11. Kometa?
11.1. Kiedy Słońce nie
zachodziło.
Nadeszła śmierć i zagłada...
Morze wystąpiło z brzegów. Doszło do straszliwej powodzi... Ludzie utonęli w
miękkim błocku, które spadło z nieba... Na Ziemi zapadł zmrok, a ponury deszcz
trwał wiele dni i nocy... a nad głowami ludzi rozlegało się ogłuszające o
przeraźliwe ogniowe dudnienie...
O tej katastrofie możemy poczytać
sobie w dziele „Popul Vuh”[1] – świętej
księdze majańskiego plemienia Quiche.[2] Opis
ten jako żywo przypomina nam to, co dobrze znamy z chrześcijańskiej Biblii. I
to właśnie z „Popul Vuh” dowiadujemy się, że niebo pociemniało, a nad Ziemią
zawisła nieprzenikniona zasłona chmur. Ludzie oszaleli ze strachu i cokolwiek
by nie robili, katastrofy nie dało się już odwrócić czy uniknąć:
[Ludzie] próbowali wychodzić na
dachy, ale domy się rozpadały grzebiąc ich pod swymi gruzami; próbowali wspinać
się na drzewa, ale te przewracały się...
Także uczony Egipcjanin imieniem Ipuwer
sporządził nam dokładny opis podobnego wydarzenia – ogólnoplanetarnej katastrofy:
Ogień strawił bramy, słupy i ściany, a same
niebiosa znikły w zamęcie... Drzewa leżą powalone i nie ma żadnych owoców ani
roślin. Wszystko, cośmy jeszcze wczoraj widzieli, już dziś nie istnieje...
Tak to opisuje upadek kultury ten
egipski autor piszący o wydarzeniach z roku 1500 p.n.e., kiedy to Ludzkość
została wydana na żer płomieniom.
W buddyjskich świętych tekstach
znajdujemy opis podobny do poprzedniego, a dotyczący tegoż samego niezwykłego i
groźnego zjawiska:
Kiedy świat został zniszczony
wichrem... ukazała się najpierw wielka chmura... Zrywa się wiatr, który
zwiastuje koniec świata. Na początku wiruje drobny pył, potem piasek, a na końcu
żwir i wielkie kamienie...
Podobną informację znajdujemy
także w „Starym Testamencie” za sprawą biblijnego Mojżesza. Ten prorok i
przywódca żydowski przepowiedział straszliwą katastrofę, która dotknęła Egipt.
Chodziło w tym przypadku o 10 legendarnych plag egipskich, które miały zmusić
faraona Ramzesa II Wielkiego do wypuszczenia z Egiptu ludu Izraela,
który tam był w niewoli.[3]
Dowiadujemy się zatem o krwawym zabarwieniu wody w Nilu, o wymieraniu tamtejszych
ryb, o ciemnych chmurach zasłaniających Słońce, o gradobiciach i szalejących
pożarach. Wystarczy otworzyć „Exodus”.[4]
Według Amerykanina – Immanuela
Velikovsky’ego – który te mity zbierał przez całe swe życie, nie chodziło
tu bynajmniej o „karę Bożą”, jak to się pisze w „Biblii”. Planeta Ziemia dostała
się pod wpływ grawitacyjny ogromnej komety – jak twierdził ten autor w 1950
roku, w swej książce pt. „Worlds in Collision”, co manifestowało się zrazu
pojawieniem się czerwonego pyłu w atmosferze, który spadał z nieba. Pokrywał on
lądy i wody, tak że wszystko wyglądało jak krwawe. A to był dopiero początek
wszystkich nieszczęść, jakie dotknęły Ziemię
- pisze Velikovsky.
Kiedy opadł ten czerwony pył, był
on tak drobny, jak sproszkowana sadza. Pokrył on cały Egipt, a potem na całą
Ziemię runęła ulewa meteorytów. Nasza planeta dostała się w głębiny ogona
komety.
W innych starożytnych tekstach
zachowała się wypowiedź, że cały Egipt został zasypany gorącymi kamieniami i
czymś, co nazwano „naphta”, która spowodowała u ludzi oparzenia i pęcherze.
„Naphta” w językach hebrajskim i aramejskim znaczy tyle samo, co po polsku
„nafta”. Velikovsky tak to wyjaśnił:
Ogony komet są utworzone z
węglowodorów, które ze względu na niedostatek tlenu nie palą się, ale w
przypadku wejścia w atmosferę bogatą w tlen dochodzi do zapłonu.
Tak zatem doszło do tego, że gazy z ogona
komety przetransformowały się w ropę naftową, która w postaci kropli spadła w
naszą atmosferę i tam doszło do jej samozapłonu, czego rezultatem było – o ile
wierzyć Velikovsky’emu – spadek ognistego deszczu, którego nikt nie mógł
uniknąć![5]
To, że Ziemia przeszła przez ogon
komety doprowadziło do jeszcze bardziej strasznych wydarzeń, bowiem kometa
wciąż zbliżała się do naszej planety. Według Velikovsky’ego – ten kosmiczny
pocisk wpłynał także na rotację Ziemi.
Na Ziemi zaczęły wiać
nieprawdopodobne orkany – spowodowane zmianą rotacji planetarnej i świszczące
powodzią gazu, pyłu i popiołu z komety...
Coś podobnego podaje także
„Biblia” i inne święte teksty ze Starożytności.
11.2. Immanuela Velikovsky’ego
teoria kometarna.
Hipoteza Immanuela Velikovsky’ego
głosząca, że Ziemia przed 3.500 laty została spustoszona przez ogromną kometę,
i że ten „zanik światła” znalazł swe odzwierciedlenie we wszystkich tekstach
świętych ksiąg na całej kuli ziemskiej[6],
wywołała zaciekłe dyskusje i spory na całym świecie. Autora poniżano i upokarzano,
zaś jego książka znalazła się na indeksie ksiąg zakazanych... Mimo tego
ostracyzmu doszło jednak do rozniecenia „światowego pożaru” odnotowanego w
źródłach historycznych. Według autora, wędrówka Żydów po pustyni pod
przewodnictwem Mojżesza bezpośrednio wiąże się z tą kosmiczną katastrofą, która
w tym czasie dosięgła naszą planetę. Wykład Velikovsky’ego został zilustrowany
cytatami z „Biblii” – Wj 13,21 i 13,22. I chodziło tutaj bynajmniej nie o Boga,
ale o kosmicznego przybłędę, który zamienił światowy ład w chaos...
Także cud rozstępującego się
Morza Czerwonego, o którym wspominają egzekci jest według niego następnym
dowodem na globalną katastrofę. Wszystko to jest wyjaśnialne wpływem grawitacyjnym
głowy komety, która była wielkości Ziemi!
To, co się rozegrało na Ziemi i
obok niej 3.500 lat temu musiało przypominać mieszkańcom Ziemi sądny dzień.
Przeglądając literaturę Starożytności znajdujemy cały szereg relacji o takich
„końcach świata”. Cokolwiek by nie powiedzieć o Velikovskym, to jest on
pierwszym, który wskazał na możliwość kolizji Ziemi z kometą w czasach
biblijnych. To właśnie kometa miałaby być odpowiedzialna za Potop i
rozstępowanie się wód Wszechoceanu.[7] Jest
oczywistym, ze jeżeli poglądy Velikovsky’ego są słuszne, to legendy wszystkich
narodów świata mówią o niesamowitej katastrofie, którą przeżyła nasza planeta.
To jest bezdyskusyjne.
11.3. Zbieżność z kometą
P/Pons-Winnecke?
A zatem czy była to kometa, która
w 1908 roku spustoszyła tajgę na Syberii? Wielu rosyjskich uczonych jest o tym
przeświadczonych, zaś Leonid Kulik – który przez 10 lat uważał, że to meteoryt
i szukał jego szczątków - w rozmowie z pewnym brytyjskim pisarzem stwierdził,
że katastrofa tunguska może mieć punkty styczne z kometą P/Ponsa-Winnecke. Ten
kosmiczny wędrowiec już raz niebezpiecznie zbliżył się do naszej planety,
mijając Ziemię z odległości 5 mln km, co jak na standardy astronomiczne jest
niezwykle blisko...
- Wtedy, za życia Leonida
Kulika rozpropagowano pogląd, że szczątki komety P/Pons-Winnecke spadły na
Ziemię jako kamienne meteoryty – wyjaśnił mi problem dr Jawnel z pracowni
WBM w Moskwie. - Pracował w nim także i Kulik, a w dniu dzisiejszym WBM
mieści się w czynszowej kamienicy przy ulicy Marii Ulianowej.[8]
Zdecydowana większość uczonych objaśniała ten fenomen spadkiem nie tyle
meteorytu, ale komety – jak twierdzi dr Jawnel.
Należał do nich także brytyjski
meteorolog i geofizyk Francis Whipple i radziecki astronom I.
Astapowicz. Anglik w 1930 roku był przeświadczonym, że w syberyjską tajgę
uderzyła bez wątpienia g a z o w a k o m e t a
- co wyjaśniało brak jakichkolwiek śladów po niej. Astapowicz przyznał
mu w 1933 roku rację dodając, że wyjaśnia to fenomen białych nocy i innych
zjawisk świetlnych na niebie po wybuchu w tajdze, a co trwało 3 dni po tym
wydarzeniu. Astapowicz zwrócił uwagę także na to, że tameczna detonacja była o
wiele silniejsza, niż najsilniejsze orkany[9] i potężne
wybuchy wulkanów.[10]
W roku 1950 głos zabrał także i
amerykański astronom Fred Whipple[11],
który uzasadnił tezę o komecie: chodzi o to, że w atmosferę przeniknęła głowa
komety złożona z zamarzniętych gazów i pyłu kosmicznego. Jego hipoteza była
jedną z nielicznych, która uzyskała posłuch i uznanie wśród astronomów radzieckich.
Teoria meteorytu była spychana coraz bardziej na margines i tam znajduje się do
dziś dnia. Swe poglądy zmienił także i sam przewodniczący WBM prof. Wasilij
Fiesienkow. W swym studium zawartym w czasopiśmie „Priroda” przyznał on, że
ogólny obraz powstały po tunguskiej eksplozji odpowiada teorii o kometarnym
pochodzeniu tego fenomenu.
11.4. Co odkrył dr Jawnel?
Studium Fiesienkowa wydrukowano w
sierpniu 1960 roku, w trzy lata potem dr Jawnel dokonał znaczącego odkrycia:
Próbki gleby, które zebrał Leonid
Kulik z obszaru Tunguski poddałem laboratoryjnym testom i obejrzałem je pod
silnym powiększeniem. Odkryłem w nich mikroskopijne cząstki materii pozaziemskiej.
Były to drobne kuleczki krzemionki – SiO2 i magnetytu – Fe2O3,
które wyglądały jak kropelki czy banieczki. Każda z nich mierzyła tylko kilka
setnych milimetra średnicy, a niektóre z nich były połączone ze sobą w agregaty
przypominające winne grona.
Podobne magnetytowe i krzemowe
twory powstają podczas przelotu meteorytów przez ziemską atmosferę w trakcie
chemicznych procesów z tym związanych. Problem w tym, że dr Jawnel zaliczył to
na korzyść hipotezy meteorytowej. Do tego zainspirował go inny astronom – prof.
dr K. P. Staniukowicz – jednakże jego wnioski były przedwczesne, bowiem...
podobne kuleczki magnetytu i krzemionki znaleziono także na atomowych
poligonach Alamogordo oraz w okolicach Hiroszimy i Nagasaki...
W roku 1958 wyruszyła w tajgę
ekspedycja, która udała się nad podziw. Znaleziono ogromną ilość magnetytowych
i krzemianowych cząstek, i to najwięcej na NW od epicentrum eksplozji w 1908
roku. Rezultatem było potwierdzenie poglądu Krinowa, że meteoryt eksplodował w
powietrzu, a nie na powierzchni Ziemi, w tajdze, jak to Krinow poprzednio
twierdził.
11.5. Specjaliści są zdumieni!
Póki
w ramach WBM istniały przesłanki po temu, by ocenić tunguski obiekt jako
meteoryt, póty nic się nie zmieniło aż do roku 1958, kiedy to eksperci od
wybuchów wrzucili swe trzy grosze do sprawy.
-
W tym roku ukazała się książka Aleksandra Kazancewa pt. >>Gość z
Kosmosu<<, w której autor sprecyzował swój pogląd z 1946 roku, że 30
czerwca 1908 roku, nad Podkamienną Tunguską doszło do katastrofy obcego statku
kosmicznego przy próbie awaryjnego lądowania – mówi
dr Jawnel. Książka ta spowodowała przed 42 laty prawdziwy boom turystyczny na
miejscu katastrofy. Wszyscy szukali tam śladów po pozaziemskim statku
kosmicznym czy UCO.97 Ale
kręgi naukowe, a zwłaszcza WBM AN ZSRR miały na ten temat swoje własne i
odmienne zdanie. One wiedziały – podobnie jak dr Jawnel – swoje: Kosmiczny
gość był bez jakiegokolwiek wątpienia naturalnego pochodzenia!
I
koniec! I kropka!
I
mało ich obchodziło to, że naukowiec takiej miary, jak Wasilij Fiesienkow z
dnia na dzień zrezygnował z teorii o meteorycie na rzecz teorii o komecie. W
swej pracy pt. „Podstawa tunguskiego przypadku: żaden meteoryt, tylko kometa”
(„Priroda” nr 8,1960) uczony ten wyszedł z dwóch przesłanek, które wydawały mu
się zbyt kontrowersyjne, a mianowicie:
v Znaleziono
małe kuleczki z krzemianów i magnetytu, i...
v ...zaobserwowano
zagadkowe świetlne fenomeny na niebie w kilka dni po wybuchu w tajdze.
Pisze
on dosłownie tak:
Nie
udowodniono tego, że znaleziona materia meteorytowa ma akurat jakiś związek z
wybuchem tunguskim i ma ona takie same pochodzenie, jak cała reszta materiału
meteoroidowego na całej kuli ziemskiej. Nie było żadnej zwiększonej
koncentracji tych cząstek98 i tak
np. ekspedycja z AN Kazachskiej SRR99,
która w 1948 roku miała zbierać spadły na Ziemię pył meteorytowy na lodowcach
Tuju-Su i Zalijskiego Ałtaju, też niczego nie znalazła.[...]
Badania
kuleczek dowiodły, że niektóre z nich mają podwójną budowę – a mianowicie
składają się z dwóch związków chemicznych: magnetytu i krzemionki, a jak do
tego mogło dojść, tego nie wiadomo.
Byłoby
to logiczne, gdyby rozpatrywać Tunguskie Ciało Kosmiczne jako głowę komety, w
których mogą istnieć tak złożone twory. Należałoby dodać, że magnetyt i
krzemionka topią się w różnych temperaturach.100
Złożenie tych kuleczek świadczy o bardzo szybkich procesach topienia i
stygnięcia tej materii mające związek z eksplozją, do której bez wątpienia
doszło w głowie komety.
W
takim przypadku te znaleziska są d o w
o d e m w p r o s t na to, że mają one ścisły związek z
wydarzeniem tunguskim. Kuleczki te [...] nie mogły być wynikiem sedymentacji
cząstek pyłu kosmicznego spoza Ziemi. [...]
Jest przy tym interesujące, że
nie znaleziono w tajdze żadnego szczątka meteorytu, ba! – nawet najmniejszego
odłamka! Zmusza nas to do wyciągnięcia wniosku, że ich tam wcale nie było i nie
ma i to dlatego właśnie można sądzić, że u źródła tunguskiego fenomenu leży
właśnie k o m e t a ...
Także świetlne fenomeny, które
podziwiano w trzy dni po eksplozji nie były dla Fiesienkowa żadną zagadką:
WBM AN ZSRR wysłał do wszystkich
krajów świata dokładny kwestionariusz, dzięki któremu udało się z dużą
dokładnością ustalić granice nadzwyczajnego pojaśnienia nieba po wybuchu. Na
podstawie zgromadzonych danych można stwierdzić, że przed spadkiem Meteorytu
Tunguskiego, np. w nocy 29/30 czerwca 1908 roku, ilość światła na niebie nie
odbiegała od normy.
