To,
co się stało dnia 1.II.2003 roku, o godzinie 14:00 GMT wstrząsnęło całym
cywilizowanym światem. Dla mnie był to wyjątkowo smutny fakt, bowiem od
najmłodszych lat byłem i nadal jestem entuzjastą
astronautyki. Jako dzieciak z wypiekami na twarzy słuchałem komunikatów
radiowych i czytałem notatki prasowe o sukcesach radzieckiej, potem także
amerykańskiej kosmonautyki. Pochłaniałem, jakże wtedy nieliczne, książki science-fiction
i oglądałem wszystkie filmy s-f, które pokazywała nasza TV i wyświetlano w
naszych kinach. Interesowała mnie astronomia i nawet moja praca maturalna,
którą napisałem w 1974 roku na ocenę bardzo dobrą, poświęcona była eksploracji
Księżyca, a w szczególności misji Apolla-11.
Kiedy
w dniu 29.I.1986 roku eksplodował prom kosmiczny Challenger,
przyjąłem to z mieszanymi uczuciami. Zdawałem sobie sprawę, że jego lot był
jednym z wielu odbytych przez wahadłowce w misjach przede wszystkim wojskowych.
Z drugiej strony było mi żal ludzi. I nie chciało mi się wierzyć, i dalej nie
wierzę w to, że katastrofę tą wywołał tylko strumień gazów spalinowych, które
wydostawały się przez uszczelkę w jednym z dwóch boosterów na paliwo stałe.
Nikt w to nie wierzył, a najlepiej oddawał to koszmarny dowcip krążący po
Wybrzeżu, gdzie wtedy służyłem w WOP:
-
Czy wiesz, co znaleziono wśród szczątków Challengera?
-
Nie – a co?
- Rękę z
zawleczką granatu na kciuku i zegarkiem „Pobieda” na przegubie!...
To
najlepiej oddaje nastroje w polskim społeczeństwie i to, kogo podejrzewano o
spowodowanie tej katastrofy.
Mylą
się ci, którzy myślą, że Zimna Wojna odeszła do lamusa historii. Ona ciągle
trwa, tylko zmienili się przeciwnicy Ameryki i wolnego świata. Wtedy byli nimi
komuniści i ich pomocnicy, poplecznicy i wspólnicy. Teraz są terroryści z al-Quaedy
i przywódcy niektórych krajów, grożący sąsiadom bronią masowego rażenia (BMR) i
kosztownymi programami ich rozbudowy, i to w chwili, kiedy obywatele tychże
krajów zmuszeni są do jedzenia trawy i kory drzew... – jak to ma miejsce w
Korei Północnej, gdzie głód jest stanem permanentnym, zaś największym problemem,
z którym boryka się armia i nomenklatura partyjna jest ilość i uroda begonii
hodowanych specjalnie dla Wielkiego Przywódcy na jego urodziny... Problem leży
w tym, że przywódcy ci są absolutnie nieprzewidywalni i w każdej chwili mogą
użyć BMR przeciwko całemu światu. Koreańczycy dysponują rakietami średniego
zasięgu (MRBM) typu Taepo Dong, które są w stanie zrzucić ładunki
jądrowe na Hawaje i Alaskę – nie mówiąc już o Japonii, Korei Południowej, Rosji
i Chinach.[1]
Podobnie rzecz się ma z Irakiem dysponujący MRBM typu SCUD, który
może ostrzelać nimi część Europy, Afryki i Azji, w tym oczywiście Izrael, który
zawsze był pierwszoplanowym celem wszelkich wrogich operacji państw arabskich w
tym regionie, NB czemu się w ogóle nie dziwię... Przypomina mi się panika, jaka
ogarnęła część Austrii i Niemiec, kiedy na ich nieboskłonie pojawił się Bolid
Bawaria w kwietniu 2002 roku. Wielu sądziło, że to był właśnie iracki SCUD...
A
zatem sytuacja polityczna bardzo dokładnie przypomina Zimną Wojnę. Tylko, że w
czasie Zimnej Wojny z ZSRR i Układem Warszawskim, NATO występował jako jeden
silny blok. Teraz NATO grozi rozpad, bowiem Francuzi, Belgowie i Niemcy nie
chcą stracić rynków zbytu i surowców w Iraku i innych krajach arabskich, a poza
tym mają na swym terenie kilka milionów imigrantów z krajów Trzeciego Świata,
którzy w razie konfliktu mogą stanowić potężną piątą kolumnę fanatycznych islamistów.
Zaprawionych w walce, bezwzględnych, fanatycznych, a co za tym idzie –
niezwykle groźnych. Pod tym względem potrafię zrozumieć polityków z tych
krajów.
I
teraz w takiej napiętej sytuacji międzynarodowej dochodzi do katastrofy wahadłowca
Columbia. Był to jeden z najstarszych promów kosmicznych z całej
flotylli wahadłowców – liczył on sobie 22 lata. W swój ostatni rejs wyruszył w
dniu 16.I.2003 roku. Celem była ISS – międzynarodowa stacja kosmiczna,
gdzie załoga złożona z pięciu Amerykanów, jednej Amerykanki hinduskiego
pochodzenia i Izraelczyka miała zrealizować program badań naukowych, razem ze
stałą załogą ISS, złożonej z Rosjan i Amerykanów.
Dla
młodych Czytelników „Nieznanego Świata” sprawa jest oczywista, a dla mnie?...
Kiedy piszę teraz te słowa „orbitalna stacja kosmiczna ISS” czy „stała załoga
stacji kosmicznej”, to coś dławi mnie w gardle ze wzruszenia. Przecież to
ucieleśnienie moich dziecięcych marzeń o lotach człowieka w Kosmos! Przecież to
jest to coś, o czym czytałem w książkach Stanisława Lema, Krzysztofa Borunia
i Andrzeja Trepki, Arthura C. Clarke’a, Bogdana Peteckiego, Iwana A.
Jefriemowa, Arkadego i Borysa Strugackich, Ludvika Součka i innych tytanów
literatury science-fiction! To są programy „Sonda” red. Andrzeja
Kurka i red. Zdzisława D. Kamińskiego czy „Studio Tajemnic” red.
Wandy Konarzewskiej w naszej TV. To już nie jest jakaś space opera,
ale realna rzeczywistość, która dzieje się na naszych oczach! Tu i teraz!
Myślę, warto znowu – jak w 1959 roku – rozpisać konkurs wśród dzieci, Czytelników
np. „Płomyczka”, na temat: „Jak wyobrażasz sobie świat za 100 lat” – świat roku
2103. Wtedy cezurą był rok 2000, a teraz???... Sądzę, że jest to także jakaś
konkretna propozycja dla wydawców „Nieznanego Świata”!
Ale
ad rem.
W dniu
1.II.2003 roku, krótko przed godziną 14:00 GMT, Columbia
przygotowała się do manewru wejścia w atmosferę. To zawsze jest najgorszy
moment każdej misji kosmicznej – powrót. Prom musi wejść w górne warstwy
atmosfery pod odpowiednim kątem tzw. korytarza zejściowego do lądowania. Zbyt
ostry kąt powoduje, że prom może odbić się od atmosfery jak kaczka na wodzie i
polecieć z powrotem w Kosmos. Zbyt duży kąt może spowodować to, że spali się w
atmosferze, jak zwykły meteor... Poza tym wahadłowiec musi odpowiednio ustawić
się do wejścia w atmosferę – nie dziobem, ale brzuchem, aby stawić opór powietrzu,
które wyhamowuje jego ogromną prędkość sięgającą Pierwszej Prędkości Kosmicznej
– V(I) = 7,9 km/s. Dlatego też uszkodzenie górnej części skrzydła
nie miało aż tak wielkiego znaczenia, jakie się temu przypisuje, o czym
później.
Niemal
dokładnie o 14:00 GMT, wahadłowiec znajdował się w jonosferze na wysokości 62
km nad powierzchnią Ziemi. Poruszał się z prędkością 18,32 Ma, czyli 5,55 km/s
(potem skorygowano dane o prędkości na 17,42 Ma czyli 5,28 km/s). Załoga nie
miała żadnej łączności z kierownictwem misji, co jest zrozumiałe, bowiem
zjonizowane gazy atmosfery opływające wahadłowiec blokowały wszelkie fale
radiowe. Na Ziemi mieszkańcy Teksasu, Luizjany i Alabamy widzieli białą smugę
ciągnącą się za jaskrawym punkcikiem wahadłowca. Naraz rozdzielił się on na
kilka, potem na kilkanaście mniejszych punktów ciągnących za sobą białe smugi.
