W dalszym ciągu swego artykułu, autor rozprawia się z kolejnym – jego zdaniem – mitem, którym jest:
Dioksyna
Tematem licznych kłamstw głoszonych przez ekowojowników jest dioksyna. Według ekowojowniczych źródeł dioksyna jest produktem ludzkiej działalności i jest najsilniejszą z trucizn stworzonych przez człowieka. Twierdzenie o toksyczności dioksyny zostało bezkrytycznie uznane za prawdziwe przez politycznych przeciwników Juszczenki, wówczas kandydata na urząd prezydenta Ukrainy. Przeciwnicy zaufali ekowojownikom i chcąc usunąć Juszczenkę ze sceny politycznej podali mu dawkę dioksyny, która według ekowojowników powinna być absolutnie śmiertelna. Na szczęście zawiedli się srodze, bo jedynym skutkiem zatrucia były zmiany skórne na twarzy ofiary tego zamachu. Przykład ten uczy, że nigdy i pod żadnym pozorem nie wolno ufać ekowojownikom.
Najpierw zobaczmy, czym są dioksyny.
Dioksyny – potoczna nazwa grupy organicznych związków chemicznych będących pochodnymi oksantrenu. Składają się one z dwóch pierścieni benzenowych połączonych przez dwa atomy tlenu oraz od jednego do ośmiu atomów chloru przyłączonych do pierścieni benzenowych. Podobnymi związkami są dibenzofurany, które niekiedy zalicza się do dioksyn. Dioksyny są jednymi z najbardziej toksycznych związków, jakie otrzymano w wyniku syntezy. Istnieją jednak na Ziemi w śladowych ilościach jako produkt spalania drewna od czasu pierwszego pożaru lasu.
Potoczna nazwa "dioksyny" odnosi się do wszystkich możliwych chloropochodnych oksantrenu (dibenzo-1,4-dioksyny). Każda z tych pochodnych nazywana jest kongenerem. Dla dibenzodioksyny istnieje 75 możliwych kongenerów. Z 75 dioksyn 7 jest bardzo toksycznych. Najbardziej niebezpiecznym kongenerem jest 2,3,7,8-tetrachlorodibenzodioksyna, w skrócie 2,3,7,8-TCDD, a często oznaczana jako TCDD.
Na drugim miejscu znajduje się 1,2,3,7,8-PCDD, dwukrotnie mniej toksyczna niż TCDD. Pozostałe dioksyny są znacznie mniej toksyczne od wyżej wymienionych. Całkowitą toksyczność próbki można określić, sumując zawartości poszczególnych składników pomnożone przez współczynnik toksyczności. Dla TCDD ma on wartość 1, dla innych proporcjonalnie mniej - 0,5, 0,01 czy 0,001. Określa się w ten sposób tak zwany równoważnik toksyczny, czyli TEQ.
Dioksyny w niezamierzony sposób powstają w śladowych ilościach podczas różnych reakcji chemicznych prowadzonych w przemyśle bądź samorzutnie np. w trakcie spalania drewna i wszelkich związków organicznych.
W 1976 roku we włoskiej miejscowości Seveso, gdzie mieści się wytwórnia pestycydów doszło w wyniku niedopatrzenia obsługi do wybuchu ciśnieniowego reaktora, w którym prowadzono reakcję syntezy 2,4,5-trichlorofenolu. Do atmosfery przedostały się pyły zawierające pośród innych składników TCDD w nieznanej ilości, przypuszcza się, że było to kilka kilogramów. Pomimo stosunkowo niewielkich ilości rozproszonego TCDD, ludność miasta została ewakuowana, kobiety będące w ciąży poroniły. Wierzchnie warstwy gruntu zbierano do dołów zabezpieczonych wodoszczelną izolacją. W wyniku tego wypadku wiele osób zostało porażone trądem chlorowym, który jest objawem zatrucia dioksynami.
