Powered By Blogger

sobota, 12 lipca 2025

Peter Krassa - Największa zagadka stulecia (11)

 

11. Kometa?

 

11.1. Kiedy Słońce nie zachodziło.

 

Nadeszła śmierć i zagłada... Morze wystąpiło z brzegów. Doszło do straszliwej powodzi... Ludzie utonęli w miękkim błocku, które spadło z nieba... Na Ziemi zapadł zmrok, a ponury deszcz trwał wiele dni i nocy... a nad głowami ludzi rozlegało się ogłuszające o przeraźliwe ogniowe dudnienie...

O tej katastrofie możemy poczytać sobie w dziele „Popul Vuh”[1] – świętej księdze majańskiego plemienia Quiche.[2] Opis ten jako żywo przypomina nam to, co dobrze znamy z chrześcijańskiej Biblii. I to właśnie z „Popul Vuh” dowiadujemy się, że niebo pociemniało, a nad Ziemią zawisła nieprzenikniona zasłona chmur. Ludzie oszaleli ze strachu i cokolwiek by nie robili, katastrofy nie dało się już odwrócić czy uniknąć:

[Ludzie] próbowali wychodzić na dachy, ale domy się rozpadały grzebiąc ich pod swymi gruzami; próbowali wspinać się na drzewa, ale te przewracały się...

Także uczony Egipcjanin imieniem Ipuwer sporządził nam dokładny opis podobnego wydarzenia – ogólnoplanetarnej katastrofy:

 Ogień strawił bramy, słupy i ściany, a same niebiosa znikły w zamęcie... Drzewa leżą powalone i nie ma żadnych owoców ani roślin. Wszystko, cośmy jeszcze wczoraj widzieli, już dziś nie istnieje...

Tak to opisuje upadek kultury ten egipski autor piszący o wydarzeniach z roku 1500 p.n.e., kiedy to Ludzkość została wydana na żer płomieniom.

W buddyjskich świętych tekstach znajdujemy opis podobny do poprzedniego, a dotyczący tegoż samego niezwykłego i groźnego zjawiska:

Kiedy świat został zniszczony wichrem... ukazała się najpierw wielka chmura... Zrywa się wiatr, który zwiastuje koniec świata. Na początku wiruje drobny pył, potem piasek, a na końcu żwir i wielkie kamienie...

Podobną informację znajdujemy także w „Starym Testamencie” za sprawą biblijnego Mojżesza. Ten prorok i przywódca żydowski przepowiedział straszliwą katastrofę, która dotknęła Egipt. Chodziło w tym przypadku o 10 legendarnych plag egipskich, które miały zmusić faraona Ramzesa II Wielkiego do wypuszczenia z Egiptu ludu Izraela, który tam był w niewoli.[3] Dowiadujemy się zatem o krwawym zabarwieniu wody w Nilu, o wymieraniu tamtejszych ryb, o ciemnych chmurach zasłaniających Słońce, o gradobiciach i szalejących pożarach. Wystarczy otworzyć „Exodus”.[4]

Według Amerykanina – Immanuela Velikovsky’ego – który te mity zbierał przez całe swe życie, nie chodziło tu bynajmniej o „karę Bożą”, jak to się pisze w „Biblii”. Planeta Ziemia dostała się pod wpływ grawitacyjny ogromnej komety – jak twierdził ten autor w 1950 roku, w swej książce pt. „Worlds in Collision”, co manifestowało się zrazu pojawieniem się czerwonego pyłu w atmosferze, który spadał z nieba. Pokrywał on lądy i wody, tak że wszystko wyglądało jak krwawe. A to był dopiero początek wszystkich nieszczęść, jakie dotknęły Ziemię  - pisze Velikovsky.

Kiedy opadł ten czerwony pył, był on tak drobny, jak sproszkowana sadza. Pokrył on cały Egipt, a potem na całą Ziemię runęła ulewa meteorytów. Nasza planeta dostała się w głębiny ogona komety.   

W innych starożytnych tekstach zachowała się wypowiedź, że cały Egipt został zasypany gorącymi kamieniami i czymś, co nazwano „naphta”, która spowodowała u ludzi oparzenia i pęcherze. „Naphta” w językach hebrajskim i aramejskim znaczy tyle samo, co po polsku „nafta”. Velikovsky tak to wyjaśnił:

Ogony komet są utworzone z węglowodorów, które ze względu na niedostatek tlenu nie palą się, ale w przypadku wejścia w atmosferę bogatą w tlen dochodzi do zapłonu.

 Tak zatem doszło do tego, że gazy z ogona komety przetransformowały się w ropę naftową, która w postaci kropli spadła w naszą atmosferę i tam doszło do jej samozapłonu, czego rezultatem było – o ile wierzyć Velikovsky’emu – spadek ognistego deszczu, którego nikt nie mógł uniknąć![5]

To, że Ziemia przeszła przez ogon komety doprowadziło do jeszcze bardziej strasznych wydarzeń, bowiem kometa wciąż zbliżała się do naszej planety. Według Velikovsky’ego – ten kosmiczny pocisk wpłynał także na rotację Ziemi.

Na Ziemi zaczęły wiać nieprawdopodobne orkany – spowodowane zmianą rotacji planetarnej i świszczące powodzią gazu, pyłu i popiołu z komety...

Coś podobnego podaje także „Biblia” i inne święte teksty ze Starożytności.

 

11.2. Immanuela Velikovsky’ego teoria kometarna.

 

Hipoteza Immanuela Velikovsky’ego głosząca, że Ziemia przed 3.500 laty została spustoszona przez ogromną kometę, i że ten „zanik światła” znalazł swe odzwierciedlenie we wszystkich tekstach świętych ksiąg na całej kuli ziemskiej[6], wywołała zaciekłe dyskusje i spory na całym świecie. Autora poniżano i upokarzano, zaś jego książka znalazła się na indeksie ksiąg zakazanych... Mimo tego ostracyzmu doszło jednak do rozniecenia „światowego pożaru” odnotowanego w źródłach historycznych. Według autora, wędrówka Żydów po pustyni pod przewodnictwem Mojżesza bezpośrednio wiąże się z tą kosmiczną katastrofą, która w tym czasie dosięgła naszą planetę. Wykład Velikovsky’ego został zilustrowany cytatami z „Biblii” – Wj 13,21 i 13,22. I chodziło tutaj bynajmniej nie o Boga, ale o kosmicznego przybłędę, który zamienił światowy ład w chaos...

Także cud rozstępującego się Morza Czerwonego, o którym wspominają egzekci jest według niego następnym dowodem na globalną katastrofę. Wszystko to jest wyjaśnialne wpływem grawitacyjnym głowy komety, która była wielkości Ziemi!

To, co się rozegrało na Ziemi i obok niej 3.500 lat temu musiało przypominać mieszkańcom Ziemi sądny dzień. Przeglądając literaturę Starożytności znajdujemy cały szereg relacji o takich „końcach świata”. Cokolwiek by nie powiedzieć o Velikovskym, to jest on pierwszym, który wskazał na możliwość kolizji Ziemi z kometą w czasach biblijnych. To właśnie kometa miałaby być odpowiedzialna za Potop i rozstępowanie się wód Wszechoceanu.[7] Jest oczywistym, ze jeżeli poglądy Velikovsky’ego są słuszne, to legendy wszystkich narodów świata mówią o niesamowitej katastrofie, którą przeżyła nasza planeta. To jest bezdyskusyjne.

 

11.3. Zbieżność z kometą P/Pons-Winnecke?

 

A zatem czy była to kometa, która w 1908 roku spustoszyła tajgę na Syberii? Wielu rosyjskich uczonych jest o tym przeświadczonych, zaś Leonid Kulik – który przez 10 lat uważał, że to meteoryt i szukał jego szczątków - w rozmowie z pewnym brytyjskim pisarzem stwierdził, że katastrofa tunguska może mieć punkty styczne z kometą P/Ponsa-Winnecke. Ten kosmiczny wędrowiec już raz niebezpiecznie zbliżył się do naszej planety, mijając Ziemię z odległości 5 mln km, co jak na standardy astronomiczne jest niezwykle blisko...

