4.
Impakt
4.1.
Zagadkowe fenomeny świetlne.
Kiedy w czytelni Biblioteki
Narodowej przeglądałem żółte płachty gazet z tamtego roku, moją uwagę
przyciągnęły dwie informacje. Pod nagłówkiem „Świetlisty fenomen”, wiedeńska
gazeta „Neue Freie Presse”, w numerze z czwartku, 2 lipca 1908 roku, na stronie
10 informowała:
Kopenhaga, 1 lipca. Wczoraj
wieczorem po zachodzie Słońca, w górnych warstwach atmosfery zaobserwowano
bardzo intensywne jasnożółte światło. Poruszało się ono po niebie podobnie jak
Słońce, a było ono tak silne, że można było na dworze czytać bez sztucznego
oświetlenia. Nie dysponujemy żadnym naukowym wyjaśnieniem tego zjawiska. Wiemy
jedynie, że ten tajemniczy fenomen był spowodowany przez bardzo silne odbicie
promieni słonecznych w górnych warstwach atmosfery.
Za cytowaną obserwacją z Danii
była wydrukowana także inna, która nadeszła z Niemiec:
Berlin, 1 lipca. Dziwny fenomen
atmosferyczny, który był obserwowany w Danii, w ubiegłą noc, widziano także i u
nas. Niebo świeciło żółto i czerwono. 80 km nad powierzchnią Ziemi zaobserwowano
nocne obłoki z dziwnie ostrymi konturami, czego zwykle się nie widuje.[1]
Także z p o l s k i e g o Królewca[2]doniesiono,
że takie samo zjawisko było obserwowane tam i w ogóle na całym wschodnim
wybrzeżu [Bałtyku].
Podobne do tych tutaj cytowanych
informacji znalazłem także w oficjalnym oświadczeniu dla „Wiener Zeitung”, z
dnia 2 lipca 1908 roku, pod nagłówkiem „Zjawisko przyrody”.
Także u naszych sąsiadów, w Niemczech,
tameczna prasa i społeczeństwo interesowały się tym zadziwiającym zjawiskiem,
tak więc reporter dziennika „Preussicher Tageblatt” z dnia 3 lipca 1908 roku,
pod tytułem „Za nowymi zjawiskami świetlnymi” napisał:
Z Rautenburga w Prusach
Wschodnich donoszą nam o dziwnych zjawiskach świetlnych, które widziano tam w
ubiegłe noce:
>>W nocy z 30 czerwca na 1
lipca br. obserwowaliśmy przedziwne zjawiska niebieskie. Po zajściu Słońca,
wieczorem 30 czerwca zapadł zmrok - jeżeli możemy w ogóle mówić o zmroku w czerwcową,
bezchmurną noc - a o godzinie 22:30 ponownie stało się tak jasno, że człowiek
mógł czytać nawet drobny druk! Niebo pokryła gęsta mgła, ale na północnej
stronie nieba zauważono świecącą ścianę, która emitowała tak jasne światło, że
wszystkie budynki były oświetlone a giorno. Po pewnym czasie mgła się zupełnie
rozproszyła, a niebo stało się na powrót modre, zaś jasność się rozszerzała od
wschodu. Całe zjawisko trwało aż do białego rana, kiedy to Słońce wschodząc
położyło kres tej jasności.
1 lipca, wieczorem fenomen ten
powtórzył się jeszcze bardziej intensywnie. Silna burza, która się rozpętała po
trzech tygodniach suszy, uspokoiła się dopiero przed wieczorem. Słońce powoli zachodziło
i nadciągała noc. Naraz zauważyliśmy około godziny 23 coś, co wyglądało jak
szeroki, czerwony pas, który przemieszczał się z północy na wschód. Na niebie
wisiały ciężkie czarne chmury odchodzącej burzy, po której panowała cisza.
[...] Pas ten rozszerzył się i wyglądał, jak łuna straszliwego pożaru. [...]
Koło północy chmury burzowe
całkiem ustąpiły i jedynie przesłaniały widnokrąg na północy. Niebo wciąż było
jasne i świeciło żółtym kolorem, potem ukazał się jasnozielony prążek, który
szybko przeszedł ze szmaragdowej zieleni w soczysty błękit, kiedy na wschodzie
wciąż gorzała żółć. Światło było tak intensywne, że z odległości 3,5 km widać
było wyraźnie okna domów we wsi Lappeinen oraz całą okolicę. [...]
Potem, już po godzinie 1 w nocy,
cały wschodni horyzont sczerwieniał, a potem całą tą uroczą krainę skąpała
żółta zorza z północy, jak morze światła. Jej intensywność już nie zmieniła się
do wschodu Słońca, kiedy to dzienne światło odesłało swego konkurenta do
niewidzialnego królestwa.