Do ludzi jeszcze nie docierało to, co działo się 60.000 metrów nad nimi. W
kilka minut później, na pola Teksasu i Luizjany spadają płomieniste szczątki
tego, co było promem kosmicznym – tworem ludzkiego umysłu i techniki...
Nie
mogło być żadnych złudzeń: kmdr William McCool (41 lat), płk Michael
Anderson (43 lata), płk Rick Husband (45 lat), kpt. Laurel
Clark (41 lat), kpt. David Brown (46 lat), inż. Kalpana Chawla (41 lat) i płk Ilan Ramon (48 lat)
nie przeżyli tej katastrofy. Nie mieli najmniejszych szans tego przeżyć. Możemy
sobie tylko wyobrazić, co czuli ich najbliżsi oczekujący na ich lądowanie na
Przylądku Kennedy’ego na Florydzie ...
W
Polsce była wtedy godzina 15:00. Nasze TV publiczne i komercyjne podały
informację o tragedii we wszystkich serwisach informacyjnych o 16:00. Później
wielokrotnie oglądaliśmy ostatnie chwile Columbii w programach
informacyjnych i publicystycznych. Przypominały się wydarzenia z 11 września
2001 roku. Ludzie otrząsali się z szoku. Zaczynały padać pierwsze pytania o
przyczyny i skutki tej katastrofy. Powołano trzy komisje śledcze: rządową, wojskową
i NASA.
Od razu
odrzucono możliwość sabotażu – promy kosmiczne są zbyt dobrze pilnowane, by
mógł się do nich zbliżyć niepowołany czy niepożądany, np. jakiś terrorysta.
Pozostały zatem przyczyny techniczne i zewnętrzne.
Zrazu
ktoś dopatrzył się, że w czasie startu wahadłowca od jednego z boosterów odpadł
kawałek izolacji i uderzył w lewe skrzydło promu kosmicznego. Na zdjęciach
zrobionych przez płk Ramona widać wyraźnie pęknięcie górnej płaszczyzny lewego
skrzydła, co – według ekspertów – mogło być przyczyną katastrofy. Właśnie –
mogło być, ale czy było na pewno? Problem polegał na tym, że czujniki
temperaturowe lewej burty odnotowały skokowy wzrost temperatury o 32oC
z niewyjaśnionej przyczyny jeszcze przed wejściem w atmosferę, a potem czujniki
zamilkły...
Katastrofa "Columbii" nad Teksasem.
NASA straciła kontakt z wahadłowcem około godziny 09:00 EST, kiedy znajdował się on na wysokości 207.000 ft/~69 km nad Ziemią i 16 minut lotu do Centrum Lotów Kosmicznych im. Kennedy'ego na Florydzie...
Oczywiście
dało to asumpt do wysunięcia przypuszczenia, że to Obcy – znaczy się Kosmici -
zaatakowali wahadłowiec. Rzeczywiście, już w dniu 2 lutego pojawiła się
informacja „Obcy statek międzygwiezdny zniszczył prom kosmiczny Columbia”
na stronie internetowej WEEKLY UNIVERSE. Autor – niejaki Der Voron -
sugerował, że to Rosjanie zestrzelili wahadłowiec przy użyciu promienia
laserowego o wielkiej energii, wyemitowanego z pokładu SSZ lub strategicznego
bombowca TU-160, który po przeleceniu przez granicę USA strzelił
z działa laserowego i uciekł. Ewentualnie mogły to być specjalne pociski
rakietowe. A wszystko dlatego, że Rosyjska Agencja Kosmiczna RosAviaCosmos
w 20 minut po katastrofie oświadczyła, że katastrofa miała charakter techniczny.
I na koniec swego wypracowania Der Voron napisał, że ewentualnie katastrofa mogła
być spowodowana przez uderzenie w czasie startu promu jego lewego skrzydła
przez kawałek izolacji, co spowodowało odpadnięcie płytek izolacyjnych od
poszycia kadłuba wahadłowca i w rezultacie tego podgrzanie znajdującego się tam
paliwa, co spowodowało w ostatecznym wyniku potężny wybuch. Alternatywą jest
atak Obcych.
