Powered By Blogger

sobota, 5 lipca 2025

Peter Krassa - Największa zagadka stulecia (4)

 

4. Impakt

 

4.1. Zagadkowe fenomeny świetlne.

 

Kiedy w czytelni Biblioteki Narodowej przeglądałem żółte płachty gazet z tamtego roku, moją uwagę przyciągnęły dwie informacje. Pod nagłówkiem „Świetlisty fenomen”, wiedeńska gazeta „Neue Freie Presse”, w numerze z czwartku, 2 lipca 1908 roku, na stronie 10 informowała:

Kopenhaga, 1 lipca. Wczoraj wieczorem po zachodzie Słońca, w górnych warstwach atmosfery zaobserwowano bardzo intensywne jasnożółte światło. Poruszało się ono po niebie podobnie jak Słońce, a było ono tak silne, że można było na dworze czytać bez sztucznego oświetlenia. Nie dysponujemy żadnym naukowym wyjaśnieniem tego zjawiska. Wiemy jedynie, że ten tajemniczy fenomen był spowodowany przez bardzo silne odbicie promieni słonecznych w górnych warstwach atmosfery.

Za cytowaną obserwacją z Danii była wydrukowana także inna, która nadeszła z Niemiec:

Berlin, 1 lipca. Dziwny fenomen atmosferyczny, który był obserwowany w Danii, w ubiegłą noc, widziano także i u nas. Niebo świeciło żółto i czerwono. 80 km nad powierzchnią Ziemi zaobserwowano nocne obłoki z dziwnie ostrymi konturami, czego zwykle się nie widuje.[1]

Także z   p o l s k i e g o   Królewca[2]doniesiono, że takie samo zjawisko było obserwowane tam i w ogóle na całym wschodnim wybrzeżu [Bałtyku].

Podobne do tych tutaj cytowanych informacji znalazłem także w oficjalnym oświadczeniu dla „Wiener Zeitung”, z dnia 2 lipca 1908 roku, pod nagłówkiem „Zjawisko przyrody”.

Także u naszych sąsiadów, w Niemczech, tameczna prasa i społeczeństwo interesowały się tym zadziwiającym zjawiskiem, tak więc reporter dziennika „Preussicher Tageblatt” z dnia 3 lipca 1908 roku, pod tytułem „Za nowymi zjawiskami świetlnymi” napisał:

Z Rautenburga w Prusach Wschodnich donoszą nam o dziwnych zjawiskach świetlnych, które widziano tam w ubiegłe noce:

>>W nocy z 30 czerwca na 1 lipca br. obserwowaliśmy przedziwne zjawiska niebieskie. Po zajściu Słońca, wieczorem 30 czerwca zapadł zmrok - jeżeli możemy w ogóle mówić o zmroku w czerwcową, bezchmurną noc - a o godzinie 22:30 ponownie stało się tak jasno, że człowiek mógł czytać nawet drobny druk! Niebo pokryła gęsta mgła, ale na północnej stronie nieba zauważono świecącą ścianę, która emitowała tak jasne światło, że wszystkie budynki były oświetlone a giorno. Po pewnym czasie mgła się zupełnie rozproszyła, a niebo stało się na powrót modre, zaś jasność się rozszerzała od wschodu. Całe zjawisko trwało aż do białego rana, kiedy to Słońce wschodząc położyło kres tej jasności.

1 lipca, wieczorem fenomen ten powtórzył się jeszcze bardziej intensywnie. Silna burza, która się rozpętała po trzech tygodniach suszy, uspokoiła się dopiero przed wieczorem. Słońce powoli zachodziło i nadciągała noc. Naraz zauważyliśmy około godziny 23 coś, co wyglądało jak szeroki, czerwony pas, który przemieszczał się z północy na wschód. Na niebie wisiały ciężkie czarne chmury odchodzącej burzy, po której panowała cisza. [...] Pas ten rozszerzył się i wyglądał, jak łuna straszliwego pożaru. [...]

Koło północy chmury burzowe całkiem ustąpiły i jedynie przesłaniały widnokrąg na północy. Niebo wciąż było jasne i świeciło żółtym kolorem, potem ukazał się jasnozielony prążek, który szybko przeszedł ze szmaragdowej zieleni w soczysty błękit, kiedy na wschodzie wciąż gorzała żółć. Światło było tak intensywne, że z odległości 3,5 km widać było wyraźnie okna domów we wsi Lappeinen oraz całą okolicę. [...]

