To wydarzenie przypomina
wydarzenia sprzed paru lat, kiedy to w niektórych stanach USA zaobserwowano
masowe pomory ptaków. Wtedy wytłumaczono to masowym użyciem rakiet i petard,
którymi ludzie witali Nowy Rok.
Tym razem jednak ofiarami stały się
ptaki z kontynentu kangurów, gdzie nie świętowano niczego. A oto ta informacja:
W pobliżu jednej ze szkół
podstawowych na południu Australii padło około 60 ptaków z rodziny
kakaduowatych. Jak opisywał świadek zdarzenia, ptaki "spadały z
nieba". Teraz zostaną poddane badaniom.
Około 60 ptaków z gatunku kakadu
cienkodziobych (łac. Cacatua tenuirostris) i kakadu sinookich (Cacatua
sanguinea) znaleziono w środę w pobliżu szkoły podstawowej One Tree Hill, na
północ od miasta Adelaide na południu Australii.
Jeden z wolontariuszy Casper's
Bird Rescue - lokalnej organizacji zajmującej się ochroną zwierzęt -
poinformował jej założycielkę o masowej śmierci ptaków.
- Otrzymałam telefon od
opiekuna, który był bardzo przygnębiony. Mówił, że ptaki spadały z drzew, z
nieba - powiedziała Sarah King, założycielka Casper's Bird Rescue w rozmowie ze
stacją radiową ABC Adelaide.
- Przypominało to scenę z
horroru - przekazała King w rozmowie z BBC. - Ptaki nie mogły latać, leżały na
ziemi i zwijały się z bólu. Niektórym z dzioba leciała krew. Od razu
pomyśleliśmy, że mogły zostać otrute, bo to już zdarzało się wcześniej -
dodała.
Prawdopodobnie
zostały otrute ?
Ptaki zostały zabrane do
weterynarz Trudy Seidel, która próbowała im pomóc.
- U niektórych ptaków, które
zbadaliśmy, odkryliśmy, że ich żołądki były pełne zboża, ale nie mamy żadnego
raportu toksykologicznego, który by potwierdzał otrucie. Skontaktowaliśmy się z
urzędem zajmującym się bezpieczeństwem biologicznym, ptaki są badane pod kątem
tego, czy nie miały jakiejś egzotycznej choroby.
King powiedziała, że raport
toksykologiczny może pomóc w odnalezieniu sprawcy. - Osoby, które kupują
truciznę, są rejestrowane - przekazała.
Australijski Departament
Środowiska i Wody (Department for Environment and Water) poinformował, że nie
można jeszcze potwierdzić przyczyny śmierci zwierząt.
- Trwają badania nad chorobami i
toksynami, a ich ukończenie potrwa kilka tygodni - powiedziała w rozmowie z BBC
rzeczniczka departamentu.
Oba te gatunki ptaków przez
Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody uznawane są za pospolite, szeroko
rozpowszechnione i nie grozi im wyginięcie ani nawet nie są bliskie takiego
zagrożenia.
Co nam to przypomina? Mnie wydarzenia
z Radziejowa Starego, gdzie na pewnej ograniczonej powierzchni padło około 200
ptaków krukowatych.
W związku z masowymi pomorami
ptaków w USA, Szwecji i Chile, które miały miejsce na początku roku 2011,
pragnę przypomnieć Czytelnikom pewne wydarzenia, które miały miejsce w
południowej części województwa kujawsko-pomorskiego 23 lata temu – w grudniu
1983 roku. Przekazuję Czytelnikowi streszczenie materiału z kultowego reportażu
Jana Trettera, który ukazał się na
łamach „Ekspresu Reporterów”, Warszawa 1984, tom 5, ss. 59-98. A oto ten
materiał:
* * *
Działo się to w Piotrkowie
Kujawskim (N 52°33’03” – E 018°29’54”) w maju 1977 roku. Milicjant mający nocny
obchód rewiru zbudził proboszcza miejscowej parafii twierdząc, że pali się
kościół. Proboszcz wstał i zobaczył coś, co wprawdzie nie było pożarem, ale też
nie przypominało czegoko0lwiek, co widział. Kopuła wieży kościelnej świeciła
błękitnym światłem, a po chwili pojawiały się tego samego koloru „gwiazdy”.
Inni świadkowie twierdzili, że wielokrotnie widzieli, jak wieża świeciła jasnym
światłem, mimo tego, że była zbudowana z ciemnoczerwonej cegły. Zjawiska te nie
zostały wyjaśnione do dziś dnia, a pewien uczony fizyk, który oglądał je na
własne oczy stwierdził najzupełniej poważnie:
- Zwykłe zjawisko
nadprzyrodzone.
Obserwacja
Romana Kremplewskiego
W odległości 10 km na północ
od Piotrkowa Kujawskiego leży Radziejów, a nieopodal – nieco na
południowy-wschód od tego miasteczka znajduje się wieś Radziejów Stary (N 52°36’03”
– E 018°35’33”) – miejscowość, w której dziwne rzeczy zaczęły się dziać w
grudniu 1983 roku. Mieszka w niej Roman
Kremplewski (lat 47), który w dniu 2 grudnia 1983 roku widział dziwne
zjawisko na niebie:
- Był to piątek, udawałem się wtedy do Opatowic, jechałem od
wschodu w kierunku zachodnim. Mogła to być godzina 19:30, kiedy zauważyłem, że
od strony zachodniej, czyli od Radziejowa, coś leci. Była to grupa paru
świateł. Widziałem światła z daleka i myślałem, ze zaraz usłyszę huk czy warkot
silników. Ale nie usłyszałem niczego. Nadlatujące światła zbliżyły się i
wówczas rozpoznałem, że są rozmieszczone na powierzchni długiego, wąskiego
kształtu. Było to coś szarego wielkich rozmiarów. Przypominało mi właściwie
długopis, niż cygaro, bo było smuklejsze. Naliczyłem 12 świateł w czterech
kolorach: białym, niebieskim, czerwonym i zielonym. Światła rozmieszczone były
niesymetrycznie i jakby bezładnie. Obiekt ten leciał według mojego rozeznania
na wysokości około 300 metrów. Obrał kierunek na południowy-zachód. Widziałem
go około 10 minut. Co mnie zaskoczyło, to to, że nie słyszałem żadnego huku ani
szumu nawet. I rzecz najważniejsza – ten przedmiot lecąc zostawiał za sobą
cztery smugi dymu jak odrzutowiec. Nazajutrz, kiedy opowiadałem sąsiadom, co
widziałem, jeden z nich mówił, że w którymś z dzienników rannym mówiono, że coś
takiego widziano wczoraj nad Sieradzem. (N 51°36’33” – E 018°47’14”) wymienił
nawet godzinę – 20:00 – o której to „coś” pojawiło się nad Sieradzem. Potem
szukaliśmy na mapie, gdzie to jest. Myślę, że tę przestrzeń – biorąc pod uwagę
szybkość, przedmiot ten mógł przebyć w pół godziny.
Obserwacja
Jana Gralewskiego
Tego samego dnia miała miejsce
jeszcze jedna obserwacja UFO z zagrody należącej go Jana Gralewskiego (46), która mieści się w odległości pół kilometra
od zabudowań Kremplewskich i w odległości 2 km od miejsca, gdzie Roman
Kremplewski widział świecący światełkami NOL na niebie.
A oto relacja Jana
Gralewskiego i jego syna Krzysztofa (18) o tym, co widzieli wieczorem, dnia 2
grudnia 1983 roku:
- Była późna godzina wieczorna, tak około 22:00,
kiedy wyszedłem na podwórko. Nagle zobaczyłem, jak z kierunku zachodniego
nadlatuje dużo świateł, może dwadzieścia, a może jeszcze więcej. Pomyślałem, że
są to samoloty i zastanowiło mnie to, jak one mogą lecieć tak blisko siebie i
nie trącić się skrzydłami? Wieczór był cichy, czekałem na jakiś warkot, może
huk, ale nic takiego nie nastąpiło. Kiedy światła były już nade mną
dostrzegłem, że były one rozmieszczone regularnie w grupach po trzy, i że
trójki tworzą koło. Każda trójka świateł była w innym kolorze: białym, żółtym i
czerwonym. Uważam, że światła te mogły lecieć na wysokości co najmniej 100
metrów lub wyżej. Ich szybkość była podobna do szybkości lotu samolotu.
Krzysztof Gralewski potwierdza
tą relację i dodaje, że świateł było co najmniej 20 ale mniej niż 50. Poruszały
się z prędkością samolotu odrzutowego, a na niebie po ich przelocie pozostały
cztery smugi podobne do smug, które pozostawia za sobą samolot odrzutowy.
Porównując szczegóły to
(pomijając różnicę w czasie) można stwierdzić, że obie relacje dotyczą tego
samego wydarzenia. [Różnica w czasie mogła wyniknąć z missing time, któremu ulegli świadkowie, a to sugeruje, że któryś
ze świadków stał się ofiarą CE-III-G lub CE4, co już jest – niestety – nie do
udowodnienia.]
Obserwacja
Marii Czynszak
W dniu 11 grudnia 1983 roku,
mieszkająca na skraju Radziejowa Starego Maria
Czynszak (52) wyszła z domu na podwórko swego obejścia i zobaczyła coś
niezwykłego:
- Było około 19:00, o tej porze chodzę do obrządku. Szłam w
stronę chlewu. Przy oborze paliła się silna co najmniej 150 W żarówka rtęciowa
w kloszu, oświetlająca podwórze silnym światłem. Mimo to na podwórku zrobiło
się nienaturalnie jasno, jakby błysk znad dachu chałupy. Z nieba spadł snop
światła tak wielkiego, podobnego do dużej gwiazdy z ogonem. Światło było
zielonkawe, niebieskie i żółte. Znikło po dwóch, może trzech sekundach za
dachem stodoły. Było ono tak duże, jakby nad podwórkiem został zapalony silny
reflektor. Leciało ze wschodu na zachód. Dźwięku, szumu, huku nie było przy tym
wszystkim słychać. Leciało szybko jak samolot, a może nawet szybciej. Kiedy
wróciłam do mieszkania, to córka zapytała mnie: „Mamo, czy to było UFO?”
Roześmiałam się i powiedziałam – „Tak, ale nie wykazało do mnie zaufania i nie
zabrało mnie.”
Ciekawą relację zdała jej
córka – Elżbieta Czynszak, która w
tym czasie była w mieszkaniu:
- Stałam właśnie pośrodku kuchni, kiedy na podwórku zrobiło się
bardzo jasno. Spojrzałam w okno i bardzo wyraźnie dostrzegłam idącą przez
podwórze mamę. Zobaczyłam nad podwórkiem błysk i lecące na niebie silne
światło. Wyraźnie odróżniłam kolor zielony i jakby żółty, może przy ogonie
nieco czerwieni. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam, a było to raczej
dziwne i może dlatego zadałam mamie to pytanie o UFO.
Żadna z obu kobiet nie jest w
stanie określić wysokości na jakiej poruszało się światło czy świecący
przedmiot.
A potem był ów dziwny dzień 28
grudnia 1983 roku.
Masakra
ptaków 28 grudnia 1983 roku…
Ten dzień zapisał się w
kronikach ufologicznych jako jeden z najciekawszych w naszym kraju. To właśnie
wtedy doszło do masakry ptaków krukowatych w okolicach Starego Radziejowa. Tak
opisuje to Jan Tretter:
Relacja
Marii Mielcarkowej:
28 grudnia byłam zajęta w
gospodarstwie, właśnie zmierzałam do mieszkania, kiedy – ni z tego, ni z owego
– spadła mi na głowę kawka. Ptak był jeszcze żywy, ale już niezdolny do lotu.
Nie wyglądał na zranionego. Pomyślałam, że żerujące gdzieś w obejściu kawki
dostały się w jakieś tarapaty, może którąś przytrzasnęły drzwi stodoły, albo
coś w tym rodzaju… Był silny wiatr, przypadek taki wydawał mi się bardzo
prawdopodobny.
Zawołałam męża. Myślał, że
chcę coś zrobić, aby ptaka ratować. Ale zanim mąż przyszedł, ptak już chyba nie
żył. Mąż chwycił go za skrzydło i wyrzucił poza podwórze. Rzucił się za nim
jeszcze nasz pies, wyżeł. Jeżeli ptak jeszcze wtedy żył, co jest mało
prawdopodobne, to pies go dodusił. Zresztą później zjadł go częściowo.
Nie przywiązywałam do tego
większej wagi, nie było w tym nic nadzwyczajnego, wszystko można było prosto
wyjaśnić… Pies jest zdrów do dzisiaj, żadnych objawów zatrucia czy niedomagań
nie wykazuje.
Relacja
Józefa Mielcarka (47):
Po zdarzeniu z kawką, do
którego podobnie jak żona nie przywiązałem większej wagi, zbyt zajęci byliśmy w
gospodarstwie, około godziny 12:30 wyjeżdżałem ciągnikiem z podwórka na
przebiegającą obok domu szosę. Nagle zobaczyłem, że na moje pole spada gawron,
jakby postrzelony. Widziałem jak kołują nad nim inne ptaki, jak zwykle wtedy,
kiedy jednemu coś się stanie. Spojrzałem na drogę przed sobą i zobaczyłem, że
leżą tam trzy martwe ptaki.
Nie ulegało wątpliwości, byłem
świadkiem bardzo dziwnego zjawiska. W powietrzu kołowało olbrzymie stado. Ptaki
nadlatywały ze wszystkich stron i nagle, jakby ulegając jakiemuś porażeniu,
zaczęły bezładnie bić skrzydłami i „fajtać” jak to czasem mówią myśliwi i
padać. Tam na ziemi jeszcze trzepały się przez chwilę i stawały się martwe. W
sumie w krótkim czasie na polu było około 100 do 150 martwych gawronów i kawek
, ale były też i szare wrony.
Wyglądało to dziwnie – mam na
myśli ten moment, kiedy lot ptaka się załamywał – zupełnie tak, jakby uderzał w
jakąś niewidzialną ścianę, i to gdzieś na wysokości 40 metrów. Dolatywał tam
zupełnie normalnie i nagle, jakby porażony, padał.
Wszystko odbywało się w
kwadracie 300 na 300 metrów. W innym miejscu niczego takiego nie było, ptaki
przelatywały normalnie. I jeszcze jedno. Nad obszarem tym, dołem także
przelatywały ptaki, mniejsze – chyba wróble, z nimi również nic się nie działo.
Przelatywały najzupełniej normalnie, bez niemniejszych zakłóceń.
Uznałem, że zjawisko to jest
na tyle niecodzienne, że należy zawiadomić milicję. Nie zwlekając zadzwoniłem
do Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Radziejowie.
Milicja i służby weterynaryjne
pojawiły się szybko na miejscu incydentu, i…
Relacja
lekarza weterynarii Andrzeja Skrzyńskiego:
[…] Zjawisko wystąpiło tylko
na terenie jednej wsi – Stary Radziejów i to na bardzo małym obszarze. Czy
wystąpiło jeszcze gdzieś? Nie wiem, nie słyszałem, nie mieliśmy żadnych
sygnałów. Padały przede wszystkim kawki i wrony, a więc krukowate. Wróble i
inne ptaki się nie truły.
Byłem tam. Pozostawiłem całą
grupę i spokojnie bez pospiechu, dość uważnie patrząc, co się będzie działo,
wszedłem na to pole. Niczego nie odczuwałem. […]
Obserwowałem padające ptaki.
Nawet przypominam sobie, patrzyłem na taką jedną kawkę, która upadła w pobliżu
mnie i wydawało się, że jest w dość dobrym stanie. Podszedłem, ptak zajął
postawę obronną taką jakby chciał jeszcze zaatakować, ale już nie miał na to
siły. Czekałem przez chwilę sądząc, że poleży i odpocząwszy jakoś z tego wyjdzie.
Po chwili nastąpiła śmierć
Wszystkie martwe ptaki jakie
obserwowałem miały dzioby uwalane w ziemi, być może osłabłe usiłowały się
podpierać nimi. Ale mogły też wcześniej żerować gdzieś na polu.
Zdychające ptaki krzyczały. Może
to był lęk, a może – co najprawdopodobniejsze – ból. Ich śmierć następowała w
męczarniach. Stojąc na polu naliczyłem w zasięgu wzroku dwadzieścia martwych
ptaków.[…] Wszystkie one padły tylko w tym miejscu.
Wyniki sekcji zwłok nie dały
odpowiedzi na pytanie, co je zabiło. Przyjęto że było to zatrucie jakimiś
środkami chemicznymi używanymi w rolnictwie.
* * *
Dziwne to wszystko – nieprawdaż? Być
może w Australii miało miejsce takie właśnie wydarzenie? Obawiam się, że
przyczyna może być równie prozaiczna, jak w przypadku zatrucia stada wróbli w
Oświęcimiu, gdzie stadko ptaków wpadło w chmurę chloru, która wydobyła się z
tutejszych zakładów chemicznych.
Osobiście zetknęliśmy się z
podobnym przypadkiem, który miał miejsce w Oświęcimiu we wrześniu 2005 czy 2006
r., gdzie znaleziono – na jednej z ulic miasta! – stadko padłych ptaków. Prasa
wysnuła hipotezę, że winnym jest kierowca TIRa, który wbił się swym samochodem
ciężarowym w lecące stado ptaków i po prostu je zabił. Hipoteza dobra jak każda
inna, ale…
Oczywiście udaliśmy się na
miejsce tego incydentu i po oględzinach doszliśmy do jednego wniosku. Nie mógł
to być żaden wypadek samochodowy, bowiem ptaki padły niemal na skrzyżowaniu, a
zatem domniemany kierowca musiałby przejechać przez nie z prędkością co
najmniej 80 – 100 km/h, a to było już fizycznie niemożliwe. Po pierwsze
dlatego, że było to ruchliwe skrzyżowanie, a po wtóre – musiałby się przed nim
zatrzymać, nawet gdyby miał pierwszeństwo przejazdu.
Hipoteza „samochodowa” odpadała w
przedbiegach. Rozpytaliśmy zatem ludzi w okolicznych sklepach i zakładzie
fryzjerskim oraz ludzi na ulicy. No i co się okazało? Ano okazało się, że w tym
samym dniu – w którym znaleziono padłe ptaki – w całym mieście czuć było
wyraźny „chemiczny” zapach, który niektórzy ludzie określili jako woń chloru
lub czegoś podobnego.
A zatem sprawa była jasna – w
Zakładach Chemicznych Oświęcim musiało dojść do ulotu chloru, który – jako
cięższy od powietrza – spłynął pomiędzy ulice. Pogoda w tym czasie była niemal
bezwietrzna i słoneczna, co nie sprzyjało rozprężaniu się toksycznego obłoku, a
co więcej – doszło także do reakcji chloru z dwutlenkiem węgla, co wytworzyło
zabójczy gaz bojowy – fosgen – COCl2. Jest to bezbarwny gaz, silnie trujący i
duszący, o zapachu świeżo skoszonej trawy, zgniłych owoców. Nazwa oznacza
zrodzony ze światła jako, że po raz pierwszy w 1812 roku został zsyntezowany
przez Johna Davy'ego podczas ekspozycji mieszaniny tlenku węgla i chloru na
światło słoneczne. Stężenie 0,1 g fosgenu w 1 m³ powietrza powoduje nagły zgon,
stąd niegdyś (I wojna światowa) był wykorzystywany jako gaz bojowy na polu
walki, stanowiąc przyczynę ok. 80% zgonów spowodowanych przez gazy bojowe. Po
raz pierwszy został użyty jako bojowy środek trujący w formie gazu przez
Francję i Niemcy w czasie I wojny światowej w 1915 roku.
W niskim stężeniu chlor i fosgen
nie szkodził ludziom, ale małym ptakom mógł zaszkodzić. Wystarczyło, że stadko
sikorek czy wróbli wleciało w obłok mieszanki chloru i fosgenu, by doszło do
ich zatrucia i uduszenia. Rezultat mógł być tylko jeden – śmierć… Całą sprawę opisaliśmy
na łamach nieistniejącego już czasopisma „Eko Świat”.
A zatem powstaje pytanie: czy w
opisanym przez Jana Trettera przypadku mieliśmy do czynienia z Niewidzialnym
Nieznanym Obiektem Latającym (NNOL) czy z obłokiem trującego BŚT w rodzaju np.
sarinu czy choćby – jak w przypadku oświęcimskim – mieszaniny chloru z
fosgenem? Odpowiedź brzmi – nie. Nie mógł to być obłok gazu trującego, bowiem
wszystkie relacje mówią, że tego właśnie dnia było pochmurno i wiał silny
wiatr, który musiałby doprowadzić do rozproszenia się i rozcieńczenia
hipotetycznego obłoku gazowego. Poza tym gaz musiałby być wyczuty także przez
ludzi i inne zwierzęta – szczególnie psy i lisy. A te zachowywały się
spokojnie. Co więcej – i psy i lisy zjadały padłe ptaki, bez żadnej szkody dla
siebie…
A zatem pozostał tylko NNOL albo
jeszcze coś, co mogło mieć związek z programami amerykańskich i radzieckich
„gwiezdnych wojen”. A zatem broń falowa, cząsteczkowa, radiacyjna broń laserowa
i inne cudeńka z arsenału SDI/NMD.