To
nawet nie jest śmieszne...
Oczywiście
można by, na upartego, zestrzelić wahadłowiec przy pomocy pocisków ASAT,
ale musiałby je odpalić jakiś nosiciel – sztuczny satelita Ziemi – tzw.
„satelita-killer” czy samolot. W przypadku tej misji czegoś takiego nie
zauważono. Zresztą kto miałby to zrobić? Jedynym beneficjentem mógłby być Saddam
Husajn. Mógłby dokonać przy pomocy jakiegoś wariantu super-działa Wielki
Babilon o kalibrze 1.000 mm, miotającego na orbitę pociski hybrydowe,
które mogłyby działać tak, jak pociski ASAT – tj. po wejściu na
orbitę i zbliżeniu do celu odpalić silniki rakietowe i gonić cel po prostej
wyprzedzania lub krzywej pościgu.[2] Rzecz
jest całkowicie wykonalna, ale tylko teoretycznie – na razie – i wątpię, czy
Irakijczycy dysponowaliby środkami do stworzenia takiej kosmicznej broni
anty-satelitarnej. Poza tym odpalenie takiego wielkiego działa jest nie do ukrycia
przed argusowymi oczami spy-satów i stacji sejsmicznych, które
rejestrują o wiele słabsze wstrząsy w promieniu wielu setek kilometrów od
epicentrum. Inna rzecz, że zaginięcie nad Irakiem pięciu amerykańskich
satelitów wojskowych i łącznościowych daje do myślenia...
Bardziej
przemawia do mnie to, że prom kosmiczny w czasie wchodzenia w atmosferę zderzył
się z czymś, a mianowicie:
- Fragmentem „złomu kosmicznego”;
- Meteorem;
- Lodowym meteorem lub lodową mikro-kometą.
Oczywiście
– po różnych orbitach wokół Ziemi krąży aktualnie około miliona różnych
„kosmicznych śmieci”, z czego 9.000 o średnicy większej od średnicy piłki
tenisowej. Wszystkie one poruszają się z prędkościami zawierającymi się w
przedziale pomiędzy V(I) a V(II) – czyli pomiędzy
Pierwszą Prędkością Kosmiczną a Prędkością Ucieczki od Ziemi. Jest czymś
oczywistym, że prędzej czy później do takiego zderzenia dojść musi – to jest
matematyczny pewnik. Jeżeli tylko prawdopodobieństwo takiego wydarzenia jest
wyższe od zera. Promy kosmiczne były niejednokrotnie trafiane
mikrometeoroidami, które żłobiły miniaturowe kratery poimpaktowe w ich
pancerzach. W ten sposób w dniu 30.VI.1971 roku, skończyła się misja trzech
kosmonautów radzieckich: Gieorgija Dobrowolskiego, Wiktora Pacajewa i Władysława
Wołkowa na Sojuzie-11, którym uderzenie mikrometeoroidu
rozhermetyzowało kabinę, i wskutek czego udusili się oni z braku powietrza...
NB, nastąpiło to także w czasie wchodzenia Sojuza-11 w atmosferę
Ziemi! (Zainteresowanych odsyłam do książki Marka Jarosińskiego pt.
„Krzyk w Kosmosie”, Warszawa 1991.) Mógł to oczywiście być także jakiś
zabłąkany odłamek satelity czy rakiety nośnej.
W
przypadku wahadłowca Columbia także mogło dojść do zderzenia
z takim odłamkiem, który przy kosmicznych szybkościach obu ciał działa jak
wielkokalibrowy, ekspansywny pocisk. Jednego jestem absolutnie pewien, a
mianowicie tego, że na pokładzie promu musiało dojść do jakiegoś wybuchu. Widać
to było doskonale na filmie zrobionym przez jakiegoś amatora w Teksasie, na
którym widać było najpierw jasną smugę zostawianą przez wahadłowiec, która w pewnym
momencie nieznacznie, ale wyraźnie się pogrubia, a potem rozdziela na kilka
mniejszych smug. To właśnie w tym momencie dochodzi do dezintegracji
wahadłowca. Na zdjęciach wykonanych z któregoś z amerykańskich satelitów zwiadowczych
widać wyraźnie jakiś obiekt odpadający od Columbii. To nie był
żaden latający spodek, ale najprawdopodobniej meteor czy „kosmozłom”, który
uderzył prom w burtę i zrykoszetował – co sfotografował ten spy-sat.
