Stanisław Bednarz
O
Wierchu, ty Wierchu Lodowy!
I
znowu się zwracam do ciebie,
Olbrzymie,
rozbłękitniony
Na
tem błękitnem niebie.
Stoisz
naprzeciw mych okien,
Codziennie
widzieć cię muszę,
Zaglądasz
z swej dali w mą izbę,
A
nieraz, zda mi się, w duszę.
(Kasprowicz)
Dziś o najciekawszym dla mnie szczycie
tatrzańskim. Gdy z Jordanowa spojrzę na
Tatry najpotężniejszy zdaje się być Lodowy – słow.: Veľká ľadová veža. Prezentuje się najpotężniej ma 2627 m n.p.m.
Dawno temu gdy nie przeprowadzano dokładnych pomiarów, był uznawany za
najwyższy, a jest dopiero trzeci po Gerlachu i Łomnicy.
Kogóż z jadących w Tatry nie zaciekawił we wschodnim paśmie tych
gór olbrzymi szczyt kształtem najwięcej zbliżony do piramidy? Nie gubi on się w
tłumie wierzchołków, lecz samodzielnie rozpiera się – napisał w 1870 roku Walery Eljasz-Radzikowski. Celnie,
bowiem niepozorny i niewzbudzający większego zainteresowania od południowej
strony Lodowy, od północy przyciąga uwagę, górując nad okolicznymi szczytami.
Nazwa, pod którą szczyt ten stał
się popularny, związana jest z zalegającymi do późnego lata polami
zlodowaciałego śniegu, przyozdabiającymi go zwłaszcza od północnej i zachodniej
strony. Do dziś w Śnieżnej Dolinie odnaleźć
można Kapałkowe Śnieżniki, czyli wieloletnie płaty śniegu stanowiące pewnego
rodzaju element pośredni między śniegiem a lodowcem.
Odnotowanej w źródłach próby
wejścia na szczyt podjął się na początku XIX wieku pierwszy polski badacz Tatr,
Stanisław Staszic. W czasie jednej z
wypraw, w 1805 roku z pomocą góralskich przewodników próbował osiągnąć Lodowy
Szczyt od strony Doliny Jaworowej, niestety bezskutecznie.
W 1843 roku w Tatry przyjechał
Brytyjczyk (Irlandczyk ) John Ball.
To nietuzinkowa postać i oryginalna osobowość – irlandzki polityk, naturalista
i alpinista, interesował się też naukami przyrodniczymi. Na swoją, jak się
okazało zwycięską, wyprawę Ball wyruszył z Jaworzyny Spiskiej w towarzystwie Wilhelma Richtera, zarządcy zakładów
żelaznych w Jaworzynie, Carla Rittera,
profesora geografii Uniwersytetu w Berlinie oraz polskiego filologa i
węgierskiego malarza, których nazwisk nie znamy. Całą wyprawę prowadzili trzej
góralscy myśliwi z Jurgowa. Zdobywcy ruszyli Doliną Jaworową, by następnie
Sobkowym Żlebem i Sobkową Granią wyjść na wierzchołek Lodowego.
Interesująca jest historia
związana z pierwszym polskim wejściem na Lodowy Szczyt. Otóż przykuł on uwagę rozkochanego
w Tatrach, księdza Józefa Stolarczyka.
Nic nie wiedząc o wejściach wcześniejszych, zapragnął jako pierwszy stanąć na
szczycie. Niestety, spóźnił się o 11 lat, bo swoją wyprawę zorganizował dopiero
w 1854 roku. Wraz z księdzem Wojciechem
Grzegorzkiem i botanikiem Feliksem
Berdauem próbował wejść od Lodowej Przełęczy, dotarł jednak tylko do Kopy
Lodowej. Ksiądz Stolarczyk zrealizował marzenie dopiero w 1867 roku, co
odnotował w prowadzonej przez siebie Kronice Parafii Zakopiańskiej: Dnia 17 września o
godzinie pół do pierwszej z południa wyszedłem ja Pleban z Jędrzejem Walą, Szymkiem
Tatarem, Wojciechem Gąsienicą
kościelnym i Wojciechem Ślimakiem
pierwszy na Szczyt Lodowaty, dotychczas za niedostępny miany, na którym
rzeczywiście jeszcze żaden Tourista nie był”.