4.2. Pomyłki astronomów.
Te zabarwione poetycko opisy
barwnego fenomenu świetlnego stały się przedmiotem najróżniejszych uwag. Nie
dziwota, że zabrali głos także astronomowie. Doniósł o tym w numerze z dnia 3
lipca „Preussicher Tageblatt”, którego czytelnicy dowiedzieli się, że dyrektor
Berlińskiego Obserwatorium Astronomicznego w Treptow dr F. S. Archenholt:
... w nadchodzącą niedzielę 5
lipca, o godzinie 17, spotka się z Czytelnikami w salce posiedzeń Obserwatorium
(restauracja Zenner, Treptower Chaussee 21) i odczyta meldunki obserwacyjne
oraz zajmie stanowisko w stosunku do zagadkowych zjawisk niebieskich...
Tak też się stało.
Następną informację można znaleźć
w „Göttingen-Grubenhagen-Zeitung” nr 156, z dnia 5 lipca 1908 roku:
W środowy wieczór, po zachodzie
Słońca, niebo przedstawiało niezwykły widok. W jego północnej części pojawił
się szeroki pas czerwonego i złotego światła. Dyrektor Archenholt z Obserwatorium
Astronomicznego Berlin-Treptow skonstatował szybko, że zjawisko to przypomina
mu fenomen z 1883 roku, tuż po wybuchu wulkanu Krakatau. Obłoki świecące
silnym, żółtym blaskiem, były widoczne na wysokości powyżej 80 km. Możliwe, że
obłoki te mają związek ze wzrostem aktywności słonecznej lub wyładowaniami
atmosferycznymi. I nic nadto. Z p o l s
k i e g o Królewca doniesiono nam, że i
tam na całym wschodnim wybrzeżu było to zjawisko zaobserwowane; podobne wieści
dotarły do nas z Londynu, Kopenhagi i Holandii. W Londynie przeważa opinia, że
chodzi o zorzę polarną, która była tak jasna, że można było w jej świetle czytać
gazetę. Z Rotterdamu donoszą, że północny horyzont był przez całą noc
oświetlony przez cudowne i niezwykle barwne zorze - głównie żółte i
pomarańczowe przechodzące w krwistą czerwień. Na północnym-wschodzie było tak
jasno, jak we dnie, a na południu były widoczne ciemne chmury.
I to miała być zorza polarna?
Przeczytamy o niej jeszcze na łamach heidelbergskiego periodyku „Schwäbischer
Merkur”:
W nocy ze środy na czwartek można
było z naszych gór oglądać piękną zorzę polarną, która zalała całe północne
niebo do białego świtu swą poświatą i dosłownie wymazała zeń gwiazdy. Była
widziana przez całą noc.
Nie! - to nie była zorza polarna,
ani nawet niebezpieczna bliskość jakiegoś planety - jak przypuszczał hrabia C. von K-R., korespondent
gazety „Preussicher Tageblatt”.
I wyjaśnienie podane przez
dyrektora Archenholta z Berlińskiego OA, który przypisywał naturę zagadkowych
zjawisk świetlnych temu samemu, co w przypadku wybuchu wulkanu Krakatau/Krakatoa/Rakata
- także okazało się mylne.
Współcześnie trudno będzie
ustalić, czy obserwowane zjawiska mają wspólną przyczynę z Tunguskim Dziwem,
czy nie. Faktem bezspornym pozostaje natomiast dokładna lokalizacja tego
wydarzenia.
To zdarzyło się w syberyjskiej
tajdze. Na obszarze dorzecza Podkamiennej Tunguski...
4.3. Koniec świata o 7:17.
Jasny poranek zapowiadał
nadejście upalnego dnia. Nad syberyjskim leśnym morzem rozpięło się
ciemnoniebieskie niebo. Słońce wysyłało swe pierwsze promienie ku Ziemi, a
ciszę pierwotnych lasów zakłócał jedynie przenikliwy gwizd lokomotywy pociągu
na Transsyberyjskiej Magistrali; był to jedyny znak cywilizacji na
niezamieszkałym terytorium Syberii Wschodniej do Krasnojarska. Kilku zaspanych
pasażerów wystawiło głowy przez okno pozdrawiając nowy dzień. Była godzina 7:17
czasu miejscowego.[3]
I rozpętało się piekło!
To, co stało się potem nastąpiło
tak szybko, że naoczni świadkowie nie mieli czasu, by zarejestrować bieg
wydarzeń we właściwym porządku.
