XI
Znowu całowali się na miękkim piasku w ciepłych
promieniach słońca. Naraz jeden z koni parsknął cicho. Ale Kheram pierwszy
wyczuł niebezpieczeństwo. Wiedziony bardziej instynktem niż doświadczeniem
nagle odepchnął Ilvę od siebie. W samą porę – w miejsce, na którym leżeli, wbił
się krótki oszczep.
- Co za… - Ilva otworzyła oczy poczym poderwała
się na równe nogi tylko po to, by porwać leżące na słońcu tuniki.
Kheram rzucił okiem w stronę rzeki. W odległości
może dwustu kroków od brzegu płynęła długa łódź, na której pokładzie stali
jacyś wojownicy nie zdradzający jakichkolwiek przyjaznych zamiarów – a wręcz
odwrotnie… Wojownik, który rzucił oszczepem właśnie nakładał drugi na atlatl i wziął szeroki zamach.
- Chodu! – krzyknął Kheram wskakując na konia
dziękując w duchu wszystkim bogom Stygii za to, że nie rozsiodłali koni.
Ilva też wskoczyła na swego konia i krzyknęła hesz! Pognali przed siebie w kierunku od
rzeki. Odskoczyli jakieś pół mili i zatrzymali się. Nieznajomi wylądowali i
oglądali miejsce, w którym zamierzali biwakować. Nie zamierzali ich jednak
ścigać.
- Ubierz się – Ilva podała mu tunikę, którą
włożył na siebie. – Co to za ludzie? Wcale nie wyglądali sympatycznie.
- To ilbarskebutyri,
tutejsi rzeczni piraci – wyjaśnił. – Są dobrzy na wodzie, ale na lądzie
przedstawiają niewielką wartość. To przede wszystkim dezerterzy z armii –
głównie stygijjskiej i różni pieczeniarze. Ostatnio doszło tam trochę wolnych
Zaporosców od Włodymira Zaporoskiego no i Ilbaryjczyków.
- Myślę, że lepiej będzie zejść im z drogi –
Ilva wpatrzyła się, jak piraci ładują się z powrotem na łódź i odpływają. –
Jest ich po prostu za dużo, jak na mój gust.
- Aha, i na mój też – rzekł Kheram i klepnął
swego wierzchowca w szyję. – Tak czy owak pojedziemy wzdłuż rzeki i zanocujemy
gdziekolwiek.
- A może tam? – Ilva od dłuższego czasu
lustrowała horyzont i jej ramię wskazało kierunek północno-zachodni. – Tam,
gdzie jest ten czarny punkt. Może to są jakieś skałki, czy coś takiego, gdzie
można założyć obóz i w razie czego skutecznie się bronić. Pustynne Plemiona tu
raczej nie zaglądają. Piraci, jak widać – też.
- A zatem w drogę! – Ilva ściągnęła wodze i
skierowała się w stronę czarnego punktu majaczącego nad stepowym horyzontem. –
To chyba jest jakiś śivet, pustynna
twierdza jakich wiele w tej okolicy…
Wydawało im się, że mają do niego jakieś cztery,
no maksymalnie pięć mil. Okazało się rychło, że jest to jakaś czarna wieża
podobna do grubego minaretu. Im bardziej się do niej zbliżali, tym większe
ogarniało ich zdumienie. Wreszcie stanęli przed wjazdem – bo to nie była żadna
brama tylko po prostu wjazd na ulicę, która kończyła się jak ucięta – z jednej
strony znajdowała się szara, spalona słońcem takyrowa ziemia, a z drugiej
smoliście czarne kamienne flizy ulicy parterowych lub co najwyżej piętrowych
domów-pudełek. Nie było widać żadnego śladu życia. Czarne Miasto stało przed
nimi puste, ciche i … nieco przerażające.
- Czarne Miasto – powiedział Kheram – legendarne
Czarne Miasto, gdzie zamieszkują ghulle-trupożerne
i Dzieci Jhill.
- Nie wierzę w ghulle – mruknęła Ilva wzruszając ramionami – a Dzieci Jhill to
przecież tylko sępy… Pewnie tu zamieszkują i dlatego powstały te głupie
legendy.
- Zazdroszczę ci tej twojej pewności siebie –
zauważył cierpko Kheram.
