II.
Spoczywają w lodowym grobowcu
Szczególnie niebezpieczne były lawiny. W 1855 r. na Kopie
Magury zginął Łukasz Bukowski. Rok
później na stokach Ornaku masy śniegu zasypały pięciu mężczyzn - Józefa Gawełka, a także dwóch Janów i dwóch Wojciechów Gąsieniców:
28.II.1856
roku pięciu górników zostało zasypanych śniegiem. Nieszczęśnicy wracali z
kopalni uprawnej w Dolinie Kościeliskiej, akurat wtedy, gdy śnieg zjeżdżał ze
szczytów Ornaku i Suchego Wierchu Ornaczańskiego.[1]
Oddajmy teraz głos entuzjastycznej tatrzańskiej turystce Marii Steczkowskiej, która latem 1857
roku odwiedziła okolice Ornaku i w jednej ze swoich prac wspomina tragedię
sprzed dwóch lat: W tygodniu Wielkiego Postu. Ogromna masa śniegu zsunęła się
z Ornaku w bezprecedensowym tempie, zasypując pięciu górników, którzy opuścili
sztolnię po pracy i byli w drodze do domu. Aby móc wyobrazić sobie
niszczycielską siłę lawiny, trzeba wiedzieć, że las pokrywający stoki Ornaku
nie tylko powalił ogromne masy drzew, ale dosłownie je wyrąbał. Rodziny
nieszczęsnych górników nic nie wiedziały o ich losie, i pozostawały w strachu i
niepewności, targane smutnymi przeczuciami. Kilka dni później, gdy ustały
zamiecie i zaspy, robotnicy udali się do rudnika, a straszny obraz potwierdził
słuszność ich obaw. W okolicach Ornaku znaleźli ubrania biednych górników,
których uderzyła lawina, a w dolinie zauważyli ogromny zasyp śniegu, który był
ich grobem. Rozkopali śnieg, ale był tak stwardniały, że znaleźli tylko dwóch
nieszczęśników, pozostałych trzech leżało w zimnym grobie do wiosny. Dopiero
gdy śnieg zaczął topnieć, znaleźli zmarłych — jeden z nich wciąż trzymał
świerkowy pień, który złapał, próbując się ratować.[2]
Polski pisarz
i dramaturg Michał Bałucki
(1837-1901) powrócił do tej katastrofy w 1865 r.: Gąsienica pracował pod Ornakiem wraz z
kilkoma innymi w kopalni rudy. W sobotę jego żona i córka postanowiły przynieść
mu naleśniki owsiane i chipsy serowe[3]. Już
podczas podróży po Pisanej byli tak stłoczeni, że ledwie doszli do górskiej
chaty, w której robotnicy mieli schronienie. W nocy burza rozszalała się
jeszcze bardziej, podmuchy śniegu tak mocno zataczały górską chatę, że nie
można było otworzyć drzwi. Pomieszczenie wypełnił dym, który nie mógł się
wydostać przez pokryty śniegiem dach, tak gęsty, że musieli ugasić ogień.
Jednak robotnicy byli przyzwyczajeni do podobnych sytuacji, nie za bardzo się o
to troszczyli i spokojnie kładli się spać. Tylko Hanka i jej matka, drżąc z
zimna i strachu, nie mogły zasnąć. Po północy dach pękł pod ciężarem śniegu.
Trzask krokwi i krzyki kobiet budziły wszystkich, ale w tym momencie już
poczuli duszący nacisk śnieżycy na piersi, która tak niespodziewanie stała się
ich grobem. Hanka znajdowała się wówczas w rogu schroniska, a spadające
poprzeczki tworzyły rodzaj trójkątnego schronienia przed otaczającym ją
śniegiem i to ją uratowało. Następnej nocy i następnej walczyła, by wydostać
się z zimnego więzienia. Desperacko próbowała poruszać belkami rękami, nie
zdając sobie sprawy, że osłabi to jej ochronę przed niebezpieczeństwem.
Niecierpliwie czekała na pomoc, myśląc, że tylko ona ma kłopoty i że innym w
górskiej chacie udało się uratować. Zawierzyła i zasnęła w oczekiwaniu. W takim
stanie znaleźli go również ludzie przewożący siano z górskich chat, gdy
zauważyli miejsce straszliwego wypadku i pospieszyli z pomocą. Wydobyli jednak
tylko kilka zwłok, których poranione kończyny świadczyły o straszliwych mękach
przed śmiercią. Już mieli odejść, gdy tylko ciała ofiar załadowano na sanie,
gdy nagle zauważyli między poprzeczkami różową wstążkę należącą do dziewczyny.
Następnie uwolnili ją, a kiedy dowiedzieli się, że nie jest martwa, tylko skostniała
z zimna, próbowali ją skutecznie ożywić. I tak Hanka wróciła do życia - jak
sierota. [4]
Bałucki powrócił do tej śmiertelnej lawiny po raz kolejny
pod wrażeniem wyprawy w Tatry w 1859 roku. Miejsce nieszczęścia pod Ornakiem i
wydarzenia, które się w nim rozegrały, przyniosły czytelnikom tak sugestywne
wrażenie, że nawet po pół wieku potrafi wywoływać uczucia niepokój powoli
słabnie i tak za chwilę zobaczymy miejsce katastrofy. Tam, gdzie na zboczu góry, gdzie teraz
szare, suche kikuty stoją jak nagrobki na cmentarzu żydowskim, niegdyś
zazielenił się piękny las. Przy kopalni stała chata górska zbudowana dla
robotników, którzy pracowali tu nawet zimą. Odwiedzały ich rodziny, które
przywoziły im zapasy na saniach. Pewnego dnia para takich sań pojechała z
Zakopanego do kopalni. Wyszli i nigdy nie wrócili. Krzyki sierot, które
pozostały w domu, rozbrzmiewały w całej wsi i niepokoiły sąsiadów. Dlatego
postanowili wysłać zwiad do kopalni. Nie znaleźli jednak ani kopalni, ani
górskiej chaty - straszna lawina spadła z Ornaku, wyrwała las, a kopce drzew i
śnieg przykryły nieszczęśników. Plotka zaalarmowała wieśniaków, którzy przybyli
im z pomocą. Po kilku dniach z trudem dotarli do górskiej chaty, w której
ciemnych trzewiach leżały bez życia ofiary katastrofy. Dwóm z nich ledwo udało
się wrócić do życia, a także dowiedzieli się od nich o okrutnej męce, w której
zginęła reszta.[5]
Taka historia przydarzyła mi się także wiosną 1993 roku, kiedy to z Ornaku zeszła lawina w kierunku Iwaniackiej Przełęczy. Potężna lawina – na szczęście bez śmiertelnych ofiar – zeszła z głównego szczytu Ornaku pasem szerokim na jakieś 100-150 m i o długości prawie 2 km. Zsuwający się śnieg literalnie wyciął potężny pas regla i z drzew, kamieni, lodu i śniegu tworząc wysoki na 10-15 m wał na czole lawiniska. Na drugi dzień udałem się tam z dwoma amerykańskimi studentkami z Wydziału Geologii Uniwersytetu Stanowego w Salt Lake City w Utah. Po pokonaniu piętnastometrowej przeszkody wyszliśmy na lawinisko, które było tak gładkie jak pas startowy. I co ciekawe – wykonałem tam kilka zdjęć aparatem fotograficznym ZENIT 11 na filmie ORWO Chrom UT 18 DIN i zgodnie z instrukcją stosując przysłonę 11 i czas 1/125 s. I mimo wspaniałej, słonecznej i wiosennej pogody wszystkie zdjęcia wyszły zbyt ciemne, niedoświetlone... A przecież powinny wyjść! Ale nie – te akurat nie wyszły, a pozostałe z tego samego filmu bez problemu. Dziwne – nieprawdaż?[6]
[1]
Stolarczyk, Józef: Kronika parafii
zakopiańskiej (1848-1890). Wydał i wstępem opatrzył Adam Wrzosek, Kraków
1915, s.9.
[2] Steczkowska,
Maria: Obrazki z podróży do Tatrów
i Pienin, K. Budweiser, Kraków 1858, s.98-99.
[3] Autorowi chodziło o oscypki
– przyp. tłum.
[4] Bałucki, Michał: Nowelle i obrazki II, Teodor Paprocki. Warszawa 1885, s.6-7.
[5] Bałucki, Michał: Nowelle i obrazki
IV, Teodor Paprocki. Warszawa 1885, s.78-79. Wzmianka o lawinie
pojawiła się jeszcze w innym jego tekście, w którym M. Bałucki opisuje
przypadek młodego górala. Ten także był
sierotą, bowiem jego ojca zasypała lawina pod Ornakiem. Była to jedyna lawina,
która od niepamiętnych czasów spadła w tych górach. Zniszczyła ona część lasu
i zasypała ludzi pracujących w kopalni rudy. Bałucki, Michał:
Zaklęte pieniądze. Opowiadanie z życia ludu górskiego, Księgarnia i
Wydawnictwo Czytelni Ludowej A. Nowoleckiego, Kraków 1875, s.39.
[6] Relacja tłumacza.