Powered By Blogger

niedziela, 5 stycznia 2025

Tajemnice Lodowego Wierchu

 


Stanisław Bednarz

 

O Wierchu, ty Wierchu Lodowy!

I znowu się zwracam do ciebie,

Olbrzymie, rozbłękitniony

Na tem błękitnem niebie.

Stoisz naprzeciw mych okien,

Codziennie widzieć cię muszę,

Zaglądasz z swej dali w mą izbę,

A nieraz, zda mi się, w duszę.

(Kasprowicz)

 

 Dziś o najciekawszym dla mnie szczycie tatrzańskim. Gdy z Jordanowa  spojrzę na Tatry najpotężniejszy zdaje się być Lodowy – słow.: Veľká ľadová veža. Prezentuje się najpotężniej ma 2627 m n.p.m. Dawno temu gdy nie przeprowadzano dokładnych pomiarów, był uznawany za najwyższy, a jest dopiero trzeci po Gerlachu i Łomnicy. 

Kogóż z jadących w Tatry nie zaciekawił we wschodnim paśmie tych gór olbrzymi szczyt kształtem najwięcej zbliżony do piramidy? Nie gubi on się w tłumie wierzchołków, lecz samodzielnie rozpiera się napisał w 1870 roku Walery Eljasz-Radzikowski. Celnie, bowiem niepozorny i niewzbudzający większego zainteresowania od południowej strony Lodowy, od północy przyciąga uwagę, górując nad okolicznymi szczytami.

Nazwa, pod którą szczyt ten stał się popularny, związana jest z zalegającymi do późnego lata polami zlodowaciałego śniegu, przyozdabiającymi go zwłaszcza od północnej i zachodniej strony. Do  dziś w Śnieżnej Dolinie odnaleźć można Kapałkowe Śnieżniki, czyli wieloletnie płaty śniegu stanowiące pewnego rodzaju element pośredni między śniegiem a lodowcem.

Odnotowanej w źródłach próby wejścia na szczyt podjął się na początku XIX wieku pierwszy polski badacz Tatr, Stanisław Staszic. W czasie jednej z wypraw, w 1805 roku z pomocą góralskich przewodników próbował osiągnąć Lodowy Szczyt od strony Doliny Jaworowej, niestety bezskutecznie.

W 1843 roku w Tatry przyjechał Brytyjczyk (Irlandczyk ) John Ball. To nietuzinkowa postać i oryginalna osobowość – irlandzki polityk, naturalista i alpinista, interesował się też naukami przyrodniczymi. Na swoją, jak się okazało zwycięską, wyprawę Ball wyruszył z Jaworzyny Spiskiej w towarzystwie Wilhelma Richtera, zarządcy zakładów żelaznych w Jaworzynie, Carla Rittera, profesora geografii Uniwersytetu w Berlinie oraz polskiego filologa i węgierskiego malarza, których nazwisk nie znamy. Całą wyprawę prowadzili trzej góralscy myśliwi z Jurgowa. Zdobywcy ruszyli Doliną Jaworową, by następnie Sobkowym Żlebem i Sobkową Granią wyjść na wierzchołek Lodowego.




Interesująca jest historia związana z pierwszym polskim wejściem na Lodowy Szczyt. Otóż przykuł on uwagę rozkochanego w Tatrach, księdza Józefa Stolarczyka. Nic nie wiedząc o wejściach wcześniejszych, zapragnął jako pierwszy stanąć na szczycie. Niestety, spóźnił się o 11 lat, bo swoją wyprawę zorganizował dopiero w 1854 roku. Wraz z księdzem Wojciechem Grzegorzkiem i botanikiem Feliksem Berdauem próbował wejść od Lodowej Przełęczy, dotarł jednak tylko do Kopy Lodowej. Ksiądz Stolarczyk zrealizował marzenie dopiero w 1867 roku, co odnotował w prowadzonej przez siebie Kronice Parafii Zakopiańskiej: Dnia 17 września o godzinie pół do pierwszej z południa wyszedłem ja Pleban z Jędrzejem Walą, Szymkiem Tatarem, Wojciechem Gąsienicą kościelnym i Wojciechem Ślimakiem pierwszy na Szczyt Lodowaty, dotychczas za niedostępny miany, na którym rzeczywiście jeszcze żaden Tourista nie był”.

