Morze Śródziemne - 36°N - 018°E
W
przeciwieństwie do słonecznej pogody na Morzu Czarnym, Morze Śródziemne było
cały czas rozkołysane i wietrzne, a pogoda paskudna. A przecież była dopiero
połowa września, i jesienne sztormy nie powinny pojawiać się na tym akwenie.
Najwidoczniej jednak przyroda postanowiła inaczej, a rozregulowana przez efekt
cieplarniany pogoda zaczęła nam dawać się we znaki na wysokości Cypru, kiedy to
wpadliśmy w pierwszy w tej podróży, paskudny sztorm. Dopiero po dwóch dniach
żeglugi dopłynęliśmy do punktu opisanego współrzędnymi trzydzieści sześć stopni
szerokości geograficznej północnej i osiemnaście stopni długości geograficznej
wschodniej.
Wysłaliśmy
radiosygnał na umówionej częstotliwości i po trzech godzinach na północnej
stronie nieba pojawił się drobny punkt, który rychło rozrósł się do rozmiarów
samolotu – hydroplanu, który okrążył Atlantis
MMII i usiadł na wodzie. Spojrzałem na jego oznaczenia – G-RHYU. A zatem
wszystko się zgadzało. Samolot podpłynął do naszego jachtu. Gemma przycumowała
go do rufy i podała trap. Młodziutki pilot zręcznie przeskoczył z pływaka na
pokład.
- Hallo!
Jestem Bob Baxter – przedstawił się.
- Hallo! –
powiedziałem i po kolei przedstawiłem nas wszystkich, poczym zaprosiłem go na
obiad. Zjadł szybko to, co mu daliśmy i zaczął się spieszyć. Naïs podała mu
pojemnik z płytami i innymi nośnikami, które zawierały dane. Bob zajął miejsce
w kokpicie i odpalił silnik. Po paru chwilach samolot wzniósł się w powietrze i
znikł na północy. Materiały leciały do Rzymu. Nasza misja była skończona…
Ruszyliśmy
na zachód, ku brzegom Hiszpanii. Atis wykreśliła najkrótszy kurs do domu i
robiąc trzydzieści węzłów mieliśmy nadzieję, że po trzech dobach znajdziemy się
w Kadyksie, gdzie zostawimy Naïs i resztę materiałów, a sami dopłyniemy na
zimowe leże do Atlanterra.
- Co
będziecie robili, kiedy skończy się ten rejs – zapytała Naïs, kiedy zostaliśmy
sami w sterówce.
- Gemma
wróci do remontu domu w Atlanterra, a Kris i ja pojedziemy do Polski – też mamy
to i owo do skończenia.
- Dla was
ta przygoda się skończy i zaczniecie z całą pewnością coś nowego – powiedziała
z zazdrością w głosie – a ja będę gadała do studentów, wymyślała teorie naukowe
i wiodła życie przykładnego naukowca…
- Znajdź
sobie kogoś – poradziłem jej – to wstyd, żeby taka młoda, atrakcyjna i
utalentowana kobieta chodziła w samopas…
Na jej
ogorzałe policzki wypłynął rumieniec.
- Łatwo ci
powiedzieć, bo nie jesteś sam i masz takie wspaniałe kobiety wokół siebie…
- To fakt
– powiedziałem zgodnie z prawdą.
-
Pamiętasz wschodnią bajkę z tysiąca i jednej nocy o Bachtiarze? – zapytała.
- Mmm… nie
– a możesz odświeżyć mi pamięć Szeherezado?
- Owszem –
uśmiechnęła się – Once upon a time…
żył sobie ubogi człowiek imieniem Bachtiar. Pewnej nocy śniło mu się, że siedzi
wygodnie przed chatą przed zastawionym stołem. Po jego prawej ręce siedziało
słońce złote, po lewej księżyc z najczystszego srebra, a nad jego głową
migotała gwiazda brylantowa. Oczywiście ruszył w świat w poszukiwaniu przygód,
bogactwa i sławy, aż wreszcie ktoś straszliwie ważny, chyba sam szach, wezwał
go i zlecił mu przyniesienie czegoś z rajskiego ogrodu. Bachtiar udał się tam i
przywiózł to, co satrapa mu zlecił, ale… To był rajski ogród i kiedy piękna peri[1] podawała mu to coś, jej
dłoń dotknęła ręki śmiertelnika, więc musiała opuścić ogród i zamieszkać z
Bachtiarem.
Taka
historia powtórzyła się jeszcze dwukrotnie i za każdym razem Bachtiar wracał do
szacha czy też sułtana z wypełnioną zleconą mu misją i piękną peri u boku. I wreszcie stało się tak,
że pewnego wieczoru Bachtiar usiadł przed swym domem, po prawicy zasiadła
pierwsza peri, po lewicy druga, a
trzecia stanęła za nim, a wtedy Bachtiar zrozumiał i tak rzekł: Oto spełnił się
mój sen – po prawej stronie mam słońce złote, po lewej mam księżyc srebrny, a
nad moją głową brylantowa gwiazda migoce…
W lot
pojąłem aluzję.
- I jaki z
tego wniosek? – zapytałem.
- Że
brakuje wam kogoś, a że – jak mawiają Rosjanie – Boh trojcu ljubit… - uśmiechnęła się i jej policzki znów
pociemniały.
- No tak,
tylko że ty możesz wyglądać jak peri
ze wschodnich baśni, ale ja nie jestem Bachtiarem – powiedziałem stanowczo – a
poza tym Krystyna i Gemma też tu decydują i to na równych prawach.
Westchnęła.
- Pogadaj
z nimi – poradziłem. – Myślę, że się zgodzą i dokooptują do naszego zespołu.
- A ty? –
zapytała cichutko.
- A ja
zaakceptuję ich decyzję – powiedziałem – i tak jestem w mniejszości. Idź zatem
do nich…
Naïs
najpierw spojrzała na mnie, potem szybko pocałowała w policzek i znikła pod
pokładem. Uśmiechnąłem się.
- Atis! –
powiedziałem głośno – proszę, dopisz jeszcze jedną osobę do listy załogi i
przypomnij o wpisaniu do musteroli.
- Aye, aye skipper – odpowiedziała Atis. –
Przed nami wybrzeża Sycylii.
- Opływamy
ją od południa - zadysponowałem.
Widoczny
na horyzoncie siny skrawek lądu z górującym nad nim stożkiem dymiącej Etny
zaczął odpływać w prawo, a dziób jachtu wykręcił wprost w słońce południa.
Z dołu
dobiegł mnie ciepły, kobiecy śmiech.
KONIEC