- Wtedy, za życia Leonida Kulika rozpropagowano pogląd, że szczątki komety P/Pons-Winnecke spadły na Ziemię jako kamienne meteoryty – wyjaśnił mi problem dr Jawnel z pracowni WBM w Moskwie. - Pracował w nim także i Kulik, a w dniu dzisiejszym WBM mieści się w czynszowej kamienicy przy ulicy Marii Ulianowej.[8] Zdecydowana większość uczonych objaśniała ten fenomen spadkiem nie tyle meteorytu, ale komety – jak twierdzi dr Jawnel.

Należał do nich także brytyjski meteorolog i geofizyk Francis Whipple i radziecki astronom I. Astapowicz. Anglik w 1930 roku był przeświadczonym, że w syberyjską tajgę uderzyła bez wątpienia   g a z o w a   k o m e t a   - co wyjaśniało brak jakichkolwiek śladów po niej. Astapowicz przyznał mu w 1933 roku rację dodając, że wyjaśnia to fenomen białych nocy i innych zjawisk świetlnych na niebie po wybuchu w tajdze, a co trwało 3 dni po tym wydarzeniu. Astapowicz zwrócił uwagę także na to, że tameczna detonacja była o wiele silniejsza, niż najsilniejsze orkany[9] i potężne wybuchy wulkanów.[10]

W roku 1950 głos zabrał także i amerykański astronom Fred Whipple[11], który uzasadnił tezę o komecie: chodzi o to, że w atmosferę przeniknęła głowa komety złożona z zamarzniętych gazów i pyłu kosmicznego. Jego hipoteza była jedną z nielicznych, która uzyskała posłuch i uznanie wśród astronomów radzieckich. Teoria meteorytu była spychana coraz bardziej na margines i tam znajduje się do dziś dnia. Swe poglądy zmienił także i sam przewodniczący WBM prof. Wasilij Fiesienkow. W swym studium zawartym w czasopiśmie „Priroda” przyznał on, że ogólny obraz powstały po tunguskiej eksplozji odpowiada teorii o kometarnym pochodzeniu tego fenomenu.

 

11.4. Co odkrył dr Jawnel?

 

Studium Fiesienkowa wydrukowano w sierpniu 1960 roku, w trzy lata potem dr Jawnel dokonał znaczącego odkrycia:

Próbki gleby, które zebrał Leonid Kulik z obszaru Tunguski poddałem laboratoryjnym testom i obejrzałem je pod silnym powiększeniem. Odkryłem w nich mikroskopijne cząstki materii pozaziemskiej. Były to drobne kuleczki krzemionki – SiO2 i magnetytu – Fe2O3, które wyglądały jak kropelki czy banieczki. Każda z nich mierzyła tylko kilka setnych milimetra średnicy, a niektóre z nich były połączone ze sobą w agregaty przypominające winne grona.

Podobne magnetytowe i krzemowe twory powstają podczas przelotu meteorytów przez ziemską atmosferę w trakcie chemicznych procesów z tym związanych. Problem w tym, że dr Jawnel zaliczył to na korzyść hipotezy meteorytowej. Do tego zainspirował go inny astronom – prof. dr K. P. Staniukowicz – jednakże jego wnioski były przedwczesne, bowiem... podobne kuleczki magnetytu i krzemionki znaleziono także na atomowych poligonach Alamogordo oraz w okolicach Hiroszimy i Nagasaki...

W roku 1958 wyruszyła w tajgę ekspedycja, która udała się nad podziw. Znaleziono ogromną ilość magnetytowych i krzemianowych cząstek, i to najwięcej na NW od epicentrum eksplozji w 1908 roku. Rezultatem było potwierdzenie poglądu Krinowa, że meteoryt eksplodował w powietrzu, a nie na powierzchni Ziemi, w tajdze, jak to Krinow poprzednio twierdził.

 

11.5. Specjaliści są zdumieni!

 

Póki w ramach WBM istniały przesłanki po temu, by ocenić tunguski obiekt jako meteoryt, póty nic się nie zmieniło aż do roku 1958, kiedy to eksperci od wybuchów wrzucili swe trzy grosze do sprawy.

- W tym roku ukazała się książka Aleksandra Kazancewa pt. >>Gość z Kosmosu<<, w której autor sprecyzował swój pogląd z 1946 roku, że 30 czerwca 1908 roku, nad Podkamienną Tunguską doszło do katastrofy obcego statku kosmicznego przy próbie awaryjnego lądowania – mówi dr Jawnel. Książka ta spowodowała przed 42 laty prawdziwy boom turystyczny na miejscu katastrofy. Wszyscy szukali tam śladów po pozaziemskim statku kosmicznym czy UCO.97 Ale kręgi naukowe, a zwłaszcza WBM AN ZSRR miały na ten temat swoje własne i odmienne zdanie. One wiedziały – podobnie jak dr Jawnel – swoje: Kosmiczny gość był bez jakiegokolwiek wątpienia naturalnego pochodzenia!

I koniec! I kropka!

I mało ich obchodziło to, że naukowiec takiej miary, jak Wasilij Fiesienkow z dnia na dzień zrezygnował z teorii o meteorycie na rzecz teorii o komecie. W swej pracy pt. „Podstawa tunguskiego przypadku: żaden meteoryt, tylko kometa” („Priroda” nr 8,1960) uczony ten wyszedł z dwóch przesłanek, które wydawały mu się zbyt kontrowersyjne, a mianowicie:

v Znaleziono małe kuleczki z krzemianów i magnetytu, i...

v ...zaobserwowano zagadkowe świetlne fenomeny na niebie w kilka dni po wybuchu w tajdze.

Pisze on dosłownie tak:

Nie udowodniono tego, że znaleziona materia meteorytowa ma akurat jakiś związek z wybuchem tunguskim i ma ona takie same pochodzenie, jak cała reszta materiału meteoroidowego na całej kuli ziemskiej. Nie było żadnej zwiększonej koncentracji tych cząstek98 i tak np. ekspedycja z AN Kazachskiej SRR99, która w 1948 roku miała zbierać spadły na Ziemię pył meteorytowy na lodowcach Tuju-Su i Zalijskiego Ałtaju, też niczego nie znalazła.[...]

Badania kuleczek dowiodły, że niektóre z nich mają podwójną budowę – a mianowicie składają się z dwóch związków chemicznych: magnetytu i krzemionki, a jak do tego mogło dojść, tego nie wiadomo.

Byłoby to logiczne, gdyby rozpatrywać Tunguskie Ciało Kosmiczne jako głowę komety, w których mogą istnieć tak złożone twory. Należałoby dodać, że magnetyt i krzemionka topią się w różnych temperaturach.100 Złożenie tych kuleczek świadczy o bardzo szybkich procesach topienia i stygnięcia tej materii mające związek z eksplozją, do której bez wątpienia doszło w głowie komety.

W takim przypadku te znaleziska są   d o w o d e m   w p r o s t   na to, że mają one ścisły związek z wydarzeniem tunguskim. Kuleczki te [...] nie mogły być wynikiem sedymentacji cząstek pyłu kosmicznego spoza Ziemi. [...]

Jest przy tym interesujące, że nie znaleziono w tajdze żadnego szczątka meteorytu, ba! – nawet najmniejszego odłamka! Zmusza nas to do wyciągnięcia wniosku, że ich tam wcale nie było i nie ma i to dlatego właśnie można sądzić, że u źródła tunguskiego fenomenu leży właśnie   k o m e t a ...

Także świetlne fenomeny, które podziwiano w trzy dni po eksplozji nie były dla Fiesienkowa żadną zagadką:

WBM AN ZSRR wysłał do wszystkich krajów świata dokładny kwestionariusz, dzięki któremu udało się z dużą dokładnością ustalić granice nadzwyczajnego pojaśnienia nieba po wybuchu. Na podstawie zgromadzonych danych można stwierdzić, że przed spadkiem Meteorytu Tunguskiego, np. w nocy 29/30 czerwca 1908 roku, ilość światła na niebie nie odbiegała od normy.

