Rozdział II - BLENDA URANOWA W
CELTYCKIM GROBIE?
Materiał rozszczepialny w starej
mogile? - Wykopaliska pod nadzorem armii? - Na tropie zagadkowych mundurów -
Tajemniczy przedmiot z podziemi - Wizyta w mieście - Nic, tylko fatamorgana...
Poul Anderson w jednej ze swych książek pt.
„Guardians of Time” (Nowy Jork 1991), opisuje wydarzenia, które miały swe
miejsce ponad sto lat temu. Londyński „Times” poczynając od 15
czerwca 1894 roku przez kilka dni donosił o tym, co wydarzyło się w Addleton, w
którym rozkopano tajemniczy grób.
Addleton, to miasto w hrabstwie
Kent, które powstało z jakobińskiego osiedla, na którego terenie znajdowała się
porośnięta trawą mogiła z nieokreślonej epoki. Miejscowy właściciel zamku Lord
of Wyndham należał do tych archeologów-amatorów, w których bogate było całe
XIX stulecie. Wraz ze swym kolegą, ekspertem z British Museum - Jamesem
Rotheritem postanowili rozkopać ten grób i zobaczyć, co w nim było. Wiadomo
tylko, że nie znaleźli wiele. Skromny osteologiczny materiał w postaci kilku
ludzkich i końskich kości, zardzewiałe przedmioty ozdobne i broń, a wszystko z
to V wieku n.e. W więcej niż tysiącletnim pyle i prochu czekał o wiele bardziej
interesujący artefakt - była to mała, niebieskawo lśniąca metalowa skrzynka, po
otworzeniu której znaleziono w jej środku ciężkie, połyskujące, metalowe
gruzły, które wyglądały, jak aliaż złota ze srebrem. Znalezisko było wybornie
zachowane.
Lord z Addleton wkrótce poważnie
zachorował, zaś Rotherhit - który mniej miał do czynienia z tym artefaktem -
też, z tym że lżej. Kiedy Wyndham po krótkiej i ciężkiej chorobie zmarł 25
lipca z objawami zatrucia, podejrzenie padło na Rotherhita, jednakże jego
rodzina wynajęła detektywa, który udowodnił to, że ta właśnie kupka dziwnego
metalu wydawała z siebie śmiercionośne promieniowanie. Nikt tego nie rozumiał,
ale na wszelki wypadek tajemnicza skrzynkę wrzucono do głębokiego kanału.
Wyjaśnienie tego przypadku
przyniosło w roku 1894 Scotland Yardowi znaczne trudności. Antoine Henry
Becquerell odkrył zjawisko radioaktywności dopiero w dwa lata po opisanych
wydarzeniach, zatem nie dziwota, że promieniowanie mogło zabić
nieprzygotowanego nań człowieka...
I chociaż wydarzenia te wydają
się być tylko fikcją literacką, to historia odnotowała kilka wydarzeń
niepokojących i niepokojąco podobnych do tego znaleziska rudy uranu w celtyckim
grobie. Wspomnijmy tylko zagadkowe zgony uczonych biorących udział w badaniu
grobu faraona Tutenchamona w 1923 roku[1],
czy informacje o „uranowym szlaku” wiodącym przez Europę w ciemnych czasach
Średniowiecza, po upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego na równi ze szlakami
żelaznymi, miedzianymi, jantarowymi i innymi.[2]
W czasach wędrówek ludów i
ekspansji barbarzyńców ze wschodu Europy, zapotrzebowanie na metal pokrywano
ich wydobyciem w kopalniach odkrywkowych. O kopalniach rud żelaza już wspomina Gajusz
Juliusz Cezar w „Belli Gallico”, gdzie pisze on w związku z wydarzeniami
przed Awarykiem - gdzie Gallowie używali sztuki górniczej do wspierania
rzymskiej sztuki oblegania miast:
...
et aggere cuniculis subtrahebant, eo scientius, quod aput eos magnae sunt
ferrariae atque omne genus cunicolorum notum atque usitatum est…[3]
Inne źródła wspominają o
znalezieniu śladów prac górniczych we Francji, co dowodzi m.in. faktu, że w
niektórych miejscach Celtowie wydobywali rudy współczesnymi nam sposobami, i
tak np. o sztolniach Camp d’Affrique k./Nancy pisał J. Moreau w „Die
Welt der Kelten” (Stuttgart 1958). Innym ośrodkiem wydobywczym był Hèrauklt w
Masywie Centralnym, gdzie tradycje wydobywcze zaczęły się przed połową
pierwszego tysiąclecia przed Chrystusem, zaś w czasie pomiędzy 3 a 1
tysiącleciem p.n.e. wydobywano rudę w sztolniach Roc de la Balme, Aigues-Vives,
Vélieux, Mailhac.[4]
W innych miejscach rudy żelaza
wydobywano odkrywkowo w różnych miejscach Europy - m.in. w okolicach Michelberg
k./Kelheim, gdzie wydobywano limonit jeszcze w Średniowieczu[5].[6]
O tym, że Starożytność znała rudę
uranową świadczą także początki prac wydobywczych w czeskim Jáchymovie.
