Konstantin Riszies
Pośród wielkiej
ilości wytworów ludzkich rąk i umysłu, osobne miejsce zajmują statki. One,
podobnie jak ludzie, ich twórcy, mają swoje losy czasem szczęśliwe i z
powodzeniem, a czasem gorzkie i tragiczne. Jedne przyciąga dno morskie, inne
uporczywie idą na mielizny i rafy, trzecie mają pecha w walkach, dla których
powstały, czwartym fatalnie się wiedzie z kapitanami, którym życie się nie
układa jak i życie ich kapitanów.
Duchy na pokładzie
Kiedy w 1869 roku na
trapie tylko co zwodowanego szkunera Charles Haskell potknąwszy się i
upadłszy pewien robotnik i złamał kręgosłup, wielu oceniło ten wypadek jako zły
omen, omal nie jako klątwę. Z trudem udało się znaleźć i ukompletować załogę.
Jednakże kapitan Curtiss zebrał ja
wreszcie i wyszedł w morze na łowiska w rejonie Wielkiej Ławicy
Nowofundlandzkiej, gdzie łowiło wiele innych statków. Jak tylko pośród nich
pojawił się Charles Haskell, nieoczekiwanie pojawił się silny szkwał i
rzucił niesterowanym szkunerem na znajdujący się w pobliżu statek, w rezultacie
czego zatonął on wraz z całą załogą. A Charles Haskell nie patrząc na
odniesione uszkodzenia dotarł do swego portu.
Po remoncie, szkuner
wrócił ku brzegom Nowej Funlandii. Przez 5 dni marynarze spokojnie zajmowali
się pracą, a potem zaszło coś wprost niewiarygodnego: w nocy dwóch wachtowych
marynarzy dyżurujących na górnym pokładzie widziało, jak na pokład szkunera nie
wiadomo skąd wdrapało się dwie dziesiątki widm. Byli to ludzie z pustymi
oczodołami, w poszarpanej odzieży i w rybackich butach. W całkowitym milczeniu
zarzucili oni w morze sieć i po jakimś czasie wyciągnęli ją z rybami, po czym
równie bezszelestnie opuścili statek.
Oczywiście, o całym
wydarzeniu zameldowano kapitanowi. Ten oczywiście na początku nie uwierzył, ale
przekonawszy się o trzeźwości wachtowych i zobaczywszy na pokładzie jeszcze
mokre sieci z rybami, dał rozkaz natychmiastowego przerwania łowienia i powrotu
do portu Salem, MS. Jednakże już w pobliżu brzegów Ameryki, milczące widma znów
pojawiły się na pokładzie szkunera i znów zarzuciły sieci. Potem opuściły się
na wodę i poszły po wodzie w stronę portu w Salem.
To dla załogi i
kapitana było już wystarczająco wymowne i oni już nigdy nie wyszli w morze.
Potem, kiedy usiłowali się jakoś połapać w tej mistycznej historii przypomnieli
sobie, że w czasie budowy Charlesa Haskella zostały
wykorzystane niektóre części z innego szkunera Saint Anne, który został
znaleziony na morzu bez ani jednego członka załogi. Ustalono więc, że
dwukrotnie odwiedziwszy Charlesa Haskella widma wzięły go za Saint
Anne. I tak Charles Haskell dostał się do morskich annałów…
Karuzela kapitanów
A oto jeszcze jedna
historia z XIX wieku. Kiedy angielski statek SS Hinemoa był
przygotowywany do dziewiczego rejsu, to w charakterze balastu do jego
zbiorników załadowano gruz, który niezbyt mądrze wzięto z budynku pobliskiego
starego kościoła. No i w pierwszej podróży na pokładzie parowca nieoczekiwanie
umarło na tyfus 4 młodych marynarzy, którzy do tego czasu cieszyli się
doskonałym zdrowiem.
Potem zaczęła się
karuzela z kapitanami. Pierwszy z nich stracił rozum w czasie rejsu i omal nie
posłał statku na dno. Drugi – jak się okazało – był zbiegłym przestępcą. Trzeci
był nieuleczalnym alkoholikiem, a czwartego znaleziono martwego w jego własnej
kabinie. I już nikt się nie zdziwił, jak piąty kapitan się zastrzelił.
A mimo tego
wszystkiego, ów pechowy parowiec kontynuował swoją morską służbę. Ale przyszedł
szósty kapitan i pod jego dowództwem statek legł na burcie tak, że dwóch
marynarzy wyleciało do wody i zginęło.
W 1890 roku SS Hinemoa
został wyrzucony przez sztorm na zachodnie wybrzeża Szkocji, do których zbliżył
się nieopatrznie. Marynarze, którym udało się uratować opowiadali potem, że nad
parowcem od początku wisiała klątwa, bowiem we wziętym jako balast gruzie z
kościoła znaleziono ludzkie szczątki.
Najbardziej pechowy drobnicowiec
Niektórzy piszący na
morskie tematy dziennikarze twierdzą, że najbardziej pechowym statkiem świata
był drobnicowiec MS Agro Merchant. I jest po temu podstawa. Już w czasie swego
pierwszego rejsu z Japonii do USA w 1953 roku, on bez żadnych widocznych
przyczyn zderzył się z tankowcem. Potem na statku trzykrotnie wybuchały pożary,
i niejednokrotnie musiał wchodzić do różnych portów na remonty. W 1968 roku na
pokładzie pechowego statku miało miejsce nadzwyczajne w naszych czasach
wydarzenie – bunt załogi. A po upływie roku statek wreszcie zatonął u wybrzeży
Borneo.
Pewnie myślicie, że
to wszystko? Wrak podniesiono i wyremontowano w ciągu długich 5 lat, wydawszy
na to niemałą sumę. No i znów wyszedł w morze, by wpakować się na rafy w
pobliżu Sycylii. I znowu go wyremontowano i puszczono na morze. Ale po kilku
wybuchach parowego kotła i awarii systemu sterowania, MS Agro Merchant znalazł się
na liście statków, którym zabroniono przepływanie przez Kanał Panamski oraz
wejścia do portów w Bostonie i Filadelfii. I kiedy w 1976 roku pechowy statek
po raz kolejny zatonął, tym razem u brzegów Ameryki Północnej, już dali sobie
spokój z jego podnoszeniem.
Przekleństwo imienia
Od dawnych czasów
było oczywistym, że na los statku czy okrętu ma ważki wpływ jego nazwa.
Francja przez długi
czas nadawali swoim nowym okrętom podwodnym wdzięczne imię Eurydice – czyli Eurydyka. Jest to imię bohaterki
dawnego greckiego mitu, która ratując swego ukochanego Orfeusza, sama pozostała
na wieki z królestwie zmarłych. I być może właśnie dlatego wszystkie cztery
okręty podwodne o tej nazwie. Ostatnią ofiarą stał się okręt o nazwie Eurydice,
który zatonął w 1970 roku w okolicach Tulonu.[1]
W rosyjskiej flocie
takim pechowym imieniem dla okrętu czy statku jest Admirał Nachimow. Być
może dlatego, że słynnemu dowódcy floty przyszło zatopić swoje okręty na
wejściu do Sewastopolskiej Buchty, aby nie pozwolić na wpłynięcie tam wrogiej
floty.
Towarowy parowiec
noszący tą nazwę zatonął wraz z całą załogą w 1897 roku u brzegów Turcji.
Pancerny krążownik (krążownik liniowy) Admirał Nachimow w 1905 roku w
składzie znanej 2. Flotylli Oceanu Spokojnego wziął udział w Bitwie pod
Cuszimą, gdzie w boju spotkaniowym z nielicznymi okrętami japońskimi został
ciężko uszkodzony, stracił możliwość poruszania się i żeby nie wpaść w ręce
wroga został zatopiony przez własną załogę.
Ale najbardziej
pechowym wśród „nachimowców” stał się noszący tę nazwę liniowiec pasażerski,
który w dniu 31.VIII.1986 roku w Noworosyjskiej Buchcie, przy spokojnym morzu i
doskonałej widoczności zderzył się z drobnicowcem i szybko poszedł na dno. Ta
największa w pasażerskiej flocie ZSRR pochłonęła 423 ofiary. Do tego czasu
liniowiec przez 29 lat doskonale spisywał się na Krymsko – Kaukaskiej Linii
Żeglugowej. Dla jasności – nazwa ta, pod którą poszedł na dno – nie była dla
niego pierwszą – do 1947 roku od czasu zwodowania go w Niemczech jeszcze w 1929
roku, nazywał się Berlin. Ale nawet pod tym imieniem, statek ten miał wiele
nieprzyjemnych zdarzeń: został storpedowany przez okręt podwodny, wyleciał w
powietrze na polu minowym i dwukrotnie tonął.
Źródło – „Tajny i
zagadki”, bn/2019, ss. 10-11
Przekład z
rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz
[1]
W jak dotąd niewyjaśnionych do końca okolicznościachw rejonie tzw. Dzwonu Morza
Śródziemnego. Niektórzy autorzy
twierdzą, że Eurydice uległa kolizji z USO…