Obecnie toksyczność i rakotwórczość dioksyn jest przedmiotem sporów naukowców. Wedle jednych zagrożenie ze strony dioksyn przy obecnym poziomie ich emisji jest marginalne; wedle drugich stanowią one obecnie poważne zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi. Nie ulega wątpliwości, że niektóre dioksyny są silnymi truciznami i mają właściwości toksyczne. Jednak różne organizmy żywe wykazują różną wrażliwość na działanie dioksyny. Do zabicia świnki morskiej wystarczy 0,6 mikrograma tej trucizny, a do uśmiercenia chomika potrzeba aż 5000 razy większej dawki. Dawka śmiertelna dla człowieka nie jest znana, ponieważ nie jest znany ani jeden przypadek śmierci człowieka spowodowanej działaniem dioksyny. O małej toksyczności dioksyn świadczy przypadek Wiktora Juszczenki, prezydenta Ukrainy, którego usiłowano otruć dioksyną. Stężenie dioksyny we krwi w jego przypadku wyniosło 100 000 pg/g tłuszczu, czyli 20 tysięcy razy przekroczyło dopuszczalną normę. Jedynymi objawami zatrucia są zmiany skórne, do dziś widoczne na twarzy prezydenta Juszczenki.
Z badań wynika, że głównym źródłem emisji dioksyn do atmosfery są pożary lasów. Szacuje się, że w wyniku pożarów w samych lasach Ameryki Północnej do atmosfery dostaje się około 100 kg dioksyny rocznie. Można więc przypuszczać, że roczna emisja dioksyn na całej kuli ziemskiej wynosi kilkaset kilogramów. Jest to co najmniej o rząd wielkości więcej niż wydostaje się ze wszystkich źródeł przemysłowych razem wziętych. W związku z tym należy uznać, że za największe emisje dioksyn do atmosfery odpowiedzialne są źródła naturalne i to one stanowią największe zagrożenie dioksynami.
Temat dioksyn i zmniejszenia ich emisji stanowi nieprzerwanie jedną z największych gałęzi działań wielu organizacji ekologicznych. Organizacje te często za główne źródło emisji dioksyn do atmosfery podają spalarnie odpadów. Najbardziej nowoczesne spalarnie odpadów w gazach odlotowych zawierają jednak znacznie mniej dioksyn niż powietrze, którym na co dzień oddychamy. Wielokrotnie więcej dioksyn przedostaje się do naszych organizmów wraz z tak zwanymi "potrawami z grilla" a także na skutek palenia drewna w otwartych i źle wentylowanych kominkach. (Wikipedia)
Tyle Wikipedia. Nie wiem, czy autor liczy na ludzką naiwność, czy głupotę służb specjalnych Rosji, kiedy pisał ten akapit. Oto okazuje się, że to straszliwe i wszechwładne KGB, które posądzano o próbę otrucia Juszczenki, dostarcza zamachowcom… nieszkodliwej trucizny. Rzecz przypomina mi inną brednię, a mianowicie taką, że to KGB dokonała zamachu na Jana Pawła II wysyłając przeciwko niemu jakiegoś tureckiego niedołęgę, który nie dość, że nie położył swego celu trupem, to jeszcze dał się złapać…
Rzecz w tym, że KGB raczej nie słucha ekowojowników, a jego V Dyrekcja Generalna (tzw. Departament Mokrej Roboty) dysponowała najbardziej zjadliwymi truciznami, które tylko wymyśliła nauka. Ich skuteczności dowiodły liczne „eliminacje” sowieckich, bułgarskich, rumuńskich dysydentów, renegatów z KGB i GRU, itd. przy pomocy wymyślnych trucizn czy radioizotopów (radu i polonu).
W ogóle to ekowojownicy nie mieli szczęścia z tą dioksyną, bo fałszywym jest też ich twierdzenie, że dioksyna jest dziełem człowieka. Najpierw okazało się, że duże ilości dioksyny powstają podczas pożarów lasów a niedawno znaleziono dioksynę w pokładach gliny, których wiek oceniono na kilkadziesiąt milionów lat. W tej sytuacji tracą sens nawoływania do ograniczenia emisji dioksyny ze źródeł przemysłowych.