Potem, już po godzinie 1 w nocy, cały wschodni horyzont sczerwieniał, a potem całą tą uroczą krainę skąpała żółta zorza z północy, jak morze światła. Jej intensywność już nie zmieniła się do wschodu Słońca, kiedy to dzienne światło odesłało swego konkurenta do niewidzialnego królestwa.

 

4.2. Pomyłki astronomów.

 

Te zabarwione poetycko opisy barwnego fenomenu świetlnego stały się przedmiotem najróżniejszych uwag. Nie dziwota, że zabrali głos także astronomowie. Doniósł o tym w numerze z dnia 3 lipca „Preussicher Tageblatt”, którego czytelnicy dowiedzieli się, że dyrektor Berlińskiego Obserwatorium Astronomicznego w Treptow dr F. S. Archenholt:

... w nadchodzącą niedzielę 5 lipca, o godzinie 17, spotka się z Czytelnikami w salce posiedzeń Obserwatorium (restauracja Zenner, Treptower Chaussee 21) i odczyta meldunki obserwacyjne oraz zajmie stanowisko w stosunku do zagadkowych zjawisk niebieskich...

Tak też się stało.

Następną informację można znaleźć w „Göttingen-Grubenhagen-Zeitung” nr 156, z dnia 5 lipca 1908 roku:

W środowy wieczór, po zachodzie Słońca, niebo przedstawiało niezwykły widok. W jego północnej części pojawił się szeroki pas czerwonego i złotego światła. Dyrektor Archenholt z Obserwatorium Astronomicznego Berlin-Treptow skonstatował szybko, że zjawisko to przypomina mu fenomen z 1883 roku, tuż po wybuchu wulkanu Krakatau. Obłoki świecące silnym, żółtym blaskiem, były widoczne na wysokości powyżej 80 km. Możliwe, że obłoki te mają związek ze wzrostem aktywności słonecznej lub wyładowaniami atmosferycznymi. I nic nadto. Z   p o l s k i e g o   Królewca doniesiono nam, że i tam na całym wschodnim wybrzeżu było to zjawisko zaobserwowane; podobne wieści dotarły do nas z Londynu, Kopenhagi i Holandii. W Londynie przeważa opinia, że chodzi o zorzę polarną, która była tak jasna, że można było w jej świetle czytać gazetę. Z Rotterdamu donoszą, że północny horyzont był przez całą noc oświetlony przez cudowne i niezwykle barwne zorze - głównie żółte i pomarańczowe przechodzące w krwistą czerwień. Na północnym-wschodzie było tak jasno, jak we dnie, a na południu były widoczne ciemne chmury.

I to miała być zorza polarna? Przeczytamy o niej jeszcze na łamach heidelbergskiego periodyku „Schwäbischer Merkur”:

W nocy ze środy na czwartek można było z naszych gór oglądać piękną zorzę polarną, która zalała całe północne niebo do białego świtu swą poświatą i dosłownie wymazała zeń gwiazdy. Była widziana przez całą noc.

Nie! - to nie była zorza polarna, ani nawet niebezpieczna bliskość jakiegoś planety - jak przypuszczał hrabia C. von K-R., korespondent gazety „Preussicher Tageblatt”.

I wyjaśnienie podane przez dyrektora Archenholta z Berlińskiego OA, który przypisywał naturę zagadkowych zjawisk świetlnych temu samemu, co w przypadku wybuchu wulkanu Krakatau/Krakatoa/Rakata - także okazało się mylne.

Współcześnie trudno będzie ustalić, czy obserwowane zjawiska mają wspólną przyczynę z Tunguskim Dziwem, czy nie. Faktem bezspornym pozostaje natomiast dokładna lokalizacja tego wydarzenia.

To zdarzyło się w syberyjskiej tajdze. Na obszarze dorzecza Podkamiennej Tunguski...

 

4.3. Koniec świata o 7:17.

 

Jasny poranek zapowiadał nadejście upalnego dnia. Nad syberyjskim leśnym morzem rozpięło się ciemnoniebieskie niebo. Słońce wysyłało swe pierwsze promienie ku Ziemi, a ciszę pierwotnych lasów zakłócał jedynie przenikliwy gwizd lokomotywy pociągu na Transsyberyjskiej Magistrali; był to jedyny znak cywilizacji na niezamieszkałym terytorium Syberii Wschodniej do Krasnojarska. Kilku zaspanych pasażerów wystawiło głowy przez okno pozdrawiając nowy dzień. Była godzina 7:17 czasu miejscowego.[3]

I rozpętało się piekło!