Inaczej się mają sprawy po wybuchu, bo doszło do wyraźnego nasilenia widma ciągłego nocnego nieba, jednakowoż bez   ż a d n y c h   linii emisyjnych. To świadczy o tym, że do górnych warstw atmosfery przeniknął obłok drobnego pyłu, który był zorientowany w stosunku do Słońca w przeciwnym kierunku...

Oznacza to zatem, że Meteoryt Tunguski posiadał pyłowy ogon, który dostał się do atmosfery i był skierowany odsłonecznie. Już sam ten fakt dowodzi tego, że ten obiekt   b y ł     k o m e t ą .

Radzieccy uczeni udowodnili w 1949 roku, że nagłe zanieczyszczenie ziemskiej atmosfery w lipcu i sierpniu 1908 roku było spowodowane tunguską katastrofą. Nie udało się jednak wyjaśnić niektórych anomalii zaobserwowanych wkrótce po wybuchu tego ciała niebieskiego.

To udowadnia, że sproszkowana materia nie dostała się do wyższych warstw ziemskiej atmosfery i nie oddaliła się od powierzchni Ziemi nie dalej, niż 30 km – skonstatował w 1960 roku prof. Fiesienkow. Czy będziemy zatem zakładać, że cząstki tej materii były równomiernie rozmieszczone nad całą północną hemisferą?  Jeśli tak, to łączna masa tych cząstek musiałaby pójść w miliony ton! Fiesienkow tak się do tego odniósł:

Zjawisko to najprawdopodobniej należy zapisać na karb gazowo-pyłowego śladu, który zostawia za sobą każda głowa komety przy przelocie przez ziemską atmosferę.

 

11.6. Czy była to może kometa P/Encke?

 

Dr Igor Zotkin – mój drugi rozmówca uczony, który w latach 60. wraz z dr Michaiłem Zikulinem próbował w warunkach laboratoryjnych odtworzyć tunguską katastrofę i ostatnią fazę lotu tego obiektu kosmicznego – także interesował się niezwykłymi zjawiskami świetlnymi na terenie Rosji oraz europejskich i pozaeuropejskich miejscowości, z których donoszono o ich pojawieniu się po wybuchu nad Syberią.

Wielka to szkoda, że związku pomiędzy ukazaniem się tych fenomenów atmosferycznych a Meteorytem Tunguskim dopatrzono się dopiero w końcu lat 20., a zatem bardzo późno. Dlatego też pozostały bez echa różne publikacje, które się nimi zajmowały...

WBM próbował w latach późniejszych to zaniedbanie nadrobić. W różnych dostępnych źródłach dostrzeżono dwie różne i sprzeczne ze sobą przesłanki, jednakże Zotkin dostrzegł i drugą stronę tego medalu. Nie liczyła się dla niego ilość, ale jakość informacji. Istniała potrzeba stworzenia dostatecznie jasnego i przejrzystego obrazu, który byłby możliwy do przyjęcia przez świat naukowy i wypełniał wszystkie kryteria stosowane tamże.

Zdjęcia robione w okresie pomiędzy 30 czerwca a 1 lipca 1908 roku wykazują znaczną intensywność świecenia obłoków. Srebrzyste obłoki były widoczne w wielu zakątkach Ziemi. Jest całkiem możliwe, że fenomen ten jednak nie miał nic wspólnego z Meteorytem Tunguskim...

Mój rozmówca ostro odciął się od obowiązującej wówczas teorii o zorzy polarnej i pochwalił brytyjskie czasopismo „Knowledge” oraz „English Mechanic”, w których opublikowano dziesięć artykułów poświęconych konkretnie temu dziwnemu zmierzchowi:

Obserwatorzy całkowicie wykluczyli możliwość, że była to zorza polarna. Nie zaobserwowano jakichkolwiek zmian pola magnetycznego, zaś nacisk położono na niezwykłość obłoków, które widziano, ich kolor, blask i kształty oraz brak źródła światła, które je rozświetlało.

Zotkin wyciągnął ten artykuł z tuzinem innych, które napisali niemieccy autorzy, a potem ten wysokiej klasy specjalista od tunguskiej eksplozji przystąpił do przedstawiania swej wersji problemu. Sam osobiście uczestniczył w latach 60. w trzech ekspedycjach do epicentrum tunguskiej katastrofy i dlatego był on w stanie podzielić się ze mną swymi poglądami na naturę zagadkowego obiektu kosmicznego.:

1 maja 1908 roku, zbliżyła się do Ziemi kometa P/Encke101 do punktu przysłonecznego swej orbity, co może oznaczać, że w momencie tunguskiego wybuchu, w pobliżu Ziemi znajdowała się część towarzyszącego jej gęstego roju meteorów. Można zatem spokojnie przypuścić, że anomalne zjawiska na naszym niebie spowodowane zostały przez ogon pyłowy przechodzącej wtedy przez peryhelium komety, i że ta ostatnia mogła być przyczyna tunguskiego zjawiska. Jednakże byłoby czymś bezsensownym łączyć kometę Enckego z Meteorytem Tunguskim, ale można przypuszczać, że ogromna kometa przyniosła ze sobą jakiegoś kosmicznego przybłędę o dużej masie.

Z czego to ciało się składało? Jak to się stało, że nikt go wcześniej do tej pory nikt nie widział? I główne pytanie: dlaczego nie znaleziono jego szczątków? Zotkin tak mi na to odpowiedział:

Już w latach 50. amerykański astronom Fred Whipple wykazał, że jądra komet są zbudowane z lodu zamarzniętych gazów – metanu, dwutlenku węgla i wody z domieszką cząstek stałych. Dochodzimy zatem do wniosku, że dnia 30 czerwca 1908 roku z Ziemią zderzyła się mała kometa, której jądro mierzyło kilkadziesiąt metrów średnicy i ważyło kilkaset tysięcy ton. Odmiennie niż meteoryty, komety poruszają się przy kolizji z prędkością nawet 40 km/s...102

Odważyłem się zaoponować: ależ dlaczego tego ciała nikt wcześniej nie widział i jak mogło niepostrzeżenie przeniknąć do naszej atmosfery?

Zostało to spowodowane tym, że wydawało się, że kometa ta przyleciała wprost od Słońca i dlatego nikt jej nie widział.[12] Widzialną stała się wtedy, kiedy weszła w gęste warstwy atmosfery ziemskiej – lodowa kula spadła na Syberię, zaś gazowo-pyłowy ogon ukazał się nad Europą.[13] Kiedy takie ciało wleci w atmosferę, to wywołuje tzw. balistyczna falę uderzeniową. Na Ziemi odczuje się to jako nagły skok ciśnienia, który w mniejszym stopniu potrafi wywołać samolot odrzutowy przekraczający 1 Ma. Meteoryt spręży przed sobą powietrze, co spowoduje wzrost temperatury do 10.000 K, jego materia wyparuje i wyemituje jaskrawe światło. Promieniowanie termiczne jest tak silne, że może ono wywołać pożar lasu. Na wysokości 5-10 km nad Ziemią opór powietrza i żar jest tak silny, że takie ciało jak meteoryt zacznie się topić. Zmieni się ono w pył i parę. Przy uderzeniu w barierę powietrza się momentalnie rozpadnie, a jego ogromna energia kinetyczna zamieni się w nadciśnieniową falę uderzeniową.

Bardzo uważnie wysłuchałem tego pokrętnego popisu oratorskiego mojego rozmówcy. Miałem ochotę na zadanie mu wielu pytań, czego nie ukrywałem przed dr Zotkinem. Co właściwie było przyczyną tego, że 2.200 km2 lasu zostało zniszczone, a drzewa na   d w u k r o t n i e   większej powierzchni poważnie uszkodzone?