- Siedziałem na werandzie i
patrzyłem w kierunku północnym, kiedy na południowym-wschodzie ujrzałem
olbrzymi, ognisty błysk - wspominał potem rolnik S. P.
Siemionow, kiedy opowiadał po raz pierwszy o tajemnicy Podkamiennej
Tunguskiej w 1928 roku. Mieszkał i pracował on wtedy w faktorii Wanawara, oddalonej
od epicentrum eksplozji o 65 km.
- Był on potwornie gorący, że nie
mogłem tego wytrzymać. Koszula mi się przylepiła do ciała i odnosiłem wrażenie,
że palą mi się plecy. Przez moment widziałem ogromną kulę ognia zakrywającą
większość horyzontu. Niebo od razu pociemniało. Potem usłyszałem grzmot
potwornej eksplozji, następnie dopadł mnie straszny wir powietrza, który mnie
sponiewierał tak, że na kilka chwil straciłem przytomność. Kiedy się
pozbierałem, usłyszałem nieprawdopodobny dźwięk przeszywający cały mój dom.
Wszystkie szyby wyleciały z okien, stodoła otworzyła się sama, chociaż drzwi
były zamknięte na skobel.
Inny naoczny świadek - P. P.
Kozołapow[4]
- który w tym czasie przebywał w domu Siemionowa opowiadał, że niesamowity żar
przypalił mu uszy i instynktownie przykrył je dłońmi.
Do wydarzeń tych doszło
stosunkowo niedaleko miejsca impaktu - epicentrum katastrofy. Także pasażerowie
Kolei Transsyberyjskiej, której tory biegły w odległości niemal 700 km od niego
twierdzili, że cudem tylko potworny huk nie uszkodził im bębenków usznych. I
oni także widzieli kulę ognistą, która leciała na niebie z niewiarygodną prędkością.
Promieniowanie świetlne tego obiektu było tak intensywne, że w porównaniu z nim
zbladło Słońce!...
Po chwili płomieniste zjawisko
znikło za północnym horyzontem i świadkowie usłyszeli ogłuszający huk. Na
północy powstawał z wolna w niebo olśniewający słup ognia, który u szczytu miał
grzybowaty obłok, wciąż zwiększający się przy akompaniamencie dalszych
detonacji.
Ziemia zaczęła się chwiać, jak
przy trzęsieniu ziemi. Lokomotywa i wagony zataczały się dziko i wydawało się,
że wypadną z szyn... Przerażony maszynista zobaczył, jak tor przed nim zaczął
się wyginać. Przytomnie zahamował woląc postawić pociąg w bezruchu, niż go
wykoleić.
Niektórzy podróżni zostali
wyrzuceni ze swych miejsc tym gwałtownym hamowaniem, ale na szczęście skończyło
się na paru siniakach. Kiedy ziemia po kilku minutach się uspokoiła, maszynista
powoli ruszył do przodu i pociąg wznowił swój bieg.
4.4. W przedpieklu.
Najwięcej dostało się tym, którzy
mieli pecha znaleźć się w pobliżu epicentrum wybuchu, np. koczownikom, którzy
tam łowili ryby czy polowali w bezkresnym morzu syberyjskiej tajgi. Dostali się
od razu do przedpiekla.[5]
Po potwornym huku eksplozji
nastąpiły niesamowicie silne uderzenia wiatru, wywołanego falami uderzeniowymi,
które wytworzył spadający obiekt. Wietrzne wiry zniszczyły całe połacie lasów.
Szalejący orkan[6]
wyrywał drzewa z korzeniami i rozrzucał je w promieniu kilku kilometrów od
miejsca katastrofy. Orkan spadł także na zabudowania kilku wiosek, z których
zerwał dachy, wybił okna i powalił ogrodzenia. Myśliwi i pasterze byli zrzucani
z koni potwornymi uderzeniami wiatru i unoszeni przez wiele metrów przez powietrze.
Niektórzy zostali zrzuceni do rzeki, gdzie tylko cudem unikali utonięcia...
Opona gęstych i ciemnych chmur
osiągnęła wysokość 20 km, a potem zaczęło padać, ale to, co padało z nieba było
brudną wodą.
Czarny deszcz. Powstawał on w
wyniku kondensacji wody na fontannie pyłu i sadzy ze spalonych drzew, które
zostały zassane do kuli ognistej w czasie silnej eksplozji. Grzmoty burzy
dochodziły do dalekich syberyjskich wiosek...
