Oleg Arsienow
Jedno ze szczeniąt po
radzieckim kosmicznym psie Striełce
– Puszinka – było podarowane córce
prezydenta Kennedy’ego. Potem Puszinka
rodziła szczeniaki, które JFK nazwał pupnikami
– od angielskiego słowa pup, puppy
(szczeniak) i sputnik.
Prezydenta USA Johna Fitzgeralda Kennedy’ego
niepokoiło to, że UFO pojawiły się na niebie nad Związkiem Radzieckim. Wszak
Sowiety mogły nieprawidłowo zinterpretować to wydarzenie jako amerykańską
agresję sądząc, że to jakaś nowa technologia wojenna Stanów.
Sądzę, że jest to jedna z przyczyn, dlaczego Kennedy
chciał uzyskać taką informację i wyciągnąć ją spod kontroli NASA. Otrzymawszy
zaś ją mógłby powiedzieć Sowietom: Zobaczcie,
że to nie my, nie my to zrobiliśmy, to nie jest nasza prowokacja.
William Lester –
„Triumf wolności: John Kennedy i
«nowe granice»”
Tajne
listy
John Fitzgerald Kennedy zginął
od kul pojedynczego maniaka Lee Harvey’a
Oswalda w dniu 22.XI.1963 roku w
Dallas (TX).
[Tak właśnie
przyjęto i na tym sprawę skończono, ale wątpliwości zostały. Niektórzy badacze
tej ponurej sprawy twierdzą, że zamachowców było dwóch, trzech czy nawet
czterech, zważywszy zeznania naocznych świadków zamachu. Osobiście uważam, że
mogły się w jednym miejscu i czasie zbiec dwa a nawet trzy – niezależne od
siebie – zamachy na osobę prezydenta USA – będące rezultatami różnych spisków –
zob. Blue Book Kennedy.docx -
uwaga tłum.]
Do dziś dnia 2/3 Amerykanów nie
wierzy oficjalnej wersji i dopatruje się w tym jakiegoś spisku. Sam tylko
krótki przegląd wszystkich hipotez związanych ze śmiercią Kennedy’ego albo w
skrócie JFK zająłby gruby foliał. A nie tak dawno, do śledztwa w sprawie
najbardziej głośnego zabójstwa XX wieku doszła książka Williama Lestera pt. „A
Celebrafion of Freedom: JFK and the New Frontier”
Pisarz twierdzi, że CIA na
podstawie Freedom of Information Act
– Ustawy o swobodzie informacji, FOIA – przedstawiło mu pewne dokumenty, wśród
których były listy Kennedy’ego do dyrektora CIA i kierownictwa NASA. W nich
prezydent niedługo przed tragedia w Dallas żądał przedstawienia mu wszystkie
sekretne dokumenty o paranormalnych
pojawieniach się UFO.
[Zob. „Daily Mail” – “Was JFK Killed
Because of His Interrest in Aliens? Secret Memo Shows President Demanded UFO
Files 10 Days Before Death” - http://www.dailymail.co.uk/news/article-1378284/Secret-memo-shows-JFK-demanded-UFO-files-10-days-assassination.html - uwaga tłum.]
Książka Lestera po raz kolejny
podgrzała pasje konspirologów wokół znanej „wpółspalonej notatki”. Ten dokument
z opalonymi brzegami pojawił się w 1999 roku u amerykańskiego ufologa Tima Coopera. Tim jakoby dostał go od
anonimowego pracownika CIA, który uratował tą notatkę przed spaleniem, kiedy w
1974 roku palono dokumenty, którym skończył się termin przechowywania.
W „wpółspalonej notatce”
jakoby dyrektor CIA informuje nieznanego adresata:
Jak Pan widzi, Włócznik
zaczął zasięgać informacji o naszej działalności, do czego nie możemy dopuścić.
Proszę przedstawić Pański pogląd na ten temat nie później niż w październiku.
Pańskie działania w obrębie tego tematu są bardzo ważne dla ochrony grupy.
Cooper uważa, że sprawa
dotyczy właśnie Kennedy’ego, który zaczął właśnie zadawać „niewygodne” pytania.
I to właśnie stało się przyczyną jego śmierci. Śledztwo Coopera przejął jego
kolega Robert Wood. Przeprowadził on
niezależną grafologiczną ekspertyzę papieru i czcionek „wpółspalonej notatki”.
Według tego konspirologa: autentyczność
notatki nie podlega wątpliwości.
Mitologia
Coopera
Lester, Cooper i Wood w swych
dociekaniach powołują się na jeszcze jednego Coopera – Miltona Williama Coopera. Ten „morski zwiadowca” stał się ufologiem
po tym jak ujrzał on startujący z głębin oceanu Latający Talerz, który swymi
rozmiarami przekraczał rozmiary lotniskowca typu Midway. Potem on dostał
się do Wietnamu, gdzie zaobserwował wielką
ilość UFO. Milton także twierdził, że w Oddziale Rozpoznania Sztabu Floty
Pacyfiku niejednokrotnie spotykał się z
meldunkami o aktywności UFO.
Tenże sam „morski zwiadowca”
twierdził, że dzięki pomocy swoich byłych kolegów poznał wszystkie detale
zabójstwa Kennedy’ego zorganizowanego przez CIA, piąty wydział FBI (Biuro Szefa
Oficerów Informacyjnych - OCIO) i wywiad US Navy (Office Navy Intelligence -
ONI).
Okazuje się, że śmiertelną
kulę w głowę prezydenta wystrzelił agent
pod przykryciem CIA – kierowcą Williamem
Greerem, który strzelał z jakiegoś elekroimpulsowego
pistoletu zatrutymi pociskami ekspansywnymi lub dum-dum.
Według słów ufologa-zwiadowcy,
Kennedy dowiedział się o istnieniu ultra sekretnych projektów Red Light
i Dreamland,
które były składowymi globalnego programu Majestic. Ich celem było zbudowanie
Latających Spodków z przechwyconych UFO w głęboko zakonspirowanej bazie
lotniczej Area 51.
Dzisiaj podobne legendy
miejskie odrzuca większość ufologów, jednakże coś było w mitologii emerytowanego
„zwiadowcy”, co przyciągnęło uwagę amerykańskich służb specjalnych.
Bush,
nafta… i narkotyki
Mówiąc o mrocznym pochodzeniu
Małych Zielonych Ludzików (LGM) z okolic amerykańskiej Mekki ufologów – Roswell
i Area 51 – Milton Cooper naraz robi zadziwiający wywód. Okazuje się, że
Kennedy nie tylko wiedział o kontaktach z Obcymi vel Kosmitami alias
Przybyszami z Kosmosu vulgo
Ufiastymi, ale także o gigantycznej korupcji z udziałem… George’a Busha Sn.!
Tak pisze były zwiadowca:
W papierach, które
przeczytałem specjalnie podkreśla się, że kiedy George Bush Sn. był szefem
naftowej kompanii Zapata Oil Corp., to on właśnie – wraz z CIA – zorganizował
pierwszy wielki run na narkotyki w USA pochodzących z Południowej i Środkowej
Ameryki. Narkotyki szmuglowano w kadłubach statków rybackich na platformy
należące do Zapata Oil, a stamtąd na brzeg.
Jeżeli to było prawdą, i
prezydent miałby o tym opowiedzieć Kongresowi i narodowi, to ukazuje się teraz
dokładnie przyczyna jego zabójstwa.
Tak więc zupełnie inaczej
brzmi druga, także dobrze znana fraza Kennedy’ego, kiedy to na jednej z
konferencji prasowych roześmiał się na widok jakiegoś dziennikarskiego zdjęcia
UFO, a potem nieoczekiwanie powiedział: Chciałbym
opowiedzieć narodowi o sytuacji z UFO, ale mam skrępowane ręce.
Ogólnie rzecz biorąc „narko-transfer
Busha” pozwala spojrzeć inaczej na mitologię Miltona Coopera. Tak więc, znany
ufolog Robert Collins wprost
twierdzi, że kalejdoskop legend miejskich byłego zwiadowcy specjalnie
sprowokował konspirologów i odciągnął ich
od czegoś naprawdę ważnego. Np. te właśnie projekty misji Majestic
mogły skrywać rozgałęzione schematy korupcji i wyprowadzania środków
państwowych na projekty obserwowania i badania UFO. I Cooper doskonale spełnił
swoją rolę. Świadczy o tym obszerna seria publikacji w międzynarodowym „UFO
Journal” pod redakcją znanego konspirologa Dana
Aykroyda. Swe artykuły on poświęcił „byłemu zwiadowcy” w rubryce „Niewiarygodni fantaści” i nigdzie ani słowem nie wspomniał o
korupcyjnej wersji śmierci Kennedy’ego.
Tragiczny
koniec „legendy przykrycia”
Ostatnie lata Milton Cooper przeżył
pod naciskiem jakichś męczących strachów. Według słów kolegów-ufologów, „były
zwiadowca” najmniej obawiał się tajemniczych LGM czy jeszcze bardziej
tajemniczych Ludzi w Czerni - MiB. Największy strach wywoływali u niego jacyś
„agenci rządowi”. Ukrywszy się na swym rancho w Arizonie zalewał swój strach
hektolitrami whisky i nawet zamierzał stworzyć oddział samoobrony przeciwko… tajnemu rządowi USA. Pewnego razu jego
dom otoczyła policja pod pretekstem, że jego właściciel groził bronią
miejscowym mieszkańcom i „były zwiadowca” zginął w strzelaninie.
Amerykańskie media, jak na
komendę, od razu uznały „byłego zwiadowcę” za maniaka i zaawansowanego
alkoholika, który stracił zdrowy rozsądek na podstawie „talerzomanii”. Jednakże
byli i tacy, którzy pamiętali o jego dochodzeniu
antykorupcyjnym i zaprotestowali przeciwko zniesławianiu Coopera.
Pośród ludzi domagających się
rehabilitacji Coopera był znany pisarz i ufolog Robert (Bob) Frissell i prof. Lawrence
Merrick. Ten ostatni w książce „Killing Messenger: the Death of JFK”
wspomina zagadkową frazę wypowiedzianą na spotkaniu ze studentami University of
Columbia na 10 dni przed śmiercią:
- Urząd prezydenta
wykorzystano dla tego, by zorganizować spisek przeciwko narodowi
amerykańskiemu. Zanim ustąpię z tego urzędu, powinienem poinformować obywateli
o ich sytuacji.
Przyznanie
Dwighta Eisenhowera
Prof. Merrick pisze, że
Kennedy zainteresował się „fenomenem UFO”
po spotkaniu ze swym poprzednikiem – Dwightem D. „Ike” Eisenhowerem. Z byłym prezydentem poradził mu się
spotkać jego wiceprezydent Lyndon Blair
Johnson, który bardzo interesował się postępami sygnowanego przez USAF
Projektu Blue Book.
Co takiego mógł wiedzieć o UFO
Dwight Eisenhower i kogo zamierzał zdemaskować Kennedy?
Popularny amerykański kryptolog
Timothy Good, który w momencie był także konsultantem rządowym uważa, że
Johnson w swym czasie rozgrywał wielokierunkową polityczna kombinację. Spotkałszy
się z Eisenhowerem przekonał ex-prezydenta, by ten dał Kennedy’emu jakąś
informację, która by spowodowała to, że zapomniałby o ostrożności i zwrócił się
bezpośrednio do dyrektora CIA. No, ale czy ten „wrzut danych” dotyczył UFO?
Kongresmen ze stanu New
Hampshire - Henry McElroy na niedawnej konferencji prasowej komentując książkę
prof. Merricka zauważył, że Eisenhower zawsze
kategorycznie odrzucał istnienie Kosmitów. Szeroko są znane jego słowa,
wypowiedziane w dniu 15.XII.1954 roku do
dziennikarzy: Latające talerze istnieją
jedynie w wyobraźni naocznych świadków. W tym czasie McElroy twierdził,
że dotarł do świadectw na temat wizyty Kennedy’ego w Holloman AFB (NM).
Prezydent był bardzo zdenerwowany tą wizytą i przez cały czas powtarzał: Jakże skandalicznie drogie rekwizyty!
Kongresmen uważa, że
Kennedy’emu zademonstrowano „informacyjne przykrycie” kosmicznego programu Apollo
w postaci paru makiet UFO zbudowanych wedle zeznań różnych świadków naocznych.
Być może właśnie o tej aferze kierownictwa Pentagonu i CIA zamierzał powiedzieć
mu 34 prezydent USA?
[A może
Kennedy po prostu zobaczył, że całe to szumne-dumne lądowanie na Księżycu będzie szopką na użytek gawiedzi na całym świecie sfilmowaną gdzieś w tajnych halach
w Holloman AFB przez specjalistów z Hollywood? Szefowie Pentagonu i CIA z
obawy, że prezydent „puści farbę” po prostu zamknęli mu usta na wieki wieków?
Można sobie wyobrazić skandal, jaki by wybuchł, gdyby okazało się, że
największy amerykański sukces jest zwyczajnym mega-oszustwem…? Jego
konsekwencje byłyby niewyobrażalne! – uwaga tłum.]
Dzisiaj niemal wszystkie mniej
czy bardziej wiarygodne obserwacje UFO nauka w żaden sposób nie wiąże z
cywilizacjami z innych planet i objaśnia m.in. zjawiskami naturalnymi w
atmosferze Ziemi. ale ta sama nauka nie odrzuca możliwości istnienia
pozaziemskiego Rozumu. Przecież kilka procent ze znanych obserwacji UFO wciąż
czeka na swe naukowe wyjaśnienie.
Komentarz z KKK
Już na
studiach otwarcie naprowadza się studentów na wartościowe poznawczo fakty i
otwarte horyzonty wnioskowania, samodzielnego wnioskowania. Przedstawia się
fakty, wręcza artykuły, omawia temat pod kątem historycznym, wnikając także w
temat zwierzchnictwa i nad-zwierzchnictwa, tudzież braku zwierzchników,
poszczególnych szczebli dowodzenia i sprawowania władzy. Np. CIA jest
organizacją całkowicie niezwiązaną odpowiedzialnością przed prezydentem,
generalnie przed nikim. Bardzo mocno podejrzewa się ją właśnie o
(współ)przygotowania do tego zamachu/zamachów, także z racji walki pomiędzy
urzędem prezydenta a CIA o prawo do decyzji ostatecznych oraz zatwierdzania
akcji krajowych i za granicą.
Ktokolwiek
słyszał o magic bullet, rykoszetach o
asfalt/chodnik, wielości kątów, i o tym, jak zeznawali świadkowie (wiele
wystrzałów, dziwni ludzie czmychający z walizkami, niekompetentni
funkcjonariusze głusi na uwagi świadków i zagradzający wręcz drogę do prawie że
obywatelskiego ujęcia ów jegomości [tylko domniemanego, gdyż to od policjanta
oczekiwano podjęcia działań, a ten przytrzymywał świadka i groził
oskarżeniem]), niekompetencji służb wobec wyboru trasy, zlekceważenia raportu
Busha Juniora (sic!) o potencjalnym zamachu na JFK będącego w przygotowaniu, o
niewygodzie JFK dla watażków z Ameryki Południowej i południa Am. Północnej,
którym bardzo on przeszkadzał, itd.... ten wie, że łyknięcie wersji oficjalnej
jest auto-trepanacją czaszki połączoną z całkowitą lobotomią.
Znam osobę,
która z przejęciem ogląda nieprzyjemne wiadomości w faktach i innych bujdach na
resorach, a która, mimo jej uzasadnień o tym, jak się jej to w życiu przydaje,
nie potrafi wyjść nawet na płaszczyźnie abstrakcji do teoretycznego wniosku, że
coś tu nie gra, ergo - telewizja może się mylić, ale nie kłamie. WTC? - było
tak, jak to opisali w wiadomościach; JFK? - no przecież jedna kula go zabiła, a
potem ktoś zabił zamachowca (oj, słabą mają te Jankesy ochronę, oj słabą), bo
to było sprawiedliwe (według raportu po inwigilacji, np. zdjęcia ze strzelbą,
które zresztą też poddano w wątpliwość jako fotomontaż, podobnie jego romanse z
bronią palną), itp. W tej osobie, jak i w ogóle u niektórych osób, widzę
jaskrawy dowód na to, iż telewizja wprawia widza w stan hipnogogiczny, w którym
indukcja schematów, reakcji i sposobu myślenia zachodzi prawie na zasadzie
akwizycji, czyli bez filtracji sceptycznego bądź analitycznego umysłu. Dodajmy
do tego osobiste tendencje i warunkowanie, i mamy tysiące zdań na jeden temat,
które tak zdryfowały od prostych faktów, że są odpychające dla niezapoznanych z
tematem - lepiej zatem skupić się na faktach, bo w telewizji się nie kłamie.
Osoba ta, poddana krzyżowemu ogniowi pytań, zawsze odpowiada jedno - a skąd ty
wiesz, że sam coś wiesz i że to jest prawda? W tym momencie wypowiada jedyną
mądrą rzecz i ma całkowitą rację - nigdy nie będziemy wiedzieć na pewno,
ponieważ nie uczestniczyliśmy w tym na odpowiednim szczeblu. Zaraz potem wraca
do siebie i czyni kolejny błąd - nie stosuje swojego wniosku wobec siebie
samej. Koniec dyskusji, jakże bowiem do czegoś merytorycznego dojść w
atmosferze dysputy o wierze w pisane lub mówione. Czyż to nie jest
auto-dezinformacja? Znakomitych mają socjotechników za wielką kałużą, tak
wielkich, jak małymi nas czynią, bowiem co daje wiedza 2/3 Amerykanów?
Technicznie rzecz biorąc - nic. Jedynie ustawę o dostępie do dokumentów, które
można zaczernić. Tyle rządzący w cieniu mogą, ile sami wezmą, a biorą ile mogą.
W świetle
otwartych drzwi, wszelkich drzwi dotyczących tematu JFK, nie ma cienia
wątpliwości, że to gigantyczna afera, której pogorzelisko nadal kopci i
smrodzi. Być może ma to także związek z tak zwanymi economic hitman-ami, którzy
także istnieją w ramach działań CIA. Biznes nie zna sentymentów.
Same stopnie
powyżej Secret, np. Need-To-Know i wyższe, to już jasny znak, że do niedawna
najpotężniejsze mocarstwo na świecie (militarnie jednak nadal) jest rządzone,
zawiadywane z oddalenia, a politycy są jedynie marionetkami lub ludźmi, których
nie można uznać za niezastąpionych. Uważam, że w tym kraju są wręcz dwa światy,
nie tylko dwa rządy. One współegzystują, czerpią od siebie nawzajem, i są na
widoku dla siebie nawzajem, jednak jeden jest nam znany (dla prostego
człowieka), drugi zaś to ten za płotami pod napięciem i częstującymi ludzi
dziwnymi panami w okularach. Ludzie w USA mają nie tylko respekt wobec władzy -
oni często się jej boją, bo wiedzą, że (prawie) niczego wobec niej nie znaczą. Ordnung muss sein, dann... alles klar.
Co do
oszustwa na szarym globie uważam, że na dwoje babka wróżyła, i pewnie z dwóch
rąk. Przecież jakoś mała armada luster laserowych musiała tam zostać
zainstalowana, ślady pozostawione (rozprawiam tu gwoli późniejszej afirmacji lub
dezawuacji), ale jak i ile razy dokonano lądowania na Łysym, to już inny temat.
A temat Łysego trzeba obejmować zawsze jak najszerzej, i dopiero po tym do
szczegółów przechodzić, inaczej zawędrujemy na samego Marsa tip-toczkami, i w ferworze tej plątaniny
łamiącej nogi nie połapiemy się w tym, co wokół nas, a co minęliśmy.
Ostatecznie
- sama nauka lubi marzyć o rozumie poza Ziemią, ale zupełnie abstrahuje od
rzekomych doniesień od rzekomych zdarzeń - toż to dopiero hipokryzja: Marzymy
po swojemu, a jeśli rzeczywistość nie pokazuje naszej wersji, to albo to
nieprawda, albo będziemy dalej patrzeć w naszym kierunku, choćby i do końca
świata, ponieważ tylko nasze marzenie jest racjonalne.
Całkiem
przypadkiem na coś właśnie natrafiłem, w dodatku poszukując sam nie wiem czego
- takie przebieżki po sieci bywają odkrywcze, i, nomen omen, JFK oraz Orwell
przypadają mi do gustu najbardziej.
Dziwne, że
tyle się wypowiadam, a można wszystko wytłumaczyć zwyczajnie cytując światłych:
v All truths are easy to understand once
they are discovered; the point is to discover them. - Galileo
v There are only two mistake one can make
along the road to truth: not going all the way, and not starting. - Buddha
v The truth is incontrovertible; malice
may attack it, ignorance may deride it, but in the end, there it is. - Winston
Churchill
v In a time of universal deceit, telling
the truth is a revolutionary act. - George Orwell
v Truth is by nature self-evident. As soon
as you remove the cobwebs of ignorance that surround it, it shines clear. -
Gandhi
v The great enemy of the truth is very
often not the lie, deliberate, contrived and dishonest, but the myth,
persistent, persuasive and unrealistic. - JFK
v People can't change the truth, but the
truth can change people. - Unknown
v The Way of Truth is the Pathway to the
Eternal Godhead. - Jesus Christ
v You will know the truth, and the truth
will make you free. - Jesus Christ
v It takes two to speak truth -- one to
speak, another to hear. - Henry David Thoreau
Thoreau miał
niezwykle wiele mądrych myśli, choć i parę głupich, a nawet prac magisterskich
o nim niepodobna przebrnąć - zaręczam - jednak dawkując sobie jego
spostrzeżenia zrozumiałem, iż ma rację z powodu wyjątkowej mądrości swego bytu
(co po pierwsze), a po drugie, że nie można być takim mądrym naraz - antologia
jego wypowiedzi przytłacza i znieczula na wyjątkowość poszczególnych
konstatacji, ale w odpowiednich dawkach jest czymś wręcz wybitnym. Odebrałem to
jako sugestię wobec ostatniej krytyki, i suplementując się powyższym wnioskiem,
być może spowoduję mniej równie antypatycznych reakcji wobec tego, co piszę (a
ileż razy naiwnie piszę wszystko!). Thoreau wydeptał jedynie wąską ścieżkę, jak
nad swój staw, dla jednego człowieka, lecz myślał o wielu - tak i wielu zatem
poszerzyło jego ścieżkę, że przewodnicy po terenie jego samotni nad Walden uczą
zaskoczonych szerokością traktu, iż kiedyś był on dla jednego, na stopę w
szerokości. Jednak nie tak wielu podążyło ścieżką tego, co mówił, a jego głos
był mocny dopiero po śmierci, i tylko dzięki przyjaciołom, i przyjaciołom
przyjaciół. Jak łatwo jest zatracić mądrość w tym świecie! (Smok Ogniotrwały)
Co do
rzekomego lądowania na Księżycu, to nie wyobrażam sobie fałszerstwa z całkiem
przyziemnego powodu, a mianowicie: WSZYSTKIE amerykańskie loty orbitalne,
międzyplanetarne i księżycowe były dokładnie monitorowane w Związku Radzieckim
i nie wyobrażam sobie, że gdyby doszło do czegoś takiego, to propaganda
radziecka nie skorzystałaby z takiej gratki, by nie wytknąć Amerykanom kłamstwa
i oszustwa??? Tymczasem czegoś takiego nie było, ergo Amerykanie na księżycu wylądowali… (Daniel Laskowski)
Ostatnimi czasy w Polsce pojawiła się książka o wydarzeniach z Emilcina. Autor stawia tezę, że była to sprytnie zorganizowana i przemyślana akcja służb specjalnych. Po lekturze Z. Blani-Bolnara można popaść w depresję, ponieważ tłumaczenia autora, które można znaleźć w sieci brzmią ciekawie. Po wtóre uważam prywatnie i osobiście, że całe te Roswell to wielka lipa, więc nie dziwię się, że teraz pojawia się opinia zgoła odmienna od oficjalnej. Ale żeby być dobrze zrozumianym, informuję od razu, że nie neguję istnienia kosmitów, jako takich. Po prostu doszło do ohydnej i wrednej manipulacji.
Zobaczmy, dziwnym zbiegiem okoliczności po II Wojnie światowej, w 1947 r. prasa informuje, że pilot widział dziwne obiekty na niebie, które nazwał latającymi talerzami. Dalej ta opowieść praktycznie zaczyna żyć własnym życiem. Pojawiają się jej hybrydy. Moim zdaniem do niewoli aliantów dostali się niemieccy specjaliści, później na zasadzie współpracy za wolność przewieziono ich do USA. Tam kontynuowali swoje badania w strefie 51. Ściśle tajnej bazie, gdzie testuje się nowoczesne konstrukcje, a potem wdraża. Okoliczna ludność musiała jednak coś widzieć, więc rozpuszczono plotkę o UFO, a ściślej o latających talerzach, jak mniemam z istotami z kosmosu na pokładach. Co ciekawe istniały plany zbudowania takich pojazdów przez nazistów. Czy istniały prototypy? Być może. Możliwe, że przejęli je Rosjanie. A Amerykanie zdobyli naukowców.
Podobnie niedorzeczne historie opowiada się o tajnych bazach pod ziemią, gdzie mieszkają obcy itd. Zaczęto je budować prawie w tym samym czasie, gdy w różnych częściach świata powstawały, jak grzyby po deszczu silosy z bronią atomową. Oczywiście na wypadek konfliktu nuklearnego. W Stanach trzeba mieć ugruntowaną pozycję, aby dostać w nich miejsce. Strach przed wojną był uzasadniony. I dzisiaj nikt nie rezygnuje z tej możliwości ucieczki przed promieniowaniem radioaktywnym.
Co do W. Coopera, o którym mowa w tekście, w sieci zamieszczone są jego filmy, wywiady itp. Faktycznie, twierdził, że coś widział. Obiekt był bardzo duży. Od tamtego czasu jego życie zmieniło się. Ponoć całe oszczędności wydał na promocję swojej książki. Mocno angażował się w sprawy spiskowe i UFO. A przypłacił to życiem, jak wielu uważa, ponieważ został zamordowany. Zastrzelił go jakiś weteran wojenny, podobno chory psychicznie. A może po prostu za dużo mówił…? Twierdził również, że JFK zabił człowiek z ochrony. Dokładnie kierowca. Na filmie, który pokazuje (poszukaj w sieci), kierowca odwraca się przez ramię i oddaje strzał do prezydenta z normalnej broni. Film ten, chociaż słabej jakości zrobił na mnie wrażenie, i na poważnie zainteresowałem się tą nietuzinkową postacią. Muszę stwierdzić, że W. Cooper był człowiekiem odważnym i amerykańskim patriotą. Tyle mogę szczerze powiedzieć po obejrzeniu materiałów. Ich weryfikacja to osobny temat. Ale być może naraził się innym? Trudno powiedzieć za co, bo przekrój zainteresowań miał szeroki. W pewnym radio prowadził audycję. Zaczynała się zwykle od przeraźliwego wycia syreny alarmowej. A więc dosadnie i wymownie. (M.S.)
Ostatnimi czasy w Polsce pojawiła się książka o wydarzeniach z Emilcina. Autor stawia tezę, że była to sprytnie zorganizowana i przemyślana akcja służb specjalnych. Po lekturze Z. Blani-Bolnara można popaść w depresję, ponieważ tłumaczenia autora, które można znaleźć w sieci brzmią ciekawie. Po wtóre uważam prywatnie i osobiście, że całe te Roswell to wielka lipa, więc nie dziwię się, że teraz pojawia się opinia zgoła odmienna od oficjalnej. Ale żeby być dobrze zrozumianym, informuję od razu, że nie neguję istnienia kosmitów, jako takich. Po prostu doszło do ohydnej i wrednej manipulacji.
Zobaczmy, dziwnym zbiegiem okoliczności po II Wojnie światowej, w 1947 r. prasa informuje, że pilot widział dziwne obiekty na niebie, które nazwał latającymi talerzami. Dalej ta opowieść praktycznie zaczyna żyć własnym życiem. Pojawiają się jej hybrydy. Moim zdaniem do niewoli aliantów dostali się niemieccy specjaliści, później na zasadzie współpracy za wolność przewieziono ich do USA. Tam kontynuowali swoje badania w strefie 51. Ściśle tajnej bazie, gdzie testuje się nowoczesne konstrukcje, a potem wdraża. Okoliczna ludność musiała jednak coś widzieć, więc rozpuszczono plotkę o UFO, a ściślej o latających talerzach, jak mniemam z istotami z kosmosu na pokładach. Co ciekawe istniały plany zbudowania takich pojazdów przez nazistów. Czy istniały prototypy? Być może. Możliwe, że przejęli je Rosjanie. A Amerykanie zdobyli naukowców.
Podobnie niedorzeczne historie opowiada się o tajnych bazach pod ziemią, gdzie mieszkają obcy itd. Zaczęto je budować prawie w tym samym czasie, gdy w różnych częściach świata powstawały, jak grzyby po deszczu silosy z bronią atomową. Oczywiście na wypadek konfliktu nuklearnego. W Stanach trzeba mieć ugruntowaną pozycję, aby dostać w nich miejsce. Strach przed wojną był uzasadniony. I dzisiaj nikt nie rezygnuje z tej możliwości ucieczki przed promieniowaniem radioaktywnym.
Co do W. Coopera, o którym mowa w tekście, w sieci zamieszczone są jego filmy, wywiady itp. Faktycznie, twierdził, że coś widział. Obiekt był bardzo duży. Od tamtego czasu jego życie zmieniło się. Ponoć całe oszczędności wydał na promocję swojej książki. Mocno angażował się w sprawy spiskowe i UFO. A przypłacił to życiem, jak wielu uważa, ponieważ został zamordowany. Zastrzelił go jakiś weteran wojenny, podobno chory psychicznie. A może po prostu za dużo mówił…? Twierdził również, że JFK zabił człowiek z ochrony. Dokładnie kierowca. Na filmie, który pokazuje (poszukaj w sieci), kierowca odwraca się przez ramię i oddaje strzał do prezydenta z normalnej broni. Film ten, chociaż słabej jakości zrobił na mnie wrażenie, i na poważnie zainteresowałem się tą nietuzinkową postacią. Muszę stwierdzić, że W. Cooper był człowiekiem odważnym i amerykańskim patriotą. Tyle mogę szczerze powiedzieć po obejrzeniu materiałów. Ich weryfikacja to osobny temat. Ale być może naraził się innym? Trudno powiedzieć za co, bo przekrój zainteresowań miał szeroki. W pewnym radio prowadził audycję. Zaczynała się zwykle od przeraźliwego wycia syreny alarmowej. A więc dosadnie i wymownie. (M.S.)
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 21/2015, ss. 28-29
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©