To spowodowała fala uderzeniowa, o czym już nadmieniłem. Uderzyła ona w las od góry i skosiła drzewa wokół miejsca epicentrum. Do dziś dnia nie wiemy ze stuprocentową pewnością, co było przyczyną eksplozji TUNGUSKIEJ KOMETY. Czy był to proces rozpadu, czy przemiany ze stałego stanu skupienia w gazowy? To jest wciąż przedmiotem badań. Ja osobiście przychylam się do poglądu, że szło o rozpad; co popiera także prof. Fiesienkow. We wspólnym oświadczeniu – swego czasu – przedstawiliśmy stanowisko, że jądro komety było rozniesione przez siły aerodynamiczne, które wynosiły 30.000 kG/cm2 powierzchni!

Hipoteza ta wywołała spore kontrowersje pomiędzy zwolennikami teorii kometarnej. W roku 1975 dwaj akademicy: prof. Pietrow i prof. Stułow zaproponowali, że trzeba brać pod uwagę także możliwość odparowania tego ciała kosmicznego.

 

11.7. Rozmowa z prof. Pietrowem.

 

Prof. Georgij I. Pietrow był tego tropikalnego, lipcowego przedpołudnia moim trzecim prominentnym rozmówcą. Swoje pytania do niego formułowałem uwzględniając to, że prof. Pietrow był w byłym ZSRR swego czasu najbardziej renomowanym oponentem do hipotezy o wybuchu statku kosmicznego. Postanowiłem tedy w rozmowie z nim dotknąć i tego tematu.

Z przykrością muszę przytoczyć ten wywiad ad memoriam, bowiem od rosyjskich przyjaciół: prof. Lisiewicza, dr Rubcowa, dr Tjurina-Awińskiego i dr Furduja z którymi spotkałem się w czasie kongresu naukowego na terenie byłej Jugosławii[14] – dowiedziałem się, że ów wybitny naukowiec już zmarł. Prof. Pietrow za życia wykładał matematykę i aerodynamikę na Uniwersytecie Moskiewskim. Urodził się na północy Rosji, w Binezie, i zmarł mając 75 lat. Profesor nie znał niemieckiego, a i po angielsku mówił a little bit, dlatego każdy z nas mówił w swym ojczystym języku – on po rosyjsku, ja po niemiecku. Ten wariant był najoptymalniejszy dzięki tłumaczce, która była w Moskwie zawsze pod ręką.

A oto treść naszej rozmowy:

Pytanie: Co pana, panie profesorze inspiruje do tego, że tak długo stara się pan wyjaśnić problemy przyczyn katastrofy tunguskiej?

Odpowiedź: Spowodowane jest to głównie moją specjalnością naukową – aerodynamiką, którą wykładam na tutejszym uniwersytecie. Najbardziej interesuje mnie to, co się dzieje z ciałem poruszającym się z wielką prędkością w atmosferze ziemskiej. Zainteresowanie to jest bardzo stare. Zasadnicza idea obliczenia matematycznego masy ciała, które eksplodowało w 1908 roku nad Podkamienną Tunguską, naszła mnie pewnego dnia, kiedy przygotowywałem się do wykładu. Nawiązałem wtedy kontakt z członkami WBM, którzy niedawno uczestniczyli w wyprawie do tajgi.

P.: Czy był pan na miejscu katastrofy?

O.: Nie. Przecież nie jestem badaczem tego fenomenu – jestem matematykiem. Z drugiej zaś strony zawsze fascynował mnie w tunguskim fenomenie problem aerodynamiczny, możliwości zbadania przyczyn eksplozji i znalezienie dowodów na nie. dogadałem się ze swym kolegą z Akademii – prof. Władimirem Stułowem, i razem doszliśmy do wniosku, że całej tej problematyce przyjrzymy się z matematycznego punktu widzenia.

P.: Jakie kryterium przyjęliście za faktyczny dowód prawdziwości waszych wniosków?

O.: Najpierw doszliśmy do wniosku, że kosmiczny obiekt, który eksplodował nad tajgą, był bez wątpienia głową komety – ergo – szło o ogromny blok złożony z brudnego śniegu wodnego, zmarzłych gazów i dalszych części składowych.[15] Ciało to przyleciało z kosmicznych dali Układu Słonecznego, miało masę co najmniej 1 mln ton i mierzyło 800 m średnicy. Kometę tą przychwyciła w 1908 roku Ziemia i w momencie, kiedy 30 czerwca we wczesnych godzinach rannych głowa komety rozpędziła się w polu grawitacyjnym Ziemi do prędkości 11,11 km/s i wpadła w górne warstwy atmosfery. Była ona wtedy jeszcze ciałem stałym, ale na wysokości 50 km nad ziemią jej wierzchnie warstwy zamieniły się w gaz. Ten gaz wywołał niespotykanej siły falę uderzeniową, która uderzyła w powierzchnię Ziemi z energią wybuchu wielu bomb wodorowych.

P.: A więc co było przyczyną eksplozji?

O.: Do wybuchu w potocznym sensie tego słowa nawet nie doszło! Ciało kosmiczne straciło w czasie przelotu mnóstwo energii, co było jednym z powodów, że nie spadło na powierzchnię Ziemi. Obiekt ten został całkowicie przez nią wyhamowany, co spowodowało gigantyczną falę uderzeniową. Udowodniliśmy, że atmosfera była w stanie ten obiekt wyhamować – bowiem miał on dużą masę i małą gęstość – wszystkiego około 0,01 g/cm3. Samo ciało – a raczej to, co z niego jeszcze zostało po wybuchu – zanikło jeszcze na wysokości 15 km nad tajgą.

P.: To dlatego nie znaleziono żadnych śladów?

O.: Dokładnie tak. Szczególnym dla tunguskiej katastrofy było to, że obszar tajgi został uderzony bardzo silną falą udarową, która rozszerzała się od epicentrum na znaczną odległość. Spróbujcie opisać wzajemne oddziaływania poruszającego się ciała z atmosferą, a dojdziecie do tego, że będzie to poruszający się obłok gazu z naddźwiękową szybkością – podobnie jak głowa komety – i ciągnącemu za sobą cały szereg fal uderzeniowych.

P.: A zatem wasz wspólny wniosek i rezultat waszej pracy zgadza się z teorią Leonida Kulika, który wysunął hipotezę o ogromnym meteorycie?

O.: To nie jest tak. Kulik nie sformułował żadnej hipotezy. On poszukiwał astroblemu. Nie znalazł go, ale w czasie jego poszukiwań ciężko było znaleźć cokolwiek – np. ze względu na słabo znany teren. Kulik zmarł przekonany, że pewnego dnia ktoś odkryje astroblem i szczątki meteorytu w nim. Dziś wiadomo, że żaden krater nie istnieje. Była tylko straszliwie silna fala uderzeniowa, która powaliła las na powierzchni 2.200 km2. Dowodem na prawdziwość tej teorii są stojące w epicentrum wybuchu drzewa, niemal nieuszkodzone, mimo tego, że stały one pod PUNKTEM ZERO eksplozji. Znajdowały się one w pewnego rodzaju strefie neutralnej.

P.: Co neguje możliwości, że w tym przypadku nie może iść o antymaterię, kolapsara czy pozaziemski statek kosmiczny, której jednostka napędowa eksplodowała w wyniku awarii?

O.: Poszukiwaliśmy reliktów takiej eksplozji w atmosferze. Gdyby to była antymateria, to do wybuchowej interakcji z atmosferą doszłoby jeszcze wyżej, nad stratosferą. Nie wypada mi traktować serio hipotezy o kolapsarze, zaś pozaziemski statek kosmiczny – to najmniej poważne wyjaśnienie. Gdyby naprawdę doszło do wybuchu atomowego, to dlaczego reakcja łańcuchowa przy tak wielkiej masie – którą wyliczyliśmy – pojawiła się tak wysoko?

 

11.8. Czy obalono argumenty Zołotowa?

 

P.: Dlaczego nie zgadza się pan z opinią Zołotowa, który takiej możliwości nie wykluczał ze względu na różne symptomy odkryte wprost w epicentrum – np. przyśpieszony wzrost flory albo zmieniona grubość pierścieni przyrostu rocznego drzew w strefie zniszczenia?...

O.: Mam taką książkę mgr Łabruchinowej, w której opublikowała ona wyniki analiz próbek skał i minerałów, z której wynika, ze w epicentrum w ogóle do eksplozji nie doszło! I nie szło tutaj nawet o wybuch jądrowy. Zołotow chciał za wszelką cenę dowieść, że rośliny rosły szybciej w epicentrum katastrofy, jednak moim zdaniem takie reakcje flory w centrum katastrofy nie są tam wyjątkowe. Cios fali udarowej i promieniowania termicznego spowodowały ogromny pożar lasu. I to była przyczyna szybszego wzrostu roślin w tym miejscu. Podobnie szybki wzrost także po innych pożarach tajgi.

P.: Ale na tym obszarze stwierdzono także zwiększoną radioaktywność?

O.: Ta radioaktywność   n i e   m a   nic wspólnego z wybuchem i występuje tam jako tzw. radioaktywne tło Ziemi, co udowodniła mgr Łabuchina swymi badaniami. A co do zwiększonego przyrostu rocznych słoi drzew, to podobne zjawiska zaobserwowano po innych „zwyczajnych” pożarach lasów...

P.: Mówi się także o tym, że zagadkowy obiekt w ostatniej fazie lotu zmienił kurs. Świadkowie opisują to, że obiekt leciał z SE na NW, ale tuż przed eksplozją zmienił kierunek na W, jak zresztą pokazuje to kierunek powalonych drzew. Jak mamy wyjaśnić ten fenomen?

O.: Dr Zotkin i dr Zigulin przy pomocy laboratoryjnych prób jednoznacznie wykazali, że głowa komety przyleciała od   w s c h o d u . Oświadczeń naocznych świadków – które tu pan przytoczył – nie należy brać dosłownie. Przecież ci świadkowie wypowiadali się po dwudziestu z górą latach od momentu wydarzenia i przez ten czas zapomnieli detale incydentu. O ile mi wiadomo, nie znajdowali się oni na trajektorii ognistej kuli, ani nawet w tej stronie świata, z którego ona nadleciała. W wielu przypadkach relacje świadków były zupełnie sprzeczne.

P.: Do jakiego stopnia?

O.: W czasie późniejszych rozmów ci ludzie opowiadali o swoich obserwacjach zupełnie różne rzeczy – np. jedni twierdzili, że widzieli to ciało w locie ponad dwie godziny! – a to dowodzi, że stracili poczucie czasu. Wszystko to można spisać na karb starszego wieku respondentów.[16]

 

---oooOooo---

 

W związku z odnotowanym w epicentrum wzroście radioaktywności wspomniałem o Ewenkach, którzy próbowali po eksplozji przedostać się do jej epicentrum, a czego następstwem była dziwna choroba, która w każdym przypadku kończyła się śmiertelnym zejściem, a której objawy dokładnie odpowiadały tym, które zaobserwowano u ofiar atomowego ataku na Hiroszimę i Nagasaki. Przyczyna było promieniowanie jądrowe. Zapytałem także prof. Pietrowa, w jakim stopniu mógł tu odegrać rolę przypadek. I zaraz do rozmowy włączył się kolejny jej uczestnik – dr Igor Zotkin.

- Jak pan zapewne wie, uczestniczyłem w trzech wyprawach tunguskich i znam informacje o przypadkach choroby popromiennej u Ewenków, ale nie uznaję ich za wiarygodne... Także wielu innym uczonym, m.in. z uniwersytetu w Tomsku nie udało się znaleźć u Ewenków żadnych plemiennych naczelników czy innych członków starszyzny, którzy potwierdziliby te informacje w stopniu wiarygodnym – powiedział on.

 – Świadkowie widzieli lecącą ognistą kulę, ale nikt od tego nie zachorował – odparował prof. Pietrow.

Ta rozmowa z uczonymi pokazała mi, jak bardzo emocjonalnie podchodzą oni do problemu tunguskiej zagadki. Nie udało się im wytrącić mnie z równowagi. Jest oczywistym, że świadek tego „bliskiego spotkania pierwszego rodzaju” z ognistą kulą zagadkowego ciała kosmicznego nie zachorował na chorobę popromienną. Symptomy choroby popromiennej – jeżeli do niej doszło – pojawiły się przecież dopiero   p o   eksplozji, kiedy to niektórzy Ewenkowie usiłowali się dostać do jej epicentrum!

W następnym pytaniu poruszyłem fakt, że Ewenkowie obawiają się tego miejsca, bowiem wedle ich mitów, w tym właśnie miejscu bóg Ogdy spalał nieopatrznych wędrowców niewidzialnym ogniem. Czy nie stało się to, kiedy w dniu 30 czerwca 1908 roku Ogdy zstąpił z niebios? Czy tą bajeczną wzmiankę nie można by rozumieć, jako dalszą wskazówkę ówczesnego napromieniowania kilku członków plemienia Ewenków?

Pietrow i Zotkin odparli OCZYWIŚCIE NIE! – i stwierdzili, że ten fenomen ma bardzo proste wyjaśnienie. Otóż każde ciało kosmiczne, które wtargnie w atmosferę z taką prędkością wywoła takie silne fale uderzeniowe i promieniowanie termiczne, którego ślady możemy oglądać na drzewach jeszcze do dziś dnia. W danym przypadku chodzi tu o typowe działania tzw. miękkiego promieniowania rentgenowskiego, które dosięgło powierzchni Ziemi.

Chciałem się dowiedzieć od prof. Pietrowa czegoś o więcej o geofizyku Aleksieju Zołotowie, bo interesowało mnie to, co mój rozmówca myśli o jego hipotezie Meteorytu Tunguskiego, jako kosmolotu. Prof. Pietrow udzielił mi ochotnie tej informacji:

Poznałem osobiście dr Zołotowa w czasie jednej z konferencji WBM, kiedy podszedł do mnie, jak rozmawiałem z panią Łobuchinową o przypadku tunguskim. Zołotow przyłączył się do rozmowy, a na początek podarował mi książkę, którą prawie był wydał.[17] I to właśnie w niej przedstawił pogląd, że radioaktywność odkryta w miejscu wybuchu jest typowym następstwem eksplozji jądrowej. Nie podzielałem i nie podzielam tego poglądu. Żadne badania nie potwierdziły tezy Zołotowa, a były wykonywane przez najlepsze laboratoria w tym kraju.

Zołotow domniemywał, że tunguski obiekt przybliżał się do Ziemi pod ostrym kątem, co miało udowodnić jego przypuszczenie, że energia jądrowa wyzwoliła się we wnętrzu, tj. w stalowym pancerzu kosmolotu. Teoria ta jest mylna! Relacje naocznych świadków zebrane przez dr Zotkina wskazują jednoznacznie, że obiekt względem horyzontu poruszał się pod kątem 15-40°. W obydwu skrajnych przypadkach nie zgadza się to z teorią Zołotowa. Badania różnych instytutów badawczych nie potwierdziły jego tez ani o radioaktywności, ani o kacie padania obiektu.[18] Czy chce pan usłyszeć mój prywatny pogląd na to wszystko? – otóż pan Zołotow już sam nie wierzy we własne teorie, a do tego przyczyniła się praca pani mgr Łabuchinowej.

 

11.9. Fantaści tacy, jak Kazancew i Däniken...

 

Energiczne odrzucenie hipotezy o katastrofie kosmolotu zmusiło mnie do postawienia prof. Pietrowowi pytania z tej samej parafii: Czy istnieje możliwość istnienia życia pozaziemskiego i czy wedle pańskiego widzenia świata jest możliwym, że kiedyś mieliśmy już odwiedziny gości z innych światów?

