Rozdział IX - KOSMICZNY
ATAK W CZASIE WYPRAW KRZYŻOWYCH
Kosmiczny Robinson z
1790 roku - Luftwaffe w służbie Karola Wielkiego - Kto obronił Gymešski zamek?
- Kara śmierci dla Władców Przestworzy - CE4 w Średniowieczu - Kosmiczny desant
w średniowiecznym Ansby - Te Deum po tamtej stronie Wszechświata.
Dość fikcji
literackiej - przechodzimy do faktów.
12 czerwca 1790 roku,
a zatem w 478 lat po zniszczeniu Zakonu Świątyni stało się coś, co przy pewnej
dozie fantazji można uważać za analogię do gwiezdnego rozbitka Pierre’a
Barbeta, który to rozbitek wylądował swym uszkodzonym statkiem kosmicznym na
powierzchni naszej planety.
Pod wieczór tego
parnego i gorącego dnia, na niebie, wśród przeraźliwego hałasu pojawiło się
dziwne ciało w kształcie kuli, które zataczając się w powietrzu runęło na
ziemię w pobliżu miasteczka Alençon w departamencie Orne, pomiędzy Paryżem a
Reims.
Obiekt ten połamał
kilka drzew, zniszczył wiele krzewów i zapalił w tym miejscu trawę, kiedy
uderzył w wierzchołek nieodległego pagórka. Wystraszeni tym wydarzeniem
wieśniacy pognali na wyprzódki do miasteczka i tam opowiedzieli wszystkim jego
mieszkańcom, z których kilku najodważniejszych podeszło ku kuli, gdy tylko
umożliwiło im to buchające z niej gorąco. Świadkiem dalszych wydarzeń był jeden
z lokalnych notabli z miejskiego magistratu, miejski fizyk i całe stado
ciekawskich, które w międzyczasie przybiegło na miejsce zdarzenia.
Śledczy nazwiskiem Liabeuf,
który przyjechał z Paryża kilka dni po incydencie, tak zrekonstruował to
wydarzenie, które opisał w specjalnym protokole:
Kiedy wokół tajemniczego przedmiotu
zgromadziło się wielu gapiów, otworzyły się (w nim) coś, jakby drzwi i ze
środka wyszła jakaś osoba podobna do nas, ale dziwnie ubrana. Miała ona
odzienie ściśle przylegające do ciała i dokładnie je zasłaniające, a kiedy
nagle ujrzała ludzi - znieruchomiała, a potem naraz czmychnęła w las...[1]
Rozżarzona kula potem
bezgłośnie eksplodowała i pozostał po niej jedynie proszek. O tajemniczej
istocie, która dała dyla w las, nikt już potem nie słyszał. Czeski badacz inż.
Věnceslav Patrovský wygłosił pogląd, że chodziło tutaj o zwyczajny balon,
który zapalił się od ogniska, które spowodowało nagrzewanie się powietrza
unoszącego tego mondgolfiera. Pisze on o ognistej kuli, która spadła na
pobliskie wzgórze, przy czym zdała się ona być otoczona płomieniami, i o kilku
rolnikach, którzy wyszli na pole i myśleli, ze idzie o któryś z balonów, które
wtedy zaczęto wypróbowywać.[2] Z jego opisu jednak znikły
już skutki katastrofy: połamane drzewa i krzewy, co raczej jest trudno
przyporządkować awaryjnemu lądowaniu mondgolfiera...[3]
Za wręcz klasyczny
opis interwencji Obcych w naszą historię może posłużyć pojawienie się
dyskoidalnych aparatów latających podczas wojennej wyprawy cesarza Świętego
Państwa Rzymskiego i Narodu Niemieckiego Karola Wielkiego przeciwko
Sasom w roku 776.
Karol, który
zatrzymał się we Francji, na wieść o saskiej inwazji przyjechał do dobrze
umocnionego Eresburga i do oblężenia pozostał w Siriburgu - dziś Hochensburg.
Do likwidacji saskiej blokady doszło po przełamującym szturmie Franków, który -
jak to udowodnił badacz Hans Wehrner Sachmann z Dortmundu - był skutkiem
tajemniczego wydarzenia, które rozegrało się na niebie.[4]
Wydarzenia te opisuje
kronika „Annales regnorum Francorum” następująco:
Karol Wielki zdobył
na Sasach zamek Hochensyburg. W dalszych latach Sasi chcieli odbić ten zamek z
powrotem. Wedle zapisów frankońskich coś ich tak przestraszyło, że uciekli z
powrotem do siebie na łeb na szyję...[5]
Podobna informację
znajduje dr Johannes Fiebag w książce dortmundzkiego archiwariusza prof.
Karla Rübela:
Lorcherskie annały
mówią o tym, że w czasie oblężenia Sigiburgu przez Sasów, naraz nad kościołem
pojawił się zagadkowy ogień idący od dwóch tarcz. Pogan chwycił niewysłowiony
strach i uciekli na złamanie karku. A że niektórzy z nich się oglądali, to
ginęli wpadając na kopie tych, którzy biegli za nimi...[6]
Po długich i żmudnych
poszukiwaniach, dr Fiebag i Hans Sachmann odnaleźli pierwotne źródło
westfalskich kronikarzy - kronikę wydarzeń z VIII i IX wieku pt. „Patrologia” z
apendyksem wielce uczonego o. Laurentia „Annales Laurissenesses”, którą
przełożył z łaciny niekonwencjonalny historyk fantastycznej przeszłości Walter
Raymond Drake. Tekst łacińskiej kroniki przypomina dokładny reportaż o
rebelii Sasów:
Poseł odczytał
wieść o powstaniu Sasów.
Wzburzyli się oni
wielce i zabili wszystkich swych nadzorców. Udało im się zdobyć podstępnie
Aeresburg i wygnać Franków. Po opuszczeniu zamku, zrównali go z ziemią...