To, co stało się potem nastąpiło tak szybko, że naoczni świadkowie nie mieli czasu, by zarejestrować bieg wydarzeń we właściwym porządku.

- Siedziałem na werandzie i patrzyłem w kierunku północnym, kiedy na południowym-wschodzie ujrzałem olbrzymi, ognisty błysk - wspominał potem rolnik S. P. Siemionow, kiedy opowiadał po raz pierwszy o tajemnicy Podkamiennej Tunguskiej w 1928 roku. Mieszkał i pracował on wtedy w faktorii Wanawara, oddalonej od epicentrum eksplozji o 65 km.

- Był on potwornie gorący, że nie mogłem tego wytrzymać. Koszula mi się przylepiła do ciała i odnosiłem wrażenie, że palą mi się plecy. Przez moment widziałem ogromną kulę ognia zakrywającą większość horyzontu. Niebo od razu pociemniało. Potem usłyszałem grzmot potwornej eksplozji, następnie dopadł mnie straszny wir powietrza, który mnie sponiewierał tak, że na kilka chwil straciłem przytomność. Kiedy się pozbierałem, usłyszałem nieprawdopodobny dźwięk przeszywający cały mój dom. Wszystkie szyby wyleciały z okien, stodoła otworzyła się sama, chociaż drzwi były zamknięte na skobel.

Inny naoczny świadek - P. P. Kozołapow[4] - który w tym czasie przebywał w domu Siemionowa opowiadał, że niesamowity żar przypalił mu uszy i instynktownie przykrył je dłońmi.

Do wydarzeń tych doszło stosunkowo niedaleko miejsca impaktu - epicentrum katastrofy. Także pasażerowie Kolei Transsyberyjskiej, której tory biegły w odległości niemal 700 km od niego twierdzili, że cudem tylko potworny huk nie uszkodził im bębenków usznych. I oni także widzieli kulę ognistą, która leciała na niebie z niewiarygodną prędkością. Promieniowanie świetlne tego obiektu było tak intensywne, że w porównaniu z nim zbladło Słońce!...

Po chwili płomieniste zjawisko znikło za północnym horyzontem i świadkowie usłyszeli ogłuszający huk. Na północy powstawał z wolna w niebo olśniewający słup ognia, który u szczytu miał grzybowaty obłok, wciąż zwiększający się przy akompaniamencie dalszych detonacji.

Ziemia zaczęła się chwiać, jak przy trzęsieniu ziemi. Lokomotywa i wagony zataczały się dziko i wydawało się, że wypadną z szyn... Przerażony maszynista zobaczył, jak tor przed nim zaczął się wyginać. Przytomnie zahamował woląc postawić pociąg w bezruchu, niż go wykoleić.

Niektórzy podróżni zostali wyrzuceni ze swych miejsc tym gwałtownym hamowaniem, ale na szczęście skończyło się na paru siniakach. Kiedy ziemia po kilku minutach się uspokoiła, maszynista powoli ruszył do przodu i pociąg wznowił swój bieg.

 

4.4. W przedpieklu.

 

Najwięcej dostało się tym, którzy mieli pecha znaleźć się w pobliżu epicentrum wybuchu, np. koczownikom, którzy tam łowili ryby czy polowali w bezkresnym morzu syberyjskiej tajgi. Dostali się od razu do przedpiekla.[5]

Po potwornym huku eksplozji nastąpiły niesamowicie silne uderzenia wiatru, wywołanego falami uderzeniowymi, które wytworzył spadający obiekt. Wietrzne wiry zniszczyły całe połacie lasów. Szalejący orkan[6] wyrywał drzewa z korzeniami i rozrzucał je w promieniu kilku kilometrów od miejsca katastrofy. Orkan spadł także na zabudowania kilku wiosek, z których zerwał dachy, wybił okna i powalił ogrodzenia. Myśliwi i pasterze byli zrzucani z koni potwornymi uderzeniami wiatru i unoszeni przez wiele metrów przez powietrze. Niektórzy zostali zrzuceni do rzeki, gdzie tylko cudem unikali utonięcia...

Opona gęstych i ciemnych chmur osiągnęła wysokość 20 km, a potem zaczęło padać, ale to, co padało z nieba było brudną wodą.

Czarny deszcz. Powstawał on w wyniku kondensacji wody na fontannie pyłu i sadzy ze spalonych drzew, które zostały zassane do kuli ognistej w czasie silnej eksplozji. Grzmoty burzy dochodziły do dalekich syberyjskich wiosek...

Rosjanin Iwan Aleksiejewicz Gorbaczow tak opowiadał o tym pewnemu dziennikarzowi:

- Tak synku, wyglądało to tak, jakby ten świat miał się zaraz skończyć. Wszyscy padliśmy na ziemię i wznosiliśmy modły do Bogarodzicy - sądziliśmy bowiem, że tą grozę na świat sprowadziliśmy my. Byłem oślepiony, światło słoneczne zmieniło barwę, a niekończące się grzmoty i złowieszcze dudnienie dosłownie wyrywało duszę z ciała.

Nieprawdopodobny żar wywołany ognistym słupem wysuszył wokół drzewa iglaste i zapalił je. Straszliwa burza ogniowa szalała kilka dni i zniszczyła las o powierzchni ponad 6000 km2!

Sama fala uderzeniowa obiegła dwukrotnie kulę ziemską. Sejsmometry w Taszkiencie, Irkucku i Jenie odnotowały nienormalne ruchy skorupy ziemskiej. W Irkucku, który znajdował się w pobliżu centrum wydarzeń odnotowano dwa silne wstrząsy podziemne.[7]

Sejsmograf znajdujący się w tym mieście na południowym krańcu jeziora Bajkał dokładnie pokazał, z jaką energią wybuchł kosmiczny pocisk na obszarze Tunguski. I choć epicentrum eksplozji było oddalone od miasta o 900 km, przyrządy wskazywały aktywność sejsmiczną przez ponad godzinę! Przebieg fali uderzeniowej odnotowały przyrządy na całym świecie - w Poczdamie, South Kensington, Cambridge, a także w Londynie, Waszyngtonie, a nawet w Batawii[8] na Jawie!

 

4.5. Trzy noce jasne jak dzień.

 

Na Angarze i innych rzekach tego regionu powstały powodzie. Potem - na Zachodzie, w Europie - widoczne były świetlne fenomeny, i nie tylko tam, bowiem poza Europą widziano je także w Japonii, Pn. Afryce i Rosji. Przez trzy noce nie zapadały ciemności. Meteorolodzy dziwili się niepomiernie patrząc na niezwykłe srebrzyste obłoki na niebie, które miały niezwykle ostro zaznaczone kontury. Nawet ciężkie deszczowe Altocumulusy nie były w stanie przytłumić tej cudownej zorzy. Przenikały przez nie różowe i seledynowe promienie[9] i tam, gdzie panowała bezchmurna pogoda zdumiewały ludzi odbywających wieczorne spacery.

Rosyjski uczony A. A. Polkanow - który w tamtych dniach przebywał na Syberii - był pierwszym człowiekiem, który oglądał ten cudowny, niebiański spektakl. 30 czerwca 1908 roku, tak pisał on w swym dzienniku podróżnym:

Niebo jest pokryte zadziwiającą obłoczną warstwą; leje jak z cebra, ale pomimo tego jest niezwykle jasno. W najciemniejszych zakamarkach domu można czytać gazetę bez sztucznego oświetlenia. Ani Słońce, ani Księżyc nie mogą być źródłami tego dziwnego światła[10], ponieważ niebo zasnuwa potężna warstwa chmur. Światło prawdopodobnie dobiega prosto z nich; chmury wypromieniowują niesamowite   z i e l o n o ż ó ł t e   światło, które czasami przechodziło w odcień     r ó ż u ...

Już 2 lipca, dziennikarz gazety „Sibir” uzyskał informacje z pierwszej ręki od naocznych świadków ze wsi Niżnyj Karelińsk, oddalonej o 300 km od epicentrum wybuchu:

Na północnym-zachodzie, dość wysoko nad horyzontem, chłopi widzieli jakieś ciało, które świeciło jaskrawym światłem o kolorze jasnoniebieskim. Ten przedmiot miał kształt   w a l c a .

Niebo było bezchmurne, z wyjątkiem jednego, ciemnego obłoku nad horyzontem, dokładnie tam, gdzie poleciało świecące ciało i znikło. Było gorąco i sucho, a kiedy się ten obiekt zbliżył do powierzchni ziemi, to wyglądało tak, jakby się zmienił w chmurę czarnego pyłu. Potem usłyszano straszliwą detonację, ale nie brzmiało to jak grom, ale tak, jakby padały na metal wielkie kamienie, albo jak wystrzały z karabinu maszynowego.

Wszystkie budynki się zachwiały, a w tej samej chwili ciemny obłok przeszył ognisty język. Wieśniacy wybiegli na ulicę i ogarnęła ich panika. Stare kobiety płakały i wszyscy myśleli, że to nadchodzi już koniec świata.