Kopalnie powstały w XVI wieku, jako trzecie po Jihlavie i Kutnej Horze. Do
zorganizowanego wydobycia doszło w roku 1516, kiedy to hr. von
Schlick w z n o w i ł prace wydobywcze w p r a s t a r e j już wtedy (!!!) sztolni w osadzie Konradesgrün.
To właśnie tutaj, w Górach Kruszcowych, górnicy natrafili także na czarna
warstwę mazi barwy smoły. Przez więcej, niż 200 lat był to dla nich tylko
„smolny kamień” - smoleniec, który zwiastował im obecność rud srebra i był
minerałem służącym do wypełniania wyrobisk, albo... uszczelniania szpar w ich
chatach!
W 1789 roku, minerał ten stał się
przedmiotem badań Martina Klaprotha, który przyporządkował go planecie
Uran, zgodnie z formułą Herschela.[7]
Z wykryciem promieni X i odkryciem naturalnej promieniotwórczości rud uranu[8]
przez Henry’ego Becquerella, pojawiła się konieczność wydobycia smółki
uranowej. W Jáchymovie zaczęto produkować rad (Ra), która to produkcja w roku
1939 stanowiła aż 1/3 światowej produkcji tego pierwiastka. W czasie
hitlerowskiej okupacji, w Jáchymovie Niemcy chcieli zbudować „stos atomowy”, w
którym paliwem miała być tamtejsza ruda uranowa, rafinowana i wzbogacana przez
firmę „Degusa”. I takjuz na początku lat 40. uran stał się surowcem
strategicznym, jednym z najważniejszych pierwiastków używanych przez naszą
cywilizację.
Jak widać, już cywilizacja na
technicznym poziomie Celtów była w stanie wydobywać i przetwarzać rudę
uranu... Oczywiście wcale nie musimy
sobie tutaj wyobrażać jakiś prymitywny reaktor jądrowy zbudowany w lesie za
granicą Cesarstwa Rzymskiego, gdyż jego eksploatacja mogła mieć elementarny
charakter. Narody Starożytności miały wiedzę na temat letalnego dla organizmów
żywych działania promieniowania jonizującego i nie musiały niczego wiedzieć na
temat fizycznych podstaw tych procesów. Wystarczyło, że obserwowano dokładnie
zwierzęta i pracujących w kopalniach niewolników, by stwierdzić śmiercionośne
działanie promieniowań: α, β, γ
czy X... Rozdrobniona ruda uranu czy toru mogła stac się jednym ze środków
mogących utrzymać w stanie nienaruszonym ciało znamienitego zmarłego, zaś
promieniowanie mogłoby porazić także każdego, kto naruszyłby cielesną powłokę i
materialne wyposażenie nieboszczyka, co było o wiele bardziej skuteczne i
zdradliwsze od trucizn i innych zabezpieczeń...
W związku z tym, przeczytanie
dalszego tekstu w tym rozdziale może być inspirujące. Zestawiłem ten tekst z
wycinków lokalnej, koszyckiej prasy i własnych notatek z lata 1996 roku.[9]
A oto ten niezwykły materiał:
WYKOPALISKA POD
NADZOREM ARMII?
(Košice, piątek, 9
sierpnia 1996 roku, godzina 02:30)
- Przybądźcie
niezwłocznie na ulicę Hlavną, do wykopów, coś się tam dzieje - jest tam cała
kupa policji!!! - odezwał się z telefonu dyżurnego redaktora „Večernika”
nieznajomy głos. O drugiej godzinie, to wszystko przypomina kiepski humor, ale
lojalność wobec swej profesji nie pozwala się odwrócić rasowemu dziennikarzowi
plecami do sensacji i mała grupa reporterów dociera do budynku byłego TUZEX’u[10]
o godzinie 02:20.
- Co tutaj robicie?!
- szczeknął do nich jeden z policjantów, którzy otaczali wykop. Redaktorzy
okazują mu legitymacje prasowe i chcą się widzieć z kimś kompetentnym, kto
objaśniłby im, o co właściwie tutaj chodzi. Jeden z dwóch facetów stojących
przy wykopie, ubrany po cywilnemu, po cichu rozmawia z drugim, który jest
ubrany w polowy mundur maskujący z dystynkcjami pułkownika.
- Spadajcie stąd,
ale już - zwraca się do patrzących na nich dziennikarzy - Bo jak się coś
wam stanie, to już wasza rzecz, ale nam tu problemów nie będziecie robili!...
Dziennikarze
taktycznie odchodzą poza kordon i obserwują policjantów odganiających od wykopu
ludzi, którzy właśnie wyszli z pobliskiego baru, a potem wpadli do wykopu.
O godzinie 02:38
przyjeżdżają dwie ciężarówki, które swym wyglądem przypominają ambulanse
bankowe do przewożenia pieniędzy. Wyskakują z nich ludzie w ochronnych ubiorach
i całkowicie blokują wykop. Kilku z nich pod przewodnictwem cywilów schodzi w
dół i znika w podziemiach.[11]
O godzinie 03:47
żołnierze wynoszą z wykopu lśniący, metalowy przedmiot w kształcie walca, długi
na 1,5 m, ładują go do ambulansu i odjeżdżają w kierunku ulicy Pribilinova. Z
wykopu słychać jeszcze dobiegający szczęk narzędzi, a zaraz potem wychodzą z
niego inni żołnierze, którzy zabierają się drugim ambulansem. Po ich odjeździe
w wykopie nie widać niczego podejrzanego, wszystko wydaję się być w porządku.
Po chwili odjeżdżają radiowozy policyjne.
Skoro nie udało się
dowiedzieć niczego na miejscu, poszukiwania dziennikarzy trwają dalej. Między
innymi redakcja telefonuje do rzecznika prasowego Komendy Miejskiej policji w
Koszycach, który odsyła ich z kolei do Grupy Prewencji Kryminalnej w tym
mieście. Tam jednak też nie uzyskują
żadnej informacji o tym wydarzeniu - ich rzecznik prasowy wie jedynie
to, że na Hlavnej działała jedynie policja municypalna[12],
która zatrzymała jakiegoś bezdomnego.
- Rzecz jest w
stadium śledztwa i nie można niczego podać do wiadomości publicznej. Spróbujcie
się dowiedzieć czegoś w Policji Municypalnej - słyszą przyjacielską radę.
Zapytany o zajście na
Hlavnej oficer operacyjny Policji Municypalnej w Koszycach odpowiada, że nie ma
żadnej wzmianki w dokumentach o jakimkolwiek działaniu policji w rejonie
wykopów. Kolejną instytucją, którą „Košicki Večer” indaguje o incydent jest
oficer prasowy Ministerstwa Obrony. Ten zaś przekazuje pytania redakcji do
Wydziału ds. Kontaktów ze Społeczeństwem Sztabu Generalnego Słowackiej Armii,
którego przedstawiciele mieli się telefonicznie skontaktować z dziennikarzami.
Tak się jednak nie stało i Sztab Generalny nie zwołał konferencji prasowej.
Sprawa miała swój ciąg dalszy w poniedziałek.
NA TROPACH ZAGADKOWYCH
MUNDURÓW
(Košice, poniedziałek,
12 sierpnia 1996 roku)
A dalej było tak, jak
w serialu „Z Archiwum X”.[13]
Poniedziałkowy numer „KV” przyniósł wyjaśnienie Sztabu Generalnego Słowackiej
Armii, które dotyczyło piątkowych wydarzeń. Wedle wydanego komunikatu:
Żołnierze Słowackich
Sił Zbrojnych w tym, czasie nigdzie nie byli (na miejscu opisywanych zdarzeń) ani
nikt nawet nie zwracał się do nich o pomoc w takim przypadku.
Zdaniem autorów tego
>>wyjaśnienia<<, mogło chodzić o żołnierzy jednostek wojskowych
podległych MSW, jednakże - jak oznajmił natychmiast rzecznik prasowy MSW -
żadna jednostka wojskowa podległa MSW w policyjnej akcji nie uczestniczyła.
Przez całe
przedpołudnie dyskutowałem na ten temat z kolegami ze Wschodniosłowackiego
Muzeum. W przerwie wyskoczyłem na filiżankę kawy i posłuchałem kilku ciekawych
rozmów, jednakże żaden z moich kolegów nie był mądrzejszy ode mnie.
- Cóż to takiego -
myślałem - wykopali nieopodal koszyckiej katedry i to tak tajnie, że nawet
najbardziej kompetentni i poinformowani archeolodzy i historycy sztuki nie mają pojęcia o tym, co
to właściwie było?
Informacyjnej blokady
nie przełamali nawet pracownicy Urzędu ds. Zabytków miasta Koszyce, którego
dyrektor kategorycznie oświadczył:
- Proszę mi
wybaczyć, ale nie mogę panu nic powiedzieć, ani pańskim kolegom. Niczego mi nie
wiadomo na ten temat!
Jego odmowa zaskoczyła
nieco tych, którzy śledzili rozwój wypadków. Również próby uzyskania w Muzeum
jakichś informacji spełzły na niczym, zaś już na ulicy jeden z kopiących na
Hlavnej powiedział mi:
- Są tam jakieś
stare groby: pełno kości i śmieci, a wszystko przegniłe. Ludzie gadali o jakimś
drugim wejściu i o tym, że byśmy się bardzo zdziwili. Ale dlaczego? - tego nie
wiemy. No, a potem, na drugi dzień, tamci pracownicy nie przyszli do pracy, bo
byli chorzy.
Te ostatnie informacje
pasowały - jak się zdaje - do krążących po mieście plotek, iż dwóch robotników,
którzy odkopali dziwną skrzynkę - nie przystąpiło następnego dnia do pracy ze
względu na zły stan zdrowia. Zresztą inni zagadnięci przeze mnie pracownicy nie
byli rozmowniejsi.
-Niech pan da mi
spokój i wynosi się stąd. Niczego nie wiem! - łopata w ręku jednego z nich
wykonała ruch mówiący więcej, niż tysiąc wypowiedzianych słów...
Dziennikarze
postanowili odszukać dwóch robotników, którzy nie zgłosili się do pracy z
powodu choroby, a którzy ponoć odnaleźli tajemniczą skrzynkę. Jednego nie było
w domu - a przynajmniej na pukanie i dzwonienie do drzwi nikt nie reagował, zaś
u drugiego, który mieszkał w pobliskiej miejscowości Furča, zastano młodą
kobietę, która powiedziała krótko:
- Wynoście się! Dajcie
nam spokój! Mamy dość kłopotów bez was! Jego nie ma w domu!!!
Wkrótce potem, „KV”
podał, że wedle dobrze poinformowanego źródła, które pragnęło zachować
anonimowość, w szpitalu wojskowym hospitalizowano dwóch cywilów, a potem trzech
żołnierzy.
Wszyscy - cała piątka
- była nieprzytomna, a nie ranna, tzn. na ich ciałach nie znaleziono żadnych
obrażeń zewnętrznych. Natychmiast ich odizolowano i dopuszczono do nich jedynie
wybranych lekarzy. Większości z nich jeszcze nie widziałem. Po kilku godzinach
gdzieś ich ze szpitala wywieziono, zdaje się, że na lotnisko.
Komendant Wojskowego
Szpitala Sił Powietrznych ustosunkował się negatywnie do tej informacji:
- Nic mi nie wiadomo o
hospitalizacji większej grupy osób w moim szpitalu, ale w piątek przyjęto u nas
jednego żołnierza w stanie nieprzytomności. Nie mam pojęcia, czy to podpada pod
was przypadek.
Takie właśnie
oświadczenie przekazał on „KV”.
ZAGADKOWY PRZEDMIOT Z
PODZIEMI
(Košice, wtorek, 13
sierpnia 1996 roku)
Punkt zwrotny w
rozwoju wydarzeń rozgrywający się wokół dziwnego incydentu następuje we wtorek,
13 sierpnia, w godzinach rannych. W tym czasie na prywatny numer telefonu red.
Arpada Soltezsa dzwoni ponownie ten sam osobnik, którego głos wezwał do
wykopów dziennikarzy w nocy 9 sierpnia. Nieznajomy mówi:
- jeżeli się nie
boicie, to zaprowadzę was na miejsce, w którym kopali ci dwaj pod Hlavną.
Pokażę wam to drugie wejście, ale możecie mieć z tego cholerne kłopoty, o
jakich się wam nawet nie śniło...
W porze obiadowej
reporter i fotograf redakcji spotykają się z tajemniczym informatorem.
- Moje nazwisko? - reaguje
na pierwsze pytanie - po co wam ono, czemu mnie pytacie o takie bzdury. Jak
coś będziecie chcieli widzieć, to powiem wam sam!
Nie rzucający się w
oczy 40-latek, który nikomu się nie przedstawił, prowadzi ich w stronę jednego
z budynków w historycznej części centrum Koszyc. Dom niezbyt stary i niezbyt
nowy stoi na wiekowych fundamentach. We trójkę wchodzą do piwnicy, a z niej
przez wykuty w ścianie otwór do podziemi. Na podłodze tunelu, którym się
poruszają, leżą powyginane i przerdzewiałe resztki okuć do drzwi. Po przebyciu
jakichś 50 m, ekipa dociera do znajdującej się na końcu tunelu piwniczki o
rozmiarach 5 x 8 m. Po prawej stronie widać wysoki na metr stos ludzkich kości,
w rogu stos samych czaszek, natomiast w drugim końcu pomieszczenia znajduje się
wejście do dalszej części podziemi i tunel.
- Tunel prowadzi do
wykopów na Hlavnej - nieznajomy przewodnik wskazuje na ciemny wylot korytarza
- Na waszym miejscu nie dotykałbym niczego - dodaje.
W ciemnym
pomieszczeniu trudno jest się poruszać i orientować - jedynym źródłem światła
jest mała elektryczna lampka i czasem błyski flesza. Mężczyzna wskazuje na wysoki na jakieś 10 cm postument w przeciwległym
końcu salki. Według jego słów, stała na nim mała metalowa skrzynka o długości
1,5 m z obłymi kantami i rogami.
- Wyryto na niej
znak ryby[14] i
jakiś napis - komentuje - Drobnymi literkami łacińskimi, ale nie po
łacinie. Również nie po niemiecku czy w jakimkolwiek współczesnym znanym
języku. Pracowaliśmy nad tym kilka lat.[15]
(!!!) Ale niczego nie udało się nam odkryć. Co znajdowało się w skrzynce, tego
nie wiem, bo nie potrafiliśmy otworzyć jej wieka bez naruszania, ale nie
mieliśmy po temu żadnych możliwości technicznych. Musimy już wracać.
Po wyjściu na Hlavną
nasz cicerone szybko oddala się i znika w tłumie. Nie odpowiedział na ani jedno
pytanie o swą tożsamość, zawód i owo zagadkowe „my”... Na pożegnanie powiedział
jedynie:
- Pokazałem wam to
tylko dlatego, że skoro zajęli się tym specjaliści, to musi to być jakieś
szczególne paskudztwo. Według tego, jak oni postępowali widać, że doskonale
wiedzieli, co znaleźli. Kto wie zresztą, może doskonale wiedzieli, czego
szukają?... Nie chciałbym, żeby ta rzecz uległa zapomnieniu, mimo tego, że mam
własna opinię o dziennikarzach...
Nadal byliśmy skazani
na domysły. Kiedy dostaliśmy na biurko gazetę, spróbowałem się dodzwonić do
redaktora naczelnego - mogłem sobie odpuścić. Powiedziano mi, że: Szef jest
od kilku dni na urlopie...
WIZJA LOKALNA
(Košice, środa, 14
sierpnia 1996 roku)
Po kilku nieudanych
próbach uzyskania jakichś sensownych informacji, pełen niesmaku, otworzyłem
drzwi mojego biura. Wydarzenie, które rozegrało się niemal na naszych oczach
wydawało mi się tak nieprawdopodobne, jak historia z radioaktywną trumna w
celtyckim grobie, o którym pisano w książce Andersona.
Ponownie zabrałem się
za wertowanie wszystkich gazet, zastanawiając się nad wariantami rozwiązania
tego problemu. Czyżby była to li tylko mistyfikacja???
Jeszcze raz otwieram
gazetę z poprzedniego dnia i podkreślam tytuły informacji, które już
przeczytałem. Znajduję doniesienie o prezentacji projektu „Bezpieczne Koszyce”,
w trakcie którego doszło do spotkania mera miasta z komendantami policji
państwowej i municypalnej. Mer po wysłuchaniu raportów o stanie przestępczości
kryminalnej w poszczególnych rewirach miasta, odniósł się także do dziwnego
znaleziska na Hlavnej. Zgromadzonym oficerom policji oświadczył:
Skoro nie znaleźliście
tego, o czym pisze miejska prasa, to znaczy, że wasi funkcjonariusze spali na
służbie. A skoro oświadczacie, że nie macie z tym nic wspólnego, to
oznaczałoby, że mamy znów jakąś Št.B.[16]-
która działa na terenie miasta bez wiedzy policji.
Po przeczytaniu tych
linijek, hipotezę o kaczce dziennikarskiej mogłem odesłać spokojnie do lamusa.
Biorąc pod uwagę to, co powiedział mer miasta, dyrektor Urzędu ds. Zabytków i
inni oficjele, dziwnym się wydaje to, ze nikt nie wytoczył całej koszyckiej
prasie sprawy sądowej o zniesławienie wysokiego urzędnika państwowego i
instytucji, co powinno nastąpić właśnie w przypadku kaczki dziennikarskiej -
nieprawdaż? Poza tym trudno zrozumieć, dlaczego o wydarzeniach tych milczy
konkurencyjny dziennik „Korzo”, który od tego czasu wielokrotnie nie zdołał
uprzedzić redaktorów „KV” w pościgu za sensacjami czy aferami...
Razem z dyrektorem
muzeum udajemy się osobiście w stronę wykopów w średniowiecznej części miasta.
Ulica Hlavná wygląda jak po ciężkim bombardowaniu: wszędzie dziury i leje
przykryte małymi mostkami. Ogłuszeni łomotem świdrów pneumatycznych zmierzamy w
kierunku domów, w których - jak podejrzewamy - znajduje się wejście do
podziemi.
Przechodzimy po
wysepkach gładkiego asfaltu, zaglądamy do jam, w których widać resztki starodawnych
murów i umocnień, korytarzy oraz tuneli. Ponieważ zaczyna padać, po błotnistych
kałużach podchodzimy do domu, w którym może znajdować się wejście do podziemi.
Wejście jest zamknięte, przed nim pracują mężczyźni w roboczych kombinezonach,
nieopodal stoi kilku policjantów, którzy ostrzegają, że nie wolno tam wchodzić.
Decydujemy się obejść
dom od tyłu i spojrzeć do wykopu z drugiej strony ulicy. Przechodzimy kilkaset
metrów wzdłuż ulicy Vratnej. Z wykopu za drewnianą barykadą z zakazem wstępu
podnosi się mężczyzna w żółtej kamizelce. Macha do nas rękami. Nie zwracamy nań
uwagi i idziemy dalej.
- Stójcie! Dalej
zabronione!!! - drze się. Zawracamy do muzeum.
Tego dnia „KV”
opublikował wyniki przeprowadzonej wśród mieszkańców ulicznej sondy na temat
tajemniczego znaleziska. Kilku mówiło o niewypałach z czasów II Wojny
Światowej, inni o tajnych materiałach. Jedno dla tych wypowiedzi było wspólne -
rozmówcy mówili bardzo mało - albo dlatego, że nic nie wiedzieli, albo byli
zastraszeni...
Po obiedzie spotkałem
się ze znajomym dziennikarzem, który swego czasu pracował dla dziennika „Nový
čas”, a obecnie jest zatrudniony w „Korzo”. Ów „łowca afer” stwierdził, że
(uwaga! uwaga!) t a s p r a w a
g o n i e interesuje (sic!!!) - i rozwodził się nad
spotkaniem z dyrektorem jakiejś fabryki. Całkowicie już zdezorientowany kupuję
dla porządku także „Korzo”, ale na próżno szukam w nim choć wzmianki o
znalezisku. Ani słowa!!! Mój znajomy „łowca afer” pisze natomiast o...
podlewaniu miejskiej zieleni![17]
Wracając do muzeum
intensywnie rozmyślam o wszystkich tych osobliwych wydarzeniach. Istnieja dwie
możliwości, jak ta cała historia może się skończyć: pierwsza - „KV” odwoła
wszystko i nikt już nie dojdzie, czy stało się to pod naciskiem władz
miejskich, armii czy MSW... Druga - że „KV” niczego nie odwoła i sprawą zajmą
się odpowiednie władze.
FATAMORGANA
(Košice, piątek, 15
sierpnia 1996 roku)
„KV” odwołuje
wszystko, co napisał był wcześniej. Tekst tego dementi tak dalece odróżniał się
od poprzednich na ten temat, że moje (i nie tylko moje) podejrzenia, że jest to
kamuflaż mający uspokoić opinie publiczną, graniczą z pewnością. Żeby było
jeszcze ciekawiej, tego samego dnia „Korzo” pisze o... śmiercionośnej
skrzynce wykopanej przy ulicy Hlavnej!!!
Po wszystkich tych wydarzeniach
mało kto już wierzy w prawdziwość tego
dementi. Ciekawe jest to, że nikt nie mówi o mistyfikacji. Jeżeli to zresztą
miała być mistyfikacja, to kogo winić za szerzenie alarmujących pogłosek?
Dzisiaj, kiedy od tej
całej afery upłynęło kilka miesięcy, nadal nie wiadomo, co ją wywołało.
Nabieramy natomiast coraz większej pewności, że najlepszym sposobem ukrycia
czegoś jest „przykrycie” tajemnicy jeszcze większą tajemnicą - zgodnie z
rzymską zasadą: Ridiculum arcifortius et melius magnas plerumque secat res.
A już najskuteczniejszą bronią dla tych, którzy chcą cos ukryć za zasłoną
tajemnicy jest wyśmianie problemu i jego realności. Jakże dobrze znamy tą
metodę chociażby z historii badań fenomenu UFO!
Dla mnie ten incydent
tu zrelacjonowany był nauczką i wskazaniem, jak tworzą się zagadki - i nie dotyczy to tylko tajemniczego
radioartefaktu z Koszyc, ale także Arki Przymierza[18],
zwłok z Roswell, czy jak wolicie radioaktywnej trumny, którą być może jutro
ktoś znajdzie w celtyckiej mogile, słowiańskim kurhanie czy egipskiej
piramidzie...
Życie dopisało
zakończenie tego rozdziału i to całkiem nieoczekiwanie. Jak podały światowe
agencje, w dniu 9 grudnia 1997 roku nieoczekiwanie na Grenlandię spadł meteoryt
o masie około 1 mln ton, którego energia uderzenia wynosiła mniej więcej 15-20
kt TNT, czyli tyle, ile bomba typu Hiroszima czy Nagasaki. Media podały tą
informację i... bardzo szybko ją wyciszono. Jak pisze Robert K.
Leśniakiewicz:
...Niedawno
otrzymałem list od pani redaktor Ewy Jabłońskiej z „Super Expressu”,
w którym tak komentuje ona to wydarzenie:
>>Pan Bzowski...
ma bardzo ciekawą teorię o meteorycie, który spadł w grudniu na Arktykę (był
ogromny - pisałem wtedy o tym u siebie w „Świecie bez tajemnic”). Swoją drogą
mógł to być odłamek asteroidu, o którym pisze Pan w swym opracowaniu (zgadza
się data). Informacje o spadku tego ciała zostały bardzo szybko utajnione,
gdybym nie wydrukowała depeszy z Agencji, to straciłabym ją, bo została zdjęta
w ciągu dwóch godzin. W Centrum Astronomicznym w Warszawie twierdzą, że nie
mieli o tym żadnej informacji do tej pory. Jest to chyba dość dziwna sprawa.
Pan Bzowski uważa, że w jakimś zachodnim piśmie była wzmianka o tym, że
meteoryt ten był znacznie większy, niż podano to na początku i że skoro nie
wywołał kataklizmu, to musiał wcześniej wytracić swoją prędkość...<<
Osobiście nie podzielam optymizmu pana Kazia
Bzowskiego, bo skoro któryś MIDAS
zauważył ten upadek i sejsmometry na Islandii i w Kanadzie odebrały upadek tego
ciała jako wstrząs podobny do wybuchu bomby jądrowej - a wstrząs taki ma swą
charakterystyczną i absolutnie różną charakterystykę od „normalnych” trzęsień
ziemi, to nie mógł to być żaden meteoryt czy statek kosmiczny - jakby tego
sobie życzył Kazio Bzowski, a właśnie głowica jądrowa z czasów Wielkiej Wojny
Bogów-Astronautów![19]
Jeżeli to, o czym
pisała red. Ewa Jabłońska jest prawdą, to znaczyłoby, że na powierzchnię Ziemi
w rejonie zachodniej Grenlandii spadła jądrowa lub termojądrowa głowica bojowa
Atlantydów, która w odróżnieniu od tej, z której zrobiono koszycki
radioartefakt, jednak eksplodowała! Być może od razu udali się tam Amerykanie i
Duńczycy z Thule AFB - a skoro tą informację utajniono, to znaczy, że udali się
tam na pewno... Czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy?[20]
[1] Dziś
już wiadomo, że zgony te były powodowane przez zainfekowanie ludzkiego
organizmu sporami grzyba Aspergillus niger, który w sprzyjających
warunkach pokrywał ściany komór grobowych faraonów i urzędników egipskich. NB,
spory grzyba pokrewnego gatunku A. aureus znaleziono w grobach
królewskich na Wawelu - zob. Zb.
Święch - „Groby, mikroby, uczeni”, Kraków 1993 - przyp. tłum.
[2] Zob. A. Mostowicz - „My z
Kosmosu”, Warszawa 1978.
[3] G. J. Cezar - „Belli
Gallico”, 7,22.
[4] Zob. M. S. Roumilhac - „La
sidérurgie celtique en Languedoc fouilles du Roc de La Balme”, Paryż 1969.
[5] Zob. K. Schwarz, H. Tillmann i W. Treibs - „Zur
spätlantenezeitlichen Frankenalb die Kelheim“ w „JBD“ nr 6/7,1965/1966, ss.
36-66.
[6] Godzi
się tutaj wspomnieć także o polskich kopalniach krzemienia pasiastego, rud
żelaza i rud uranu - sic!!! - pochodzące z lat 4.200-1.700 p. Chr., a zatem z
Neolitu, w rejonach miejscowości Rudki, Stara i Nowa Słupia oraz Krzemionek
Opatowskich w Górach Świętokrzyskich - przyp. tłum.
[7]
Alchemicy przyporządkowywali metale określonym planetom, i tak : złoto należało
do Słońca, srebro do Księżyca, rtęć do Merkurego, miedź do Wenus, żelazo do
Marsa, antymon do Jowisza i ołów do Saturna.
[8]
Promieniotwórczą jest każda ruda zawierająca uran, tor i inne pierwiastki ziem
rzadkich (Rare Earths Elements = REE) zaś najczęściej spotykanymi i
eksploatowanymi rudami są: Uraninit (Smoleniec, smółka uranowa) -
mieszanina UO2, UO3, U3O8 wraz z
innymi REExOx; Zippeit - U2SO10
· 3-6H2O; Torbenit - Cu(UO2PO4)2
· 8-12H2O; Autunit - Ca(UO2PO4)2
· 8-12H2O; Uranociryt - Ba(UO2PO4)2
· H2O; Schöckingeryt - NaCa3(UO2F,SO4[CO3]3)
· 10H2O; Karnotyt - (K,Na,Ca,Pb)2(UO2)V2O8
· 3H2O; Soddyit - (UO2)15(OH)20Si6O17
· 8H2O; Curit - 3PbO · 8UO2 · 4H2O;
Kuproskłodowskit - CuH2(UO2SiO4) · 5H2O;
Chalkolit - (Cu,Ca)(UO2PO4) · 8H2O; Betafit
- (Ca,U,Th)(REE,Ti)3O9 · nH2O; Toryt -
Gd,Th(SiO4); Pirychlor - (Ca,Na,Ti,REE)2Nb2O6(F,OH,O);
Euksenit - (Pb,Ca,REE)(REE,Ti)2(O,OH)6; Monacyt
- (REE)PO4; Allanit - (REE,Na,Ca)(REE,Al,Be,Mg,Mn3)(OH[SiO4]3);
Bastnezyt - (REE)CO3 · F; Ceryt - Ce2Si2O7
· H2O; Agardyt - (REE,Ca,H)Cu6OH6AsO4
· 3H2O oraz Xenotym (Ksenotym) - (U,Th,REE)PO4.
Wszystkie te rudy są radioaktywne i można ich obecność wykryć przy pomocy
licznika G-M. Większość z nich fluoryzuje pod wpływem promieniowania UV, co
stanowi drugą ważną cechę rozpoznawczą tych minerałów - uwaga tłum.
[9] Zob.
M. Jesenský - „Ruda uranu w celtyckim grobie?” w „Nieznany Świat” nr 4,1997,
ss. 8-11 - przekład R. K. Leśniakiewicz.
[10] Słowacki i czeski
odpowiednik naszego PEWEX’u - przyp. tłum.
[11]
Koszyce są zbudowane na średniowiecznych katakumbach stanowiących drugie, tyle
że podziemne miasto. Katakumby owe zajmują powierzchnię równą powierzchni
historycznej dzielnicy Koszyc. Odkryto w nich w latach 30. tzw. „Złoty Skarb
Koszyc” - wspaniałą kolekcję złotych monet z XVI i XVII wieku - przyp. tłum.
[12] Słowacki odpowiednik
Straży Miejskiej w polskich miastach - przyp. tłum.
[13]
Biorąc pod uwagę fakt, że Słowacja była do roku 2000 jedynym krajem, który
podpisał z WNP umowę o współpracy wojskowej, najsłuszniejszym byłoby
domniemanie, że zabranie tego artefaktu zostało zaaranżowane przez rosyjskie
służby specjalne, co wyjaśniałoby wiele niejasności związanych z tym
incydentem. Takich spraw było o wiele więcej, m.in. także i w Polsce - uwaga
tłum.
[14] Ryba
jest starochrześcijańskim symbolem chrztu świętego, używanym już od panowania
cezara Tertulliana (160-230). Jezus - wedle podania biblijnego - wybrał
swych uczniów spośród rybaków i dlatego pierwsi chrześcijanie używali tego
znaku jako piktogramu wyrażającego imię Jezusa Chrystusa - z greki ryba -
ICHTYS - wykłada się jako: Iesus
CHristos Theon Üos Soter = Jezus Chrystus Syn Boży Zbawiciel - co pokazał m.in.
Henryk Sienkiewicz w powieści „Quo Vadis” - przyp. tłum.
[15]
Robert K. Leśniakiewicz sądzi, że skrzynka ta mogła być pokryta napisami w
języku enocheńskim lub w języku z tzw. „Manuskryptu Voynicha”, które do dziś
dnia stanowią zagadkę dla kryptologów - przyp. tłum.
[16]
Štatná Bespečnost’ - komunistyczna policja polityczna będąca czechosłowackim
odpowiednikiem sowieckiego KGB.
[17]
Robert K. Leśniakiewicz spotkał się w listopadzie 2000 roku z dziennikarzami z
„KV” i „Korzo”, którzy zapewniali go, że informacja na temat tajemniczej
skrzynki była kaczką dziennikarską sprokurowaną w celu zwiększenia nakładu tych
dzienników. W porządku - w takim razie dlaczego - zapytuje on - władze miasta
zamurowały wejście do jednej z piwnic pod ulicą Hlavną? - co osobiście
stwierdził, kiedy we wrześniu 1996 roku zwiedzał podziemia Koszyc wraz z
autorem tej książki... - uwaga tłum.
[18] Jak
tego dowiedli badacze francuscy i brytyjscy, Arka Przymierza znajduje się
dzisiaj w jednej z koptyjskich świątyń w etiopskim Aksum (Axum), dokąd wywieźli
ją w XI wieku Templariusze! - przyp. tłum.
[19] Robert K. Leśniakiewicz -
list do autora z dnia 2 czerwca 1998 roku.
[20]
Polski astronom Roman Rzepka z Giżycka twierdzi, że meteoryt ten
znaleziono i okazało się w trakcie badań, że nie pochodzi on z Układu
Słonecznego, co jest herezją z punktu widzenia klasycznej astronomii, dlatego
odkrycie to utajniono, jak wiele innych... - przyp. tłum.