Jak widać, źródłem informacji dla autora jest Wikipedia. Rzecz ciekawa – kiedy trzeba dowieść czegoś na niekorzyść przeciwników, „uczeni” bardzo chętnie się na nią powołują, zaś w przeciwnym przypadku, odsądzają od czci i wiary! Tak jak przeciwnicy Lecha Wałęsy, którzy w przypadku dokumentacji SB twierdzą, że jest ona sfałszowana przez esbeków, ale akurat w tym jednym jedynym przypadku Lecha Wałęsy jest autentyczna i wiarygodna! I strasznie i śmiesznie…
To, że dioksyny wydzielają się w czasie pożarów lasów jest zabawnym argumentem o tyle, że ich ilość w porównaniu z tymi wyprodukowanymi przez człowieka jest niewielka i stosunkowo szybko ulega degradacji. Natomiast ilość wytworzonych przez człowieka dioksyn rośnie w zatrważający sposób, a do tego dochodzi jeszcze spalanie niektórych mas plastycznych, które także emituje do atmosfery znaczne ilości dioksyn, co autor już pomija. Jak wszystko, co jest dlań niewygodne.
Afera z próbą otrucia ukraińskiego prezydenta nie była jedynym wejściem dioksyny na scenę polityczną. Dużo wcześniej dioksyna była przedmiotem gorących dyskusji politycznych w USA, gdzie emocje wzbudziły pozwy sądowe wnoszone przez weteranów wojny wietnamskiej, którzy skarżyli się na różne choroby wywołane rzekomo przez dioksynę, z którą stykali się podczas wojny w Wietnamie. Kontakt żołnierzy z dioksyną był możliwy, bo amerykańska armia stosowała środki chwastobójcze zanieczyszczone dioksyną pochodzącą z procesu produkcyjnego. Podczas sądowych rozpraw kwestią dyskusyjną była możliwość szkodliwego działania drobnych ilości dioksyn zawartych w środkach chwastobójczych, bo te same środki stosowano w rolnictwie i nie było skarg ze strony rolników. W rozprawach sądowych brali udział eksperci popierający skargi weteranów ale przeważało zdanie, że są to skargi bezpodstawne. Sprawę załatwił amerykański senat, który uchwalił, że weteranom, którzy mogli udowodnić, że mieli kontakt z dioksyną, należy się odszkodowanie bez względu na to, czy dioksyna jest czy nie jest przyczyną ich dolegliwości.
Hmmm…, autor tutaj już zwyczajnie, bezczelnie kłamie, bowiem środek o nazwie Orange Agent używany był przez Amerykanów w Wietnamie, Laosie i Kambodży. Orange Agent jest silnym defoliantem. Niszczy rośliny szerokolistne, uprawy warzywne, krzewy i drzewa liściaste. Powoduje opadanie liści i usychanie młodych pędów drzew po ok. 3-4 tygodniach. Niższe rośliny obumierają w czasie do kilku dni. Stosuje się dawki 15-50 kg/ha. Rośliny trawiaste są względnie odporne na działanie mieszanki pomarańczowej (do ich zniszczenia są potrzebne większe dawki). W czasie degradacji mieszanki pomarańczowej (jak również fioletowej – Violet Agent, różowej – Pink Agent i zielonej – Green Agent) wyzwalały się dioksyny, które miały szkodliwy wpływ na zdrowie ludzi wystawionych na ich działanie w czasie wojny wietnamskiej. Mieszanki niebieska – Blue Agent i biała – White Agent były częścią tego samego programu, ale nie zawierały dioksyn.