Inaczej
się mają sprawy po wybuchu, bo doszło do wyraźnego nasilenia widma ciągłego
nocnego nieba, jednakowoż bez ż a d n y
c h linii emisyjnych. To świadczy o
tym, że do górnych warstw atmosfery przeniknął obłok drobnego pyłu, który był
zorientowany w stosunku do Słońca w przeciwnym kierunku...
Oznacza
to zatem, że Meteoryt Tunguski posiadał pyłowy ogon, który dostał się do
atmosfery i był skierowany odsłonecznie. Już sam ten fakt dowodzi tego, że ten
obiekt b y ł k o m e t ą .
Radzieccy uczeni udowodnili w
1949 roku, że nagłe zanieczyszczenie ziemskiej atmosfery w lipcu i sierpniu
1908 roku było spowodowane tunguską katastrofą. Nie udało się jednak wyjaśnić
niektórych anomalii zaobserwowanych wkrótce po wybuchu tego ciała niebieskiego.
To
udowadnia, że sproszkowana materia nie dostała się do wyższych warstw ziemskiej
atmosfery i nie oddaliła się od powierzchni Ziemi nie dalej, niż 30 km
– skonstatował w 1960 roku prof. Fiesienkow. Czy będziemy zatem zakładać, że
cząstki tej materii były równomiernie rozmieszczone nad całą północną hemisferą? Jeśli tak, to łączna masa tych cząstek
musiałaby pójść w miliony ton! Fiesienkow tak się do tego odniósł:
Zjawisko to najprawdopodobniej
należy zapisać na karb gazowo-pyłowego śladu, który zostawia za sobą każda
głowa komety przy przelocie przez ziemską atmosferę.
11.6.
Czy była to może kometa P/Encke?
Dr
Igor Zotkin – mój drugi rozmówca uczony, który w
latach 60. wraz z dr Michaiłem Zikulinem próbował w warunkach laboratoryjnych
odtworzyć tunguską katastrofę i ostatnią fazę lotu tego obiektu kosmicznego –
także interesował się niezwykłymi zjawiskami świetlnymi na terenie Rosji oraz
europejskich i pozaeuropejskich miejscowości, z których donoszono o ich
pojawieniu się po wybuchu nad Syberią.
Wielka
to szkoda, że związku pomiędzy ukazaniem się tych fenomenów atmosferycznych a
Meteorytem Tunguskim dopatrzono się dopiero w końcu lat 20., a zatem bardzo
późno. Dlatego też pozostały bez echa różne publikacje, które się nimi zajmowały...
WBM
próbował w latach późniejszych to zaniedbanie nadrobić. W różnych dostępnych
źródłach dostrzeżono dwie różne i sprzeczne ze sobą przesłanki, jednakże Zotkin
dostrzegł i drugą stronę tego medalu. Nie liczyła się dla niego ilość, ale
jakość informacji. Istniała potrzeba stworzenia dostatecznie jasnego i
przejrzystego obrazu, który byłby możliwy do przyjęcia przez świat naukowy i
wypełniał wszystkie kryteria stosowane tamże.
Zdjęcia robione w okresie
pomiędzy 30 czerwca a 1 lipca 1908 roku wykazują znaczną intensywność świecenia
obłoków. Srebrzyste obłoki były widoczne w wielu zakątkach Ziemi. Jest całkiem
możliwe, że fenomen ten jednak nie miał nic wspólnego z Meteorytem Tunguskim...
Mój rozmówca ostro odciął się od
obowiązującej wówczas teorii o zorzy polarnej i pochwalił brytyjskie czasopismo
„Knowledge” oraz „English Mechanic”, w których opublikowano dziesięć artykułów
poświęconych konkretnie temu dziwnemu zmierzchowi:
Obserwatorzy całkowicie
wykluczyli możliwość, że była to zorza polarna. Nie zaobserwowano jakichkolwiek
zmian pola magnetycznego, zaś nacisk położono na niezwykłość obłoków, które widziano,
ich kolor, blask i kształty oraz brak źródła światła, które je rozświetlało.
Zotkin wyciągnął ten artykuł z
tuzinem innych, które napisali niemieccy autorzy, a potem ten wysokiej klasy
specjalista od tunguskiej eksplozji przystąpił do przedstawiania swej wersji problemu.
Sam osobiście uczestniczył w latach 60. w trzech ekspedycjach do epicentrum
tunguskiej katastrofy i dlatego był on w stanie podzielić się ze mną swymi
poglądami na naturę zagadkowego obiektu kosmicznego.:
1 maja 1908 roku, zbliżyła się do
Ziemi kometa P/Encke101
do punktu przysłonecznego swej orbity, co może oznaczać, że w momencie
tunguskiego wybuchu, w pobliżu Ziemi znajdowała się część towarzyszącego jej
gęstego roju meteorów. Można zatem spokojnie przypuścić, że anomalne zjawiska
na naszym niebie spowodowane zostały przez ogon pyłowy przechodzącej wtedy
przez peryhelium komety, i że ta ostatnia mogła być przyczyna tunguskiego
zjawiska. Jednakże byłoby czymś bezsensownym łączyć kometę Enckego z Meteorytem
Tunguskim, ale można przypuszczać, że ogromna kometa przyniosła ze sobą
jakiegoś kosmicznego przybłędę o dużej masie.
Z czego to ciało się składało?
Jak to się stało, że nikt go wcześniej do tej pory nikt nie widział? I główne
pytanie: dlaczego nie znaleziono jego szczątków? Zotkin tak mi na to
odpowiedział:
Już w latach 50. amerykański
astronom Fred Whipple wykazał, że jądra komet są zbudowane z lodu zamarzniętych
gazów – metanu, dwutlenku węgla i wody z domieszką cząstek stałych. Dochodzimy
zatem do wniosku, że dnia 30 czerwca 1908 roku z Ziemią zderzyła się mała
kometa, której jądro mierzyło kilkadziesiąt metrów średnicy i ważyło kilkaset
tysięcy ton. Odmiennie niż meteoryty, komety poruszają się przy kolizji z
prędkością nawet 40 km/s...102
Odważyłem się zaoponować: ależ
dlaczego tego ciała nikt wcześniej nie widział i jak mogło niepostrzeżenie
przeniknąć do naszej atmosfery?
Zostało to spowodowane tym, że
wydawało się, że kometa ta przyleciała wprost od Słońca i dlatego nikt jej nie
widział.[12]
Widzialną stała się wtedy, kiedy weszła w gęste warstwy atmosfery ziemskiej –
lodowa kula spadła na Syberię, zaś gazowo-pyłowy ogon ukazał się nad Europą.[13]
Kiedy takie ciało wleci w atmosferę, to wywołuje tzw. balistyczna falę
uderzeniową. Na Ziemi odczuje się to jako nagły skok ciśnienia, który w
mniejszym stopniu potrafi wywołać samolot odrzutowy przekraczający 1 Ma.
Meteoryt spręży przed sobą powietrze, co spowoduje wzrost temperatury do 10.000
K, jego materia wyparuje i wyemituje jaskrawe światło. Promieniowanie termiczne
jest tak silne, że może ono wywołać pożar lasu. Na wysokości 5-10 km nad Ziemią
opór powietrza i żar jest tak silny, że takie ciało jak meteoryt zacznie się
topić. Zmieni się ono w pył i parę. Przy uderzeniu w barierę powietrza się
momentalnie rozpadnie, a jego ogromna energia kinetyczna zamieni się w nadciśnieniową
falę uderzeniową.
Bardzo uważnie wysłuchałem tego
pokrętnego popisu oratorskiego mojego rozmówcy. Miałem ochotę na zadanie mu
wielu pytań, czego nie ukrywałem przed dr Zotkinem. Co właściwie było przyczyną
tego, że 2.200 km2 lasu zostało zniszczone, a drzewa na d w u k r o t n i e większej powierzchni poważnie uszkodzone?
To spowodowała fala uderzeniowa,
o czym już nadmieniłem. Uderzyła ona w las od góry i skosiła drzewa wokół
miejsca epicentrum. Do dziś dnia nie wiemy ze stuprocentową pewnością, co było
przyczyną eksplozji TUNGUSKIEJ KOMETY. Czy był to proces rozpadu, czy przemiany
ze stałego stanu skupienia w gazowy? To jest wciąż przedmiotem badań. Ja
osobiście przychylam się do poglądu, że szło o rozpad; co popiera także prof.
Fiesienkow. We wspólnym oświadczeniu – swego czasu – przedstawiliśmy
stanowisko, że jądro komety było rozniesione przez siły aerodynamiczne, które
wynosiły 30.000 kG/cm2 powierzchni!
Hipoteza ta wywołała spore
kontrowersje pomiędzy zwolennikami teorii kometarnej. W roku 1975 dwaj
akademicy: prof. Pietrow
i prof. Stułow
zaproponowali, że trzeba brać pod uwagę także możliwość odparowania tego ciała
kosmicznego.
11.7. Rozmowa z prof. Pietrowem.
Prof.
Georgij I. Pietrow był tego tropikalnego, lipcowego
przedpołudnia moim trzecim prominentnym rozmówcą. Swoje pytania do niego
formułowałem uwzględniając to, że prof. Pietrow był w byłym ZSRR swego czasu
najbardziej renomowanym oponentem do hipotezy o wybuchu statku kosmicznego.
Postanowiłem tedy w rozmowie z nim dotknąć i tego tematu.
Z przykrością muszę przytoczyć
ten wywiad ad memoriam, bowiem od rosyjskich przyjaciół: prof. Lisiewicza, dr Rubcowa, dr Tjurina-Awińskiego i dr Furduja z którymi spotkałem
się w czasie kongresu naukowego na terenie byłej Jugosławii[14] – dowiedziałem
się, że ów wybitny naukowiec już zmarł. Prof. Pietrow za życia wykładał
matematykę i aerodynamikę na Uniwersytecie Moskiewskim. Urodził się na północy
Rosji, w Binezie, i zmarł mając 75 lat. Profesor nie znał niemieckiego, a i po
angielsku mówił a little bit, dlatego każdy z nas mówił w swym ojczystym
języku – on po rosyjsku, ja po niemiecku. Ten wariant był najoptymalniejszy
dzięki tłumaczce, która była w Moskwie zawsze pod ręką.
A oto treść naszej rozmowy:
Pytanie:
Co pana, panie profesorze inspiruje do tego, że tak długo stara się pan
wyjaśnić problemy przyczyn katastrofy tunguskiej?
Odpowiedź: Spowodowane
jest to głównie moją specjalnością naukową – aerodynamiką, którą wykładam na
tutejszym uniwersytecie. Najbardziej interesuje mnie to, co się dzieje z ciałem
poruszającym się z wielką prędkością w atmosferze ziemskiej. Zainteresowanie to
jest bardzo stare. Zasadnicza idea obliczenia matematycznego masy ciała, które
eksplodowało w 1908 roku nad Podkamienną Tunguską, naszła mnie pewnego dnia,
kiedy przygotowywałem się do wykładu. Nawiązałem wtedy kontakt z członkami WBM,
którzy niedawno uczestniczyli w wyprawie do tajgi.
P.:
Czy był pan na miejscu katastrofy?
O.:
Nie. Przecież nie jestem badaczem tego fenomenu – jestem matematykiem. Z
drugiej zaś strony zawsze fascynował mnie w tunguskim fenomenie problem
aerodynamiczny, możliwości zbadania przyczyn eksplozji i znalezienie dowodów na
nie. dogadałem się ze swym kolegą z Akademii – prof. Władimirem Stułowem, i
razem doszliśmy do wniosku, że całej tej problematyce przyjrzymy się z
matematycznego punktu widzenia.
P.:
Jakie kryterium przyjęliście za faktyczny dowód prawdziwości waszych wniosków?
O.:
Najpierw doszliśmy do wniosku, że kosmiczny obiekt, który eksplodował nad
tajgą, był bez wątpienia głową komety – ergo – szło o ogromny blok
złożony z brudnego śniegu wodnego, zmarzłych gazów i dalszych części
składowych.[15]
Ciało to przyleciało z kosmicznych dali Układu Słonecznego, miało masę co
najmniej 1 mln ton i mierzyło 800 m średnicy. Kometę tą przychwyciła w 1908
roku Ziemia i w momencie, kiedy 30 czerwca we wczesnych godzinach rannych głowa
komety rozpędziła się w polu grawitacyjnym Ziemi do prędkości 11,11 km/s i
wpadła w górne warstwy atmosfery. Była ona wtedy jeszcze ciałem stałym, ale na
wysokości 50 km nad ziemią jej wierzchnie warstwy zamieniły się w gaz. Ten gaz
wywołał niespotykanej siły falę uderzeniową, która uderzyła w powierzchnię
Ziemi z energią wybuchu wielu bomb wodorowych.
P.:
A więc co było przyczyną eksplozji?
O.:
Do wybuchu w potocznym sensie tego słowa nawet nie doszło! Ciało kosmiczne
straciło w czasie przelotu mnóstwo energii, co było jednym z powodów, że nie
spadło na powierzchnię Ziemi. Obiekt ten został całkowicie przez nią
wyhamowany, co spowodowało gigantyczną falę uderzeniową. Udowodniliśmy, że
atmosfera była w stanie ten obiekt wyhamować – bowiem miał on dużą masę i małą
gęstość – wszystkiego około 0,01 g/cm3. Samo ciało – a raczej to, co
z niego jeszcze zostało po wybuchu – zanikło jeszcze na wysokości 15 km nad
tajgą.
P.:
To dlatego nie znaleziono żadnych śladów?
O.:
Dokładnie tak. Szczególnym dla tunguskiej katastrofy było to, że obszar tajgi został
uderzony bardzo silną falą udarową, która rozszerzała się od epicentrum na
znaczną odległość. Spróbujcie opisać wzajemne oddziaływania poruszającego się
ciała z atmosferą, a dojdziecie do tego, że będzie to poruszający się obłok
gazu z naddźwiękową szybkością – podobnie jak głowa komety – i ciągnącemu za
sobą cały szereg fal uderzeniowych.
P.:
A zatem wasz wspólny wniosek i rezultat waszej pracy zgadza się z teorią
Leonida Kulika, który wysunął hipotezę o ogromnym meteorycie?
O.:
To nie jest tak. Kulik nie sformułował żadnej hipotezy. On poszukiwał
astroblemu. Nie znalazł go, ale w czasie jego poszukiwań ciężko było znaleźć
cokolwiek – np. ze względu na słabo znany teren. Kulik zmarł przekonany, że
pewnego dnia ktoś odkryje astroblem i szczątki meteorytu w nim. Dziś wiadomo,
że żaden krater nie istnieje. Była tylko straszliwie silna fala uderzeniowa,
która powaliła las na powierzchni 2.200 km2. Dowodem na prawdziwość
tej teorii są stojące w epicentrum wybuchu drzewa, niemal nieuszkodzone, mimo
tego, że stały one pod PUNKTEM ZERO eksplozji. Znajdowały się one w pewnego
rodzaju strefie neutralnej.
P.:
Co neguje możliwości, że w tym przypadku nie może iść o antymaterię, kolapsara
czy pozaziemski statek kosmiczny, której jednostka napędowa eksplodowała w wyniku
awarii?
O.:
Poszukiwaliśmy reliktów takiej eksplozji w atmosferze. Gdyby to była
antymateria, to do wybuchowej interakcji z atmosferą doszłoby jeszcze wyżej,
nad stratosferą. Nie wypada mi traktować serio hipotezy o kolapsarze, zaś
pozaziemski statek kosmiczny – to najmniej poważne wyjaśnienie. Gdyby naprawdę
doszło do wybuchu atomowego, to dlaczego reakcja łańcuchowa przy tak wielkiej
masie – którą wyliczyliśmy – pojawiła się tak wysoko?
11.8. Czy obalono argumenty
Zołotowa?
P.:
Dlaczego nie zgadza się pan z opinią Zołotowa, który takiej możliwości nie
wykluczał ze względu na różne symptomy odkryte wprost w epicentrum – np.
przyśpieszony wzrost flory albo zmieniona grubość pierścieni przyrostu rocznego
drzew w strefie zniszczenia?...
O.:
Mam taką książkę mgr Łabruchinowej, w której opublikowała ona wyniki
analiz próbek skał i minerałów, z której wynika, ze w epicentrum w ogóle do
eksplozji nie doszło! I nie szło tutaj nawet o wybuch jądrowy. Zołotow chciał
za wszelką cenę dowieść, że rośliny rosły szybciej w epicentrum katastrofy,
jednak moim zdaniem takie reakcje flory w centrum katastrofy nie są tam
wyjątkowe. Cios fali udarowej i promieniowania termicznego spowodowały ogromny
pożar lasu. I to była przyczyna szybszego wzrostu roślin w tym miejscu. Podobnie
szybki wzrost także po innych pożarach tajgi.
P.:
Ale na tym obszarze stwierdzono także zwiększoną radioaktywność?
O.:
Ta radioaktywność n i e m a
nic wspólnego z wybuchem i występuje tam jako tzw. radioaktywne tło
Ziemi, co udowodniła mgr Łabuchina swymi badaniami. A co do zwiększonego
przyrostu rocznych słoi drzew, to podobne zjawiska zaobserwowano po innych
„zwyczajnych” pożarach lasów...
P.:
Mówi się także o tym, że zagadkowy obiekt w ostatniej fazie lotu zmienił kurs.
Świadkowie opisują to, że obiekt leciał z SE na NW, ale tuż przed eksplozją
zmienił kierunek na W, jak zresztą pokazuje to kierunek powalonych drzew. Jak
mamy wyjaśnić ten fenomen?
O.:
Dr Zotkin i dr Zigulin przy pomocy laboratoryjnych prób jednoznacznie wykazali,
że głowa komety przyleciała od w s c h
o d u . Oświadczeń naocznych świadków – które tu pan przytoczył – nie należy
brać dosłownie. Przecież ci świadkowie wypowiadali się po dwudziestu z górą
latach od momentu wydarzenia i przez ten czas zapomnieli detale incydentu. O
ile mi wiadomo, nie znajdowali się oni na trajektorii ognistej kuli, ani nawet
w tej stronie świata, z którego ona nadleciała. W wielu przypadkach relacje
świadków były zupełnie sprzeczne.
P.:
Do jakiego stopnia?
O.:
W czasie późniejszych rozmów ci ludzie opowiadali o swoich obserwacjach
zupełnie różne rzeczy – np. jedni twierdzili, że widzieli to ciało w locie
ponad dwie godziny! – a to dowodzi, że stracili poczucie czasu. Wszystko to
można spisać na karb starszego wieku respondentów.[16]
---oooOooo---
W związku z odnotowanym w
epicentrum wzroście radioaktywności wspomniałem o Ewenkach, którzy próbowali po
eksplozji przedostać się do jej epicentrum, a czego następstwem była dziwna
choroba, która w każdym przypadku kończyła się śmiertelnym zejściem, a której
objawy dokładnie odpowiadały tym, które zaobserwowano u ofiar atomowego ataku
na Hiroszimę i Nagasaki. Przyczyna było promieniowanie jądrowe. Zapytałem także
prof. Pietrowa, w jakim stopniu mógł tu odegrać rolę przypadek. I zaraz do
rozmowy włączył się kolejny jej uczestnik – dr Igor Zotkin.
- Jak pan zapewne wie,
uczestniczyłem w trzech wyprawach tunguskich i znam informacje o przypadkach
choroby popromiennej u Ewenków, ale nie uznaję ich za wiarygodne... Także wielu
innym uczonym, m.in. z uniwersytetu w Tomsku nie udało się znaleźć u Ewenków
żadnych plemiennych naczelników czy innych członków starszyzny, którzy
potwierdziliby te informacje w stopniu wiarygodnym – powiedział
on.
– Świadkowie widzieli lecącą ognistą kulę,
ale nikt od tego nie zachorował – odparował prof. Pietrow.
Ta rozmowa z uczonymi pokazała
mi, jak bardzo emocjonalnie podchodzą oni do problemu tunguskiej zagadki. Nie
udało się im wytrącić mnie z równowagi. Jest oczywistym, że świadek tego
„bliskiego spotkania pierwszego rodzaju” z ognistą kulą zagadkowego ciała
kosmicznego nie zachorował na chorobę popromienną. Symptomy choroby
popromiennej – jeżeli do niej doszło – pojawiły się przecież dopiero p o
eksplozji, kiedy to niektórzy Ewenkowie usiłowali się dostać do jej
epicentrum!
W następnym pytaniu poruszyłem
fakt, że Ewenkowie obawiają się tego miejsca, bowiem wedle ich mitów, w tym
właśnie miejscu bóg Ogdy spalał nieopatrznych wędrowców niewidzialnym ogniem.
Czy nie stało się to, kiedy w dniu 30 czerwca 1908 roku Ogdy zstąpił z niebios?
Czy tą bajeczną wzmiankę nie można by rozumieć, jako dalszą wskazówkę
ówczesnego napromieniowania kilku członków plemienia Ewenków?
Pietrow i Zotkin odparli
OCZYWIŚCIE NIE! – i stwierdzili, że ten fenomen ma bardzo proste wyjaśnienie.
Otóż każde ciało kosmiczne, które wtargnie w atmosferę z taką prędkością wywoła
takie silne fale uderzeniowe i promieniowanie termiczne, którego ślady możemy
oglądać na drzewach jeszcze do dziś dnia. W danym przypadku chodzi tu o typowe
działania tzw. miękkiego promieniowania rentgenowskiego, które dosięgło
powierzchni Ziemi.
Chciałem się dowiedzieć od prof.
Pietrowa czegoś o więcej o geofizyku Aleksieju Zołotowie, bo interesowało mnie
to, co mój rozmówca myśli o jego hipotezie Meteorytu Tunguskiego, jako kosmolotu.
Prof. Pietrow udzielił mi ochotnie tej informacji:
Poznałem osobiście dr Zołotowa w
czasie jednej z konferencji WBM, kiedy podszedł do mnie, jak rozmawiałem z
panią Łobuchinową o przypadku tunguskim. Zołotow przyłączył się do rozmowy, a
na początek podarował mi książkę, którą prawie był wydał.[17]
I to właśnie w niej przedstawił pogląd, że radioaktywność odkryta w miejscu
wybuchu jest typowym następstwem eksplozji jądrowej. Nie podzielałem i nie
podzielam tego poglądu. Żadne badania nie potwierdziły tezy Zołotowa, a były
wykonywane przez najlepsze laboratoria w tym kraju.
Zołotow domniemywał, że tunguski
obiekt przybliżał się do Ziemi pod ostrym kątem, co miało udowodnić jego
przypuszczenie, że energia jądrowa wyzwoliła się we wnętrzu, tj. w stalowym pancerzu
kosmolotu. Teoria ta jest mylna! Relacje naocznych świadków zebrane przez dr
Zotkina wskazują jednoznacznie, że obiekt względem horyzontu poruszał się pod
kątem 15-40°. W obydwu skrajnych przypadkach nie zgadza się to z
teorią Zołotowa. Badania różnych instytutów badawczych nie potwierdziły jego
tez ani o radioaktywności, ani o kacie padania obiektu.[18]
Czy chce pan usłyszeć mój prywatny pogląd na to wszystko? – otóż pan Zołotow
już sam nie wierzy we własne teorie, a do tego przyczyniła się praca pani mgr
Łabuchinowej.
11.9. Fantaści tacy, jak Kazancew
i Däniken...
Energiczne odrzucenie hipotezy o
katastrofie kosmolotu zmusiło mnie do postawienia prof. Pietrowowi pytania z
tej samej parafii: Czy istnieje możliwość istnienia życia pozaziemskiego i
czy wedle pańskiego widzenia świata jest możliwym, że kiedyś mieliśmy już
odwiedziny gości z innych światów?
- Co do pierwszej części
pańskiego pytania – to nie sądzę, byśmy byli samotni we Wszechświecie i nie
jesteśmy samotna forma życia w Kosmosie. Absolutnej pewności w tym przypadku
mieć nie można. Jeżeli zaś idzie o możliwe wizyty Kosmitów, to możemy być
pewni, że coś takiego nie można brać poważnie. Nie można brać na poważnie
żadnych teorii na ten temat. W książkach i filmach takich fantastów, jak
Kazancew czy Däniken, którzy podobne teorie lansują, nie znajdziecie żadnych
podstaw naukowych. Mamy podstawy do stwierdzenia, że oni sami nie wierzą w to,
co głoszą.
Moje rozmowy w WBM trwały ponad
umówione dwie godziny. Nie chciałem zbytnio nadużywać czasu profesorów, więc zadałem
ostatnie pytanie skierowane do prof. Pietrowa: Co pan robi, by udowodnić
niezbicie pańską tezę o przyczynach tunguskiej katastrofy? A oto odpowiedź:
- Przede wszystkim na
uniwersytecie wraz z moimi studentami zajmuję się aerodynamiką i dzięki temu mam
najlepszą sposobność niezbicie udowodnić swoją tezę o rzeczywistym przebiegu
tunguskiej katastrofy. Nawet bez tego mamy – owszem – już dzisiaj do dyspozycji
dokładne dane. Ja widzę to tak: dnia 30 czerwca 1908 roku w ogóle nie doszło do
żadnej eksplozji. Spadające w atmosferze ciało straciło mnóstwo energii i nie
doleciało do powierzchni Ziemi. Jedyna możliwość, by mogło ono wywołać tak silną
falę uderzeniową było to, że zostało ono niemal całkowicie wyhamowane – co było
powodem powstania fal uderzeniowych. Moje badania aerodynamiczne dowiodły, że
mogło to być ciało o bardzo małej gęstości...
Nocną fosforencję nieba – wedle
słów profesora – można było wyjaśnić wpływem ogona komety, który także dostał
się w ziemskie pole grawitacyjne.[19]
Mówił on na zakończenie:
- Niech pan pomyśli o tym, że
świetlne fenomeny na niebie nie pokazywały się po tunguskiej katastrofie, a
nawet przed nią, co wskazuje na to, że była to z całą pewnością kometa, jak
twierdzę ja i wielu moich kolegów.
Wywiad był zakończony – profesor
odszedł, dr Zotkin także pożegnał się, aliści dr Jawnel miał coś jeszcze na
wątrobie – wedle jego poglądów nie byłem jeszcze skutecznie przeświadczony o
oczywistości i prawdziwości tez postawionych przez specjalistów „komeciarzy” z
WBM i o błędach „innowierców”. Z wywodów Jawnela dowiedziałem się, jak głęboka
przepaść dzieli jego, Zotkina czy Pietrowa od ich kolegi Zołotowa i jego
stronników. Poznałem także i to, jak charakteryzując „innowierców” przekraczano
niejeden raz wszelkie zasady fair play. Dlatego wysłuchałem opowieści dr
Jawnela:
Aleksiej Zołotow pojawił się w
WBM w 1960 roku – był on wtedy pracownikiem Instytutu Geofizyki[20]-
i fascynowała go idea, iż w tajdze doszło do katastrofy kosmolotu. Chciał on
też dostać się do obszaru tunguskiego i informował się u nas o tamecznych
pomiarach geologicznych. Potem wyjechał. W epicentrum spędził trzy dni, które
mu wystarczyły do tego, że sformułował wniosek, że w tajdze eksplodował cetnar
uranu. Jak on mógł do tego dojść w trzy dni?! Inni uczeni przed Zołotowem poświęcili
temu zagadnieniu wiele lat i nawet nie doszli do końcowych wniosków. I tak w
WBM doszliśmy do końcowego wniosku, że Zołotowa nie można uważać za poważnego
badacza tego fenomenu. Jego tzw. badania w żadnym przypadku nie spełniają norm
i kryteriów dociekania naukowego i nie opierają się na żadnych naukowych
podstawach!
Dr Jawnel musiał jednak przyznać,
że jego poglądów nie podzielali wszyscy członkowie Akademii. Dla nich Zołotow
nie był żadnym dyletantem. Bronił go m.in. jej vice-przewodniczący prof. Borys Konstantinow, który
wedle słów Jawnela:
... doszedł wraz z Zołotowem do
przekonania, że u podwalin tunguskiego wydarzenia legła czarna dziura –
kolapsar. Nie była to absurdalna idea, a to dlatego, że zawsze skłaniał się ku
poglądowi, że antymateria występuje także w Układzie Słonecznym – a szczególnie
w formie komet. Pojawiła się zatem nowa wersja hipotezy kometarnej i dlatego
bezkrytycznie przyjmował on teorie Zołotowa i poparł jego badania
radioaktywności w epicentrum wybuchu. Wprawdzie Konstantinow zrobił to jedynie
dlatego, że chciał udowodnić swą tezę o tym, że tunguska eksplozja została wywołana
przez kolapsar w formie komety. Dlatego też poparł wydanie książki Zołotowa,
której autor – jak słyszałem – wręczył ja prof. Pietrowowi.
Ani Kazancew, ani Zołotow nigdy
nie byli członkami Akademii Nauk, o czym nie omieszkał mnie poinformować dr
Jawnel. Przemilczał jednak fakt, ze Aleksiej Zołotow w żadnym przypadku nie
przebywał w tajdze jedynie przez trzy dni, bowiem w 1960 roku poprowadził on na
miejsce eksplozji aż osiem ekspedycji!!! Oczywiście nikt z WBM nie
sponsorował mu tego, poparcie miał z AN ZSRR, a to dzięki Konstantinowowi oraz
Ministerstwu Geologii i Surowców Mineralnych – o czym powiem w następnym
rozdziale.
Dr Jawnel nie ceni zbyt wysoko Zołotowa.
Rozmawiając ze mną nazwał go „nafciarzem”, który poświęcił się radiometrycznym
poszukiwaniom złóż ropy naftowej. Jawnel próbował mi także zasugerować, że
także poglądów Aleksandra Kazancewa (też inżyniera) nie należy traktować
poważnie. Podobnie wyrażał się o trzecim sympatyku teorii kosmolotu – dr
Feliksie Zigielu – o czym będzie mowa w następnej partii tekstu.
11.10. ... i Zigiel jest na
indeksie!
Zigiel pracował jako wykładowca
matematyki i astronomii w jednej z wyższych uczelni w Moskwie. Jako docent
aerodynamiki wykładał także w Instytucie techniki Lotniczej, gdzie jego słuchaczami
byli kosmonauci radzieccy i rosyjscy. Za granicą był lepiej znany, jako
obiektywny ufolog. Ten utalentowany badacz niestety już zmarł, zaś Jawnel, by
go ośmieszyć, dodał w formie anegdoty uwagę, że Zigiel wierzył w istnienie na
Marsie inteligentnego i rozumnego życia! Oczywiście coś takiego
dyskwalifikowało Zigiela jako uczonego w oczach takiego indywiduum, jak Jawnel!
Niestety, nie dane mi było spotkać się z nim w czasie mego pobytu w Moskwie,
ale uwaga Jawnela nie była od rzeczy. Odkrycie zagadkowej „Twarzy Marsjanina” i
jedenastu innych artefaktów oraz innych piramidokształtnych obiektów na
Czerwonej Planecie[21],
które wypatrzono na zdjęciach wykonanych przez marsjańskie sondy, które zmusiły
pracowników NASA do myślenia.[22]
Jak to próbował pokazać Johannes
von Buttlar w swej książce „Życie na Marsie” – amerykańskim specjalistom
informatykom udało się uzyskać w miarę czytelny obraz „Twarzy Marsjanina” i
innych obiektów, a co świadczyłoby za tym, że na Cydonii znajdują się ślady
inteligentnego życia i świadectwa dawniejszego – a może i współczesnego z
nami??? – istnienia rozumnej rasy Pozaziemian.[23]
Feliks Zigel zajmuje się tylko
sensacyjnymi doniesieniami o >>latających talerzach<< - a to
przecież nie ma nic wspólnego z prawdziwą nauką - powiedział dr Jawnel.
Z tym akurat się nie zgadzam i nie
byłbym tego aż taki pewny. Obserwacje fenomenu UFO nie muszą mieć nic wspólnego
ze sprawami nauki czy wiary. Zjawisko to po prostu istnieje i nie ma co
przywiązywać do niego jakichś religijnych czy nie-religijnych kryteriów.
Z drugiej jednak strony nie
chciałbym sądzić niesprawiedliwie. Dr Jawnel próbował abstrahować i oddzielić
tunguskie wydarzenie od tematyki ufologicznej, a w jakim stanie ta wiedza się
dziś znajduje? Mówi dr Jawnel:
Na terenie eksplozji wciąż szuka
się śladów po owym ciele kosmicznym, które tam spadło przed ponad 90 laty.
Poświęcono temu mnóstwo czasu i ogromną pracę wykonał tam prof. Nikołaj Wasiliew z Uniwersytetu
Tomskiego oraz członkowie ukraińskiej ekspedycji w tajgę.
Obecnie da się już odtworzyć
pełny obraz tego wydarzenia: 30 czerwca 1908 roku, około godziny siódmej czasu
lokalnego, do ziemskiej atmosfery wpadł obiekt kosmiczny nad obszarem rozpościerającym
się na zachód od górnego biegu rzeki Dolna Tunguska. Lecąc po azymucie 275-295°
wszedł on w gęstsze warstwy atmosfery i roztrzaskał się nad Ziemią w miejscu
oddalonym o 65 km na NW od faktorii Wanawara, nad Podkamienną Tunguską.
Eksplozja nie trwała dłużej, niż
0,2 sekundy – w tym czasie ciało przeleciało 18-20 km – najwięcej energii
uwalniając na wysokości około 5 km nad Ziemią. Wybuch wywołał potężną fale uderzeniową
– a raczej ich serię – która spustoszyła około 2.200 km2 tajgi. Na
całej Ziemi odnotowano barometryczne anomalie. Katastrofa spowodowała
trzęsienie Ziemi, które odnotowano w Irkucku, Taszkiencie, Tyflisie[24]
i Poczdamie. Eksplozji towarzyszył potężny błysk światła widoczny na setki
kilometrów, którego wynikiem była burza ogniowa.
Katastrofa ta była jedynie
najbardziej spektakularnym zjawiskiem w łańcuchu niezwykłych fenomenów, które
miały miejsce w 1908 roku. Różne świetlne zjawiska zaobserwowano na kilka
dni przed impaktem, i to od dnia 25 czerwca, a skończyły się one w dniu
impaktu. Chodzi tutaj o znaczne zwiększenie się ilości srebrzystych obłoków,
niezwykłe zorze po zajściu i przed wschodem Słońca i zmiany polaryzacji
atmosferycznej. Apogeum tych zjawisk miało miejsce w dniu 1 lipca, i trwały one
aż do I połowy sierpnia. Obserwowano je nad całą Eurazją – od Pacyfiku po
Atlantyk.
Leonidowi Kulikowi nie udało się
odkryć żadnych szczątków meteorytu, a my próbowaliśmy tego dokonać w 16 lat po
jego śmierci. We wniosku końcowym uczestnicy wyprawy stwierdzili, że drzewa
powalone na miejscu katastrofy nie umożliwiają uzyskania dowodu na to, że
chodziło o zwyczajny spadek meteorytu i wytworzenie przezeń
>>zwyczajnego<< astroblemu...
W roku 1959 wysłano tam następną
ekspedycję, tym razem zorganizowaną przez Uniwersytet Tomski. Przebadano magnetometrycznie
rzekomy krater i moczary Bagna Południowego – i uwadze uczonych nie uszły nawet
wierzchołki wzgórz w rejonie epicentrum eksplozji. Od tego czasu w lecie
każdego roku, uczeni z Tomska udają się w tą część tajgi i dlatego sądzimy, że
uda im się rozwiązać tą zagadkę.
Jak zapewne pan wie, istnieje 80
teorii, które usiłują wyjaśnić tunguską tajemnicę – w większości są to zupełnie
fantastyczne hipotezy. Ja chciałbym panu opowiedzieć o poważnych badaniach tego
problemu.
Różni uczeni w ZSRR zaczęli się interesować
badaniem procesów, które wynikły w związku z wpadnięciem do ziemskiej atmosfery
zagadkowego obiektu. Znamy wreszcie dokładny kształt, jaki przybrał wywał lasu
po eksplozji. Ludzie dowiedzieli się, w jakich kierunkach padały drzewa
skoszone falą uderzeniową , a wiedzę tą zawdzięczają badaniom ekspedycji Kiriła
Fłorieńskiego w latach 1958, 1960 i 1961. Dokładne pomiary z ziemi i powietrza
wykazały, że zniszczony obszar nie miał kształtu elipsy, ale jego powierzchnia
– co stwierdzono bezsprzecznie – ma kształt motyla.
Przy badaniu tego fenomenu
odkryto więcej śladów. Przystąpiono do matematycznego modelowania sytuacji,
któremu poświęciło się kilka radzieckich instytutów badawczych. Jeden z tych projektów
– realizowany w Moskiewskim Instytucie Matematyki – prowadził sam prof. Korobiejnikow. Wszystko
wskazywało na to, że nieznane ciało kosmiczne poruszało się pod kątem około 30°
względem horyzontu, przy czym traciło energie w czasie lotu. 5-10 km nad
tunguską tajgą, ciało znikło – wyparowało...
I tutaj dr Jawnel zrobił
efektowną pauzę, a potem przeszedł do sedna swych wywodów:
11.11. Dr Jawnel: „To nie był
wybuch jądrowy!”
To wszystko są bezsporne dowody
na to, że 30 czerwca 1908 roku w żadnym wypadku nie chodziło o wybuch jądrowy!
Oczywiście wiedziałem, przeciwko
komu było to stwierdzenie powiedziane – rzecz jasna przeciwko twórcom i
zwolennikom teorii o pozaziemskim kosmolocie : Kazancewowi, Zołotowowi i kilku
innym uczonym, którzy na serio rozważali taką możliwość. Wybuchy atomowe z 1945
roku w Hiroszimie i Nagasaki dr Jawnel określa jako „punktowe”. Chodzi tutaj o
taki rodzaj eksplozji, w którym bomby te zostały zdetonowane dokładnie nad
celem, gdy niemal nie poruszały się względem Ziemi. Tego się nie udało wykazać
przy tunguskiej eksplozji – jak twierdzą stronnicy teorii kometarnej, której
zwolennikiem jest również dr Jawnel. Wedle jego punktu widzenia, ciało
niebieskie znad Syberii utraciło swą energię (kinetyczną) już w trakcie spadku,
tzn. jeszcze przedtem, nim się na kilka kilometrów nad Podkamienną Tunguską
zupełnie rozpadło i to bez śladu. Pogląd ten jest wciąż spornym, jak to zobaczymy
w następnym rozdziale.
Dr Jawnel kontynuował:
Badania doprowadziły w końcu do
dwóch konkretnych wniosków. Nie tylko znaleziono energetyczne ślady eksplozji,
ale doszliśmy do tego, na jakiej wysokości do niej doszło. Dalsze badania
poświęcono przede wszystkim falom uderzeniowym i sejsmicznym, w czym
szczególnie odznaczył się pracownik naukowy Instytutu Geofizyki AN ZSRR - prof.
Paseczik. Niezależnie od informacji o motylokształtnym wywale lasu w
tajdze, prof. Paseczik obliczył energię eksplozji i wysokość, na jakiej ona
zaszła. Doszło tutaj do nadzwyczajnej zgodności obliczeń Paseczika i
Korobiejnikowa. Obaj uczeni uściślili kształt eksplodującego obiektu i
przedyskutowali detalicznie prawdopodobną przyczynę wybuchu.
Dr Jawnel przyznał, że pomiędzy
stronnikami hipotezy kometarnej panują pewne rozdźwięki:
Niektórzy nasi uczeni
przypuszczają, że ciało to po wlocie w atmosferę ziemską rozpadło się na kilka
części. Taki jest pogląd mojego przyjaciela dr Zotkina i podobnego wyznania był
i Fiesienkow, który zmarł w 1972 roku. Dalsza hipoteza pochodzi od prof.