Mogła
to być także lodowa kula z Kosmosu – niewielki fragment lodowej komety, jakich
20-30 codziennie bombarduje Ziemię.[3]
Zagrożenie z ich strony jest realne, jak to usiłowałem udowodnić w moich
artykułach z roku 2000 – jeden z nich zaprezentowano na łamach „Nieznanego
Świata”. Ostrzegałem w nim o niebezpieczeństwie czyhającym przede wszystkim na
wysoko latające, transoceaniczne stratolinery i wahadłowce kosmiczne. Uderzenie
lecącej z kosmiczną prędkością, kilkukilogramowej kuli lodowej wystarczy, by
zmienić geometrię (a co za tym idzie i profile aerodynamiczne) samolotu czy
statku kosmicznego i doprowadzić do katastrofy – quod erat demonstrandum...
Lodowe
kule spadały także i w tym roku: 27 stycznia lodowa kula spadła gdzieś w
Georgii, zaś inna dzień wcześniej zbombardowała dom w Hanowerze, w Niemczech.
Dlatego też nie zdziwiłbym się zbytnio, gdyby okazało się, że przyczyną zguby
załogi wysłużonego wahadłowca była kolizja z takim lodowym pociskiem...
Podzielam
opinię Rosjan z Rosyjskiej Agencji Kosmicznej, że była to katastrofa stricte
technologiczna i w jako takiej n i
e m a
w niej miejsca dla krwiożerczych Irakijczykow, czy tym bardziej na
ludożerczych Kosmitów... – chociaż założę się z każdym o wszystko, że
katastrofa ta była obserwowana przez UFO, jak każda inna ziemska misja
kosmiczna - ale to już zupełnie inna historia.
I
jeszcze jedno – 28 stycznia w lawinie spod Buli pod Rysami straciło życie
kilkoro młodych licealistów z Tychów. Było ich siedmioro, tak jak załogantów z Columbii.
Zastanawiam się, czy ich śmierć nie była zwiastunem tragedii, która rozegrała
się 1 lutego nad Teksasem? Modliliśmy się za dusze tych, którzy zginęli pod
zwałami śniegu w Tatrach i tych, którzy spłonęli pod teksaskim niebem. I tylko
ludzi żal...
*
Słowa te napisałem po katastrofie
wahadłowca Columbia w 2003 roku i jak dotąd wciąż nic nie straciły na swej
aktualności, mimo tego, że sprawę tej katastrofy wyjaśniono.
Lodowe meteoryty wciąż spadają z nieba i
jak dotąd nie wyjaśniono ich prawdziwej natury. Być może są one odpowiedzialne
także za niektóre tajemnicze katastrofy lotnicze – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2012/12/sprawa-nr-021x-katastrofy-lotnicze.html
na tym blogu. Dlatego też chciałbym powierzyć tą
sprawę naszym kolegom-meteorytologom, którzy są najbardziej powołanymi ludźmi
do rozwiązania tej zagadki.
Myślę, że warto jest się tym zająć, bowiem
poza oczywistymi korzyściami, jakimi są bez wątpienia rozwiązanie zagadek kilku
katastrof lotniczych, znalezienie takich lodowych meteorytów rzuciłoby kolejny
snop światła na historię Układu Słonecznego, bez konieczności udawania się w
kosmos, co w polskich warunkach totalnego braku pieniędzy na elementarne
badania naukowe, byłoby gratką nie lada…!
Ilustracje: AP
[1] W roku 2016 dokonali oni
prób z balistycznymi pociskami międzykontynentalnymi.
[2] Wojny w Zatoce dowiodły
tego, że działa te – podobnie jak broń chemiczna – były tylko propagandowym
wymysłem CIA mającym na celu usprawiedliwienie napaści na Irak i rozprawy z
jego liderami.
[3] Obiekty tanie nazywa się
megakriometeoroidami czy megakriometeorytami.