Powered By Blogger

niedziela, 28 grudnia 2014

SŁOŃCE NAD MORZEM CZARNYM (10)



Morze Śródziemne -  36°N - 018°E

W przeciwieństwie do słonecznej pogody na Morzu Czarnym, Morze Śródziemne było cały czas rozkołysane i wietrzne, a pogoda paskudna. A przecież była dopiero połowa września, i jesienne sztormy nie powinny pojawiać się na tym akwenie. Najwidoczniej jednak przyroda postanowiła inaczej, a rozregulowana przez efekt cieplarniany pogoda zaczęła nam dawać się we znaki na wysokości Cypru, kiedy to wpadliśmy w pierwszy w tej podróży, paskudny sztorm. Dopiero po dwóch dniach żeglugi dopłynęliśmy do punktu opisanego współrzędnymi trzydzieści sześć stopni szerokości geograficznej północnej i osiemnaście stopni długości geograficznej wschodniej.

Wysłaliśmy radiosygnał na umówionej częstotliwości i po trzech godzinach na północnej stronie nieba pojawił się drobny punkt, który rychło rozrósł się do rozmiarów samolotu – hydroplanu, który okrążył Atlantis MMII i usiadł na wodzie. Spojrzałem na jego oznaczenia – G-RHYU. A zatem wszystko się zgadzało. Samolot podpłynął do naszego jachtu. Gemma przycumowała go do rufy i podała trap. Młodziutki pilot zręcznie przeskoczył z pływaka na pokład.
- Hallo! Jestem Bob Baxter – przedstawił się.
- Hallo! – powiedziałem i po kolei przedstawiłem nas wszystkich, poczym zaprosiłem go na obiad. Zjadł szybko to, co mu daliśmy i zaczął się spieszyć. Naïs podała mu pojemnik z płytami i innymi nośnikami, które zawierały dane. Bob zajął miejsce w kokpicie i odpalił silnik. Po paru chwilach samolot wzniósł się w powietrze i znikł na północy. Materiały leciały do Rzymu. Nasza misja była skończona…

Ruszyliśmy na zachód, ku brzegom Hiszpanii. Atis wykreśliła najkrótszy kurs do domu i robiąc trzydzieści węzłów mieliśmy nadzieję, że po trzech dobach znajdziemy się w Kadyksie, gdzie zostawimy Naïs i resztę materiałów, a sami dopłyniemy na zimowe leże do Atlanterra.
- Co będziecie robili, kiedy skończy się ten rejs – zapytała Naïs, kiedy zostaliśmy sami w sterówce.
- Gemma wróci do remontu domu w Atlanterra, a Kris i ja pojedziemy do Polski – też mamy to i owo do skończenia.
- Dla was ta przygoda się skończy i zaczniecie z całą pewnością coś nowego – powiedziała z zazdrością w głosie – a ja będę gadała do studentów, wymyślała teorie naukowe i wiodła życie przykładnego naukowca…
- Znajdź sobie kogoś – poradziłem jej – to wstyd, żeby taka młoda, atrakcyjna i utalentowana kobieta chodziła w samopas…
Na jej ogorzałe policzki wypłynął rumieniec.
- Łatwo ci powiedzieć, bo nie jesteś sam i masz takie wspaniałe kobiety wokół siebie…
- To fakt – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Pamiętasz wschodnią bajkę z tysiąca i jednej nocy o Bachtiarze? – zapytała.
- Mmm… nie – a możesz odświeżyć mi pamięć Szeherezado?
- Owszem – uśmiechnęła się – Once upon a time… żył sobie ubogi człowiek imieniem Bachtiar. Pewnej nocy śniło mu się, że siedzi wygodnie przed chatą przed zastawionym stołem. Po jego prawej ręce siedziało słońce złote, po lewej księżyc z najczystszego srebra, a nad jego głową migotała gwiazda brylantowa. Oczywiście ruszył w świat w poszukiwaniu przygód, bogactwa i sławy, aż wreszcie ktoś straszliwie ważny, chyba sam szach, wezwał go i zlecił mu przyniesienie czegoś z rajskiego ogrodu. Bachtiar udał się tam i przywiózł to, co satrapa mu zlecił, ale… To był rajski ogród i kiedy piękna peri[1] podawała mu to coś, jej dłoń dotknęła ręki śmiertelnika, więc musiała opuścić ogród i zamieszkać z Bachtiarem.
Taka historia powtórzyła się jeszcze dwukrotnie i za każdym razem Bachtiar wracał do szacha czy też sułtana z wypełnioną zleconą mu misją i piękną peri u boku. I wreszcie stało się tak, że pewnego wieczoru Bachtiar usiadł przed swym domem, po prawicy zasiadła pierwsza peri, po lewicy druga, a trzecia stanęła za nim, a wtedy Bachtiar zrozumiał i tak rzekł: Oto spełnił się mój sen – po prawej stronie mam słońce złote, po lewej mam księżyc srebrny, a nad moją głową brylantowa gwiazda migoce…

W lot pojąłem aluzję.
- I jaki z tego wniosek? – zapytałem.
- Że brakuje wam kogoś, a że – jak mawiają Rosjanie – Boh trojcu ljubit… - uśmiechnęła się i jej policzki znów pociemniały.
- No tak, tylko że ty możesz wyglądać jak peri ze wschodnich baśni, ale ja nie jestem Bachtiarem – powiedziałem stanowczo – a poza tym Krystyna i Gemma też tu decydują i to na równych prawach.
Westchnęła.
- Pogadaj z nimi – poradziłem. – Myślę, że się zgodzą i dokooptują do naszego zespołu.
- A ty? – zapytała cichutko.
- A ja zaakceptuję ich decyzję – powiedziałem – i tak jestem w mniejszości. Idź zatem do nich…

Naïs najpierw spojrzała na mnie, potem szybko pocałowała w policzek i znikła pod pokładem. Uśmiechnąłem się.
- Atis! – powiedziałem głośno – proszę, dopisz jeszcze jedną osobę do listy załogi i przypomnij o wpisaniu do musteroli.
- Aye, aye skipper – odpowiedziała Atis. – Przed nami wybrzeża Sycylii.
- Opływamy ją od południa - zadysponowałem.
Widoczny na horyzoncie siny skrawek lądu z górującym nad nim stożkiem dymiącej Etny zaczął odpływać w prawo, a dziób jachtu wykręcił wprost w słońce południa.

Z dołu dobiegł mnie ciepły, kobiecy śmiech.


KONIEC



[1] Wróżka ze wschodnich, głównie arabskich baśni.