Artur Bartkiewicz –
„Rzeczpospolita”
NS Akademik
Łomonosow, pierwsza na świecie pływająca elektrownia atomowa w piątek wypłynie
z Murmańska i rozpocznie podróż, w czasie której pokona 5 tysięcy kilometrów -
informuje AFP.
Celem podróży statku
jest Pewek, zamieszkiwane przez 5 tysięcy osób miasto na Czukotce. Akademik
Łomonosow ma zastąpić tamtejszą elektrownię atomową i zamkniętą
elektrownię węglową - podaje AFP.
Rosyjska agencja
atomowa Rosatom podkreśla, że pływający reaktor atomowy to prostsza alternatywa
dla budowy konwencjonalnej elektrowni na ziemi, która jest przez cały rok
zamarznięta. Rosjanie chcą w przyszłości eksportować pływające elektrownie
atomowe.
Ale ekolodzy alarmują,
że projekt może się okazać „Czarnobylem na lodzie” i „atomowym Titanikiem”.
Dodatkowe obawy, w
związku z rejsem Akademika Łomonosowa, budzi tajemnicza eksplozja do jakiej
doszło w czasie testowania nowej broni w pobliżu Sewerodwińska, po której w
mieście zanotowano wzrost promieniowania.
Akademik Łomonosow ma pokonać 5 tys. km w 4-6 tygodni, w zależności od warunków
pogodowych i ilości lodu, jaki spotka na swojej drodze.
Po dotarciu do Peweku
pływająca elektrownia atomowa ma osiągnąć do końca roku gotowość operacyjną,
zasilając przede wszystkim znajdujące się w regionie platformy wiertnicze.
Tymczasem Raszid Alimow, z Greenpeace Rosja
podkreśla, że ekologowie sprzeciwiają się idei pływających elektrowni atomowych
od lat 90-tych.
- Każda elektrownia
atomowa produkuje odpady radioaktywne i może ulec wypadkowi, ale Akademik
Łomonosow jest dodatkowo narażony na skutki sztormów - mówi w rozmowie
z AFP.
Alimow zwraca uwagę,
że odpady radioaktywne mają być magazynowe na pokładzie statku, co stwarza
ryzyko poważnego skażenia Arktyki w razie wypadku, jakiemu może ulec pływająca
elektrownia atomowa.
Alimow ubolewa, że
Rosja nie rozwinęła na Czukotce elektrowni wiatrowych.
Akademik Łomonosow waży 21 tys. ton, ma 144 metry długości. Na jego pokładzie
znajdują się dwa reaktory o mocy 35 megawatów każdy, podobne do tych, jakich
używa się na atomowych lodołamaczach.
Załoga elektrowni
liczy 69 osób.
Moje 3 grosze
Prawdę
powiedziawszy, to informacja ta mnie bardziej ucieszyła, niż zmartwiła. I wcale
nie podzielam opinii ekologów upatrujących w tym jakiegoś zagrożenia. Pływająca
EJ jest bardziej bezpieczna od stacjonarnej choćby dlatego, że jest niewrażliwa
na trzęsienia ziemi i tsunami. Do czego doprowadziły te zjawiska widzieliśmy
parę lat temu w Japonii, gdzie została zlikwidowana jedna i uszkodzona druga
EJ.
„Czarnobyl
na wodzie”, „atomowy Titanic” – to typowo histeryczne, propagandowe slogany, bo
jak dotąd nic się takiego nie stało. I chyba się nie stanie, bo jednostka ta zostanie
umieszczona w zatoce głęboko wcinającej się w ląd, co ochroni ją przed
sztormami i wysokimi falami. A w razie czego można ją będzie osadzić na dnie,
na płytkiej wodzie. Pływające EJ mają sens w warunkach polarnych i
subpolarnych, ale Amerykanie zastosowali ją także w tropikach.[1]
Nawiasem,
Rosjanie dysponują całą flotyllą atomowych lodołamaczy i jak się okazuje – są
one dość bezpieczne w eksploatacji, w przeciwieństwie do okrętów, które są dość
zawodne – czego dowiodły ostatnie wydarzenia na Morzu Barentsa z okrętem
podwodnym SP AS-12 Łoszarik. Ale to już inna ballada.
Zastanawiam
się, czy coś takiego nie byłoby dobrym rozwiązaniem energetycznego problemu w
Polsce? Tylko pytanie – gdzie należałoby umieścić taką elektrownię? Jedynym w
miarę bezpiecznym miejscem byłby akwen Zatoki Puckiej, bo Zatoki Gdańska i
Pomorska są otwarte i panuje tam znaczny ruch… Panował, bo po tzw.
„przemianach” w 1989 roku ruch jest tam niewielki. Tak czy owak to myślę, że
umieszczenie na polskich wodach takiej elektrowni ma większy sens niż
przekopywanie Mierzei Wiślanej i tworzenie czegoś, z czego pożytku nie będzie…
Ale
oczywiście przyszłość pokaże i zweryfikuje mój osąd.