Pierwszego wejścia zimowego na Lodowy Szczyt dokonał w 1891 roku niemiecki alpinista Theodor Wundt, zawodowy żołnierz, wraz z przewodnikiem Jakobem Horvayem. Można powiedzieć, że Wundt specjalizował się w zimowych wejściach w Tatrach.

Z wybitniejszych osobistości stanęli na nim: Adam Asnyk, Mieczysław Świerz, Walery Eljasz-Radzikowski, Tytus Chałubiński z synem. Dzisiaj dla taterników główną atrakcją jest wschodnia ściana masywu. Stanowi ona zwarty i lity mur skalny o wysokości około 250 metrów.

Jedną z najbardziej znanych, a jednocześnie zagadkowych historii związanych z tym rejonem Tatr jest tragedia rodziny Kaszniców. A jednak przyczyn wypadku nie wyjaśniono do dziś, co nieustanie skłania poszukiwaczy sensacji do snucia najróżniejszych domysłów. Wypadek miał miejsce 3 sierpnia 1925 roku. Gwałtowne załamanie pogody przyniosło fatalne warunki. Niezwykle silny wiatr, deszcz i przenikliwe zimno towarzyszyło grupie próbującej przedostać się przez Lodową Przełęcz do Doliny Jaworowej. Zdesperowanym turystom – warszawskiemu prokuratorowi Kazimierzowi Kasznicy, jego żonie Walerii i ich 12-letniemu synowi – pomagał młody acz doświadczony taternik, Ryszard Wasserberger. Pierwszy niepokojący sygnał pojawił się po osiągnięciu Lodowej Przełęczy, gdy chłopiec zaczął skarżyć się na trudności w oddychaniu. Deszcz zamienił się w grad, a wiatr przybrał siłę huraganu. Matka wzięła od syna plecak, a Wasserberger pomagał mu w zejściu. Lecz był to dopiero początek nieszczęścia, bowiem w okolicy Żabiego Stawu Jaworowego Kazimierz Kasznica niespodziewanie oświadczył, że nie jest w stanie iść dalej i przysiadł przy szlaku. Małżonka zwróciła o pomoc się do taternika, jednak i on wyraźnie osłabł. Przewodnikowi i chłopcu – osłoniętym od wiatru za potężnym głazem – Waleria podała na wzmocnienie po kawałku czekolady i łyku koniaku, a następnie powróciła do męża. Ten nie był już w stanie pić samodzielnie, więc kobieta wlała mu do ust odrobinę koniaku. Po chwili Kazimierz zmarł. Chwilę później zakończył życie młody Kasznica i niemal równocześnie Wasserberger. Cała tragedia wydarzyła się w 15 minut. Będąca w szoku kobieta spędziła przy zwłokach 1,5 dnia i 2 wietrzne noce. Później udało jej zejść niżej, gdzie spotkała byłego już wówczas naczelnika TOPR, Mariusza Zaruskiego.[1]

Przejściowo w latach 1938-1939 był najwyższym szczytem Polski w związku z aneksja pewnego skrawka słowackich ziem.

 

Od Czytelników:

 

Bogdan Holewiński: Wysokich i mniejszych gór się boję. Wychowałem się w Puszczy Iłżeckiej, gdzie żadnych górek nie ma, chyba, że hałda koło starej kopalni rudy żelaza Majówka. Ale opowieści o górskich wędrówkach fascynowały mnie jak wyprawy po oceanach. A to co Stanisław opisał piknie, jest poruszające.

Robert Konstanty Leśniakiewicz: Lodowy to moja fascynacja i miłość niespełniona. To właśnie m.in. tam toczyła się akcja powieści Erazma Majewskiego pt. „Doktor Muchołapski” (polecam!), którą zaczytałem jako nastolatek. To właśnie na jego północnych stokach miało znajdować się magiczne Żabie Jeziorko, na dnie którego miały znajdować się bajeczne skarby należące już to do tatrzańskich zbójników, już to będące darem Natury, o czym pisał dr Jacek Kolbuszewski. Okresowy staw rzeczywiście jest, ale skarbów w nim nie ma, a może to i lepiej? Tak czy owak pozostaje nam smak przygody i piękno Tatr Wysokich.



[1] Autor podaje, że podobny wypadek miał miejsce tego samego dnia na Babiej Górze, gdzie w kurniawie też zginęli ludzie. Coś dziwnego i niebezpiecznego działo się w górach tego fatalnego dnia…