Potem buty pełni,
maszerowali dalej głosząc, że tak samo zrobią i z Sigisburgiem. Jednak obrońcy
grodu z Bożą pomocą dali im hardy i zdecydowany odpór. Mimo tego sytuacja była
beznadziejna i musieliby oni długo czekać na posiłki. Tymczasem Sasi nie mogli
zamku zdobyć i zburzyć, przeto ustawili oni katapulty...
Jednak wola Boża
chciała, że wystrzelone kamienie bardziej im zaszkodziły, niż obrońcom grodu!
Zaczęli więc stawiać drabiny i wieże, z których zamierzali gród zaatakować. Bóg
jest dobry i wynagrodził obrońcom ich odwagę. Tego dnia, kiedy miał się odbyć
atak na chrześcijan, ukazała się Opatrzność Boża nad kościołem znajdującym się
w twierdzy. Ci, którzy ów wielki znak widzieli, a wielu z nich żyje do dziś
dnia, zgodni są co do tego, że nad kościołem widzieli dwie latające tarcze,
ognistoczerwonego koloru.
(Dosłownie: „et
dicunt vidisse instar duorum scutorum colore rubeo flammantes et agitantes
super ipsam ecclesiam.)
Kiedy poganie
ujrzeli te znaki, w panice pierzchli w straszliwym przerażeniu. Jedni zabijali
drugich, nabijali na kopie tych, którzy biegli przed nimi. Boska zemsta
naganiała innych wprost na kopie swoich wojowników. Obrońcy odważyli się na
wycieczkę i gnali Sasów aż do Lippe, a tam ich w potyczce, zupełnie
wyczerpanych po forsownym biegu, pokonali.[7]
Informacje na temat
podobnego wydarzenia mam także ze Słowacji, z obleganego zamku Gýmeš - dzisiaj
Jelenec. Ruiny tego zamku znajdują się na południowym stoku Tribečského
Pohoria, na północny-wschód od Nitry, w starszym grodzisku z XI wieku. Zamek
postawiono w XIII wieku, dzięki staraniom Ondreja ze starosłowackiego
rodu Forgačów. Jądrem zamku, który przedtem był tylko rezydencja
mieszkalną, są dwie wieże, a od XV wieku cała budowla ma charakter stricte obronny. Prace wykończeniowe
trwały aż do XVI wieku w czasie tureckiej ekspansji na te ziemie, której
dotyczy także ta część mojej pracy.
W czasie półrocznego
już oblężenia przez Turków zamku Gýmeš, ich dowódca - niejaki Batu -
człowiek o zwierzęcej wprost drapieżności - zdecydował o generalnym ataku.
Wyczerpana załoga twierdzy patrzyła w przyszłość z obawami, boż nieprzyjaciel
srodze ich szeregi przerzedził, a sam dostawał coraz to nowe posiłki. Atakując,
Turcy zaczęli rozwalać bramę taranami. Opór załogi słabł z każdą chwilą.
Małżonka pana Forgača modliła się w kaplicy, i na jej uporczywe prośby doszło
do cudu: niebo się zachmurzyło i nad zamkiem ukazała się czarna chmura, z
której na Turków runęły błyskawice! Naraz obłoki zabarwiły się na krwawo i
zaczął na nich padać deszcz ognisty! Turcy najpierw skamienieli ze zgrozy, a
potem rzucili się do panicznej ucieczki. Nad zamkiem tymczasem ukazała się
ogromna ręka z zaciśniętą pięścią. Turcy tu już nigdy nie powrócili...
Kiedy w 1989 roku
rozbiłem obóz na podwórcu dziś opuszczonego zamku i przez czas jakiś
penetrowałem jego ruiny, eksplorowałem na pół zasypane gruzem korytarze i
lochy, czym naruszyłem spokój nietoperzy i węży zamieszkujących ten teren, cały
czas męczyło i dręczyło mnie pytanie: co to za siła stanęła w obronie jego
obrońców?
Obserwacje NOL-i nad
Sigiburgiem w roku 776 nie były jedynymi w czasie Średniowiecza i mamy o nich
kilkanaście dobrze udokumentowanych świadectw. O niektórych z nich pisałem już
w swej wcześniejszej monografii traktującej o okresie pomiędzy 956 a 1344
rokiem.[8] Na końcu tego rozdziału
Czytelnik znajdzie krótki przegląd chronologii wydarzeń od roku 1344 do 1790, a
teraz przejdźmy do dalszej części rozdziału.
Pozostańmy jeszcze w
epoce Karola Wielkiego, w VIII wieku, gdzie na bazie pisemnych przekazów
udowodnię, że problem „wzięć” do NOL-i nie jest akurat wymysłem ludzi XX i XXI
wieku. NB, wygląda na to, że będziemy musieli zrewidować także historię z
ufologicznego punktu widzenia, bowiem w świetle tego, o czym poniżej, trzeba ja
będzie zacząć nie w latach 40. XX stulecia, ale co najmniej dziesięć wieków
wcześniej!!!
Za panowania króla Pepina
Małego (714-768), na niebie Francji ukazywały się napowietrzne okręty
pilotowane przez jakieś istoty, które zwano SYLFAMI. Pospolity lud był
przeświadczony, że są to magowie, którzy posiedli umiejętność latania w
powietrzu, od czego powstają burze i gradobicia. Obawy przed najazdem tych Władców
Powietrza poszły już tak daleko, że Karol Wielki i jego następca wydali już
we wstępie do swych „Capitullarii” WYROK ŚMIERCI na załogi napowietrznych
okrętów!!!