Pierwszego wejścia zimowego na
Lodowy Szczyt dokonał w 1891 roku niemiecki alpinista Theodor Wundt, zawodowy żołnierz, wraz z przewodnikiem Jakobem Horvayem. Można powiedzieć, że
Wundt specjalizował się w zimowych wejściach w Tatrach.
Z wybitniejszych osobistości
stanęli na nim: Adam Asnyk, Mieczysław Świerz, Walery Eljasz-Radzikowski, Tytus
Chałubiński z synem. Dzisiaj dla taterników główną atrakcją jest wschodnia
ściana masywu. Stanowi ona zwarty i lity mur skalny o wysokości około 250
metrów.
Jedną z najbardziej znanych, a
jednocześnie zagadkowych historii związanych z tym rejonem Tatr jest tragedia
rodziny Kaszniców. A jednak przyczyn
wypadku nie wyjaśniono do dziś, co nieustanie skłania poszukiwaczy sensacji do
snucia najróżniejszych domysłów. Wypadek miał miejsce 3 sierpnia 1925 roku.
Gwałtowne załamanie pogody przyniosło fatalne warunki. Niezwykle silny wiatr,
deszcz i przenikliwe zimno towarzyszyło grupie próbującej przedostać się przez
Lodową Przełęcz do Doliny Jaworowej. Zdesperowanym turystom – warszawskiemu
prokuratorowi Kazimierzowi Kasznicy,
jego żonie Walerii i ich 12-letniemu
synowi – pomagał młody acz doświadczony taternik, Ryszard Wasserberger. Pierwszy niepokojący sygnał pojawił się po
osiągnięciu Lodowej Przełęczy, gdy chłopiec zaczął skarżyć się na trudności w
oddychaniu. Deszcz zamienił się w grad, a wiatr przybrał siłę huraganu. Matka
wzięła od syna plecak, a Wasserberger pomagał mu w zejściu. Lecz był to dopiero
początek nieszczęścia, bowiem w okolicy Żabiego Stawu Jaworowego Kazimierz
Kasznica niespodziewanie oświadczył, że nie jest w stanie iść dalej i przysiadł
przy szlaku. Małżonka zwróciła o pomoc się do taternika, jednak i on wyraźnie
osłabł. Przewodnikowi i chłopcu – osłoniętym od wiatru za potężnym głazem –
Waleria podała na wzmocnienie po kawałku czekolady i łyku koniaku, a następnie
powróciła do męża. Ten nie był już w stanie pić samodzielnie, więc kobieta
wlała mu do ust odrobinę koniaku. Po chwili Kazimierz zmarł. Chwilę później
zakończył życie młody Kasznica i niemal równocześnie Wasserberger. Cała
tragedia wydarzyła się w 15 minut. Będąca w szoku kobieta spędziła przy zwłokach
1,5 dnia i 2 wietrzne noce. Później udało jej zejść niżej, gdzie spotkała
byłego już wówczas naczelnika TOPR, Mariusza
Zaruskiego.[1]
Przejściowo w latach 1938-1939
był najwyższym szczytem Polski w związku z aneksja pewnego skrawka słowackich
ziem.
Od Czytelników:
Bogdan Holewiński: Wysokich i mniejszych
gór się boję. Wychowałem się w Puszczy Iłżeckiej, gdzie żadnych górek nie ma,
chyba, że hałda koło starej kopalni rudy żelaza Majówka. Ale opowieści o
górskich wędrówkach fascynowały mnie jak wyprawy po oceanach. A to co Stanisław
opisał piknie, jest poruszające.
Robert Konstanty Leśniakiewicz:
Lodowy to moja fascynacja i miłość niespełniona. To właśnie m.in. tam toczyła
się akcja powieści Erazma Majewskiego
pt. „Doktor Muchołapski” (polecam!), którą zaczytałem jako nastolatek. To
właśnie na jego północnych stokach miało znajdować się magiczne Żabie Jeziorko,
na dnie którego miały znajdować się bajeczne skarby należące już to do
tatrzańskich zbójników, już to będące darem Natury, o czym pisał dr Jacek Kolbuszewski. Okresowy staw
rzeczywiście jest, ale skarbów w nim nie ma, a może to i lepiej? Tak czy owak
pozostaje nam smak przygody i piękno Tatr Wysokich.
[1]
Autor podaje, że podobny wypadek miał miejsce tego samego dnia na Babiej Górze,
gdzie w kurniawie też zginęli ludzie. Coś dziwnego i niebezpiecznego działo się
w górach tego fatalnego dnia…