Rosjanin Iwan Aleksiejewicz
Gorbaczow tak opowiadał o tym pewnemu dziennikarzowi:
- Tak synku, wyglądało to tak,
jakby ten świat miał się zaraz skończyć. Wszyscy padliśmy na ziemię i
wznosiliśmy modły do Bogarodzicy - sądziliśmy bowiem, że tą grozę na świat
sprowadziliśmy my. Byłem oślepiony, światło słoneczne zmieniło barwę, a
niekończące się grzmoty i złowieszcze dudnienie dosłownie wyrywało duszę z
ciała.
Nieprawdopodobny żar wywołany
ognistym słupem wysuszył wokół drzewa iglaste i zapalił je. Straszliwa burza
ogniowa szalała kilka dni i zniszczyła las o powierzchni ponad 6000 km2!
Sama fala uderzeniowa obiegła
dwukrotnie kulę ziemską. Sejsmometry w Taszkiencie, Irkucku i Jenie odnotowały
nienormalne ruchy skorupy ziemskiej. W Irkucku, który znajdował się w pobliżu
centrum wydarzeń odnotowano dwa silne wstrząsy podziemne.[7]
Sejsmograf znajdujący się w tym
mieście na południowym krańcu jeziora Bajkał dokładnie pokazał, z jaką energią
wybuchł kosmiczny pocisk na obszarze Tunguski. I choć epicentrum eksplozji było
oddalone od miasta o 900 km, przyrządy wskazywały aktywność sejsmiczną przez
ponad godzinę! Przebieg fali uderzeniowej odnotowały przyrządy na całym świecie
- w Poczdamie, South Kensington, Cambridge, a także w Londynie, Waszyngtonie, a
nawet w Batawii[8]
na Jawie!
4.5. Trzy noce jasne jak dzień.
Na Angarze i innych rzekach tego
regionu powstały powodzie. Potem - na Zachodzie, w Europie - widoczne były
świetlne fenomeny, i nie tylko tam, bowiem poza Europą widziano je także w Japonii,
Pn. Afryce i Rosji. Przez trzy noce nie zapadały ciemności. Meteorolodzy
dziwili się niepomiernie patrząc na niezwykłe srebrzyste obłoki na niebie,
które miały niezwykle ostro zaznaczone kontury. Nawet ciężkie deszczowe Altocumulusy
nie były w stanie przytłumić tej cudownej zorzy. Przenikały przez nie różowe i
seledynowe promienie[9] i
tam, gdzie panowała bezchmurna pogoda zdumiewały ludzi odbywających wieczorne
spacery.
Rosyjski uczony A. A. Polkanow
- który w tamtych dniach przebywał na Syberii - był pierwszym człowiekiem,
który oglądał ten cudowny, niebiański spektakl. 30 czerwca 1908 roku, tak pisał
on w swym dzienniku podróżnym:
Niebo jest pokryte zadziwiającą
obłoczną warstwą; leje jak z cebra, ale pomimo tego jest niezwykle jasno. W
najciemniejszych zakamarkach domu można czytać gazetę bez sztucznego oświetlenia.
Ani Słońce, ani Księżyc nie mogą być źródłami tego dziwnego światła[10],
ponieważ niebo zasnuwa potężna warstwa chmur. Światło prawdopodobnie dobiega
prosto z nich; chmury wypromieniowują niesamowite z i e l o n o ż ó ł t e światło, które czasami przechodziło w
odcień r ó ż u ...
Już 2 lipca, dziennikarz gazety
„Sibir” uzyskał informacje z pierwszej ręki od naocznych świadków ze wsi Niżnyj
Karelińsk, oddalonej o 300 km od epicentrum wybuchu:
Na północnym-zachodzie, dość
wysoko nad horyzontem, chłopi widzieli jakieś ciało, które świeciło jaskrawym
światłem o kolorze jasnoniebieskim. Ten przedmiot miał kształt w a l c a .
Niebo było bezchmurne, z
wyjątkiem jednego, ciemnego obłoku nad horyzontem, dokładnie tam, gdzie
poleciało świecące ciało i znikło. Było gorąco i sucho, a kiedy się ten obiekt
zbliżył do powierzchni ziemi, to wyglądało tak, jakby się zmienił w chmurę
czarnego pyłu. Potem usłyszano straszliwą detonację, ale nie brzmiało to jak
grom, ale tak, jakby padały na metal wielkie kamienie, albo jak wystrzały z
karabinu maszynowego.
Wszystkie budynki się zachwiały,
a w tej samej chwili ciemny obłok przeszył ognisty język. Wieśniacy wybiegli na
ulicę i ogarnęła ich panika. Stare kobiety płakały i wszyscy myśleli, że to
nadchodzi już koniec świata.
Kilka gazet ten fakt zupełnie
zbagatelizowało, co widać z relacji pewnego reportera, który bezpośrednio po
wybuchu odwiedził miejscowość Kańsk, oddalona od epicentrum o 600 km. Jego reportaż
z dnia 4 lipca 1908 roku wyraźnie zaniża wartość i siłę tego fenomenu:
Huk był nawet dość silny, ale nie
stało się nic złego. Wszystkie opowieści miejscowej ludności można przypisać
bujnej fantazji zbyt znudzonych monotonią życia mieszkańców. Bez wątpienia w
naszą planetę uderzył meteoryt, ale jego nadzwyczajne rozmiary i masa wzbudzają
wątpliwości.
Lokalna prasa syberyjska
poświęcała temu zjawisku całe kolumny przez długie tygodnie, i tak w dniu 14
sierpnia 1908 roku, czytelnicy gazety „Sibirskij żiwot” mogli przeczytać
artykuł o tajemniczych wydarzeniach w kopalni złota oddalonej o 225 km od
epicentrum, które doświadczyli tamtejsi górnicy:
Poczuliśmy wszyscy, jak zachwiał
się spąg. Wstrząsy były poprzedzone gromowym dudnieniem, potem nastąpiły d w a donośne huknięcia, a potem jeszcze d z i e s i ę ć przytłumionych detonacji. Teżarskie domy
rozwalały się, stare płuczki na złoto chwiały się i dzwoniły, a ludzie w panice
wybiegali na zewnątrz. Konie klękały na kolana.
Nie tylko w carskiej Rosji, gdzie
np. w Moskwie można było w nocy fotografować, bo na wysokości 85 km wisiały
tajemnicze srebrzyste obłoki siejące światło, a także nawet na paryskich bulwarach
można było czytać drobny gazetowy druk!
W samej Rosji niektórzy
astronomowie i meteorytolodzy zastanawiali się nad czynnikiem, który wywoływał
te świetliste zjawiska. Po zapoznaniu się z różnymi relacjami i przesłuchaniu naocznych
świadków, po upływie kilku lat doszli do wniosku, że szło tutaj o ogromny
meteoryt, którego spadek spowodował podobne symptomy. Drobiazgowo opracowany
plan ekspedycji do rejonu katastrofy spalił na panewce z prostej przyczyny: car
Mikołaj II potrzebował każdego rubla na większe wydatki - był już rok 1914 i
wybuchła I Wojna Światowa. Kosztowała ona życie aż 12 mln istnień ludzkich,
czyli aż 8% całej ludności Rosji. Potem carski reżym zmiotła rewolucja
bolszewicka w 1917 roku.
Wydawałoby się, że o tunguskiej
katastrofie sprzed 9 lat zapomniano na dobre. Ludzie mieli inne kłopoty.
Walczyli ze straszliwą nędzą i śmiercią głodową.
Ten tak nieprzychylny rozwiązaniu
tajemnicy tunguskiej katastrofy czas skończył się w roku 1921.
a
[1] Były
to tzw. „srebrzyste obłoki”, które mają kształt zasłon czy draperii i nigdy nie
mają ostrych konturów. Prawdopodobnie były one niezwykle gęste tej nocy...
[2] Dawniej Königsberg,
dzisiaj Kaliningrad w Obwodzie Kaliningradzkim Federacji Rosyjskiej.
[3]
Dokładny pomiar czasu zdjęty z sejsmogramów wskazywał godzinę 07h17m11s
(czyli 00h17m11s UT) dla miejscowości położonej
na 60°55’N i 101°57’E - epicentrum eksplozji Tunguskiego Ciała Kosmicznego.
[4] Według innych źródeł: Kosołapow.
[5] Godzi
się tutaj wspomnieć awanturniczą powieść Alfreda Szklarskiego pt.
„Tajemnica wyprawa Tomka”, któremu spadek Meteorytu Tunguskiego uratował życie
w czasie ucieczki przez bandą krwiożerczych Chunchuzów.
[6] Orkanem nazywamy wiatr o
sile 12°B, czyli o v > 120 km/h.
[7] Rzecz ciekawa, w czasie
spadku tzw. Meteorytu Jerzmanowickiego w dniu 14 stycznia 1993 roku, w
Obserwatorium Sejsmologicznym PAN w Ojcowie odnotowano także d w a
wstrząsy skorupy ziemskiej!...
[8] Dziś Dżakarta.
[9] Co upodabniało to zjawisko
do intensywnej zorzy polarnej.
[10] W opisywanym czasie Księżyc
znajdował się w fazie 2 dni po nowiu, a zatem nie mógł świecić w nocy.