- Będziesz się uczył, to będziesz wiedział tyle,
co ja – odpowiedziała spokojnie – w Belverusie jest uniwersytet i nasza
akademia, więc masz gdzie studiować. Aha, i akademia wojskowa. Nemedyjczycy są
dobrymi wojownikami i mają doświadczonych, wykształconych wodzów. Gedrena bała
się najbardziej właśnie ich. Dlatego właśnie na Nemedię i Brythunię szykowała
coś ekstra. Coś więcej, niż dwa miliony wojowników i gwardzistów plus siły
piktyjskie i Kothijczycy na dokładkę – w sumie trzy i pół miliona ludzi.
- Skąd to wiesz? – zdumiał się Kheram – tego nie
mówiono nawet nam.
- Bo to były najbardziej sekretne plany Gedreny
i jej kapłańskiej zgrai, które Bractwo przeniknęło, i dlatego ona nas tak
nienawidziła – powiedziała Ilva. – Ale na razie rozejrzyjmy się za jakimś
noclegiem, słońce zachodzi.
Faktycznie, słońce zachodziło w
pomarańczowo-złotej łunie i Czarne Miasto wyglądało w niej jeszcze bardziej
niesamowicie w dusznym, nieruchomym powietrzu. Przyjrzawszy się lepiej płytom
kamiennym zauważyli, że emanują one delikatną, tęczową poświatę widoczną tylko
w cieniu, a ściany domostw pokryte są jakimiś świecącymi niebieskawym, mżącym
blaskiem.
- Potrafisz to przeczytać? – zapytała Ilva,
kiedy weszli do jednej z budowli.
- Nie, to jest stare, bardzo stare pismo –
powiedział. – Chyba jeszcze sprzed Kataklizmu – dodał po zastanowieniu się.
Miał na myśli Kataklizm, który zmiótł Atlantydę
z powierzchni Oceanu. Jak każdy
Stygijczyk znał i posługiwał się tylko pismem demotycznym, zaś hieratyczne
pismo kapłańskie było dlań czymś niedostępnym. Posługiwali się nim tylko ludzie
ze szczytów władzy. Tych najwyższych i najbliższych Tronu i Ołtarza…
- Gdzie nocujemy? – zapytał. – Proponuję tutaj.
Jest tu dość przestronnie i pomieścimy się wszyscy…
- No i jest szczelny dach – dodała Ilva – a
zbiera się na burzę.
Szybko wprowadzili konie do sąsiedniego
pomieszczenia, a sami zajęli nieco mniejsze, którego okno wychodziło na ulicę w
kierunku, z którego przyjechali, założyli bowiem, iż mogą zostać zaatakowani
właśnie od strony rzeki. Położyli się na posłaniach z derek i z siodłami pod
głową. Najpierw zastanawiali się, czy nie trzymać straży przez północy, ale
dali sobie spokój i położyli się spać słuchając porykiwania burzy, która nadciągała
znad Morza Vileyet. Zasnęli.
Obudził ich huk gromów. Centrum burzy nadeszło
nad Czarne Miasto i w minaret raz po raz uderzały potężne, wielomilowe
wyładowania elektryczne. Huk nakrywał ich co chwilę jak wieko, a deszcz siekł
czarne płyty budynków i ulic. Kheram wstał, by się rozejrzeć. Spojrzał w kierunku
rzeki – poza szarą falą ulewy nie widział niczego. Podszedł do okna
wychodzącego na minaret i zdębiał z zachwytu. Oto piorun uderzył w jego szczyt,
a cała konstrukcja i otoczenie minaretu rozjarzyło się tęczowym, wielokolorowym
światłem. Kolejny piorun i kolejna feeria barwnego światła. I kolejna…
- Ilvo obudź się! Ilvo kochanie! – krzyknął –
wstawaj i patrz!
Dziewczyna podniosła się z posłania trąc oczy.
Spojrzała nań pytająco i podeszła do okna.
- Patrz tam – wskazał jej kierunek.
Cztery kolejne wyładowania rąbnęły w wieżycę
minaretu, która zajaśniała tęczowym światłem. Ilva krzyknęła ze zdumienia i
zachwytu.
- Piękne, co nie? – zapytał obejmując ją.
- Cudowne – przyznała.
Stali objęci patrząc na niezwykłe widowisko.
Miasto stało się czymś mniej nieprzyjaznym, niż im się pierwej wydawało. A
potem, kiedy burza oddaliła się w kierunku shemickiej pustyni, poszli spać i
spali do rana, tym razem snem młodych ludzi, bez marzeń i koszmarów…
CDN.