Opowiemy o niesamowitej
katastrofie w Andach, rozbitkowie przetrwali
w wysokich Andach -3600 m n.p.m., przez 57 dni niestety żywiąc się innymi ofiarami.
Mój kalendarz - 45 lat temu -13 października
1972 roku w Chile uległ katastrofie Fairchild Hiller - FH-227 D
Urugwajskich Sił Powietrznych. Samolot ten wystartował z Montevideo w
Urugwaju wioząc drużynę rugbistów Old
Christians z rodzinami na mecz do Santiago.
Samolot po drodze zmuszony był
lądować w Mendozie i czekać na poprawę pogody. Później w bardzo złej pogodzie
usiłować przedostać się przez Andy. Pilot popełnił błąd - za wcześniej skręcił
na północ i poleciał w wysokie Andy.
Wpadł w turbulencje Zanurzony w chmurach
rozbił się o jedno z wzniesień koło długo nieczynnego wulkanu Tinguirrica, 4280
m n.p.m., na granicy Chile z Argentyną, 8 km od wulkanu. Tracąc oba skrzydła
zsunął się na terytorium Argentyny około 120 km od Santiago na wysokości około
3600 m n.p.m.
Spośród 45 osób na pokładzie,
12 nie przeżyło katastrofy, kolejnych 5 zmarło pierwszej nocy lub następnego
dnia z powodu odniesionych obrażeń. Ósmego dnia zmarła jeszcze jedna osoba. Z
pozostałych 27 pasażerów część miała lżejsze rany, w tym złamania powstałe na
skutek rozbicia się samolotu.
Niewielkie zapasy żywności,
jakie posiadali to między innymi kilka tabliczek czekolady i kilka butelek
wina. Mimo że rozdzielano je w bardzo małych racjach, wystarczyły na krótko.
Aby uzyskać wodę, roztapiano śnieg, ustawiając do słońca metalowe elementy
siedzeń, z których woda spływała do pustych butelek. W miejscu katastrofy nie
było żadnych roślin ani zwierząt. Próbowali jeść paski skóry oderwane z walizek. W
tej sytuacji grupa pasażerów podjęła zbiorową decyzję, że aby przeżyć,
muszą jeść ciała zmarłych towarzyszy.
Rozbitkowie nie mieli żadnego
wyposażenia, niezbędnego do przebywania wysoko w górach, takiego jak ciepła
odzież czy gogle, mogące zapobiec ślepocie śnieżnej. Nie mieli również leków, opatrunków
ani żywności…
Rankiem 28 października
samolot został przysypany przez lawinę. Spośród 27 osób śpiących w kadłubie, 8
zginęło na miejscu. Pozostali przez trzy dni nie mogli opuścić kadłuba ze
względu na grubą warstwę zalegającego na nim śniegu. Jednemu z rozbitków, Nando Parrado, udało się w końcu wybić
dziurę w dachu kadłuba za pomocą metalowego pręta. Kolejne trzy ofiary zmarły w
listopadzie i grudniu...
Po wielu dniach 12 grudnia gdy nadeszło lato dwójka z uczestników katastrofy Nando Parrado
i Roberto Canessy zdecydowała się na
wspinaczkę i dotarła do siedzib ludzkich. Po wielu dniach wędrówki po zaśnieżonych szczytach spotkali chłopa w
dolinie, który nazywał się Sergio Catalani z pobliskiej wioski Los Maitenes, niestety
po drugiej stronie rzeki, który rzucił im na sznurku papier, ołówek,
chleb i ser, potem zawiadomił żołnierzy.
22 grudnia wyruszyła pomoc z
Santiago. W sumie tą hekatombę przeżyło 16 uczestników przebywając w Andach 57
dni. Na miejscu katastrofy jest zbiorowa mogiła poległych.
Opracował - St. Bednarz