Andriej Leszukonskij
Nic nie zwiastowało
katastrofy: doskonały statek, doświadczony kapitan, zaprawiona załoga,
ożywiony, wykorzystywany od lat szlak morski. Tym niemniej statek Marlboro[1] przepadł bez wieści… Ale
po 23 latach statek znów pojawił się ludziom. Po to, by zniknąć – tym razem już
na zawsze…
Nic nie zwiastowało nieszczęścia
Statek żaglowy Marlboro,
zbudowany w stoczni w Glasgow, niejeden raz płynął z Londynu do Lyttelton na
Nowej Zelandii i wszystkie mijały bez problemów. Stary morski wilk – kapitan Anderson – nie łowił gwiazd na niebie i
cieszył się doskonałą reputacją u swego armatora. I dobrał sobie doskonałą
załogę. Trzydziestu załogantów tylko śmigało po wantach i rejach i nie bało się
największego sztormu, wierząc że kapitan jest w stanie wyciągnąć ich z najgorszej
opresji.
Nie,
Marlboro nie był szybkim „herbacianym” kliperem jak np. Cutty
Sark dosłownie biegnącym po falach. Podróż z Anglii do Nowej Zelandii
trwała ok. 75 dni. Ale z nałożonych nań zadań, statek wywiązywał się doskonale.
W Londynie Marlboro brał na pokład biedaków, którzy chcieli zacząć nowe
życie na obcej ziemi z dala od ojczyzny.[2] W drugą stronę żaglowiec zabierał ładunek wełny,
a kiedy na pokładzie zamontowano urządzenia chłodnicze, to także ładunek
baraniny.
W 1884 roku
kapitanem Marlboro został nie
mniej doświadczony niż jego poprzednik – Dick
Heard. Przez 6 lat prowadził on statek na tej właśnie trasie i ani razu
statek nie sprawiał kłopotu swym właścicielom pracując jak zegarek – podróż w
jednym kierunku trwała 75 dni.
Ale w 1890 roku ten
doskonały mechanizm się zepsuł. Załoga dokładnie przygotowała statek do rejsu,
wzięła na pokład ładunek wełny i baraniny. Jedyną niesprzyjającą okolicznością
jest to, że na parę dni przed odbiciem zachorował chłopiec okrętowy Alex Carson. Młodzieniec bardzo się
martwił tym, że nie może popłynąć w rejs. Nie wiedział on, że ta choroba
ocaliła mu życie. Kapitan Heard zamiast chłopca okrętowego postanowił zabrać
pasażera, żeby nie naruszać tradycji ustanowionej jeszcze przez kpt. Andersona
– na burcie powinno być dokładnie 30 osób. Marynarze, jak wiadomo, są
najbardziej przesądnymi ludźmi na świecie…
Ale tym razem magia
liczb nie uratowała statku. 21.I.1890 roku Marlboro oddał cumy i wyszedł z Lyttelton
w swój ostatni rejs.
Ni słychu ni duchu
W dwa dni później Marlboro
był widziany prez. załogę statku płynącego w stronę Nowej Zelandii. Załogi wymieniły
się nowinami i statki popłynęły dalej, każdy w swoją stronę. Minęły 75 dób i
ETA[3], a Marlboro nie pojawił się na
brytyjskich wodach. Odczekawszy jeszcze pewien czas, armatorzy wysłali do Lyttelton
szybki kliper. Może statek z jakichś przyczyn powrócił do Nowej Zelandii? Ale nie.
- Przed wyjściem w
morze statek był dokładnie sprawdzony. Nie stwierdzono jakichkolwiek
technicznych problemów. Załoga była w doskonałych nastrojach – oto wszystko, co mogli powiedzieć oficjele w Lyttelton.
Wysławszy kilka
statków na bezowocne poszukiwania Marboro, armatorzy ogłosili że
przepadł bez wieści, o czym poczyniono odpowiedni zapis w sądowych rejestrach.
Wkrótce ogłoszono
oficjalną wersję zaginięcia Marboro. Przede wszystkim,
specjaliści uważali iż zatonął on wskutek kolizji z górą lodową w okolicach
przylądka Horn. W lutym 1890 roku (czyli w czasie, w którym statek powinien
mijać Ziemię Ognistą, którego skrajnym punktem jest tenże przylądek)
kapitanowie odnotowali niezwykłą ilość pływających lodów na tych akwenach.
Także załogę statku
uznano za zmarłych. Chłopiec okrętowy Alex Carson, którego choroba uratowała od
śmierci w falach, stał się bohaterem gazetowych reportaży. Potem żurnaliści
zapomnieli o nim mając już kolejne, nowsze tematy. O jego dalszych losach
niczego nie wiadomo…
Tajemnice spotkanie
Minęły 23 lata. O Marlboro
już dawno zapomniano. Marynarze z towarowego parowca SS Johnson znaleźli się na
wodach archipelagu Ziemi Ognistej – mniej więcej tam, gdzie zaginął Marlboro
– naraz zauważyli jakiś statek. Kapitan Johnsona wspominał potem:
- Szliśmy nieopodal przylądka
Horn. Statek był poharatany przez ciężkie sztormy, dlatego też trzymaliśmy się
blisko brzegu. Ale ten dzień okazał się być bardzo szczęśliwym – cichym i
bezwietrznym. Wprawdzie poczerwieniałe słońce zwiastowało burzę w najbliższych
godzinach. Załoga zajmowała się bieżącymi remontami, kiedy niedaleko od nas
ukazała się sylwetka statku. Zdziwiło nas to, że zamiast żagli na masztach
trzepotały się jakieś obrywki. Doszedłem do wniosku, że stało się tam jakieś
nieszczęście i próbowałem skomunikować się z nim, ale nikt nie odpowiadał na
nasze sygnały. Obserwując statek przez lornetkę nie dostrzegłem na jego
pokładzie żadnego ruchu. Wtedy zdecydowałem się spuścić na wodę szalupę z drużyną
ratowniczą, którą dowodził Starszy Oficer.
Marynarze weszli na
pokład tajemniczego statku – dzięki temu, że panował całkowity sztil przyszło
im to bez trudności. I zaraz potem natknęli się na szkielet w strzępach
odzieży. Deski pokładu praktycznie zgniły, załoganci musieli poruszać się
ostrożnie kontrolując każdy swój krok, żeby nie wpaść do ładowni. Na mostku
wraz z kołem sterowym znaleziono jeszcze jeden szkielet – najwidoczniej kapitana.
W sumie załoganci znaleźli szkielety 20 ludzi. Większość z nich znajdowała się
na miejscach przewidzianych przez rozpiskę wacht, tylko 6 z nich leżało na
kojach w pomieszczeniu załogi. Dziennik pokładowy całkowicie zbutwiał i był
pokryty pleśnią. Ratownicy z trudem odczytali na nim napis: „Marlboro,
Glasgow”.
Zaczynał się sztorm.
Marynarzom przyszło powrócić na pokład parowca. Holować Marlboro oni nie mogli –
osłabiony i poszarpany Johnson nie dałby sobie rady z takim
zadaniem, a i do najbliższego portu nie było blisko. Dlatego też
zatelegrafowali oni na brzeg zameldowawszy o swoim znalezisku i popłynęli w
swoją stronę, pozostawiwszy Marlboro na pastwę fal. Później już
nikt i nigdy nie napotkał go. Najprawdopodobniej statek-widmo przepadł w czasie
kolejnego sztormu.
Pytania bez odpowiedzi
Przybywszy do portu,
marynarze z Johnsona pod przysięgą potwierdzili swoją relację. Ale wszystko
to, co powiedzieli, wyglądało całkowicie niezwykle.
I tak np. dlaczego
znaleźli oni tylko 20 szkieletów? Wiadomo było, że na burcie Marlboro
znajdowało się 30 osób załogi. Gdzie podział się ładunek? Ładownie były
absolutnie puste. Wiadomo, że w ciągu 23 lat ładunek wełny i mięsa mógł
całkowicie zgnić, ale nie ulotnić się! Najwidoczniej Marlboro uległ napadowi
piratów. Tym można by było objaśnić brak ludzi (mogli wyskoczyć za burtę w
momencie ataku piratów albo popaść w ich niewolę lub być po prostu zamordowani
i wyrzuceni za burtę) i ładunku. Ale na pokładzie statku-widma – jak twierdzili
marynarze z Johnsona – nie było żadnych śladów walki.
No i zasadnicze
pytanie: gdzie w ciągu tych 23 lat mógł ukrywać się Marlboro? Wszak koło
przylądka Horn wiedzie wiele szlaków żeglugowych – codziennie koło archipelagu
Ziemi Ognistej przepływało dziesiątki jak nie setki statków! Jak więc Marlboro
porzucony na łaskę i niełaskę fal mógł być niezauważonym? Ponadto akweny wokół
przylądka Horn obfitują w rafy i niebezpieczne prądy. Niesterowany statek właściwie
nie miał żadnych szans pozostać na wodzie w tak długim czasie, on powinien
niechybnie pójść na dno, wpaść na rafę albo zderzyć z górą lodową.
I nie wiedzieć
dlaczego do tego nie doszło. Zeznania pod przysięgą marynarzy z SS Johnson
zostały przekazane jako oficjalne dokumenty do brytyjskiej Admiralicji i
uważane są za autentyczne. Być może wbrew zdrowemu rozsądkowi znowu gdzieś tam
w jakichś okolicznościach spotka Marlboro w okolicach przylądka Horn?
Moje 3 grosze
Historia Marborough
– bo taka jest właściwa nazwa tego statku-widma – jest charakterystyczną dla
tego rodzaju legend morskich mówiących o morskich widmach. Oczywiście takie
historie na morzach zdarzały się ZAWSZE, ale ta jest ciekawa o tyle, że na
pokładzie tego statku-widma byli żywi ludzie, którzy go obejrzeli i stwierdzili
stan faktyczny wraku.
Zastanowiwszy się nad
tym, można rzucić hipotezę, że Marlborough może pojawiać się co 23
lata, a zatem być może widziano go w latach 1913 (SS Johnson), 1936, 1959,
1982, 2005 i 2028 – szczególnie przed sztormami. Wszak statki-widma pojawiają się
regularnie, jak pisze Janusz Skarżyński,
Aleksander Grobicki, Lucjan Znicz-Sawicki i inni piszący o
tajemnicach Trójkąta Bermudzkiego. Jedno jest pewne, a mianowicie to, że
zagadka statków-widm ma ścisły związek z Czasem. I aby rozwiązać tą tajemnicę,
należy przede wszystkim badać Czas i zjawiska z nim związane.
Źródło – „Tajny i zagadki”
bn/2019, ss. 20-21
Przekład z
rosyjskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz