Rozdział III -
PROGRAM SDI SPRZED TYSIĘCY LAT
Komety, które wcale
nie były kometami - Groźba martwych satelitów - Atomowa wojna bogów - BMR
zagrażają Średniowieczu - manewry niewidzialnej armii - Na koniec świadectwo
kronikarza.
Czytelnik doinformowany
wie, że SDI czyli Strategic Defense Initiative - po polsku Inicjatywa
Obrony Strategicznej powstała po telewizyjnym wystąpieniu amerykańskiego
prezydenta Ronalda Reagana w dniu 23 marca 1983 roku. Ci lepiej
poinformowani wiedzą, że to pierwszymi byli Rosjanie, którzy wysłali na orbitę
wokółziemską bojowe satelity z laserową bronią radiacyjną - (dalej LBR) na
pokładach, a rozwój LBR w byłym ZSRR zaczął się znacznie wcześniej i wyłożono
nań więcej pieniędzy, niż w USA... A kiedy w „Deklaracji o współpracy w
przestrzeni kosmicznej” podpisanej w dnia 27 stycznia 1967 roku obie strony
dogadały się, że nie będą umieszczały we Wszechświecie Jądrowe czy inne BMR,
sowiecka polityka w praktyce dowiodła, że LBR nie jest ani jednym, ani drugim -
przeto Rosjanie rozkręcili na pełne obroty zbrojenia w najbliższym sąsiedztwie
Ziemi. Jak to pokażę dalej, nie był to pierwszy nieszczęsny pomysł, który
narodził się w chorych mózgach mieszkańców Ziemi w przeszłości.
Historia wojskowych
satelitów zaczyna się już w połowie lat 50., kiedy to USAF zainstalowały na
orbicie satelitarny system MIDER, który miał ochronić Stany
Zjednoczone przed atakiem radzieckich ICBM. Wkrótce przemianowano go na system DSP
- Deep Space Platform, o którym wiele mówiło się w czasie Wojny w Zatoce Perskiej,
kiedy to satelity DSP lokalizowały irackie SCUD-y
zaraz po ich starcie z wyrzutni.[1] W rzeczywistości siedem
satelitów DSP krąży na wysokości (a raczej w odległości) 38.000
km nad Ziemią i monitoruje 100% jej powierzchni.[2]
Aż do końca XVIII
wieku wszystko, co poruszało się na niebie i wymykało się doświadczeniom
codzienności było nazywane kometą - z łaciny: cometes, stella crinita.
Najciekawszym jest
to, że od początku komety miały jak najgorszą opinię i zawsze wspominało się o
nich - czy wręcz pisało - jako o powodzie wystąpienia morowej zarazy czy
morowego powietrza. I nie jest to
jedynie produkt fantazji mieszkańców średniowiecznej Europy - jeszcze w 1829
roku, angielski lekarz G. Forster napisał opasłą księgę, w której
detalicznie opisał niszczycielskie dokonania co najmniej pół tysiąca komet.
Pisał on tedy o komecie, która przywlokła do Fryzji pomór bydła, w Szkocji zaś
się objawiła meteorytem, który uderzył w kościelną wieżę i uszkodził zegar, a
także wspomina kometę z 1668 roku, po której w Westfalii masowo wymierały...
koty!
Słowa „meteoryt” czy
„kometa” powinniśmy pisać właściwie w cudzysłowie, bowiem mamy podstawę sądzić,
że nie wszystkie te ciała niebieskie możemy identyfikować z informacjami, które
mamy teraz o „prawdziwych” meteorytach i kometach.
A zatem zapamiętajmy
sobie, że nie wszystkie te „komety” były w przeszłości kometami sensu
stricto - na ten temat będzie jeszcze dużo w tej książce. Innymi słowy
mówiąc - nasza wiedza o BMR umożliwia nam zrekonstruować to, co tak naprawdę
stoi za tradycją, która obwinia komety o grzech rozsiewania Czarnego Moru.
Kiedy wraz z inż.
Robertem K. Leśniakiewiczem (oficerem rezerwy Wojska Polskiego i Straży
Granicznej RP, znanym polskim literatem, ufologiem i ekologiem) poszliśmy
ciernistą drogą w poszukiwaniu wskazówek istnienia Wielkiego Konfliktu, czy
nawet całej ich serii, w przeszłości Ziemi, znaleźliśmy wspólny mianownik, spiritus
movens, całkiem nieoczekiwanie w naszej współczesnej kosmonautyce.[3]
Jestem przekonany, iż
powszechnie wiadomo o tym, że efektem kosmicznej technologii rozwijanej w
czasie Zimnej Wojny pomiędzy Wschodem a Zachodem muszą być sztuczne satelity
Ziemi, które już dawno spełniły swoją rolę. Już mniej znanym jest fakt, że
około 8.000 „martwych satelitów” zagraża naszej planecie spadkiem na jej
powierzchnię i ta groźba wstępuje w swe finalne stadium. To, że owe satelity
pozostają na swych orbitach, zawdzięczają swej ogromnej prędkości wynoszącej VI
≥ 7,9 km/s, jednakże po kilkunastu latach taki satelita zamienia się w bombę
zegarową.
- W każdej chwili
może przyjść nieszczęście - twierdzi amerykański ekspert ds. satelitów inż.
Gabriel Heller na marginesie sprawy spadku na Ziemię chińskiego satelity
fotozwiadowczego FSW-1, który w dniu 13 marca 1996 roku około
godziny 05:00 GMT wpadł w wody Wszechoceanu, nawet dokładnie nie wiadomo,
gdzie... Amerykanie twierdzą, że FSW-1 wpadł do Pacyfiku u
wybrzeży Chile, zaś Rosjanie twierdzą, że do Atlantyku u wybrzeży Argentyny.
Wszyscy zaś są zadowoleni, że FSW-1 wpadł w głębiny, a nie na
ląd.[4]
Ten chiński kosmiczny
szpieg wymknął się spod kontroli w 1993 roku i od tej poru w sposób
nieobliczalny poruszał się po nieprzewidywalnej wokółziemskiej orbicie. Jego
spadek był czymś niekontrolowanym i nieodwracalnym. Jest zatem udowodnione, że
prawdę o „martwych satelitach” się ukrywa przed społecznością światową. Idzie
tu o dość realne ryzyko - już w latach 60. wypalony człon amerykańskiej rakiety
spadł na gęsto zamieszkałą część stanu Iowa i zatłukł na śmierć kilka sztuk
bydła.
Jeszcze większą plamę
dała NASA w styczniu 2002 roku, kiedy to zapowiedziała, że jeden z jej
satelitów badawczych ultrafioletowego promieniowania Słońca - EUVE[5] wystrzelony w 1992 roku,
ma spaść na obszar pomiędzy Australią a Florydą. EUVE faktycznie
spadł... w wody Zatoki Perskiej, w dniu 31 stycznia 2002 roku. Wielka to zaiste
dokładność, z jaką sprowadzane są tego rodzaju obiekty kosmiczne na Ziemię!!! A
przecież uczeni z pewnością w głosie twierdzili, że wszystko jest absolutnie
pod kontrolą!...
W 1975 roku, świat
obleciała szokująca informacja NASA, wedle której stacja kosmiczna Skylab
ważąca kilkadziesiąt ton miała wejść w atmosferę Ziemi i spaść na jej
powierzchnię.
Inż. Gabriel Heller
później tak wspominał te wydarzenia, które miały miejsce w centrum zawiadywania
lotem satelitów Ziemi:
Przeżywaliśmy wręcz
niewysłowiony strach. Skylab właściwie z niczego, bez uzasadnionego
powodu miał spaść na Ziemię. Nie mogliśmy niczego przedsięwziąć. Mnożyły się
uwagi o tym, że można by go zestrzelić rakietą międzykontynentalną (ICBM) z głowicą
jądrową, i w ten sposób zmniejszyć do minimum ryzyko niekontrolowanego spadku Skylaba.
Niestety, nasze radary nie były w stanie kontrolować jego lotu i nie dało się
przy ich pomocy wyliczyć nawet przybliżonego miejsca upadku stacji - to był
czysty przypadek. Do ostatniej chwili satelita krąży wokół Ziemi, a wy nie
potraficie przewidzieć, gdzie spadnie... Jak zatem wycelujecie ICBM? Może
udałoby się to zrobić nad terytorium jakiegoś państwa, ale musielibyśmy mieć
stuprocentową pewność, że Skylab tam się właśnie skieruje. Na całe
szczęście Skylab spadł do Oceanu Indyjskiego i wszyscy odetchnęliśmy z
ulgą...[6]
Przypadki, w których
„martwe satelity” spadające na Ziemię nagle zmieniają kierunki lotu, nie są aż
takie rzadkie. Nie tak dawno załoga amerykańskiego wahadłowca STS Endeavour
cudem uniknęła zderzenia z takim spadającym satelitą. Uniknęła ona paskudnego
losu Challengera tylko dzięki przytomności umysłu dowódcy
wahadłowca i żelaznej dyscyplinie kolektywu. Udało się im wyminąć satelitę, ale
ich morale znacznie podupadło, że nawet poprosili o zezwolenie na powrót...
Ten „kosmozłom”,
który krąży wokół naszej planety nie jest jeszcze największym ryzykiem. Mówiąc
dokładniej, nie jest nim, kiedy bierzemy pod uwagę tylko te satelity i sondy
kosmiczne, które wystrzelono po 1957 roku, po locie rosyjskiego Sputnika-1.
Mamy udokumentowane przesłanki, by podejrzewać, iż obiektów wytworzonych
ludzkimi rękami w najbliższym otoczeniu Ziemi jest o wiele więcej, niż nam się
to wydaje i krążą one po swych orbitach więcej, niż od tysiąca lat i to jeszcze
w czasach, kiedy w Europie żyli łowcy mamutów.
Aleksander Mora w swej monumentalnej
pracy pt. „Atomowa wojna bogów” pisze, że współczesny świat powstał z popiołów
straszliwego, globalnego konfliktu, który mógł dorównywać tylko biblijnemu
Armageddonowi.[7]
W tejże pracy Al. Mora opisuje, jak to na Ziemi używano wszelkich BMR - A, B,
C, H oraz N - a jakby tego było jeszcze mało, to dodaje do nich NLW i LBR...
Informacje, które Al.
Mora podał w swej pracy sugerują, że powierzchnia naszej planety została
totalnie zdewastowana tymi broniami, w finalnej części Wielkiej Wojny Bogów
użyto także NLW zbudowanych w oparciu o wszystkie efekty Psi (psychotroniczne)
i gazów obniżających zdolność bojową armii i obrony cywilnej.
Według Al. Mory,
konflikt ten przebiegał nie tylko na Ziemi, ale także na powierzchni Księżyca i
Marsa, gdzie znajdowały się w tych czasach ziemskie kolonie. Tak zatem nie ma
się co dziwić, że wojujące strony wysłały w Kosmos tysiące wojskowych statków
kosmicznych i bojowych satelitów, które przecinały niebo naszej planety, jak
roje rozjuszonych szerszeni i rwały Silentium Universii tysiącami sygnałów
łączności dalekiego zasięgu. Mówiąc krótko: Al. Mora - a po nim także Robert K.
Leśniakiewicz i Krzysztof Piechota domniemają, że już przed 50.000 -
10.000 laty istniało coś podobnego do amerykańskiego systemu SDI/MWD, ale na
nieporównywalnie w y ż s z y m poziomie technicznym!
Planetę okrążały roje
satelitów z BMR na pokładzie, a także satelity-killery, które polowały na te
pierwsze. Bojowe satelity mierzyły rakietami w powierzchnię Ziemi, przygotowane
do zadania śmiercionośnego ciosu na rozkaz z Ziemi, lub na rozkaz pokładowych
komputerów, w cele na powierzchni planety. To oczywiste, że nie wszystkie
„killery” były w stanie zniszczyć satelity bojowe, bowiem efekt PM po
eksplozjach jądrowych w atmosferze poraził część z nich i nie wykonały one swej
misji. Tymczasem bojowe satelity chaotycznie krążyły na niebie, zderzały się i
spadały na Ziemię już dawno potem, kiedy sztaby generalne i wojujące armie
zostały starte na proch...
Powyższa hipoteza
zakłada, że Wielka Wojna Bogów-Astronautów skończyła się 15-12 tys. lat temu. W
czasie, w którym przez większą część naszej planety przetoczyła się atomowa
śmierć, nie było ani zwycięzców, ani pokonanych - przegranymi byli wszyscy... Vae
victis! Miliony ludzi leżało w grobach czy odparowało w żarze „silniejszym
od tysiąca słońc”, gniło żywcem wskutek wojny bakteriologicznej, umierało od
zatrutych wód i powietrza, czy na radioaktywnych pustyniach uczynionych
ludzkimi rękami. Świat na całe stulecia cofnął się, a wiedza, która straciła
całe techniczno-materialne osprzętowanie stała się bezużyteczny, po milionkroć
przeklętym balastem - swoista odmiana folkloru, źródłem legend, których potem
nikt nie był w stanie zrozumieć, i w końcu religii...
Resztki ludzkiej
cywilizacji skoncentrowały się w kilku miejscach, skąd powoli migrowały na inne
obszary. Po upływie stuleci skutki konfliktu były leczone przez potężne siły
regeneracyjne Matki przyrody i powoli świat powrócił do równowagi. Prawda - z
jednym wyjątkiem: na wokółziemskich orbitach nadal krążyli „mechaniczni
berserkerowie”, które to satelity koniec końców zawsze wchodziły na trajektorię
wiodącą ku Ziemi. I tak po stu wiekach, kiedy to Ludzkość zapomniała o
niebezpieczeństwie grożącym z góry i wstąpiła w epokę Starożytności, a potem
Średniowiecza, zaczęły na głowy mieszkańców Ziemi spadać z nieba „martwe
satelity” i ich śmiercionośne głowice bojowe, które ludzie z niewiedzy nazywali
„kometami”. Ci tzw. ludzie pierwotni nie
bez kozery mieszkali w jaskiniach, nie dlatego, że tylko jaskinie nadawały się
- w ich mniemaniu - do zamieszkania a dlatego, że tylko w jaskiniach byli oni
jako tako zabezpieczeni przed skutkami eksplozji jądrowych...
Spadki satelitów z
bronią B mogły spowodować także upadek Imperium Rzymskiego. W świetle tej
hipotezy, Ziemia pod koniec IV wieku była bombardowana satelitami i ich
fragmentami, przez co na naszej planecie wybuchały raz po raz niszczycielskie
epidemie. Nastały wędrówki ludów, narody przemieszczały się, a żelazne granice,
„limes Romanum”, nie wytrzymały tego naporu. Potem nastąpiło ciemne milenium
chorób - od roku 400 do 1400 po Chrystusie, ze straszliwymi infekcjami -
epidemiami i pandemiami importowanymi z Wszechświata, które były natchnieniem
dla malarzy i rytowników Średniowiecza, specjalizujących się w dance macabre.
Jak w tych czasach
objawiały się spadki i destrukcyjne efekty działania satelitów bojowych z
czasów Wielkiej Wojny Bogów-Astronautów? To zależało od rodzaju BMR na ich
pokładach. Mogę przytoczyć tutaj kilka przykładów.
Jeden z nich
wzmiankował inż. Robert K. Leśniakiewicz całkiem niedawno, kiedy to mieszkańcy
Dolnego Śląska donosili uczonym i mediom o dziwnej eksplozji, która miała miejsce
w górnych warstwach atmosfery, wieczorem dnia 3 maja 1994 roku. Tego wieczoru,
mieszkańcy Zielonej Góry zaobserwowali nad północnym horyzontem błysk silnego,
jasnoniebieskiego światła, o jasności -4m,5, który porównywalne było
z jasnością Wenus w jej najjaśniejszej fazie.[8] Nie mogła wszakże to być
planeta Wenus, ani kometa McKnoffa, która w opisywanym czasie znajdowała się
koło Capelli (α Woźnicy). Prof. dr hab. Janusz Gil z zielonogórskiego
obserwatorium astronomicznego oświadczył ku ogólnemu zdumieniu, że mogło
chodzić jedynie o w y b u c h j ą d r o w y !!![9]
Wybuch jądrowy przy
naszej planecie?!?!?!
Robert Leśniakiewicz
podejrzewa także, iż przelot tzw. Wielkiego Bolidu Polskiego w dniu 20 sierpnia
1979 roku był jedynie przelotem (a właściwie spadkiem) satelity-killera czy
satelity z głowicami jądrowymi A czy H na pokładzie, które na szczęście nie odpaliły. Niestety, z głowic
wydostało się na zewnątrz nieco radioaktywnego plutonu-239 i plutonu-240, który
spowodował porażenie promieniste robotników pracujących przy węgierskim odcinku
Rurociągu Orenburskiego. Węgrzy początkowo podejrzewali o to reaktor w
Czarnobylu, ale przyrządy nie potwierdziły tej hipotezy, więc ja odrzucono.
Jednakże to, co nie mieściło się w głowach komisji dochodzeniowej, doskonale
wpisuje się w ramy tej hipotezy...[10]
Trochę inaczej
sytuacja wygląda w przypadku spadku satelitów z głowicami B na pokładzie, które
mogły spowodować rozliczne epi- i pandemie oraz epizootie i panzootie biczujące
kontynent europejski i cywilizacje do tego stopnia, że Europa stała się nie
tylko morowym kontynentem z morową mentalnością - permanentnym poczuciem
zagrożenia nieznanym niebezpieczeństwem. Scenariusz katastrofy zaczyna się od
tego, że ludzie najpierw widzieli na niebie kilka „komet” czy „meteorów”, a
potem na powierzchnię planety spływała mgła, która niosła ze sobą
chorobotwórcze mikroby i od tego zaczynał się Czarny czy też Szkarłatny Mór.
Następstwa owych
pandemii, w których zmarła 1/3 mieszkańców Europy, osłabionych w poprzednich
latach słabymi urodzajami, były straszne dla kultury i życia ówczesnych
Europejczyków. Jak należało oczekiwać, zdobycze starożytnej i średniowiecznej
medycyny były, w starciu ze szczególnie zjadliwymi szczepami bakterii, wirusów,
riketsji, prionów czy sporów, zupełnie nieprzydatne. Przy pierwszych
szaleństwach epidemii, lekarze uciekali pospołu z bogatymi mieszczanami z
zapowietrzonych miast, ale inni zostawali i próbowali wraz z duchownymi
zabezpieczyć tok pracy szpitali. Niestety, środki do walki z chorobami były zbyt
słabe: kropienie octem, żucie czosnku i cebuli, okłady z proszku z mielonych
owadów i ziół, a po śmierci pacjenta palenie odzieży i domu...
Według lekarzy z
paryskiego fakultetu medycznego, Mór nastał wskutek pojawienia się komety
(!!!), która zatruła powietrze - co jest spostrzeżeniem uniwersalnym, na który
co chwilę natykamy się badając historię epidemii. Wszędzie widać było te same
objawy grozy: zbiorowiska trumien, ciała leżące na ulicach, masowe groby rychło
napełniane trupami. Mór wywoływał poczucie beznadziejności, depresję i
szaleństwo.[11]
W wielu miejscach obwiniano o niego i linczowano Żydów i żebraków za rzekome
zatruwanie studni... Ulicami przeciągały grupy biczowników, którzy okładali się
batogami na znak pokuty. Epidemia przypominała tańce śmierci, szaleńcze pląsy
żywych ludzi z kościotrupami, jak to widać na rycinach i obrazach z tamtych
czasów.
W roku 1350 epidemia
wygasła, ale powracała regularnie co każde 10 lat, az do końca stulecia.
Także XV wiek zna nieproszonego gościa -
drobiazgowa analiza pozwala domniemywać, że Morowa Zaraza wracała co 2-3 lata.
Frekwencja epidemii zaczęła spadać widocznie do końca XVIII wieku.[12]
Jak już wspomniałem
na początku tego rozdziału, porównując ze sobą źródła historyczne, kroniki,
literaturę memuarową ze znanymi przypadkami stwierdzimy, że obiekty obserwowane
przez mieszkańców starożytnej i średniowiecznej Europy nie były wcale kometami sensu
stricto takimi, jakimi je znamy. „Prawdziwe” komety są niczym innym, jak
kulami brudnego śniegu z zamarzniętych gazów: metanu - CH4,
cyjanowodoru - HCN, amoniaku - NH3, izocyjanków - R-CN i lekkich
węglowodorów: C2H2, C2H6, C3H8...[13] Nie, „komety” naszych
antenatów przelatywały nisko, nad strzechami wiosek i dachami miasteczek,
niejednokrotnie z wielki hukiem (!!!) i odznaczały się najrozmaitszymi
kształtami. Często strzelało się do nich z dział miejskich czy też fortecznych,
a jeżeli wierzyć przekazom historycznym, to w roku 1664 do jednej z nich
wypalił z krócicy portugalski król Alfons VI. W żadnym, podkreślam ż a d n y m
wypadku nie szło o jakieś efemeryczne, dalekie ciała niebieskie, gdzieś
wysoko pod gwiazdami, ale o nisko latające
o b i e k t y, na który m.in.
wycelowała swą broń jedna z koronowanych głów Europy.
Z początku XVIII
wieku pochodzi przedziwne wyobrażenie „zwierzopodobnej komety”, jeżeli mam
cytować dosłownie oryginalny tekst przekazu pod obrazkiem. Idzie tu o
nieprawdopodobną wręcz syntezę pierwiastków ludzkiego i zwierzęcego ciała, na
którym na dodatek znajdujemy armatę w ogonie. Na ten naiwny i absurdalny
obrazek moglibyśmy machnąć ręką i przejść ponad nim do porządku dziennego,
aliści faktem jest, że pojawienie się tej „komety” wzbudziło w ludziach
nieprawdopodobną panikę! Nie zapominajmy, że rysunek i komentarz doń powstał
ponad 200 lat temu, kiedy to dzisiejsza wiedza techniczna była zupełnie
nieznana i wymykała się jakiejkolwiek werbalizacji ludziom z początków XVIII
wieku. Dlatego też opisując to dziwo, posługiwali się i m
z n a n y m aparatem pojęciowym
i porównywali to, co widzieli do różnych części ludzkiego i zwierzęcego ciała
oraz używanych wówczas urządzeń technicznych - nie ma w tym nic niezwykłego!
Czy wyobrażasz sobie Czytelniku, jak średniowieczny kronikarz przedstawiłby w
swym dziele satelitę czy helikopter albo Łunochoda?...
Powróćmy jednak do
broni biologicznych - broni B - Starożytności i skonstatujmy, że wirusy oraz
bakterie na pokładach satelitów bojowych w czasie dziesiątków tysięcy lat
mutowały pod wpływem promieniowania kosmicznego, dzięki czemu pojawiły się
takie mikroorganizmy, jak wywołujące AIDS wirusy HIV czy gorączkę krwotoczną
Ebola... NB, pierwsze objawy Eboli przypominają objawy grypy - czyżby więc
wirus Eboli był takim zmutowanym wirusem grypy???...
Według Roberta
Leśniakiewicza wszystko wygląda na to, ze głowice nie spalają się w atmosferze,
a dopóki przypuścimy możliwość, że jeden wielogłowicowy satelita bombarduje
dokładnie wyznaczone cele w tym samym czasie, to otrzymamy odpowiedź na pytanie
o istnienie kilku do kilkunastu ognisk epidemii (czy pandemii), która wybucha w
kilku odległych od siebie miejscach naraz -
j e d n o c z e ś n i e - jak
np. tzw. grypa „hiszpanka”, która po I Wojnie Światowej obiegła całą planetę i
w niczym nie ustępowała iperytowi, karabinom maszynowym i dalekosiężnej
artylerii, bowiem uśmierciła na świecie ponad 20 mln ludzi. Jak to było możliwe
w czasach, kiedy nie istniały jeszcze międzykontynentalne linie lotnicze, a
podróże były utrudnione w zrujnowanym wojną świecie, że pandemia ta wybuchła we
wrześniu 1918 roku w stanie Massachusetts (USA), a w kilka dni później pojawiła
się także w Bombaju (Indie)?!
Ta dyseminacja
patogennych mikroorganizmów jest dalszym dowodem na to, że można jej
dokonać t y l k o dzięki transportowi lotniczemu - w
Średniowieczu zupełnie nieznanemu i realizowanemu tylko za pomocą satelitów
bojowych naszych przodków sprzed 10.000 lat...
Od swego zarania,
nasza cywilizacja - zwłaszcza w centrach Lewantu - jak się wydaje, toczy
bezlitosna wojnę z ostatnimi armiami z czasów Wielkiej Wojny Bogów-Astronautów.
Efekty działania BMR - broni: A, H, N i C - czas po prostu zatrze w pamięci
ludzi i w Przyrodzie, natomiast cały czas walczymy z armiami, które wala się na
nas z mikroświata. Ostatnie Supermocarstwa Przedstarożytności pozostawiły po
sobie ogromny kontyngent małych, ale niedosiężnych nam szkodników. Epidemie
Średniowiecza zgubiły miliony ludzi, ale śmiercionośne choroby wracają znów i
grobów przybywa.
Tajemniczy świat
mikroorganizmów pozostaje dla nas niebezpiecznym i problematycznym frontem
walki bez pardonu i miłosierdzia. Właśnie dlatego, że nie jesteśmy w stanie
przewidzieć, ba! - nawet dostrzec i przewidzieć przemiany i maskowanie oraz
uniki niewidzialnych armii. Nikt nie zna broni, które zostaną w przyszłości
użyte, tak samo, jak nikt nie zna czasu, w którym dojdzie do odpalenia głowic z
orbitalnych stacji kosmicznych Atlantydów, a mikroby przystąpią do generalnego
ataku. Nie można wątpić w to, że już w najbliższej przyszłości cała Ludzkość
może zostać zdziesiątkowana przez bakterie i wirusy, a kto wie, czy nie
zupełnie zniszczona.[14]
Zakładając, że
niektóre szczepy bakterii i wirusów pochodzą z arsenałów broni B
prehistorycznych imperiów, które to szczepy wykazują swoistą „inteligencję”,
która zmusza je do atakowania wszystkiego, co żywe - zgodnie z jej wojennym
przeznaczeniem[15]
można powyższy scenariusz uznać za wysoce prawdopodobny. Wirusy czy bakterie za
swym celem postępują cicho, skrycie i cierpliwie, wyrafinowanie atakując mózg,
wątrobę, nerki, jądra, jajniki i oczy. Po wniknięciu w organizm, „utajniają”
się na kilka lat i doskonale oszukują system immunologiczny organizmu. Otwarcie
atakują dopiero wtedy, kiedy pokonają ostanie zasieki i okopy systemu
obronnego, usadowią się w neuronach, a potem już ich ofiara ma niewiele szans
na przeżycie. Jak to jest możliwe, że wirus - ta nieprawdopodobnie mała bryłka
żywej materii potrafi postępować tak przemyślnie? Z chytrością, taktyką i
długofalową strategią? Wirusy jakby doskonale poznały silne i słabe strony
człowieka - napadają na jego najważniejsze do życia organy i także na swego
najniebezpieczniejszego przeciwnika - system immunologiczny człowieka.
Kto, kiedy i w jakim
laboratorium zaprogramował przed tysiącleciami tą groźną armie tak, jakby była
ona wielkim mózgiem władającym całym mikroimperium i każdą jednostką osobno?[16]
Wbrew temu, że
mikrobiologia nagromadziła w ciągu ostatnich 200 lat ogromne mnóstwo faktów i
informacji, wciąż jeszcze szukanie ognisk wirusów jest w sferze domysłów i
fantazji.[17]
A według mojego punktu widzenia, lekarze i weterynarze powinni oderwać wzrok od
mikroskopów, zaś ich koledzy powinni zażądać od NORAD, NASA czy jeszcze innej
sieci obserwującej pobliże Ziemi, zidentyfikowania tych wszystkich
nie-ziemskich satelitów albo innych nie naszych obiektów kosmicznych i
prewencyjnego ich zniszczenia![18]
A teraz przejdźmy do
broni chemicznych - C. one tez miały swój ważki udział w wojnie sprzed 10.000
lat. Mogły to być duszące bojowe środki trujące (BŚT) takie, jak np. fosgen -
CO-Cl2, dwufosgen - CCl2-O-CCl2; parzące BŚT w
rodzaju iperytu - S(CH2-CH2-Cl)2, albo luizytu
- CH3-F-P-O-As(CH2-CH2-N[CH3]2)
czy tabunu - (CH3)2-N-C2H5-O-P-O-CN;
psychicznych BŚT, jak: sarin - (CH3)2-HCO-POF-CH3;
soman - C(CH3)3-CH-CH3-O-POF-CH3
albo tzw. V-gazy - CH3F-PO2-(CH2)n...
- no i wreszcie takie, o których się nam jeszcze nie śniło, bowiem chemia
organiczna ma to do siebie, że pozwala tworzyć nowe, nie znane w Naturze
związki chemiczne. Mogły to być np. defolianty będące w stanie ogołocić z liści
wszelką roślinność zaatakowanego kraju, tak jak to robili Amerykanie w Wietnamie, gdzie potraktowali oni
specyfikiem o kryptonimie „Orange Agent” całe prowincje tego kraju, albo
Rosjanie w Afganistanie i ostatnio w Czeczenii.
Kiedy zwrócimy się ad
fontes ku średniowiecznym źródłom, to stwierdzimy, że w okolicach miasta, w
którym wybuchała Czarna Zaraza jego mieszkańcy obserwowali duszne i cuchnące
opary. To widać z poniższego kronikarskiego zapisu:
v
Roku Pańskiego 1067, na wiosnę około św. Grzegorza (tj. albo
12.III. lub 24.IV.) pokazały się w Czechach wielkie mgły dnia każdego, tak że
człowiek człowieka przed sobą na cztery kroki nie widział. Za nich potem
przyszedł nadzwyczajny i nieznośny smród, który ludzie ciężko znosić musieli.
Trwało to dni trzydzieści i pięć. Mówiło się także o tym, że w tej mgle ludzie
spotykali się z jakowymyś potworami albo diabelskimi mamidłami[19].[20]
v
Roku Pańskiego 1139 w Czechach była niebywale gęsta mgła, a około
południa dnia 24 lipca silnie cuchnęła, jakby piekłem (tj. siarką).[21]
v
Dnia 22 sierpnia 1547 roku przyszła sucha mgła oszkliwie
śmierdząca, a po trzech następnych dniach pokazał się świetlisty krąg naprzeciw
słońca, który był krwistoczerwony, jak i samo słońce.[22]
W przypadkach
powstawania tych dziwnych, dusznych mgieł mogło iść o synergiczne działanie
broni B i C - broń C zmniejszała odporność istot żywych, zaś patogeny broni B
szybko dawały sobie radę ze swymi ofiarami. Sposób kombinowany - ale jak widać
- skuteczny...
Niektóre z tych
hipotetycznych głowic z bronią B spadły w wody Wszechoceanu, które pokrywają ¾
naszej planety. Jest to o tyle prawdopodobne, że w wielkim konflikcie brały
udział wyspiarskie Supermocarstwa, takie jak: Atlantyda, Mu czy Lanka, a zatem
cele tych głowic m u s i a ł y znajdować się tam, gdzie teraz przelewają
się fale oceanów nad niezmierzonymi głębinami. Inż. Leśniakiewicz przytoczył
nam zapis średniowiecznego kronikarza Forestusa Alcmarianosa mówiący o
tym, jak to długi na około 32 metry wieloryb został wyrzucony przez fale
Atlantyku w okolicach Egmontu, co po pewnym czasie stało się p r z y c z y n ą epidemii. Ta ostatnia zaś wybuchła: od
zapachu i jadowitości powietrza, które
z a t r u ł wieloryb.
Hmmm... - dziwi się
Robert Leśniakiewicz - To brzmi całkiem logicznie, ale dlaczego mieszkańcy
Egmont pozwolili na to, by wieloryb zgnił na plaży? Był rzeczywiście ogromny,
ale tez przypłynął o własnych siłach, a potem padł (!) w okolicy miasta -
czyżby nie mógł wrócić na morze o własnych siłach? A dlaczego mieszkańcy miasta
zrezygnowali z wykorzystania takiej góry mięsa i tłuszczu, która zepsuła się
potem? A może wcale nie szło o wieloryba, ale o coś, co miało tylko wygląd
wieloryba? A może była to rakieta?...[23]
Robert Leśniakiewicz
tak ciągnie dalej fascynującą techniczną interpretację opisu średniowiecznego
kronikarza:
Aby głowica mogła
poruszać się w atmosferze musi dysponować ona ochronnym pancerzem w kształcie
aerodynamicznym. W warunkach naszego środowiska wodnego i powietrznego nasze
pojazdy wodne i powietrzne musza posiadać także odpowiedni hydro- i
aerodynamiczny kształt, co jest idealnym warunkiem sina qua non
szybkiego poruszania się w danym ośrodku. Ciała morskich ssaków, z tego punktu
widzenia, są idealnie dostosowane do środowiska, w którym się poruszają,
ponieważ ich współczynnik oporu ośrodka Cx jest bardzo mały.
Żeby pocisk rakietowy czy głowica ICBM trafiła dokładnie w cel - a dokładność
ta wynosi teraz kilka dm - to musi ona być zrobiona w kształcie o małym
współczynniku oporu aerodynamicznego Cx i swym kształtem
przypominać wieloryba czy delfina. I jak się wydaje, mieszkańcy Egmont spotkali
się z taką bojową głowicą czy jądrową rakietą, która była uszkodzona uderzeniem
o wodę, albo wskutek manipulowania nią przez mieszkańców Egmontu, skaziła
okolicę biologicznie czy chemicznie. Jaka szkoda, że Alcmarianos nie podał nam
więcej szczegółów tej sprawy...
---oooOooo---
[1]
Dlatego też dyktator Iraku Husajn Saddam w 1991 roku postawił na projekt pod
kryptonimem Mały Babilon i Wielki Babilon, które de
facto były powtórką hitlerowskiego programu V-3 Tausendfüßler.
Były to ogromne działa o kalibrze 500 i 1.000 mm i o zasięgach 800-1.200 km.
Pociski wystrzelone pod odpowiednim kątem mogły strącić satelitę lecącego na
LEO i razić cele na terenie całego Izraela, który był celem numer jeden w tej
wojnie - przyp. tłum.
[2] W
czasie Wojny w Zatoce Amerykanie stracili ponoć 5 satelitów, z czego 4 były
satelitami szpiegowskimi a 1 telekomunikacyjny - przyp. tłum.
[3] Zob. R. K. Leśniakiewicz -
„Czarna Zaraza spada z nieba?...” w „Wizje Peryferyjne” nr 4,1996, ss. 15-19.
[4]
Radość ta jest spowodowana głównie faktem, że na pokładzie satelity znajdował
się generator energii elektrycznej napędzany wysoce toksycznym i radioaktywnym
izotopem 239Pu+IV - przyp. tłum.
[5] Extreme UltraViolet Explorer.
[6] Ten
spektakularny spadek obserwował m.in. polski żeglarz-samotnik Andrzej Urbański
na Oceanie Indyjskim w czasie swego rejsu dookoła świata - przyp. tłum.
[7] Zob. Al. Mora - „Atomowa
wojna bogów” w „Kamena”, Lublin 1979.
[8]
Podobne zjawisko Robert Leśniakiewicz zaobserwował wieczorem, dnia 4 lutego
1998 roku, o godzinie 18:04 GMT, kiedy to na tle konstelacji Smoka zauważył
silny biało-niebieski błysk o jasności co najmniej -2m,00 - a zatem
jaśniejszy od doskonale widocznego Syriusza. Obserwacja ta miała miejsce w
Jordanowie. Być może był to wybuch pozaatmosferyczny, a nie jonosferyczny, jak
sugeruje to Autor - co objawiłoby się przede wszystkim zaobserwowaniem efektu
PM, odczuwalnego na znacznym obszarze Ziemi - przyp. tłum.
[9] Zob. R. K. Leśniakiewicz -
ibidem, s. 16.
[10]
Znany krakowski ezoteryk i publicysta Michał Kaszowski dzięki swym kontaktom na
Ukrainie podał frapującą wiadomość, a mianowicie - w 1986 roku stwierdzono
obecność izotopów 241Am, 242Am, 241Pu i 247Cm
w glebie p r z e d katastrofą w Czarnobylskiej Elektrowni
Jądrowej, w dniu 26 kwietnia 1986 roku. Ich T1/2 zawiera się w
granicach 50 lat, a zatem mogły one pochodzić z
tego pozaziemskiego źródła - przyp. tłum.
[11] Klimat ten oddaje
doskonale praca ks. S. Kracika - „Pokonać czarną śmierć”, Kraków 1992 - przyp.
tłum.
[12] Zob.
M. Jesenský - „Černa smrt’ - nove pohl’ady na morove epidémie v stredoveku” -
referat na spotkanie Klubu Historii Medycyny w dniu 23 kwietnia 1997 roku,
Archiwum KDM a KDVL przy Východnoslovenskim Múzeum.
[13] W
roku 1998 media podały frapującą wiadomość na temat jasnej komety Hayakutake,
która przeszła przez Układ Słonecznyw latach 1995/96, a mianowicie - analiza
spektralna gazów głowy i warkocza wykazywała zupełnie inny stosunek gazów HCN
do R-CN i ponad 1.000-krotnie większą ilość węglowodorów, co pozwala na
wysunięcie przypuszczenia, że kometa ta pochodzi s p o z a
Układu Słonecznego! - uwaga tłum.
[14]
Słowa te Autor napisał zanim wybuchła w Europie panika związana z epidemią/epizootią
BSE/nCJD - powodowanej przez priony gąbczastego zwyrodnienia mózgu - przyp.
tłum.
[15]
Takim stricte „bojowym” i „inteligentnym” wirusem może być wirus gorączki
krwotocznej Ebola, który w ciągu kilku dni atakuje, infekuje i uśmierca
organizmy ludzkie i zwierzęce, a jego letalność wynosi ponad 90%, natomiast
zaraźliwość mieści się na IV poziomie. Aktualnie znamy 6 szczepów tego wirusa:
Marburg, Zair, Sudan, Mindanao, Reston i Kenia - przyp. tłum.
[16]
Pewne światło na ten problem rzuca Andrzej Trepka i Krzysztof Boruń, którzy w
powieści „Kosmiczni bracia” (Warszawa 1956, 1987) ukazują inwazję na Ziemię
istot krzemowych - Silihomidów, które posługują się inteligentną bronią
mikrobiologiczną w walce z Ziemianami - przyp. tłum.
[17]
Richard Preston w swej książce pt. „Strefa skażenia” twierdzi, że największą
wylęgarnią wirusów są głębiny tropikalnych lasów deszczowych Afryki, Azji i
Ameryki Południowej, co jednak nie wyjaśnia ich nieprawdopodobnej witalności,
zaraźliwości i letalności - przyp. tłum.
[18] W roku
2001 mikrobiolodzy podnieśli alarm w związku ze zniszczeniem w górnych
warstwach atmosfery Ziemi stacji kosmicznej Mir, na której
rozwinęły się grzyby zmutowane pod wpływem braku grawitacji i promieniowania
kosmicznego, a które mogłyby się okazać szkodliwe dla istot żywych na naszej
planecie - przyp. tłum.
[19]
Podobne przypadki odnotowywano także i w Polsce, gdzie np. w Cieszynie w 1625
roku Czarny Mór poprzedziła mgła - przyp. tłum.
[20] Kronikarz Adam z
Veleslavina.
[21] Henning, 1904.
[22] A. Strand, 1790.
[23] R. K. Leśniakiewicz -
ibidem s. 19.