Staniukowicza, który domniemywa, że kometa przy Vmin = 30 km/s
wyparowała w atmosferze. Fachowo zjawisko to nazywa się wybuchem termicznym. I
na koniec mamy tutaj konkurencyjną teorię prof. Pietrowa, według której
kosmiczny obiekt wykazywał się bardzo małą gęstością i przypominał zeschły
liść. Przy wlocie w atmosferę rozpadł się dosłownie na proch i pył.[25]
Na pożegnanie dr Jawnel uścisnął
mi rękę i jeszcze nie omieszkał zaprzeczyć oficjalnej wersji członków WBM:
Aczkolwiek jeszcze nie były
poznane odpowiedzi na zadane pytania dotyczące tunguskiego przypadku, to nasi
uczeni ku temu wyjaśnieniu się znacznie przybliżyli. Na podstawie znalezionych
śladów i wskazówek należy w każdym przypadku domniemywać, że istnieje związek
pomiędzy Meteorytem Tunguskim a kometą, zaś teorię o pozaziemskim kosmolocie
należy zdecydowanie odrzucić!!!
Ba! – ale najpierw to należy
udowodnić...
a
[1] Także spotyka się pisownię
„Popool Vooh”.
[2] Kicze – stąd język kiczua.
[3] Nieco
inaczej widzi ten problem francuski pisarz i egiptolog Christian Jacq,
który w pięcioksięgu sensacyjno-przygodowo-historycznej powieści o życiu i
rządach Ramzesa II Wielkiego twierdzi wprost, że sławetne plagi egipskie były
jedynie anomaliami przyrodniczymi, które żydowska propaganda rozdęła do
rozmiarów kary i zemsty Jahwe.
[4] Wj 7,1-14,31.
[5]
Rozrzedzenie gazów w warkoczu czy też ogonie komety jest bardzo duże i wynosi
kilka cząsteczek na metr sześcienny przestrzeni. Gdyby ta hipoteza była
prawdziwa, to w 1910 roku musielibyśmy przeżyć podobny kataklizm w związku z
wejściem Ziemi w gazowy ogon komety P/Halley. Nie zaobserwowano niczego podobnego...
[6] Zob. L. Zajdler – „Atlantyda”.
[7]
Nieprawda: pierwszym, który zwrócił uwagę na taką możliwość, był... polski
pisarz tworzący w Rosji, dzisiaj już całkiem zapomniany – Jan Józef Sękowski,
który w opowiadaniu s-f pt. „Podróż uczona na Wyspę Niedźwiedzią” opisuje ni
mniej ni więcej, ale katastrofę całego świata sprzed 12.000 lat spowodowana
przez kolizję Ziemi z kometą! Jego opowiadanie ukazało się drukiem w Sankt
Petersburgu w XIX wieku!
[8]
Aktualny adres: Российская Академня Наук, Комитет по Метеоритам, 117975 Москва,
ГСП-1, ул. Косыгина 19, tel.: +7-095 1374270.
[9] Wiatry o prędkości >120
km/h.
[10] W
tym przypadku może chodzić o gwałtowne erupcje wulkanów Krakatau w 1883, Katmai
w 1912 i Mt. St. Helens w 1980 roku.
[11] Brytyjski astronom nie
był jego krewnym, zbieżność nazwisk jest przypadkowa – przyp. aut.
97 Unknown
Cosmical Object – Nieznany Obiekt Kosmiczny (NOK).
98
Stwierdzenie to wkrótce przeinaczono – przyp. aut.
99 Dziś
Kazachstan.
100
Krzemionka przechodzi w stan ciekły przy +1470 st. C, a magnetyt
przy +1565 st. C.
101 Nazwana tak od nazwiska astronoma Johanna
Franza Enckego (1791-1865), który pierwszy obliczył jej orbitę
wokółsłoneczną na 3,3 roku – przyp. aut.
102 Nie jest to ścisłe, bowiem istnieją
roje meteorytowe, których vG wynosi nawet 70,7 km/s – Leonidy,
czy 69,4 km/s – ε-Geminidy, 66,4 km/s – Orionidy, 66,3 km/s – Aurigidy,
65,5 km/s – η-Akwarydy, 65 km/s – Komaberenicydy, 59,4 km/s – Perseidy,
58,4 km/s – τ-Hydraidy i kilka innych.
[12]
Zostało to potwierdzone w 2002 roku, kiedy to Ziemia omal nie została trafiona
przez asteroidę 2002 MN, która została wykryta w 3 dni po minięciu punktu
perygeum!
[13] W
opisywanym przypadku, gdyby kometa leciała
o d Słońca, to najpierw Ziemia
weszłaby w jej gazowo-pyłowy ogon i wszystkie świetlne fenomeny byłyby widoczne p r z e d
wejściem jej jądra w atmosferę Ziemi. – co najmniej od połowy czerwca
1908 roku. Stanowiłoby to dowód wprost na to, że teoria o spadku komety na
Podkamienną Tunguską jest ewidentnie fałszywa... Jednak niektóre fakty zdają
się wskazywać na to, że tak właśnie było, co wynika z dalszych partii tekstu
książki.
[14] Autorowi chodzi o słynny
Kongres AAS w Cirkvenicy na początku lat 70. ub. stulecia. Polskę reprezentował
na nim m.in. prof. dr inż. Zbigniew Schneigert (1910-1998).
[15]
Hipoteza ta nie wytrzymuje krytyki, bowiem Słońce rozgrzałoby jądro komety tak,
że po przejściu komety przez punkt przysłoneczny kometa powinna emitować całe
obłoki świecących gazów układające się w jej warkocz (ogon), czego nie
zaobserwowano...
[16] To
jest akurat najsłabszy z użytych przez prof. Pietrowa argumentów, bo właśnie
starzy ludzie doskonale zachowują w pamięci to, co nimi w młodości wstrząsnęło
lub zbulwersowało aż do samej śmierci. Opinie prof. Pietrowa są tu skrajnie
tendencyjne, co – niestety – nie wystawia mu najlepszego świadectwa jako
uczonemu...
[17] Chodzi o „Problemy
tunguskiej katastrofy w 1908 roku” – przyp. aut.
[18]
Zabawne, jak uczeni by udowodnić swe teorie posługują się relacjami naocznych
świadków: raz je zaciekle negują, ale kiedy to im pasuje – powołują się na nie,
jak na Ewangelie... Przytoczona rozmowa dokładnie pokazuje takie traktowanie
materiału badawczego, dlatego też – jak widać – nie można tych wypowiedzi brać
na poważnie... – niestety!
[19] I
tutaj rzecz ciekawa, bo w dwa lata po opisywanych wydarzeniach, w 1910 roku,
Ziemia znalazła się w ogonie komety P/Halley i w ogóle nie zaobserwowano
podobnych fenomenów w postaci świecenia nieba w nocy, a i owszem – spodziewano
się totalnej, kosmicznej katastrofy – a przynajmniej masowych zatruć
cyjanowodorem z warkocza komety, do czego – jak wiadomo – nie doszło, a zatem teoria
o Komecie Tunguskiej jest co najmniej wątpliwa...
[20] A dokładniej
Wołżańsko-Uralskiej Filii Wszechzwiązkowego Instytutu Badawczego Geofizyki –
przyp. aut.
[21]
Obiekty te znajdują się w krainie zwanej Cydonia (Kidonia), w 5 Strefie
Kartograficznej – Ismenius Lacus – ISM, nieopodal krateru Focas.
[22] Niestety – ci pracownicy
NASA myślą z całej mocy nad tym, jak zanegować istnienie jakichkolwiek śladów
marsjańskiego życia...
[23]
Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z pozostałościami Supercywilizacji,
która poprzedziła istnienie naszej własnej.
[24] Dzisiaj Tbilisi.
[25]
Hipotezy prof. Pietrowa nie uwzględniały zastrzeżeń, które przedstawiłem w
przypisie nr 106. Gdyby taka „rzadka kometa” przeleciała w pobliżu Słońca, to w
punkcie przysłonecznym poza orbitą Merkurego zostałaby ona podgrzana co
najmniej do 500 K i wyparowałaby już wtedy. Kolejne zastrzeżenie budzi fakt nie
zaobserwowania dziwnych fenomenów świetlnych w czasie zbliżenia komety Halley’a
w 1910 roku, a zatem przyczyna „białych nocy” w roku 1908 musiała być inna!