Morze Czarne – 30 mil na południe od Jałty
Na
wysokości przylądka Foros zrobiliśmy zwrot ku wschodowi i znów zaczęliśmy
penetrować morze, które tutaj było już głębokie. Sonar sygnalizował głębokość
ponad tysiąca metrów. Zupełnie inaczej było w pobliżu Cieśniny Kerczeńskiej,
gdzie znajdowaliśmy się na szelfie kontynentalnym.
-
Właściwie nie ma sensu penetrować tych głębin, przecież one są abiotyczne –
powiedziałem.
- Ba! –
ale nie wiadomo, co właściwie się w nich może kryć – powiedziała Gemma.
- Na pewno
nie stworzenie oddychające powietrzem rozpuszczonym w wodzie – roześmiała się
Naïs. – A w chemiaki Daniela i
japońskie Hedory jakoś nie wierzę…
- A co!
Posłuchajcie: Chemiacus danielensis L.
– jakże to brzmi! – powiedziałem z szyderczą powagą.
Roześmialiśmy
się wszyscy.
- Co
oznacza to L.? Chyba nie Linneusz? – zapytała Gemma.
-
Laskowski, bo to ja je odkryję – odparłem.
Słońce
powoli staczało się z szczytu nieba. Morze było niemal gładkie i nie widać było
żadnych odznak jakiegoś krótkiego, ale paskudnego sztormu, z którego słynne są
te wody. Kobiety wylegiwały się na słońcu, jak foczki – jedna obok drugiej.
Miło było popatrzeć na nie pogrążone w błogim odpoczynku. Krystyna spała, Gemma
rozmawiała z Naïs, która leżąc na brzuchu klepała w klawiaturę swego laptopa.
Atis
prowadziła jacht w kierunku wschodnim. Wyglądało to na zwyczajny, wakacyjny
rejs. A ja czuwałem przy sonarach. Do końca wachty pozostały dwie godziny,
potem zmieniała mnie Krystyna.
- Gdzie
jesteśmy? – zapytałem Atis.
-
Trzydzieści mil na południe od Jałty – usłyszałem odpowiedź – czterdzieści…
- Nie
trzeba – odpowiedziałem.
- Uwaga!
Sonar sygnalizuje obiekt odpowiadający parametrom poszukiwanemu zwierzęciu –
odezwała się nagle Atis. – Położenie: prawo sto sześćdziesiąt, odległość trzy
mile, głębokość siedemdziesiąt metrów i idzie kursem na nas z prędkością dwudziestu
węzłów. Rozmiary: długość około dwadzieścia dwa metry, szerokość trzy i pół
metra.
- Cholera,
to rzeczywiście jest potwór – pomyślałem.
Rzuciłem
okiem na ekran – podłużny obiekt szybko zbliżał się do środka ekranu, gdzie
znajdował się Atlantis MMII. Chyba
zwabił go nasz sonar.
- Odnotuj
pierwszy kontakt i ogłoś alarm! – poleciłem Atis.
- Aye, aye sir! – i po chwili rozległ się
buczek alarmowy.
Pierwsza
do sterówki wpadła Naïs.
- I co!?
Jest!!!??? – zawołała.
- Quod erat demonstrandum – powiedziałem
wskazując na ekran.
- Ale
wielki! Co to może być? – powiedziała patrząc w jego zielonkawą głębię.
- Na pewno
nie waleń – powiedziałem. – Za chudy nawet na najmniejszego wieloryba. Poza tym
Turcy widzieliby go przepływającego przez Dardanele i Bosfor.
- A więc
rekin? – Naïs zrobiła zdumioną minę. – Ale jaki? Chyba nie Rhincodon typus czy Megachasma
pelagios, albo Cetorhinus maximus…
One są planktonożerne, a ten…
- Ale one
mierzą do dwunastu metrów, a to ma dwadzieścia dwa… - dodałem.
- Chyba,
że to jest… - Naïs naraz zbladła. Zrozumiałem ją w lot.
- … Carcharodon megalodon… - dokończyłem za
nią. Spojrzeliśmy na siebie. W jej oczach czaił się autentyczny strach.
- Nie do
wiary – powiedziała cicho – to niemożliwe…
- Nie
mówicie tego serio? – usłyszałem za sobą głos Gemmy.
- Przecież
megalodony wyginęły szesnaście milionów lat temu – dodała Krystyna. Obie ubrały
się w jednoczęściowe stroje pływackie i były gotowe do działania.
- Taaak?
No to co tam pływa? – zapytałem wskazując kciukiem na ekran sonaru, na którym
biała plama ogromnej ryby rozrastała się i zbliżała z każdą sekundą.
- Eeee,
tam – bąknęła Krystyna.
- Krysiu,
no kto jak kto, ale ty powinnaś w to uwierzyć… - powiedziałem nawiązując do
naszej afrykańskiej odysei. – Atis, proszę daj STOP – poleciłem
- Jest
STOP – jacht poruszał się już tylko siłą bezwładu.
- Co
robimy? – zapytała Naïs.
- To, po
co tutaj przyjechaliśmy – odparłem – wyrzucimy ROV i obejrzymy to coś,
cokolwiek to jest.
-
Patrzcie! – krzyknęła Gemma wskazując palcem na morze po lewej burcie.
Spojrzeliśmy
w tamtym kierunku. W kierunku lądu płynęło bardzo szybko stadko delfinów, a za
nim drugie.
- Delfiny
wyczuły niebezpieczeństwo – rzekła Naïs. – Tam jest za mocna dla nich
konkurencja…
- Atis!
Proszę przygotować ROV do zanurzenia – poleciłem.
- Jest
przygotować ROV – odpowiedziała Atis.
Z tylnego
pokładu wyrósł nagle niewielki dźwig przy którym kołysał się nieduży obły
aparat do podwodnych prac, fotografowania i filmowania.
- ROV
gotowy – zameldowała Atis.
-
Puszczamy – wydałem polecenie – i daj od razu obraz na główny ekran, OK.?
- OK.
Puszczam ROV – padła odpowiedź.
Jednocześnie
postać Atis znikła z głównego ekranu, a na jej miejsce pojawił się obraz
przekazywany przez kamerę ROV. Widać było nasz jacht, a potem już tylko
błękitną toń wodną, w którą robot zanurzał się coraz głębiej z każdą chwilą.
Ciemniała w miarę schodzenia ROV coraz niżej i niżej.
-
Siedemdziesiąt metrów – zameldowała Atis.
W
niebieskawej toni widoczność była doskonała.
- Gdzie
jest nasz cel? – zapytała Naïs.
- Dwa
kable od ROV na południe – usłyszeliśmy w odpowiedzi. – Trzysta siedemdziesiąt
metrów…
Obróciłem
ROV by spojrzeć temu czemuś w ślepia.
- Jest! –
usłyszałem napięty szept Krystyny. – Boże, ależ to kolos!
Ogromny
rekin miał biało-szarą skórę, która emanowała zielonkawą poświatą. Zbliżał się
bardzo szybko do ROV. Z tej odległości widać było jego duże, szaro-niebieskie
oczy. Poza tym nie było żadnych innych znaków szczególnych.
- Mam
nadzieję, że to ktoś filmuje – zapytałem.
-
Oczywiście – odpowiedziała Atis.
Nie
dziwiłem się, że Krystyna wzywała Najmądrzejszego. To była największa ryba,
jaką kiedykolwiek widziałem w życiu. I najbardziej drapieżna. Nie było przy
niej ryb-pilotów i podnawek. To zły znak…
W jej wyglądzie
było coś złowrogiego i pierwotnego. Rekin z filmu Spielberga wyglądał przy tym
potworze, jak niewinna szprotka. Prawie na jeden kęsek dla tego potwora, o ile
żywiłby się plastikiem… Potwór powoli, jakby od niechcenia ruszając ogonem
zaczął opływać ROV. Najwidoczniej sprowokowały go odgłosy pracy śrub
napędzających robota.
- Szykuje
się do ataku – szepnęła Naïs.
- Atis?
Ile możesz zrobić hałasu swoim hydrolokatorem? – zapytałem tknięty nową myślą.
- Ponad
trzysta decybeli – odpowiedziała natychmiast.
- Walnij
go wiązką kierunkową i pełną mocą, gdyby był zbyt natarczywy, OK.? –
poprosiłem.
- Aye, aye sir! – odpowiedziała.
A potem
stało się kilka rzeczy naraz, bo wielki rekin zaszarżował na ROV. Zanim
zdążyłem zareagować, Atis puściła serię impulsów w kierunku olbrzyma, który
zwinął się i zawrócił.
- Ucieka
na południe – powiedziała Gemma obserwująca ekran sytuacyjny.
-
Wyciągamy ROV, starczy emocji na dzisiaj. Mamy to, o co nam chodziło. Zaraz
nadamy sygnał do profesora i zabieramy się stąd.
- Taki
agresywny? – Krystyna wzruszyła ramionami – chyba raczej wściekle głodny, skoro
nie pogardził taką nędzną przekąską, jak ROV…
- Aha,
tylko nie zapominaj, że zlokalizował już coś, co może zinterpretować jako
dużego wieloryba, którego warto zaatakować… - powiedziałem z nutką groźby w
głosie. – Na razie się obroniliśmy, ale utraciliśmy efekt zaskoczenia, a nie
mamy żadnej broni na pokładzie!
- No nie!
– krzyknęła Gemma. – Nie myślisz chyba…
- Nic nie
myślę – powiedziałem twardym tonem – ja wiem. Jego następnym celem staliśmy się
my…
CDN.