Kilka gazet ten fakt zupełnie zbagatelizowało, co widać z relacji pewnego reportera, który bezpośrednio po wybuchu odwiedził miejscowość Kańsk, oddalona od epicentrum o 600 km. Jego reportaż z dnia 4 lipca 1908 roku wyraźnie zaniża wartość i siłę tego fenomenu:

Huk był nawet dość silny, ale nie stało się nic złego. Wszystkie opowieści miejscowej ludności można przypisać bujnej fantazji zbyt znudzonych monotonią życia mieszkańców. Bez wątpienia w naszą planetę uderzył meteoryt, ale jego nadzwyczajne rozmiary i masa wzbudzają wątpliwości.

Lokalna prasa syberyjska poświęcała temu zjawisku całe kolumny przez długie tygodnie, i tak w dniu 14 sierpnia 1908 roku, czytelnicy gazety „Sibirskij żiwot” mogli przeczytać artykuł o tajemniczych wydarzeniach w kopalni złota oddalonej o 225 km od epicentrum, które doświadczyli tamtejsi górnicy:

Poczuliśmy wszyscy, jak zachwiał się spąg. Wstrząsy były poprzedzone gromowym dudnieniem, potem nastąpiły   d w a   donośne huknięcia, a potem jeszcze   d z i e s i ę ć   przytłumionych detonacji. Teżarskie domy rozwalały się, stare płuczki na złoto chwiały się i dzwoniły, a ludzie w panice wybiegali na zewnątrz. Konie klękały na kolana.

Nie tylko w carskiej Rosji, gdzie np. w Moskwie można było w nocy fotografować, bo na wysokości 85 km wisiały tajemnicze srebrzyste obłoki siejące światło, a także nawet na paryskich bulwarach można było czytać drobny gazetowy druk!

W samej Rosji niektórzy astronomowie i meteorytolodzy zastanawiali się nad czynnikiem, który wywoływał te świetliste zjawiska. Po zapoznaniu się z różnymi relacjami i przesłuchaniu naocznych świadków, po upływie kilku lat doszli do wniosku, że szło tutaj o ogromny meteoryt, którego spadek spowodował podobne symptomy. Drobiazgowo opracowany plan ekspedycji do rejonu katastrofy spalił na panewce z prostej przyczyny: car Mikołaj II potrzebował każdego rubla na większe wydatki - był już rok 1914 i wybuchła I Wojna Światowa. Kosztowała ona życie aż 12 mln istnień ludzkich, czyli aż 8% całej ludności Rosji. Potem carski reżym zmiotła rewolucja bolszewicka w 1917 roku.

Wydawałoby się, że o tunguskiej katastrofie sprzed 9 lat zapomniano na dobre. Ludzie mieli inne kłopoty. Walczyli ze straszliwą nędzą i śmiercią głodową.

Ten tak nieprzychylny rozwiązaniu tajemnicy tunguskiej katastrofy czas skończył się w roku 1921.

 

 

a



[1] Były to tzw. „srebrzyste obłoki”, które mają kształt zasłon czy draperii i nigdy nie mają ostrych konturów. Prawdopodobnie były one niezwykle gęste tej nocy...

[2] Dawniej Königsberg, dzisiaj Kaliningrad w Obwodzie Kaliningradzkim Federacji Rosyjskiej.

[3] Dokładny pomiar czasu zdjęty z sejsmogramów wskazywał godzinę 07h17m11s (czyli 00h17m11s UT) dla miejscowości położonej na 60°55’N i 101°57’E - epicentrum eksplozji Tunguskiego Ciała Kosmicznego.

[4] Według innych źródeł: Kosołapow.

[5] Godzi się tutaj wspomnieć awanturniczą powieść Alfreda Szklarskiego pt. „Tajemnica wyprawa Tomka”, któremu spadek Meteorytu Tunguskiego uratował życie w czasie ucieczki przez bandą krwiożerczych Chunchuzów.

[6] Orkanem nazywamy wiatr o sile 12°B, czyli o v > 120 km/h.

[7] Rzecz ciekawa, w czasie spadku tzw. Meteorytu Jerzmanowickiego w dniu 14 stycznia 1993 roku, w Obserwatorium Sejsmologicznym PAN w Ojcowie odnotowano także   d w a   wstrząsy skorupy ziemskiej!...

[8] Dziś Dżakarta.

[9] Co upodabniało to zjawisko do intensywnej zorzy polarnej.

[10] W opisywanym czasie Księżyc znajdował się w fazie 2 dni po nowiu, a zatem nie mógł świecić w nocy.