- Co do pierwszej części pańskiego pytania – to nie sądzę, byśmy byli samotni we Wszechświecie i nie jesteśmy samotna forma życia w Kosmosie. Absolutnej pewności w tym przypadku mieć nie można. Jeżeli zaś idzie o możliwe wizyty Kosmitów, to możemy być pewni, że coś takiego nie można brać poważnie. Nie można brać na poważnie żadnych teorii na ten temat. W książkach i filmach takich fantastów, jak Kazancew czy Däniken, którzy podobne teorie lansują, nie znajdziecie żadnych podstaw naukowych. Mamy podstawy do stwierdzenia, że oni sami nie wierzą w to, co głoszą.

Moje rozmowy w WBM trwały ponad umówione dwie godziny. Nie chciałem zbytnio nadużywać czasu profesorów, więc zadałem ostatnie pytanie skierowane do prof. Pietrowa: Co pan robi, by udowodnić niezbicie pańską tezę o przyczynach tunguskiej katastrofy? A oto odpowiedź:

- Przede wszystkim na uniwersytecie wraz z moimi studentami zajmuję się aerodynamiką i dzięki temu mam najlepszą sposobność niezbicie udowodnić swoją tezę o rzeczywistym przebiegu tunguskiej katastrofy. Nawet bez tego mamy – owszem – już dzisiaj do dyspozycji dokładne dane. Ja widzę to tak: dnia 30 czerwca 1908 roku w ogóle nie doszło do żadnej eksplozji. Spadające w atmosferze ciało straciło mnóstwo energii i nie doleciało do powierzchni Ziemi. Jedyna możliwość, by mogło ono wywołać tak silną falę uderzeniową było to, że zostało ono niemal całkowicie wyhamowane – co było powodem powstania fal uderzeniowych. Moje badania aerodynamiczne dowiodły, że mogło to być ciało o bardzo małej gęstości...

Nocną fosforencję nieba – wedle słów profesora – można było wyjaśnić wpływem ogona komety, który także dostał się w ziemskie pole grawitacyjne.[19] Mówił on na zakończenie:

- Niech pan pomyśli o tym, że świetlne fenomeny na niebie nie pokazywały się po tunguskiej katastrofie, a nawet przed nią, co wskazuje na to, że była to z całą pewnością kometa, jak twierdzę ja i wielu moich kolegów.

Wywiad był zakończony – profesor odszedł, dr Zotkin także pożegnał się, aliści dr Jawnel miał coś jeszcze na wątrobie – wedle jego poglądów nie byłem jeszcze skutecznie przeświadczony o oczywistości i prawdziwości tez postawionych przez specjalistów „komeciarzy” z WBM i o błędach „innowierców”. Z wywodów Jawnela dowiedziałem się, jak głęboka przepaść dzieli jego, Zotkina czy Pietrowa od ich kolegi Zołotowa i jego stronników. Poznałem także i to, jak charakteryzując „innowierców” przekraczano niejeden raz wszelkie zasady fair play. Dlatego wysłuchałem opowieści dr Jawnela:

Aleksiej Zołotow pojawił się w WBM w 1960 roku – był on wtedy pracownikiem Instytutu Geofizyki[20]- i fascynowała go idea, iż w tajdze doszło do katastrofy kosmolotu. Chciał on też dostać się do obszaru tunguskiego i informował się u nas o tamecznych pomiarach geologicznych. Potem wyjechał. W epicentrum spędził trzy dni, które mu wystarczyły do tego, że sformułował wniosek, że w tajdze eksplodował cetnar uranu. Jak on mógł do tego dojść w trzy dni?! Inni uczeni przed Zołotowem poświęcili temu zagadnieniu wiele lat i nawet nie doszli do końcowych wniosków. I tak w WBM doszliśmy do końcowego wniosku, że Zołotowa nie można uważać za poważnego badacza tego fenomenu. Jego tzw. badania w żadnym przypadku nie spełniają norm i kryteriów dociekania naukowego i nie opierają się na żadnych naukowych podstawach!

Dr Jawnel musiał jednak przyznać, że jego poglądów nie podzielali wszyscy członkowie Akademii. Dla nich Zołotow nie był żadnym dyletantem. Bronił go m.in. jej vice-przewodniczący prof. Borys Konstantinow, który wedle słów Jawnela:

... doszedł wraz z Zołotowem do przekonania, że u podwalin tunguskiego wydarzenia legła czarna dziura – kolapsar. Nie była to absurdalna idea, a to dlatego, że zawsze skłaniał się ku poglądowi, że antymateria występuje także w Układzie Słonecznym – a szczególnie w formie komet. Pojawiła się zatem nowa wersja hipotezy kometarnej i dlatego bezkrytycznie przyjmował on teorie Zołotowa i poparł jego badania radioaktywności w epicentrum wybuchu. Wprawdzie Konstantinow zrobił to jedynie dlatego, że chciał udowodnić swą tezę o tym, że tunguska eksplozja została wywołana przez kolapsar w formie komety. Dlatego też poparł wydanie książki Zołotowa, której autor – jak słyszałem – wręczył ja prof. Pietrowowi.

Ani Kazancew, ani Zołotow nigdy nie byli członkami Akademii Nauk, o czym nie omieszkał mnie poinformować dr Jawnel. Przemilczał jednak fakt, ze Aleksiej Zołotow w żadnym przypadku nie przebywał w tajdze jedynie przez trzy dni, bowiem w 1960 roku poprowadził on na miejsce eksplozji aż osiem ekspedycji!!! Oczywiście nikt z WBM nie sponsorował mu tego, poparcie miał z AN ZSRR, a to dzięki Konstantinowowi oraz Ministerstwu Geologii i Surowców Mineralnych – o czym powiem w następnym rozdziale.

Dr Jawnel nie ceni zbyt wysoko Zołotowa. Rozmawiając ze mną nazwał go „nafciarzem”, który poświęcił się radiometrycznym poszukiwaniom złóż ropy naftowej. Jawnel próbował mi także zasugerować, że także poglądów Aleksandra Kazancewa (też inżyniera) nie należy traktować poważnie. Podobnie wyrażał się o trzecim sympatyku teorii kosmolotu – dr Feliksie Zigielu – o czym będzie mowa w następnej partii tekstu.

 

11.10. ... i Zigiel jest na indeksie!

 

Zigiel pracował jako wykładowca matematyki i astronomii w jednej z wyższych uczelni w Moskwie. Jako docent aerodynamiki wykładał także w Instytucie techniki Lotniczej, gdzie jego słuchaczami byli kosmonauci radzieccy i rosyjscy. Za granicą był lepiej znany, jako obiektywny ufolog. Ten utalentowany badacz niestety już zmarł, zaś Jawnel, by go ośmieszyć, dodał w formie anegdoty uwagę, że Zigiel wierzył w istnienie na Marsie inteligentnego i rozumnego życia! Oczywiście coś takiego dyskwalifikowało Zigiela jako uczonego w oczach takiego indywiduum, jak Jawnel! Niestety, nie dane mi było spotkać się z nim w czasie mego pobytu w Moskwie, ale uwaga Jawnela nie była od rzeczy. Odkrycie zagadkowej „Twarzy Marsjanina” i jedenastu innych artefaktów oraz innych piramidokształtnych obiektów na Czerwonej Planecie[21], które wypatrzono na zdjęciach wykonanych przez marsjańskie sondy, które zmusiły pracowników NASA do myślenia.[22]

Jak to próbował pokazać Johannes von Buttlar w swej książce „Życie na Marsie” – amerykańskim specjalistom informatykom udało się uzyskać w miarę czytelny obraz „Twarzy Marsjanina” i innych obiektów, a co świadczyłoby za tym, że na Cydonii znajdują się ślady inteligentnego życia i świadectwa dawniejszego – a może i współczesnego z nami??? – istnienia rozumnej rasy Pozaziemian.[23]

Feliks Zigel zajmuje się tylko sensacyjnymi doniesieniami o >>latających talerzach<< - a to przecież nie ma nic wspólnego z prawdziwą nauką -  powiedział dr Jawnel.

          Z tym akurat się nie zgadzam i nie byłbym tego aż taki pewny. Obserwacje fenomenu UFO nie muszą mieć nic wspólnego ze sprawami nauki czy wiary. Zjawisko to po prostu istnieje i nie ma co przywiązywać do niego jakichś religijnych czy nie-religijnych kryteriów.