Badania populacji wystawionych na działania dużej ilości dioksyn wskazują na zwiększone ryzyko zachodzenia różnego typu schorzeń, jak rak czy defekty genetyczne. Efekt długoterminowego działania niskich dawek nie został ustalony. Od lat 80. XX wieku wytoczono kilka procesów firmom, które produkowały Agent Orange – były to między innymi Dow Chemical i Monsanto. W roku 1984 amerykańscy weterani otrzymali 180 mln dolarów odszkodowania. W tym samym roku weterani z Australii, Kanady i Nowej Zelandii otrzymali pozasądowe rekompensaty. W roku 1999, 20 tysięcy Koreańczyków Południowych wytoczyło proces przed koreańskim sądem. W styczniu 2006 Koreański Sąd Apelacyjny nakazał Monsanto i Dow wypłacić 62 miliony dolarów rekompensaty około 6 800 osobom. Odszkodowania do tej pory nie dostał żaden mieszkaniec Wietnamu. 10 marca 2005 roku sędzia Jack Weinstein z Brooklyńskiego Sądu Federalnego oddalił sprawę wietnamskich poszkodowanych przez działanie Agent Orange, wytoczoną przeciw koncernom chemicznym, którzy produkowali defolianty i herbicydy. (Wikipedia)
No i już wiemy, co boli naszego autora! Te wysokie odszkodowania, które muszą wypłacić jego mocodawcy. I tu należy szukać źródła jego zoologicznej nienawiści do ekologów. Tu chodzi o kasę i to niemałą! Aby jej bronić, autor obłudnie brnie dalej w swe kłamstwa:
Przeświadczenie, że dioksyny są niebezpieczne dla ludzi, było podsycane przez różne agencje urzędowe. Na przykład amerykańska agencja ochrony środowiska (EPA, Environment Protection Agency) ogłosiła kiedyś, że nawet jedna cząsteczka dioksyny może wywołać chorobę nowotworową. Oświadczenie to znakomicie przyczyniło się do wzmożenia strachu przed dioksyną i jest ciągle powtarzane w ekowojowniczych publikacjach. Ekowojownicy powstrzymaliby się być może od takich publikacji gdyby wiedzieli, że każda komórka ludzkiego ciała zawiera mierzalne ilości dioksyny a nowotwory wywołane przez dioksynę nie są znane u ludzi.
Oczywiście. To samo „uczeni” mówili o radioaktywności. Zwiedzając wyspy Polinezji Francuskiej widziałem na ludziach efekty napromieniowania ich po wybuchach nuklearnych na atolach Moruroa, Eniwetok, Bikini czy Elugelab. Ułomne dzieci, dorośli z wolami i guzami na tarczycy, otyli tytanicznie. (Najzabawniejsze są tłumaczenia tych chorób zmianą… nawyków żywieniowych i użyciem cukru białego, zamiast trzcinowego. Oczywiście powoływane są przy tym badania amerykańskie.) O tym jakoś „uczeni” nie mówią, bo pokazanie skutków działania atomu w tym polinezyjskim raju uderzyłby po kieszeni tamtejszy przemysł turystyczny, a to jest ogromna kasa… A skażenie dioksynami jest bardziej rozpowszechnione, niż skażenie substancjami radioaktywnymi. Więc lepiej je przemilczeć w imię zysków, które się osiągnie dzięki kłamstwom i przemilczeniom.
Ten krótki przegląd zakończę kłamstwami, z których jedno jest dramatycznie głupie a drugie dramatycznie śmieszne. Autorem obu kłamstw jest Paul Ehrlich, profesor na uniwersytecie Stanforda w USA. Dla pełności obrazu muszę dodać, że jest to jeden z najbardziej prestiżowych uniwersytetów na świecie.
W artykule ogłoszonym w roku 1969 profesor Ehrlich ostrzegł ludzkość, że dokładnie latem w roku 1979 nastąpi koniec życia na ziemi z powodu braku tlenu. Brak tlenu miał być spowodowany przez zahamowanie fotosyntezy przez DDT.
Na tej rewelacji nie zakończyła się bynajmniej publikacyjna działalność profesora Ehrlicha, bo w roku 1996 ukazała się jego książka, w której na stronie 167 znajduje się następująca wiadomość:
Kontakty z papierowymi wyrobami, takimi jak dziecinne pieluszki i papier toaletowy, mogą doprowadzić do absorpcji dioksyny przez skórę.
Uczeni ekolodzy poważnie potraktowali tę sprawę i po wieloletnich badaniach (na koszt podatników, oczywiście) ustalili, że celulozowe pieluchy nie są niebezpieczne dla dzieci, bo ilość dioksyny absorbowanej z pieluch jest kilka tysięcy razy mniejsza od ilości spożywanej z mlekiem matki.
Nie znam prac Erlicha, zresztą to są – jak widać – podobne bzdety jak te, które głosi autor. Natomiast fakt, że znaleźli się uczeni ekolodzy, którzy zbadali możliwość wchłaniania dioksyn i innych toksyn przez pieluchy uważam za chwalebny, bo w końcu uczeni od tego są, by ludzi informować, ostrzegać i chronić przed zagrożeniami. I na to idą pieniądze podatników, które autor w swej małoduszności tak im wypomina. Tak właśnie być powinno!
CDN.