Dr Fiebag w związku z
tą sprawą cytuje notatkę francuskiego księcia Montfaucona de Villarsa,
który w 1670 roku posłużył się dziś już zapomnianymi, średniowiecznymi
tekstami:
Sylfów widział
takoż prosty lud, jak i koronowane głowy. Aby pozbyć się tej niesławy, która
ich otoczono, porywali oni ludzi i ukazywali im piękne kobiety, ich bogactwo,
władzę, a potem przenosili ich z powrotem na ziemię, w różne miejsca. Naród,
który widział ich lecących nad ziemią brał ich za czarnoksiężników, którzy
przynosili ludziom i zwierzętom śmierć. Nie do wiary, ilu z nich zginęło od
ognia lub wody![9]
Idzie tu o coś
niewiarygodnego - otóż ludzie w VIII wieku sa porywani do Powietrznego
Cesarstwa, poddani programowi edukacyjnemu i z powrotem dostarczani na Ziemię,
aby się stali heroldami kultury „tych z góry”. Niestety, ten socjologiczny
eksperyment zakończył się fiaskiem i to totalnym, zaś szlachetne idee nie
docierały do tępych łbów Ziemian:
W Lyonie widziano,
jak ze statku wyszli trzej mężczyźni i jedna kobieta. Wokół nich zgromadziło
się wojsko i krzyczało >>Czarownicy!!! To ludzie hrabiego Benewentu,
nieprzyjaciela Karola, poślijcie ich Frankom, by im zniszczyli
urodzaje!<<
Czwórka, która wyszła
ze statku usiłowała się bronić przed zarzutami tłumu. Twierdzili, że byli
Francuzami, których porwały jakieś powietrzne istoty, które pokazywały im
niewiarygodne rzeczy i kazali im po powrocie na Ziemię mówić o tym swym
krajanom. W tłumie ludzi jednak wrzało i co chwilę opowiadanie ich było
przerywane wykrzyknikami i pogróżkami. Coraz bardziej krzyczano, by ich spalić
na stosie. Lyoński biskup Agobard zachował na tyle rozwagę, że polecił
rzecz zakończyć wyrokiem godnym Salomona - powiedział, że rzeczywiście mogli
oni ujrzeć rzeczy w niebie, o których nie wspomina Pismo, co uspokoiło tłum,
który darował wolność całej czwórce[10].[11] Prawdziwość tej historii
potwierdza w swej książce A. Calmet - „Von Erdcheinungen der Geisten und dennen Vampiren in Ungarn, Mahren...”
(Augsburg
1751), który nazywa to państwo Sylfów po imieniu - Magonia.
O fenomenie porwań i wzięć w Średniowieczu świadczą także i
następne źródła:
Pewnego dnia jedna
kobieta leżała w pościeli. Nagle zgasło światło i usłyszała, jak otwierają się
drzwi. Szybko wyskoczyła z łóżka i zapaliła lampę, po czym ujrzała karzełka z
wielką głową (sic!!!), który uciekał z jej nowonarodzonym dzieckiem, a do
kołyski podrzucił jej dziwacznego karzełka. Kobieta zaczęła krzyczeć i udało
się jej wyrwać dziecko z rąk karła. Nocny gość dziwnym sposobem znikł,
pozostawiając dziwne dziecko w kołysce. Kobieta chciała je nakarmić piersią,
ale nie chciało ono pić mleka i wkrótce zmarło.
- Czy chodzi tutaj o
przypadek wzięcia, tak dobrze znany z literatury ufologicznej? - pyta Marco
Strohmeier, którego domeną stała się analiza porównawcza dzisiejszego
fenomenu wzięć i dawnej tradycji „podrzuconych dzieci”, opublikowanej w studium
z roku 1995.[12]
- Wcale nie -
odpowiada na tak postawione pytanie - Opowiadanie to pochodzi z księgi sag z
południowej Dolnej Saksonii i wczesnego Średniowiecza.[13]
Wedle Strohmeiera
istnieją następujące przesłanki zbieżne z fenomenem bedroom visitors,
takie jak:
v
w większości przypadków do porwań dochodzi w nocy;
v
z nieznanej przyczyny w pomieszczeniu gaśnie światło -
nie-elektryczne przecież (!!!)[14];
v
człowiek czuje czyjąś obecność w czasie snu lub półsnu;
v
w miejscu kontaktu pojawia się i znika jakaś człekokształtna
postać, która może przenikać przez zamknięte drzwi, okna czy po prostu przez
ściany;
v
przybysze usiłują porwać dziecko lub płód.
Dziwni goście
odznaczają się przy tym charakterystycznymi cechami morfologicznymi:
·
niskim wzrostem - od 100 do maksymalnie 150 cm;
·
głowa jest nieproporcjonalnie wielka w stosunku do reszty ciała;
·
wielkie, ciemne i podługowate oczy bez źrenic;
·
skóra szarej barwy;
·
brak owłosienia.
Paralele do tego
opisu „nieznanych” istnieją - wedle badań Stroheimera - w całym szeregu
średniowiecznych opowiadań i podań, a ich wspólnym mianownikiem jest motyw
„małych szarych ludzików”, którzy byli obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami.
Autor dalej dowodzi
łączności tradycji „szarych karzełków” z mitem „podrzuconego dziecka”, który
jest znany w całej środkowej i zachodniej Europie, i mówi o tym opinia Georga
Schambacha z roku 1854:
Wedle ludowych
podań, jakie zawierają sagi, idzie o dzieci karzełków z wielkimi głowami (!!!),
które to karły owe podrzucają na miejsce zdrowego dziecka.[15] Największe
niebezpieczeństwo groziło dzieciom nie ochrzczonym, bowiem karły z upodobaniem
porywały właśnie takie dzieci człowiecze. Dlatego właśnie jeszcze przed stu
laty dzieci chrzciło się w trzy dni po urodzeniu, zaś noworodek do tego czasu
był pilnowany i trzymany tylko w oświetlonym miejscu.[16]
Na bazie
współczesnych prac Budda Hopkinsa, dr T. Bullarda, dr D. Jacobsa, dr J.
Fiebaga i innych, będziemy zmuszeni do typowego wzorca porwania dołączyć
także i fenomen „podrzuconych dzieci”. Według Hopkinsa, kobiety poddane
regresywnej hipnozie były - wedle ich własnych słów - porwane, sztucznie
zapłodnione i przywiezione z powrotem, potem odbierano im płód, który był
wychowywany pozamacicznie. Takie dzieci były hybrydami ludzi i Kosmitów, i
odznaczają się dziwnymi właściwościami anatomicznymi.
- Ludowe gadki, w
których mówi się o „karzełkach z wielkimi głowami i szarą skórą”, o
„ukradzionych dzieciach”, o „stalowych ptakach” mają swe racjonalne jądro -
twierdzi Marco Strohmeier.
- Wtedy i teraz
ludzie zyskiwali jednakie doświadczenia z tymi istotami - i widzieli, i widzą
nadal je w swym specyficznym, socjalno-kulturowym kontekście. To nam daje
możliwość zrozumieć to i zaradzić temu. Kto wykona tą pracę i przeniknie do
jądra zachowanych legend, może dojść - jak to udowodniłem - do ciekawych
wyników.
Tedy wziąłem sobie do
serca powyższą myśl i zacząłem dokonywać analiz w słowackim folklorze, pod
kątem ujawnienia fenomenu „porzuconego dziecka”. Z tego, co wyczytałem,
najbardziej interesowały mnie boginki - szczególny rodzaj charakterystycznie
złych i złośliwych „wił”, o których najczęściej wspomina się na obszarze
Słowackich Tatr. Opisuje się je jako staruchy o wyglądzie dzieci (!!!), które
mieszkają w potokach i moczarach, gdzie ludzie najczęściej je widzą. Ze swych
ukryć wychodziły już po zachodzie słońca. Były one istotami, których bardzo się
obawiano, a to dlatego, że porywały nie ochrzczone dzieci, na ich miejsce
podrzucając szkaradne i chore podrzutki. Tradycja chciała, by kobieta przez
sześć tygodni nie stanęła na ziemi bosą stopą, ani też nie wychodziła wieczorem
z domu. Niekiedy jednak boginki wywabiały ją z domu i wodziły do rana po
polnych i leśnych dróżkach, a tymczasem jej dziecko podmieniano na odmieńca.[17]
Niedawno wpadł mi w ręce
skrót rozprawy pióra pewnego etnografa, który wielce dziwnym sposobem
modyfikuje mit o „podrzuconym dziecku”, a może to stanowić dowód na przypadki
wzięć - czyli CE4/CE-III-G - w niedalekiej przeszłości. Przy podejrzeniu
wymiany własnego dziecka na odmieńca tradycja nakazywała, by matka wzięła 9
skorup jajecznych i do każdej z nich nalała wody. Następnie należało rozpalić
małe ognisko i obok niego wykonać w glinie jamki, do których należało włożyć
owe skorupki. Potem wszyscy mieli opuścić to miejsce, gdzie w kolisku leżało
dziecko, które jednak należało pilnować. Zwykle odmieńca się odmieniało
zaklęciem, które brzmiało: Chociaż jestem bardzo stary, w takich garnkach
nie gotowałem.[18]
A teraz analiza:
o
Wedle tradycji, ofiarą porwania czy też wzięcia jest kobieta, która
właśnie urodziła dziecko, a które jej podmieniono. Żadne podanie nie mówi o
tym, że porwano matce starsze dziecko, ani o tym, że podmieniono dziecko w
czasie czuwania ojca pod nieobecność matki. To uwięzienie matki w czasie 6
tygodni po porodzie jest wielce interesującym szczegółem. Ze współczesnych
badań CE4 wynika, że powyżej 60% ofiar wzięcia, to młode kobiety o średniej
wieku poniżej 27 lat.
o
Opisywany przez legendy „test” na podmienienie obcego dziecka
zasadza się do tego, że wedle tradycji cudza obecność objawi się możliwościami,
które są nieadekwatne do biologicznego wieku i możliwości dziecka. Respondentki
Hopkinsa, które twierdziły, że podmieniono im dzieci na dzieci-hybrydy, które
były bardzo inteligentnymi potomkami.
o
Informacja o długim wieku „przemieniania” jest refleksem faktu, że
Obcy mają dłuższe życie od ludzi.
o
Sam mit o „podmienionych dzieciach” dowodzi wzajemnej łączności
biologicznej Ludzi z Obcymi. Coś podobnego zakłada także Budd Hopkins, który
domniemywa to, że Obcy przeprowadzają program eksperymentów genetycznych.
o
Wysoka częstotliwość
obserwowanego zjawiska. Dr Thomas Bullard skompletował 800 dobrze zbadanych
incydentów. Ja sam, według badań etnografów w latach 1971-1975 naliczyłem 250
incydentów w 50 różnych miejscach, gdzie się mówiło właśnie o dzieciach
porwanych przez Obcych.[19]
Wróćmy jeszcze na chwilę do
podstawowego schematu uprowadzeń. Więcej, niż w 60% przypadków, Obcych opisano
jako humanoidów z wielkimi, bezwłosymi głowami i czarnymi, migdałowymi oczami.
Ich wzrost nie przekraczał 1,5 m i miały one chude ciało z długimi kończynami.
Komunikacja z ludźmi przebiegała przy pomocy telepatii, co świadkowie
opisywali, jako „głosy w głowie”. Wielu ludzi Obcy zastawali w łóżkach, stąd
angielski termin bedroom visitors co literalnie znaczy sypialniani
goście - i wyciągali ludzi z sypialni na otwartą przestrzeń, zaś ich
współmałżonek(a) spał(a) spokojnie o niczym nie wiedząc. Potem w promieniu
transportowym przenoszono ich na pokład NOL-a, albo delikwenta/delikwentkę
doprowadzała tam załoga NOL-a. Tam zostawali oni poddawani zabiegom i badaniom
medycznym, pobraniu próbek tkanek, włosów, skóry, itd. itp. - a przede
wszystkim gamet męskich i żeńskich!
Według badań Hopkinsa, dana osoba
przeżywała już jedno CE4 w wieku poniżej 3 lat, kiedy to Obcy zostawiali na jej
ciele ślady cięć po pobranych tkankach. Następnie delikwent(ka) przezywa całą
serię CE4 lub CE5 - szczególnie w wieku dojrzewania, podczas których dochodzi
do pobrania gamet. Kobiety w wieku 16-21 lat są sztucznie zapładniane, a po upływie
2-3 miesięcy ciąży są porywane ponownie i pozbawia się je płodu. Pewien procent
kobiet jest porywany stale dla pobrania jaj, które się zapładnia i inkubuje w
celach, o których możemy sobie tylko podyskutować, bo nikt niczego pewnego nie
wie. Podobnie Obcy porywają także niektórych mężczyzn, od których pobrano
próbki spermy lub zmuszono ich do odbycia stosunku płciowego. Nie istnieje
żadne logiczne wyjaśnienie, dlaczego stosuje się dwie różne techniki
reprodukcyjne. Zainteresowanie Obcych badaniami genetycznymi dotyczy co
najmniej połowy wszystkich porwanych.
Jak to już skojarzyliśmy
wcześniej, porwania Ziemian nie są jedynie kwestią współczesności, a sięgają w
głąb Średniowiecza. W Irlandii na ten przykład, była rozpowszechniona wiara w
istnienie tzw. Fenów, którzy mogli porywać ludzi. Angielski folklorzysta
Walter Wents tak o tym pisał w 1909 roku:
Ludzie, którzy powracają z krainy Fenów po
prostu niczego nie pamiętają - ani tego gdzie byli, ani tego, co robili...
- co dokładnie odpowiada
schematowi CE4 ze względu na fenomen missing time - brakującego czasu.
Czeski autor Jiři Svoboda zaś
przekazuje informację ze szwedzkiego miasta Malmö, gdzie tameczny duchowny -
wielebny Peter Rahn w roku Pańskim 1621 pisał tak:
Mały mężczyzna w szarym ubraniu porwał mi
żonę, by pomogła przy porodzie. Kiedy ją porywano wiatrem, ujrzała metalowy
chodnik wykuty w błyszczącym metalu i metalowe drzwi, które wiodły do
pomieszczenia wypełnionego jasnym światłem.[20]
Czeski humanista i
polihistor Mikulaš Dačický zaś w swych memuarach wspomina takie
wydarzenie:
Roku Pańskiego
1608, Septembris. Pewna kobieta z przedmieścia Kutnej Hory opowiadała i
udowadniała, że jej mąż o siódmej rano wyszedł z domu do pracy na dole (w
kopalni), coś podobnego do jej męża podeszło do łóżka i położyło się obok, a
potem wzięło ją z łóżka i przeniosło powietrzem aż do Pách, gdzie ją to coś
puściło wolno, tak że powróciła do domu tylko w nocnej koszuli.[21]
To jest całkiem
oczywiste, że długa i smutna przygoda Ludzkości z czarownicami i czarownikami ma
swe realne jądro w przypadku porwań kobiet, zapładnianych w wielce dziwny
sposób, który był opisany także współcześnie. Przy przesłuchaniach Inkwizycji,
kobiety te przyznawały się do tego, że często latały i słyszały wysokie i jasne
głosy, a przy opisywaniu akty płciowego zwracały uwagę na diabłów i ich
chłodne, metalowe prącia.[22]
I tutaj dochodzimy do
korzeni dziwnego, średniowiecznego podania o inkubach i sukkubach. Inkubami - z
łaciny ten, który leży na górze - nazywano demoniczne istoty, które
spółkowały ze śpiącymi kobietami, zaś sukkubami - z łac. ta, która leży na
dole - to istota, która miała stosunki płciowe z mężczyznami. Nie chodziło
tutaj bynajmniej o jakieś erotyczne fantazje - w Średniowieczu wierzyło się w
to, że ten styk był fizyczny i realny! Podobnie było także z ciążami, którą
uważano za możliwą jedynie przy użyciu nasienia, którą przedtem sukkuba
odebrała śpiącemu mężczyźnie. Średniowieczni demonologowie wierzyli potem w
istnienie sukkub, które stymulowały mężczyznę do ejakulacji, a spermy używali
jako inkubowie do zapładniania śpiących kobiet.
Wiele czarownic na
torturach wyznawało, że diabelska sperma jest lodowata. Gorący otwór ich
vaginy jest nienasycony i dlatego też wdają się w amory z demonami, które
ukoiłyby ich pożądliwość - piszą w przesławnym „Młocie na czarownice” dwaj
inkwizytorzy Spengler i Institoris - autorzy, którzy dzisiaj
natychmiast i nieodwołalnie zostaliby umieszczeni w zakładzie psychiatrycznym,
w separatkach bez klamek...[23]
Kanonik kapitularny w
Strasburgu, wielebny Johannes Geiler von Kaisenberg (1455-1510) w roku
Pańskim 1508 tak głosił z kazalnicy:
Demon może przemienić się w męża i spółkować z niewiastą, a mąż
może także użyć siły płodzenia od innego męża. Jak to bywało, niektórzy mieli
dziwne sny zakończone wytryskiem nasienia, potem diabeł może owo nasienie
zabrać i trzymać tak, by nie zginęło. Potem podejdzie do niewiasty tak blisko,
żeby z tego powstało dziecko. W rzeczywistości diabeł nie jest ojcem dziecka,
ale mąż... Podobnie diabeł może przybrać cielesną powłokę niewiasty i położyć
się przy mężu... - a potem wszystkie rzeczy rozgrywają się tak, jak to ma
miejsce pomiędzy mężczyzną a kobietą...[24]
Teologowie tej epoki
z upodobaniem bredzili o vaginie jako niewysłowionej bramie piekieł.
Kobiety oskarżone o spółkowanie z diabłem - co dzisiaj można nazwać sztucznym
zapłodnieniem - pod wpływem tortur inkwizytorów w czasie procesów opowiadały
wierutne bzdury, które wmawiali im przesłuchujący je, okrutni, ciemni,
fanatyczni i seksualnie zboczeni lub niewyżyci, okaleczeni umysłowo przez
celibat i ideologiczne pranie mózgów mnisi i księża. I tak w czasie jednego z
przesłuchań w Tuluzie, oskarżona o czary niejaka Angele de Labarthe
zeznała, że miała stosunek z diabłem, po którym urodziła dziecko z głową wilka.
W IV wieku, jeden z
doktorów Kościoła katolickiego św. Augustyn opisał inkuby jako piekielne
istoty uwodzące kobiety w „De civitate Dei”, XV,23:
Powszechnie
wiadomo, że wiele wiarygodnych osób wiedziało o tym, że fauny i sylwanowie
powszechnie znanych jako inkubowie często uwodzili i porywali kobiety, i mieli
z nimi cielesne stosunki.
Taki pogląd potem w
swych pismach rozwinął św. Tomasz z Akwinu w „Summa theologiae” tom
I/51,3-6.
Teolog Sinistrari
zaś nauczał, że to kobiety są takimi piekielnymi istotami bardziej otoczone,
niż mężczyźni, co szczególnie dotyczy szczególnie wdów, panien czy zakonnic, a
znacznie mniej mężatek. Dlatego też w niektórych opactwach i klasztorach
żeńskich obserwowano epidemie obłędu i... inkubatu! Godnym uwagi jest to, jak
twierdzi on, że inkuby to nie są zwyczajne diabły. Inkubowie bowiem ignorują
wszelkie egzorcyzmy i są odporne na działanie świętych relikwii - a co
ciekawsze, w Biblii diabła nazywa się Księciem Powietrza.
Do XVI wieku Kościół
katolicki zebrał bogatą dokumentację z inkwizycyjnych protokołów i innych
materiałów procesowych i na jej podstawie można było utworzyć całą gałąź wiedzy
o kontaktach z demonami. Opisywała ona m.in. istoty, które czerpią pożytki z
kontaktu seksualnego ze śmiertelnikami. Na koneksje pomiędzy inkubami,
sukkubami a CE4 w czasach Średniowiecza wskazuje dr J. Fiebag na bazie
dokumentu cytowanego przez francuskiego pisarza Roberta Charrouxa -
„Verratene Geheimnisvolle Wesen und Ungrheurer” (Glarus 1978), w którym pisze,
że w 1606 roku oskarżono o odbycie stosunku płciowego z inkubem młodą kobietę Francoise
Bose, a która w dniu 30 stycznia 1606 roku zeznała do protokołu Inkwizycji,
co następuje:
Oskarżona przyznała
się do tego, że w roku Pańskim 1605, na kilka dni przed Wszystkimi Świętymi
spała u boku swego męża, kiedy naraz obok jej posłania się coś pojawiło.
Wystraszona przebudziła się i kiedy była jeszcze w półśnie, poczuła jakby jakaś
kula spadła jej na pościel. Jej mąż wciąż spał. Duch miał męski głos, a na
pytanie >>kto tam?<< odpowiadał po cichu, by się nie bała, gdyż
jest rycerzem Świętego Ducha. Jest on tym, którego wysłano, by ją miłował jako
mąż i żeby pozwoliła mu położyć się przy niej. Kiedy się wzdrygała, duch
wskoczył najpierw na dzban, potem na podłogę i tak rzekł do niej: >>Jesteś okrutna wielce, skoro mi
wzbraniasz dokonać tego, co zamierzałem ci zrobić!<< Potem odkrył ją z
pościeli, podniósł do góry i tak powiedział: >>Teraz rozumiesz, że miłuję
cię i ślubuję ci, że będziesz ze mną szczęśliwa, kiedy będziesz kochać się ze mną.
Jam jest chram Boży, którego postawiono po to, by pocieszyć tak biedne
niewiasty, jako ty<<. Francoise odrzekła, że jej to nie dotyczy, bowiem
jest szczęśliwa ze swym mężem, jednakże duch kontynuował: >>Zawiedzionaś
nim, ja zaś jestem rycerzem św. Ducha i dlatego do ciebie przyszedłem, bym cię
pocieszył i kochał. Zyskałem miłość wszystkich kobiet i tylko żony faraonów nie
kochałem<<. Potem położył się przy niej na łóżku i rzekł: >>Ja ci
pokażę, jak to robią młodzieńcy z dziewczętami<< po czym zaczął ją
obmacywać i posiadł ją.
Biedna kobieta
wierzyła w to, że chodzi o dobrego świętego ducha, który jest kobietom
przyjazny.
Dodała też, że
drugiego dnia nowego roku, około północy drzemała obok swego męża, który spał
już głębokim snem. Nagle pojawił się ten sam duch w jej łóżku i prosił ją, by
mógł położyć się obok niej i kochać się z nią, ale ona odmówiła. On się jej
potem zapytał, czy chce mieć wszystkie grzechy odpuszczone. Francoise
odpowiedziała oczywiście, że tak. odrzekł jej: >>Już się stało<<.
Jednakże powiedział jej, by nie przyznawała się do tego przy spowiedzi. Kiedy
ja wypytywano, czy spowiadała się z tego, odpowiedziała, że nie wiedziała iż
stosunek cielesny z duchem to grzech. Ducha uznała za dobrego świętego i
przychodził on do niej w każdy dzień, a ona pozwoliła mu tylko raz na to, by
się z nią kochał. Kiedy mu odmawiała, duch skakał na podłogę i gdzieś przepadał
- gdzie? - ona nie wie...[25]
Spróbujmy teraz to
dziwne opowiadanie zanalizować: nieznana istota w nocy całkiem niepostrzeżenie
wchodzi do ludzkiej siedziby, małżonek nie może się nawet przebudzić - to
wszystko typowe rzeczy znane nam z przypadków bedroom visitors i CE4
przypadków Kathy Davis i Betty
Andreasson... Lewitacja - duch unosi ją nad pościelą - jest kolejnym
charakterystycznym detalem.
Opis stosunku
płciowego nie jest jasny, a dla kobiety zupełnie niezrozumiały. Sytuacja staje
się jasna, kiedy to odniesiemy do przypadków CE4. tam stosunek płciowy
przebiega na chłodno bez zbytecznych emocji, jak mechaniczny akt prokreacji lub
sztucznego zapłodnienia - inseminacji!...:
Przykłady
zapłodnienia ziemskich kobiet przez niebiańskie, boskie czy diabelskie istoty
można znaleźć w całej historii Ludzkości. Przykład rycerza św. Ducha
przychodzącego potajemnie w nocy i płodzącego dzieci ze śpiącymi kobietami jest
niczym szczególnym dla ludzi XVII wieku. Dla biednej Francoise ten przypadek
skończył się tragicznie. Była oskarżona o to, że uprawiała miłość nie z boską
istotą, ale z diabłem i 14 lipca 1606 roku spalono ją publicznie na stosie,
jako czarownicę.[26]
Informacje o
kontaktach z tajemniczymi istotami przetrwały do dnia dzisiejszego, i dzisiaj
te wszystkie inkuby i sukkuby są identyfikowani, jako ufopasażerowie. I tu
powoli dochodzimy do końcowego komentarza tych wydarzeń.
Wbrew romantycznemu
przedstawieniu Kontaktu dwóch różnych cywilizacji, bilans działalności Obcych
przedstawia się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażamy. Tamci zostali
uznani za demony dlatego, że mieszali się w nasze ziemskie sprawy, porywali
ludzi, straszyli ich swą hi-tech magią, wkradali się do sypialni,
porywali mężczyzn, kobiety i dzieci i utrzymywali z nimi stosunki cielesne. Jak
długo będziemy się jeszcze dziwić temu, że panujący w VIII wieku wydali na tyranów
powietrza wyroki kary śmierci, i że cała cywilizacja Średniowiecza istotnie
odrzuciła jakąś implantację pozaziemskiego czynnika z organizmu swej kultury, i
nazwała go po prostu civitas diaboli?[27]
Wbrew powszechnie
panującemu daenikenowskiemu poglądowi o sielskiej koegzystencji Ziemian i
Pozaziemian twierdzę, że ci pierwsi musieli bronić się kopiami, mieczami i
katapultami przeciwko BMR, swej wolności i niezawisłości, co jest o wiele
bardziej prawdziwe, niż wizje von Dänikena.[28]
Hipotetyczna
rekonstrukcję powyższej tezy znajdziemy we wstępie do książki Poula
Andersona pt. „The High Crusade”. Autor jest
człowiekiem renesansowym: pisarzem, podróżnikiem, badaczem Skandynawii,
ekspertem od Pozaziemian I technologii jądrowych, doskonały znawca win,
ogrodnictwa i domowej kuchni. W swym dziele, Poul Anderson przenosi nas oczami
swego bohatera - franciszkańskiego mnicha o. Parvusa do roku Pańskiego
1345, do miasteczka Ansby na północnym-wschodzie Lincolnshire. W tym czasie sir
Roger of Tourneville gromadził wojsko, które zamierzał połączyć z siłami
króla Edwarda I w wojennej potrzebie.
Owego pamiętnego dnia
1 maja 1345 roku, już wtedy 40-letni Parvus brodził po kostki w błocie głównej
ulicy Ansby. Naraz jego wzrok dojrzał na niebie miraculum: z nieba
zstępował cichutko jakiś statek w kształcie walca z gładkimi i błyszczącymi
bokami, długi na jakieś 2.000 stóp. Po wylądowaniu tego statku otworzył się w
jego boku właz i wyszła istota:
Miał on wzrost
pięciu stóp, postać silną, ale przysadzistą i był ubrany w srebrzystą tunikę.
Skóra byłą gładka i bezwłosa w kolorze głębokiego błękitu. Istota miała krótki
ogon, po obu stronach widać było długie, spiczaste uszy, na twarzy widać było
bursztynowe oczy, a czoło jego było wysokie.
Ktoś zaczął
wrzeszczeć: >>Zabić ich!!!<<
Załoga statku
liczyła około setkę diabłów, ale tylko niektórzy z nich byli uzbrojeni. Później
na pokładzie statku znaleźliśmy wiele dziwnych maszyn, najeźdźcy liczyli się z
tym, że sam ich wygląd wystarczy, by wywołać panikę. Nie znali Anglików i
sądzili, że pójdzie im lekko. Artyleria okrętowa była gotowa do akcji, ale nie
nadawała się ona do użytku na Ziemi.[29]
- Wybiliśmy ich w
ciągu godziny.
Wszystkim stronnikom
idei o bezkonfliktowym pikniku z Obcymi dedykuję dialog pomiędzy o. Parvusem a
jednym z Obcych przeprowadzony po łacinie:
- Za to, co się wam
stało jesteście sami sobie winni - powiedziałem - Mieliście pecha, bo
zaatakowaliście chrześcijan, którzy was nie sprowokowali.
- Chrześcijan? A co
to takiego? - zapytał.
Sądziłem, że ten
diabeł tylko markuje nieznajomość i wyrecytowałem >>Pater Noster<<.
Nie znikł w obłoku dymu, co mnie nieco skonfundowało.
- Sądzę, że już
zrozumiałem - odparł - recytujesz jakąś prymitywną modlitwę plemienną.
- Z pogańskimi
wymysłami to się nijak nie zgadza! - zawołałem z rozgoryczeniem. Spróbowałem mu
objaśnić Trójcę Przenajświętszą, ale kiedy doszedłem do Przeistoczenia, zaczął
niecierpliwie machać niebieską ręką. Była ona podobna do ludzkiej, ale jej
paznokcie były grube i spiczaste.
- Czy wszyscy
chrześcijanie są tak dzicy, jak wasz naród? - zapytał.
- Mielibyście
lepiej u Francuzów - przyznałem - mieliście pecha, że wylądowaliście u
Anglików.[30]
Kto chce, może sobie
w książce Andersona przeczytać o tym, jak to stateczni Krzyżowcy roznieśli całe
Imperium Galaktyczne i ujrzy, jak to w jednej z bitew przez dymiące ruiny i
zgliszcza przedzierają się kopijnicy, łucznicy i piechota z rozwiniętymi
proporcami, śpiewając Te Deum pod gwiaździstym niebem, gdzieś po drugiej
stronie Wszechświata.
A teraz przedstawię
Czytelnikowi chronologię obserwacji Nieznanych Obiektów Latających w latach
1461-1779:
v
1 listopada 1461 roku - nad Arras zaobserwowano „powietrzny
statek”.
v
1520 rok - w Erfurcie zaobserwowano dwie ogniste kule, z których
jedna wylądowała, a potem odleciała. Z innych źródeł wynika, że był to ognisty
promień, który spalił kilka miejscowości.
v
7 sierpnia 1566 roku - w biały dzień nad Bazyleą pojawiły się
jakieś ciemne kule.
v
13 października 1684 roku - nad Jáchymovem latało jakieś ciemne
ciało.
v
8 stycznia 1704 - nad Anglią przeleciał klucz Nocnych Świateł w
kształcie litery „V”.
v
6 marca 1716 - sir Edmund Halley zaobserwował tak silne
Nocne Światło, że można przy nim było czytać druk. Zjawisko trwało 2 godziny!
v
1718 - lekarz dr Hans Sloane obserwował w zachodniej Anglii
jasne światło po zachodniej stronie nieba. Było ono jaśniejsze od Księżyca.
v
17 marca 1735 roku - w czasie obserwacji Marsa, astronom John
Bevis ujrzał nad Londynem obiekt, który rozdzielił się na dwie części.
v
6 lipca 1744 roku - w godzinach wieczornych dwie świetliste kule
przeraziły mieszkańców Hrádku nad Nisou.
v
1779 - francuski astronom Charles Messier zaobserwował
przelot formacji ciemnych obiektów na tle tarczy Słońca.
Czy to nie wystarczy?
---oooOooo---
[1] J. Keel - „Operation Troyan Horse”, Londyn
1973.
[2] Zob. V. Patrovský - „UFO - neuveřitelni
připady” w “Archeoastronautické sešity 1991”, vol. I, nr 1,1991, s. 31.
[3] Zob. także L.
Znicz-Sawicki - „Goście z Kosmosu - NOL”, t. 1, s. 107.
[4] H. W. Sachmann - „Himmelskräfte - Karl
der Grosse, das Lichtphänomenon an der Sigiburg im Jahre 776 n. Chr. und der
Heilige Reinhold, Schutzpatron der Stadt Dortmund, aus prä-astronautischer
Sicht“, Essen 1993.
[5] Zob. J. Fiebag - „Die Anderen”, Monachium 1993.
[6] K. Rübel - „Gesichte der Hochensiburg”, Essen
1901.
[7] Zob. J. Fiebag - ibidem., ss. 88-89.
[8] M. Jesenský - „Čtiřy hodiny do středovĕku”, Ústi
nad Labem 1997, ss. 168-169.
[9] M. de Villars - „Le comte de Grabais”, Paryż
1670.
[10] Zob. J. Fiebag - ibidem, s. 103.
[11] Zob. także L.
Znicz-Sawicki - „Goście z Kosmosu - NOL”, t.1, ss. 110-120 - przyp. tłum.
[12] Zob. M. Strohmeier w E. von Däniken - „Fremde aus
dem All“, Monachium 1995, ss. 41 i dalsze.
[13] G. Schambach - „Volkssagen - Alt-Einbeck und
Südniedersachsen, 1854-1855“.
[14]
Podobne fenomeny mają miejsce także w miejscach kontaktów z „duchami” w Tatrach
i Karkonoszach, o czym pisze m.in. Robert K. Leśniakiewicz w „Projekt Tatry”,
Kraków 2002.
[15] Echa
tych legend są zawarte także w bajkach naszego Śląska, gdzie z kolei egzystują
utopce, nocznice i strzygi oraz zmory nocne, mające wygląd identyczny z szarymi
karzełkami z niemieckich legend.
[16] G. Schambach - ibidem. M. Strohmeier - ibidem, s. 42.
[17] Tu i dalej: A. Gieysztor
- „Mitologia Słowian”, Warszawa 1986.
[18] Zob. K. Ondrejka -
„Rozpravánie spod Salatina”, Bratysława 1972, s. 129.
[19] Zob. „Etnografický atlas
Slovenska”, Bratysława 1990, s. 84.
[20] J. Svoboda - „Únosy UFO
ve Středověku” w „Magazin 2000” nr 10,1996, s. 30.
[21] M. Dačický - „Paměti
Mikuláše Dačického z Heslova”, Praga 1880, nr 5, zeszyt III.
[22] J. Svoboda - op. cit. S.
30.
[23] Zob. J. Spengler i H. Institoris - “Der
Hexenhammer”, wyd. III, Berlin 1922/23.
[24] R. H. Forster i H. Thiele - „Das Leben in der
Gotik“, Monachium-Wiedeń-Bazylea 1969, s. 308.
[25] J. Fiebag - op. cit. ss. 69-70.
[26] J. Fiebag - ibidem.
[27]
Oblicza się, że w czasie swej haniebnej działalności św. Inkwizycja winna jest
śmierci ponad 10 mln Europejczyków! - przyp. tłum.
[28]
Także i w Polsce coraz więcej ufologów zaczyna podzielać ten pogląd i tak np.
Bronisław Rzepecki twierdzi wprost, że Obcy są nam otwarcie wrodzy, zaś Robert
K. Leśniakiewicz głosi pogląd o Ich skrajnej obojętności wobec Hominis
sapientis - przyp. tłum.
[29] P. Anderson - „The High Crusade”, Nowy Jork
1960, ss. 10-12.
[30] P. Anderson - ibidem, s. 19.