Z drugiej jednak strony nie chciałbym sądzić niesprawiedliwie. Dr Jawnel próbował abstrahować i oddzielić tunguskie wydarzenie od tematyki ufologicznej, a w jakim stanie ta wiedza się dziś znajduje? Mówi dr Jawnel:

Na terenie eksplozji wciąż szuka się śladów po owym ciele kosmicznym, które tam spadło przed ponad 90 laty. Poświęcono temu mnóstwo czasu i ogromną pracę wykonał tam prof. Nikołaj Wasiliew z Uniwersytetu Tomskiego oraz członkowie ukraińskiej ekspedycji w tajgę.

Obecnie da się już odtworzyć pełny obraz tego wydarzenia: 30 czerwca 1908 roku, około godziny siódmej czasu lokalnego, do ziemskiej atmosfery wpadł obiekt kosmiczny nad obszarem rozpościerającym się na zachód od górnego biegu rzeki Dolna Tunguska. Lecąc po azymucie 275-295° wszedł on w gęstsze warstwy atmosfery i roztrzaskał się nad Ziemią w miejscu oddalonym o 65 km na NW od faktorii Wanawara, nad Podkamienną Tunguską.

Eksplozja nie trwała dłużej, niż 0,2 sekundy – w tym czasie ciało przeleciało 18-20 km – najwięcej energii uwalniając na wysokości około 5 km nad Ziemią. Wybuch wywołał potężną fale uderzeniową – a raczej ich serię – która spustoszyła około 2.200 km2 tajgi. Na całej Ziemi odnotowano barometryczne anomalie. Katastrofa spowodowała trzęsienie Ziemi, które odnotowano w Irkucku, Taszkiencie, Tyflisie[24] i Poczdamie. Eksplozji towarzyszył potężny błysk światła widoczny na setki kilometrów, którego wynikiem była burza ogniowa.

Katastrofa ta była jedynie najbardziej spektakularnym zjawiskiem w łańcuchu niezwykłych fenomenów, które miały miejsce w 1908 roku. Różne świetlne zjawiska zaobserwowano na kilka dni przed impaktem, i to od dnia 25 czerwca, a skończyły się one w dniu impaktu. Chodzi tutaj o znaczne zwiększenie się ilości srebrzystych obłoków, niezwykłe zorze po zajściu i przed wschodem Słońca i zmiany polaryzacji atmosferycznej. Apogeum tych zjawisk miało miejsce w dniu 1 lipca, i trwały one aż do I połowy sierpnia. Obserwowano je nad całą Eurazją – od Pacyfiku po Atlantyk.

Leonidowi Kulikowi nie udało się odkryć żadnych szczątków meteorytu, a my próbowaliśmy tego dokonać w 16 lat po jego śmierci. We wniosku końcowym uczestnicy wyprawy stwierdzili, że drzewa powalone na miejscu katastrofy nie umożliwiają uzyskania dowodu na to, że chodziło o zwyczajny spadek meteorytu i wytworzenie przezeń >>zwyczajnego<< astroblemu...

W roku 1959 wysłano tam następną ekspedycję, tym razem zorganizowaną przez Uniwersytet Tomski. Przebadano magnetometrycznie rzekomy krater i moczary Bagna Południowego – i uwadze uczonych nie uszły nawet wierzchołki wzgórz w rejonie epicentrum eksplozji. Od tego czasu w lecie każdego roku, uczeni z Tomska udają się w tą część tajgi i dlatego sądzimy, że uda im się rozwiązać tą zagadkę.

Jak zapewne pan wie, istnieje 80 teorii, które usiłują wyjaśnić tunguską tajemnicę – w większości są to zupełnie fantastyczne hipotezy. Ja chciałbym panu opowiedzieć o poważnych badaniach tego problemu.

Różni uczeni w ZSRR zaczęli się interesować badaniem procesów, które wynikły w związku z wpadnięciem do ziemskiej atmosfery zagadkowego obiektu. Znamy wreszcie dokładny kształt, jaki przybrał wywał lasu po eksplozji. Ludzie dowiedzieli się, w jakich kierunkach padały drzewa skoszone falą uderzeniową , a wiedzę tą zawdzięczają badaniom ekspedycji Kiriła Fłorieńskiego w latach 1958, 1960 i 1961. Dokładne pomiary z ziemi i powietrza wykazały, że zniszczony obszar nie miał kształtu elipsy, ale jego powierzchnia – co stwierdzono bezsprzecznie – ma kształt motyla.

Przy badaniu tego fenomenu odkryto więcej śladów. Przystąpiono do matematycznego modelowania sytuacji, któremu poświęciło się kilka radzieckich instytutów badawczych. Jeden z tych projektów – realizowany w Moskiewskim Instytucie Matematyki – prowadził sam prof. Korobiejnikow. Wszystko wskazywało na to, że nieznane ciało kosmiczne poruszało się pod kątem około 30° względem horyzontu, przy czym traciło energie w czasie lotu. 5-10 km nad tunguską tajgą, ciało znikło – wyparowało...

I tutaj dr Jawnel zrobił efektowną pauzę, a potem przeszedł do sedna swych wywodów:

 

11.11. Dr Jawnel: „To nie był wybuch jądrowy!”

 

To wszystko są bezsporne dowody na to, że 30 czerwca 1908 roku w żadnym wypadku nie chodziło o wybuch jądrowy!

Oczywiście wiedziałem, przeciwko komu było to stwierdzenie powiedziane – rzecz jasna przeciwko twórcom i zwolennikom teorii o pozaziemskim kosmolocie : Kazancewowi, Zołotowowi i kilku innym uczonym, którzy na serio rozważali taką możliwość. Wybuchy atomowe z 1945 roku w Hiroszimie i Nagasaki dr Jawnel określa jako „punktowe”. Chodzi tutaj o taki rodzaj eksplozji, w którym bomby te zostały zdetonowane dokładnie nad celem, gdy niemal nie poruszały się względem Ziemi. Tego się nie udało wykazać przy tunguskiej eksplozji – jak twierdzą stronnicy teorii kometarnej, której zwolennikiem jest również dr Jawnel. Wedle jego punktu widzenia, ciało niebieskie znad Syberii utraciło swą energię (kinetyczną) już w trakcie spadku, tzn. jeszcze przedtem, nim się na kilka kilometrów nad Podkamienną Tunguską zupełnie rozpadło i to bez śladu. Pogląd ten jest wciąż spornym, jak to zobaczymy w następnym rozdziale.

Dr Jawnel kontynuował:

Badania doprowadziły w końcu do dwóch konkretnych wniosków. Nie tylko znaleziono energetyczne ślady eksplozji, ale doszliśmy do tego, na jakiej wysokości do niej doszło. Dalsze badania poświęcono przede wszystkim falom uderzeniowym i sejsmicznym, w czym szczególnie odznaczył się pracownik naukowy Instytutu Geofizyki AN ZSRR -  prof. Paseczik. Niezależnie od informacji o motylokształtnym wywale lasu w tajdze, prof. Paseczik obliczył energię eksplozji i wysokość, na jakiej ona zaszła. Doszło tutaj do nadzwyczajnej zgodności obliczeń Paseczika i Korobiejnikowa. Obaj uczeni uściślili kształt eksplodującego obiektu i przedyskutowali detalicznie prawdopodobną przyczynę wybuchu.

Dr Jawnel przyznał, że pomiędzy stronnikami hipotezy kometarnej panują pewne rozdźwięki:

Niektórzy nasi uczeni przypuszczają, że ciało to po wlocie w atmosferę ziemską rozpadło się na kilka części. Taki jest pogląd mojego przyjaciela dr Zotkina i podobnego wyznania był i Fiesienkow, który zmarł w 1972 roku. Dalsza hipoteza pochodzi od prof. Staniukowicza, który domniemywa, że kometa przy Vmin = 30 km/s wyparowała w atmosferze. Fachowo zjawisko to nazywa się wybuchem termicznym. I na koniec mamy tutaj konkurencyjną teorię prof. Pietrowa, według której kosmiczny obiekt wykazywał się bardzo małą gęstością i przypominał zeschły liść. Przy wlocie w atmosferę rozpadł się dosłownie na proch i pył.[25]

Na pożegnanie dr Jawnel uścisnął mi rękę i jeszcze nie omieszkał zaprzeczyć oficjalnej wersji członków WBM:

Aczkolwiek jeszcze nie były poznane odpowiedzi na zadane pytania dotyczące tunguskiego przypadku, to nasi uczeni ku temu wyjaśnieniu się znacznie przybliżyli. Na podstawie znalezionych śladów i wskazówek należy w każdym przypadku domniemywać, że istnieje związek pomiędzy Meteorytem Tunguskim a kometą, zaś teorię o pozaziemskim kosmolocie należy zdecydowanie odrzucić!!!

Ba! – ale najpierw to należy udowodnić...

 

a



[1] Także spotyka się pisownię „Popool Vooh”.

[2] Kicze – stąd język kiczua.

[3] Nieco inaczej widzi ten problem francuski pisarz i egiptolog Christian Jacq, który w pięcioksięgu sensacyjno-przygodowo-historycznej powieści o życiu i rządach Ramzesa II Wielkiego twierdzi wprost, że sławetne plagi egipskie były jedynie anomaliami przyrodniczymi, które żydowska propaganda rozdęła do rozmiarów kary i zemsty Jahwe.

[4] Wj  7,1-14,31.

[5] Rozrzedzenie gazów w warkoczu czy też ogonie komety jest bardzo duże i wynosi kilka cząsteczek na metr sześcienny przestrzeni. Gdyby ta hipoteza była prawdziwa, to w 1910 roku musielibyśmy przeżyć podobny kataklizm w związku z wejściem Ziemi w gazowy ogon komety P/Halley. Nie zaobserwowano niczego podobnego...

[6] Zob. L. Zajdler – „Atlantyda”.

[7] Nieprawda: pierwszym, który zwrócił uwagę na taką możliwość, był... polski pisarz tworzący w Rosji, dzisiaj już całkiem zapomniany – Jan Józef Sękowski, który w opowiadaniu s-f pt. „Podróż uczona na Wyspę Niedźwiedzią” opisuje ni mniej ni więcej, ale katastrofę całego świata sprzed 12.000 lat spowodowana przez kolizję Ziemi z kometą! Jego opowiadanie ukazało się drukiem w Sankt Petersburgu w XIX wieku!

[8] Aktualny adres: Российская Академня Наук, Комитет по Метеоритам, 117975 Москва, ГСП-1, ул. Косыгина 19, tel.: +7-095 1374270.

[9] Wiatry o prędkości >120 km/h.

[10] W tym przypadku może chodzić o gwałtowne erupcje wulkanów Krakatau w 1883, Katmai w 1912 i Mt. St. Helens w 1980 roku.

[11] Brytyjski astronom nie był jego krewnym, zbieżność nazwisk jest przypadkowa – przyp. aut.

97 Unknown Cosmical Object – Nieznany Obiekt Kosmiczny (NOK).

98 Stwierdzenie to wkrótce przeinaczono – przyp. aut.

99 Dziś Kazachstan.

100 Krzemionka przechodzi w stan ciekły przy +1470 st. C, a magnetyt przy +1565 st. C.

101 Nazwana tak od nazwiska astronoma Johanna Franza Enckego (1791-1865), który pierwszy obliczył jej orbitę wokółsłoneczną na 3,3 roku – przyp. aut.

102 Nie jest to ścisłe, bowiem istnieją roje meteorytowe, których vG wynosi nawet 70,7 km/s – Leonidy, czy 69,4 km/s – ε-Geminidy, 66,4 km/s – Orionidy, 66,3 km/s – Aurigidy, 65,5 km/s – η-Akwarydy, 65 km/s – Komaberenicydy, 59,4 km/s – Perseidy, 58,4 km/s – τ-Hydraidy i kilka innych.

[12] Zostało to potwierdzone w 2002 roku, kiedy to Ziemia omal nie została trafiona przez asteroidę 2002 MN, która została wykryta w 3 dni po minięciu punktu perygeum!

[13] W opisywanym przypadku, gdyby kometa leciała   o d   Słońca, to najpierw Ziemia weszłaby w jej gazowo-pyłowy ogon i wszystkie świetlne fenomeny byłyby widoczne   p r z e d   wejściem jej jądra w atmosferę Ziemi. – co najmniej od połowy czerwca 1908 roku. Stanowiłoby to dowód wprost na to, że teoria o spadku komety na Podkamienną Tunguską jest ewidentnie fałszywa... Jednak niektóre fakty zdają się wskazywać na to, że tak właśnie było, co wynika z dalszych partii tekstu książki.

[14] Autorowi chodzi o słynny Kongres AAS w Cirkvenicy na początku lat 70. ub. stulecia. Polskę reprezentował na nim m.in. prof. dr inż. Zbigniew Schneigert (1910-1998).

[15] Hipoteza ta nie wytrzymuje krytyki, bowiem Słońce rozgrzałoby jądro komety tak, że po przejściu komety przez punkt przysłoneczny kometa powinna emitować całe obłoki świecących gazów układające się w jej warkocz (ogon), czego nie zaobserwowano...

[16] To jest akurat najsłabszy z użytych przez prof. Pietrowa argumentów, bo właśnie starzy ludzie doskonale zachowują w pamięci to, co nimi w młodości wstrząsnęło lub zbulwersowało aż do samej śmierci. Opinie prof. Pietrowa są tu skrajnie tendencyjne, co – niestety – nie wystawia mu najlepszego świadectwa jako uczonemu...

[17] Chodzi o „Problemy tunguskiej katastrofy w 1908 roku” – przyp. aut.

[18] Zabawne, jak uczeni by udowodnić swe teorie posługują się relacjami naocznych świadków: raz je zaciekle negują, ale kiedy to im pasuje – powołują się na nie, jak na Ewangelie... Przytoczona rozmowa dokładnie pokazuje takie traktowanie materiału badawczego, dlatego też – jak widać – nie można tych wypowiedzi brać na poważnie... – niestety!

[19] I tutaj rzecz ciekawa, bo w dwa lata po opisywanych wydarzeniach, w 1910 roku, Ziemia znalazła się w ogonie komety P/Halley i w ogóle nie zaobserwowano podobnych fenomenów w postaci świecenia nieba w nocy, a i owszem – spodziewano się totalnej, kosmicznej katastrofy – a przynajmniej masowych zatruć cyjanowodorem z warkocza komety, do czego – jak wiadomo – nie doszło, a zatem teoria o Komecie Tunguskiej jest co najmniej wątpliwa...

[20] A dokładniej Wołżańsko-Uralskiej Filii Wszechzwiązkowego Instytutu Badawczego Geofizyki – przyp. aut.

[21] Obiekty te znajdują się w krainie zwanej Cydonia (Kidonia), w 5 Strefie Kartograficznej – Ismenius Lacus – ISM, nieopodal krateru Focas.

[22] Niestety – ci pracownicy NASA myślą z całej mocy nad tym, jak zanegować istnienie jakichkolwiek śladów marsjańskiego życia...

[23] Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z pozostałościami Supercywilizacji, która poprzedziła istnienie naszej własnej.

[24] Dzisiaj Tbilisi.

[25] Hipotezy prof. Pietrowa nie uwzględniały zastrzeżeń, które przedstawiłem w przypisie nr 106. Gdyby taka „rzadka kometa” przeleciała w pobliżu Słońca, to w punkcie przysłonecznym poza orbitą Merkurego zostałaby ona podgrzana co najmniej do 500 K i wyparowałaby już wtedy. Kolejne zastrzeżenie budzi fakt nie zaobserwowania dziwnych fenomenów świetlnych w czasie zbliżenia komety Halley’a w 1910 roku, a zatem przyczyna „białych nocy” w roku 1908 musiała być inna!