Powered By Blogger

piątek, 12 lipca 2019

Rozpływające się w pianach




Konstantin Wadimow (Wadim Ilin)


Legendy i wieści o statkach-widmach od wieków krążą po świecie. W większości są to plotki związane z katastrofami morskimi. Nierzadko przy spotkaniu z ludźmi takie statki-fantomy ukazują sceny swej zagłady, które mogą się powtarzać znów i znów…


Latający Holender


Bez wątpienia, najbardziej znanym statkiem-widmem jest Latający Holender. Jego legenda powstała na podstawie zdarzenia, które miało miejsce ze statkiem, który w 1680 roku wyszedł do Amsterdamu z portu w Batavii (dzisiaj Dżakarta) w holenderskiej kolonii Indii Wschodnich na wyspie Jawa. Dowodził nim bardzo doświadczony ale zarazem uparty, zarozumiały i egoistyczny kapitan Hendrik van der Dekken. Kiedy u wybrzeży Południowej Afryki statek wpadł w okrutny tropikalny huragan, kapitan wbrew zachodniej sztuce żeglarskiej nie ukrył się w bezpiecznej zatoce, ale uparcie płynął zadanym kursem. W rezultacie statek poszedł na dno wraz z załogą. W charakterze kary za straconych ludzi, van der Dekken został przeklęty przez Niebiosa i skazany na wieczną tułaczkę po morzach i oceanach świata do dnia Sądu Ostatecznego.

Wedle drugiej wersji, kapitan statku zwał się van Straaten i on także był upartym człowiekiem, który rzucił wyzwanie jednemu z najbardziej niebezpiecznych akwenów Wszechoceanu – Przylądkowi Burz – którego potem przechrzczono na Przylądek Dobrej Nadziei. W czasie sztormu statek zatonął, a jego załoga złożona z martwych musiała pływać przez wieczność statkiem-widmem. Statek ten można do dziś dnia napotkać w czasie sztormowej pogody, ale takie spotkanie zwiastuje nieszczęście.



Istnieją także inne warianty tej legendy. Jeden z nich – w romantycznym ujęciu wielkiego niemieckiego poety z XIX wieku Henryka Heinego – wykorzystał w swej operze „Latający Holender” ziomek i współczesny Heinemu kompozytor Richard Wagner.

A i dzisiaj wielu marynarzy klnie się na wszystko, że spotykali się w morzu z Latającym Holendrem.

W 1835 roku, kapitan i członkowie załogi angielskiego statku w czasie silnego sztormu u brzegów Afryki zobaczyli statek-widmo pędzący na nich pod wszystkimi żaglami. Wydawało się, że kolizja będzie nieunikniona, ale fantom znikł równie szybko jak się pojawił…

W 1881 roku żaglowiec-widmo – także w sztormową pogodę – pokazał się chorążemu RN z brytyjskiego okrętu HMS Bakhenty, a po upływie doby jeden z marynarzy tego okrętu spadł z rei i zabił się na miejscu.


Opowiadanie Stone’a


W 1923 roku, u Przylądka Dobrej Nadziei Latający Holender pokazał się czterem marynarzom, z których jeden – starszy oficer N.K. Stone po kilku latach opowiedział o tym zdarzeniu Ernstowi Bennettowi – członkowi angielskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. Bennett zacytował opowiadanie Stone’a w swej książce „Widma i domy z duchami. Świadectwa naocznych świadków”, wydanej w 1934 roku.

A oto jak opisał to Stone:
Około godziny 00:15 zauważyliśmy dziwne świecenie na bakburcie i nieco do przodu. Było zachmurzenie umiarkowane, księżyc nie świecił. Patrząc przez lornetkę rozróżniliśmy świecącą sylwetkę jakiegoś dwumasztowego statku żaglowego. Nie widzieliśmy na nich żadnych żagli, puste reje też się świeciły, a pomiędzy nimi a masztami widocznym był lekki świecący dymek. Statek szedł kolizyjnym kursem, prosto na nas i z taką prędkością jak nasza. Zauważyliśmy go jak znajdował się w odległości 2-3 mn/~3,6-5,4 km od nas, a kiedy się zbliżył na odległość pół mili, to naraz znikł z widoku.
Zjawisko to obserwowali jeszcze trzej załoganci: II oficer, sternik i chłopiec okrętowy oraz ja. Nie mogę zapomnieć przerażonego głosu „drugiego” – Panowie, przecież to statek-widmo! 

Słowa Stone’a potwierdził II oficer, zaś dwóch pozostałych przesłuchać się nie udało.

I jeszcze jedno spotkanie z Latającym Holendrem miało miejsce w marcu 1939 roku u wybrzeży Południowej Afryki. Miejscowe gazety drukowały relacje dziesiątków naocznych świadków odpoczywających, którzy widzieli widmo statku i podkreślających, że był to stary statek, który szybko poruszał się pod wszystkimi żaglami, chociaż na morzu był absolutny sztil.


Ofiary Piasków Goodwina


W hrabstwie Kent, na brzegu Morza Północnego znajduje się port Deal. W odległości 5 mn/9 km od niego, w Cieśninie Kaletańskiej (Pas de Calais), pod wodą czai się piaszczysta pułapka – znane Piaski Goodwina – Goodwin Sands. A znane są one z tego, że jest to najbardziej obfitujące w statki-widma miejsce u brzegów Anglii. Wedle legendy, w katastrofach okrętowych zginęło tam ponad 50.000 ludzi. Statki-fantomy i do dziś dnia pojawiają się na wodach Cieśniny Kaletańskiej i Kanału La Manche.

Najwięcej ze wszystkich opowieści dotyczy trójmasztowego szkunera Lady Lovibond płynącego do portugalskiego portu Oporto, a który zatonął w dniu 13.II.1748 roku. Cała załoga zginęła. Legenda głosi, że jego nazwa była pechowa i to od samego początku. Rzecz w tym, że na szkunerze znalazła się narzeczona kapitana – Anneta, a zgodnie ze starym morskim przesądem z tych czasów, kobieta na statku przynosiła nieszczęście.







Wedle jednej z wersji, sytuację komplikował jeszcze jeden fakt iż o jej rękę starał się I oficer i to właśnie on zabił sternika i skierował szkuner ku zagładzie.
No i teraz co każde 50 lat, 13 lutego, Lady Lovibond pojawia się w rejonie Piasków Goodwina. Po raz pierwszy w 1798 roku szkuner-widmo widziały załogi dwóch statków.  Widziadło wyglądał tak prawdziwie i realnie, że kapitan okrętu obrony brzegowej HMS Edenbridge obawiał się, że może dojść do kolizji z nim.

W 1848 roku, widmo Lady Lovibond pokazało się ponownie, tym razem zginął on na oczach marynarzy, którzy znajdowali się w porcie. Scena tragedii znajdowała się w pobliżu Deal i wyglądała tak realistycznie, że oszołomieni tym świadkowie wypłynęli w morze szalupami by ratować rozbitków. Rzecz jasna, nie znaleźli oni ani ludzi ani szczątków po katastrofie.

Fantom szkunera trzymał się grafiku w roku 1898 i 1948. Co do roku 1998 nie było żadnej obserwacji i trzeba będzie czekać aż do 2048 roku.

Jeszcze jedna ofiara Goodwin Sands to bocznokołowiec PS Violetta, który ponad 100 lat temu przepływał cieśninę w czasie sztormu i burzy śnieżnej. Statek poszedł na dno, a z całej załogi nie ocalał nikt. Na początku II Wojny Światowej fantom Violetty oświetlił latarniowiec East Goodwin znajdujący się na wschodnim krańcu mielizny. Widzieli go latarnicy i pospieszyli tonącym na pomoc, ale rychło okazało się, że nie ma tam ani ginących ludzi ani statku…


Statki-widma na amerykańskich wodach


W legendach o „przywidzeniach pod żaglami” nierzadko figurują nazwiska piratów, którzy rozbijali się na morzach w XVII i XVIII wieku.

I tak w Zatoce Meksykańskiej, w pobliżu portu Galveston (TX) niejednokrotnie widziano widmo statku pirata Jima Laffitta (właściwie Jeana Lafitte’a). Statek, jak powiadają, w latach 20. XIX wieku zatonął właśnie tutaj z całą załogą.

Ale z całą pewnością najstarszą i najbardziej interesującą należałoby uznać historię z 1648 roku, która ponoć wydarzyła się na wybrzeżu Atlantyku, w New Heaven (CT). Zdarzenie to opisano w książce „Magnalia Christi Americana” – „Wielkie dzieła Chrystusa w Ameryce” autorstwa Cottona Matera. On sam zaczerpnął świadectwa o tym z listu pastora o. Jamesa Pierpointa. Wydarzenia te przebiegły następująco:

Kupcy z New Heaven, wychodźcy z Londynu, przeżywali tam trudne chwile. W ostatnim geście rozpaczy postanowili zbudować statek, by wyprawić go z towarami do Anglii. Ale i tak nie dopłynął on do brzegów Anglii, przez wiele miesięcy nie mieli o nim żadnych wiadomości, martwili się jego losem i modlili się za dusze marynarzy.
A w pewien lipcowy dzień następnego roku, około południa na wybrzeże nadleciał silny sztorm. Naraz niebo nieoczekiwanie pojaśniało i na jakąś godzinę przed zachodem słońca stało się coś, co o. Pierpoint opisał następująco:
…Statek o rozmiarach takich, jak wspomniany, z takimi żaglami i  flagami rozwianymi naprzeciw wiatru, pojawił się na widoku poruszając się w kierunku wejścia do naszego portu znajdującego się na południe od naszego miasta. Jego żagle rozdymał silny sztormowy wiatr i gnał go na północ. W czasie pół godziny statek znajdował się w polu widzenia, pływając po porcie przeciwko wiatrowi.
Wielu ludzi zebrało się by zobaczyć ten wielki cud Boski. I wreszcie statek, którego śledziły setki ludzkich oczu dopłynął do takiego miejsca w zatoce, gdzie głębina była największą. I tutaj dosłownie tak, jakby ktoś rzucił weń ogromny kamień: grotmaszt złamało jakby jednym ciosem i on zawisł na wantach. Potem zwalił się bezanmaszt, a potem cała reszta runęła w morze. Potem kadłub statku zaczął się kręcić, a potem znikł w powstającej mgle. Potem mgła się rozproszyła i zrobiło się jasno. Do czasu zniknięcia statku, przerażeni i zdumieni ludzie mogli zobaczyć jego banderę i proporce, takielunek i ocenić jego rozmiary, dlatego też mogli dojść do jedynego możliwego wniosku – „był to dokładnie ten sam statek i my właśnie widzieliśmy jego tragiczny koniec”.
Na drugi dzień proboszcz parafii New Heaven wielebny o. Davenport powiedział w swym kazaniu:
To Pan w swej miłości pokazał nam to widowisko w celu uspokojenia dusz nieszczęsnych zmarłych o co tak często i gorąco się modlimy.      


Moje 3 grosze


Temat widm morskich jest jednym z żelaznych punktów repertuaru legend morskich. Co można o tym powiedzieć? Właściwie nic – oficjalna nauka omija ten temat, jak każdy niewygodny dla utytułowanych ignorantów. A jednak uważam, że za tymi wszystkimi wydarzeniami stoi jakieś nieznane nam zjawisko związane z Przestrzenią i Czasem ergo jak najzupełniej materialne i nie ma co mu przydawać nadnaturalnych właściwości.




Nie sądzę też, by za tymi zjawiskami stały jakieś oceaniczne Istoty Rozumne, bo i po co miałyby to robić? No, chyba że mają w tym jakiś cel – ale jaki? Ostrzeżenie przed potęgą Wszechoceanu? Przestraszenie nas? Badanie naszych reakcji? Prowokowanie do jakichś działań? Jakich? Pytania można mnożyć – wszak Syreny i statki-widma są zjawiskami z tej samej parafii i można je ze sobą łączyć, albo nie. Nie jest powiedziane, że te dwie kategorie muszą być ze sobą związane. Tak czy owak, fenomen istnieje i należałoby go zbadać, bo być może – jak mniemam – pomoże nam zrozumieć tajemnicę Czasu. A właściwie na pewno.


Źródło – „Tajny i zagadki”, bn/2019, ss.22-23
Przekład z rosyjskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz