkawą pleśnią maszty i pokład, po którym strasznie było chodzić, potwierdzały jasno ten wniosek.

W czasie przeszukania znaleziono napis: Marlborough – Glasgow, dzięki czemu udało się ustalić nazwę i pochodzenie żaglowca. Znalezione na nim dokumenty, w tym także dziennik wachtowy, nie pozwalały na ustalenie co się właściwie stało. Udało się ustalić jedynie, że ten złowrogi statek wyszedł w morze w dniu 11.I.1890 roku z portu Lyttelton w Nowej Zelandii do Londynu z ładunkiem wełny i mrożonego mięsa. Załogę stanowiło 29 osób. Dowodził nią doświadczony kapitan J. Hard. Po raz ostatni statek był widziany na Pacyfiku w dniu 1 kwietnia tegoż roku, u brzegów Ziemi Ognistej. Wychodzi na to, że od tego dnia aż do dnia odnalezienia tego żaglowca upłynęły 23 lata.

 

MS Orang Medan i inne

 

W lutym 1948 roku, brytyjskie i niderlandzkie radiostacje, a także dwa amerykańskie statki, przyjęły z kierunku Cieśniny Malakka sygnał z niderlandzkiego motorowca MV Orang Medan. Po nadanym parokrotnie sygnale SOS tameczny R/O przekazał Morsem: Zginęli wszyscy oficerowie i kapitan… Być może z żywych pozostałem tylko ja jeden… Potem nastąpiła seria chaotycznych kropek i kresek, a następnie po komunikacie: Umieram… eter zamilkł. Ratownicy z amerykańskiego statku MV Silver Star po wejściu na pokład Orang Medan byli przerażeni obrazem tego, co tam zastali: nieżywy kapitan leżał na mostku, martwe ciała oficerów znajdowały się w pomieszczeniach nawigacyjnych i sterówce, zaś trupy marynarzy leżały na pokładach całego statku. Twarze wszystkich wykrzywiał grymas okropnego strachu. Nie żył także okrętowy pies. Oględziny nie odkryły żadnych ran czy innych śladów przemocy. Ratowników zdziwił także panujący wewnątrz kadłuba statku mogilny chłód, pomimo żaru lejącego się z nieba… (A potem na statku wybuchł pożar, który rozprzestrzenił się błyskawicznie i spowodował zatonięcie MV Orang Medan – przyp. tłum.)

Podobnych przykładów mnożna by zacytować tu wiele. I tak we wrześniu 1894 roku, na Oceanie Indyjskim, marynarze z niemieckiego statku SS Pickhuben ujrzeli trzymasztowy żaglowiec Abbey S. Hart, na jednym z jego masztów zauważono sygnał nieszczęścia (w tym czasie była to odwrócona flaga – przyp. tłum.). Kiedy niemieccy marynarze weszli na pokład żaglowca, to znaleźli 38 członków załogi już nieżywych i kapitana, który zwariował.

W październiku 1902 roku, po upływie 17 dni od wyjścia z meksykańskiego portu Manzanillo w jakiś niezwykły sposób znikła załoga statku Freya.

Podobnie w tajemniczy sposób zaginęła na oceanie załoga pięciomasztowego szkunera Carrol A. Deering, choć ładunek i rzeczy marynarzy pozostały nietknięte. Przeżył za to okrętowy kot.

W lipcu 1969 roku, w rejonie wysp Azorskich znaleziono dwa pełnomorskie jachty. Na obu znaleziono duże zapasy żywności i wody słodkiej. Nikt nie używał środków ratunkowych…

 

Zupełnie dziwna historia

 

Ale najbardziej tajemnicze wydarzenie w historii znajdywanych statków bez załogi miał miejsce w 1881 roku. Lawrence D. Kushe w swej książce „Trójkąt Bermudzki: Mity i rzeczywistość” (w wydaniu polskim „Trójkąt Bermudzki – zagadka rozwiązana” – przyp. tłum.) napisał:

Tego roku angielski statek Ellen Austin napotkał na środku Atlantyku szkuner. Został on opuszczony przez załogę na pastwę losu, ale zachował swą dzielność morską. Z Ellen Austin wysłano ekipę ratowniczą i pryzową, a potem oba statki wzięły kurs na port Saint John’s na Nowej Funlandii, Kanada.  Wkrótce na morzu pojawiła się mgła i oba statki utraciły kontakt wzrokowy. Spotkały się znowu po kilku dniach. I znowu, na szkunerze nikogo nie znaleziono. Załoga pryzowa znikła bez śladu. (Legenda mówi, że rzecz powtórzyła się jeszcze raz – ale tym razem statek-widmo przepadł na dobre wraz z ludźmi… - przyp. tłum.)

W „Opowiadaniach astrologa” Roberta Golda opublikowanych w 1944 roku, historia ta ma swoją kontynuację. Po drugim spotkaniu kapitan Ellen Austin wysłał na szkuner trzecią ekipę ratowniczo-pryzową, ale marynarze nie chcieli więcej ryzykować i pozostawiono pryz na oceanie.

Istnieje także wersja, że na szkuner przesadzono drugą ekipę, ale potem nadleciał szkwał i oba statki oddaliły się na znaczną odległość i ani szkunera, ani załogi pryzowej już nikt potem nie widział. I w rzeczy samej jest to zupełnie dziwna historia.

 

Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 39/2021, ss.14-14

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz