Walentin W. Krużalin (Moskwa)
Na początku 1991 roku służyłem
w Pogranicznych Wojskach KGB w Estonii. Nasza strażnica stała na samym brzegu
Morza Bałtyckiego w małym miasteczku Kjardla/Kärdla na wyspie Hiumaa. Załoga
strażnicy składała się z 30 żołnierzy, z których większość tego ranka była w
służbie. Wolni od służby żołnierze zajmowali się swoimi sprawami. Ktoś stał
przed strażnicą, a ja miałem już wolne i naraz tą idyllę przerwał dyżurny
operacyjny strażnicy.
- Mamy cel w powietrzu! –
gromko oznajmił on – mamy meldunek z POWT, element zaobserwował UFO!
POWT to Punkt Obserwacji
Wzrokowo-Technicznej gdzie znajdowała się silna lorneta, która z powodu swej
wagi i rozmiarów stała na mocnym statywie. Silna optyka pozwalała obserwować na
wiele kilometrów, chociaż obserwacje przestrzeni powietrznej nie należały do
naszych obowiązków. Brzegowy pas ciągnący się na dziesiątki kilometrów – to
było „gospodarstwo” strażnicy i za niego odpowiadaliśmy głową. Ale nie patrząc na
to, cele czy to w powietrzu czy to na morzu, mieliśmy obowiązek je „prowadzić”.
I też tak było i tym razem. Przekazaliśmy współrzędne celu komu trzeba i
czekaliśmy na rozkaz „strażnica pod broń!” – a tutaj nic…
Interesujące było i to, że na
strażnicy mieliśmy stację radiolokacyjną, ale na ekranach radarów nie było
niczego. Rozjaśnienie ekranów minimalne. Na morzu ani stateczku, ani łódki.
Czyściutko. Cisza i spokój. Tym niemniej UFO było widoczne gołym okiem. Wielu z
nas widziało je wychodząc na brzeg morza.
Byłem ciekawy, co to był za
obiekt i poszedłem do POWT.
- To jakaś bzdura – powiedział
żołnierz wskazując w stronę wschodzącego słońca. Ono się jeszcze nie pojawiło,
ale niebo już było jasne. Jeszcze kilka minut, i słońce wypełzło zza horyzontu.
Gwiazdy już zgasły, ale jedna nie chciała zgasnąć. I nieco ponad linią
horyzontu wisiała malinowo-pomarańczowa kula. Skierowałem lornetę na cel i
zacząłem ją obserwować.
Jeżeli można by było porównać
jego rozmiary wizualne ze średnicą tarczy Księżyca, to może to była ¼ tej
średnicy. Kula nieprzejawiana żadnej aktywności. Po prostu wisiał na
nieboskłonie, powoli się przemieszczając jak bąbel kisielny. W pamięci odżyły
od razu opowieści starych żołnierzy. Według ich słów, UFO nie są wcale rzadkimi
gośćmi na Bałtyku…
Jeszcze w szkółce miałem
przyjaciela Nikołaja. Byliśmy razem
z jednego poboru. Przed samym rozesłaniem nas do jednostek, wysłali nas na staż
na strażnicę na parę tygodni. A kiedy staż się skończył, Nikołaj podzielił się
z nami jednym wydarzeniem.
Wysłali go wraz z obsługą
reflektorów. Pojechali na stanowisko. Posłali promień światła na morze, na
ochranianym odcinku. A tutaj naraz, na ciemnym niebie jakieś 10 m nad nimi,
zmaterializował się Latający Spodek. Ze słów Nikołaja wynikało, że nie była wielka
– jakieś 4-5 m średnicy i w kolorze ciemnoszarym.
- Otworzyliśmy gęby ze
zdumienia, oczami łypiemy. Co to za cudo? – opowiadał Nikołaj. – A ono
promieniem świetlnym ze spodu nas oświetliło. Promień miał kolor zielony. Wtedy
starszy służbą się ocknął. „Dawajcie” – powiada – „my ją naszym promieniem
łupniemy”.
Kiedy reflektor wycelowaliśmy
w górę i promień z niego uderzył w spód „spodka”. I tak sobie świeciliśmy jedno
do drugiego przez parę sekund, póki „spodek” nie zgasł. Zgasił swój zielony
promień i odleciał jak kula, bezdźwięcznie, i już go nie było.
Potem z Kolki
się nabijaliśmy.
- Zielony promień zaszkodził
tobie, Nikołaj, jesteś mutantem.
Tylko Kolka nie śmiał się,
tylko czerwieniał.
Ale powróćmy do strażnicy.
Nasz naruszyciel – kula – wciąż błyszczał na nieboskłonie. Rzeczywiste rozmiary
tego UFO i jego odległość od nas pozostają zagadką. Żaden POWT nie miał go na
swych radarach. Technika była bezsilna. Naszej strażnicy nie poderwaliśmy
alarmem. Jak potem mówili, WOPK przejawiły zainteresowanie obiektem. Podobno
poderwali dyżurną parę na przechwyt, ale to było blisko lądu i już tego nie
widzieliśmy.
Słońce pokazało się już zza
morza, a nasz dziwny naruszyciel granicy znikł za horyzontem. Im niżej się on
opuszczał, tym bledszy był jego blask. Po kilku sekundach on znikł, jakby go
nigdy nie było. Ale to wcale nie była halucynacja. Przecież my – żołnierze ze
strażnicy – widzieliśmy dokładnie to samo, wszyscy naraz.
Moje
3 grosze
Przekładając ten tekst przypomniałem sobie
czasy, w których zbierałem materiały do mojego opracowania „UFO nad granicą”
(Kraków 2000). Rozmawiając z żołnierzami naszych Wojsk Ochrony Pogranicza
niejednokrotnie słyszałem opowieści o dziwnych zjawiskach obserwowanych przez
nich na Bałtyku – już to wzrokowo, już to na radarach. Dlatego ta relacja jest
dla mnie wiarygodna, bo ma swe odpowiedniki także i w naszym kraju.
U nas przede wszystkim obserwowane były
UFO w rodzaju BOL – kul światła w kolorach czerwonych, czerwono-pomarańczowych
i pomarańczowych przemieszczających się nad wodami Bałtyku. Niekiedy
wylatujących z nich lub wpadających w jego głębie. Także i pod tym względem
relacja ta nie różni się od innych. A już szczególnie ciekawym był incydent
zatytułowany „Parada lotnicza nad Dziwnowem” z nocy 24.VI.1983 roku, którą
podziwiali żołnierze z Brygady Deasantowo-Szturmowej i Strażnicy WOP Dziwnów,
co opisałem m.in. w miesięczniku „Granica” w 1984 roku.
A zatem czuwajmy w letnie noce na
bałtyckich plażach…
Tekst i ilustracja – „Tajny XX
wieka” nr 39/2015, s. 24
Przekład z j. rosyjskiego -
©Robert K. Leśniakiewicz