Krzysztof Piechota,
Bronisław Rzepecki,
Robert K. Leśniakiewicz
Bronisław Rzepecki,
Robert K. Leśniakiewicz
Pomijając aspekt literacki spadku Tunguskiego Meteorytu, który w Polsce był także eksploatowany w literaturze SF i awanturniczo-podróżniczej - że wspomnimy tylko jedną z powieści A. Szklarskiego - „Tajemnicza wyprawa Tomka” - chcielibyśmy tutaj wspomnieć o kilku tajemniczych wydarzeniach, które miały miejsce w latach po II wojnie światowej, a które do dziś dnia nie znalazły żadnego zadowalającego wyjaśnienia. Mowa oczywiście o spadku (???) Wielkiego Bolidu Polskiego (dalej WBP) w dniu 20 sierpnia 1979 roku, spadku i eksplozji tajemniczego czegoś, co z braku lepszego określenia nazwiemy Jerzmanowickim Dziwem w dniu 14 stycznia 1993 roku, które to wypadki weźmiemy na warsztat w pierwszej kolejności. Obydwa te wydarzenia noszą wszelkie znamiona Tunguskiego Fenomenu - o czym poniżej. I jak dotąd n i k t nie podał racjonalnego wyjaśnienia tych zjawisk, przez co skazani jesteśmy tylko i wyłącznie na domysły...
Wielki Bolid Polski
W sierpniu 1979 roku Robert był jeszcze podchorążym IV rocznika Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu i odbywał szkolenie specjalistyczne w Centrum Szkolenia Wojsk Ochrony Pogranicza w Kętrzynie.[1] Dlatego też o przelocie WBP dowiedział się od swych kolegów: sierż. pchor. Kazimierza G. z Poznania, sierż. pchor. Marka B. z Wrocławia oraz sierż. pchor. Zbigniewa D. z Sandomierza, którzy wracali do Kętrzyna z wycieczki do Reszla. Opowiadali oni mu później o tym, że widzieli jakieś świetliste ciała stanowiące rój iskier - „jak z parowozu” - szybko przesuwające się na tle zorzy wieczornej z północy na południe - południowy-zachód. Wtedy przypominał sobie, że on też widział coś podobnego z Kętrzyna.
Oczywiście nie przejął się tym zbytnio, bo nie miał do tego głowy, za tydzień promocja na pierwszy stopień oficerski, przeprowadzka do nowego miejsca służby w Pomorskiej Brygadzie WOP w Szczecinie - to było najważniejsze. I dopiero przypomniał sobie o tym w 1985 roku, kiedy skontaktował się z Bronisławem i Krzysztofem - którzy badali ten przypadek - i przeczytał kolejny tom „Gości z Kosmosu - NOL” Lucjana Znicza-Sawickiego, który dokładnie opisał przelot WBP na bazie relacji naocznych świadków. Wedle tego, co napisał Nestor polskiej ufologii, WBP nadleciał z kierunku N-NW i przeleciał nad polską kierując się na S-SE (linia niebieska na mapce - trajektoria nr 1), przeleciał nad granicą Polski i byłej ČSRS, poleciał dalej nad terenami Słowacji dalej ku Ukrainie.
Wedle drugiej wersji podanej przez poznańskiego astronoma dr H. Kuźmińskiego, WBP nadleciał z kierunku NW i poleciał w kierunku SE (linia zielona na mapce - trajektoria nr 2), wlatując nad terytorium Ukrainy, nad którym dokonał swego żywota rozlatując się w pył...
Najciekawsze było jednak przed nami, bo Krzysztof z Bronisławem zabrali się jeszcze raz za sprawę, zbadali raz jeszcze wszystkie dostępne relacje świadków i na ich podstawie wykreślili swoją własna wersje trajektorii WBP (Linia czerwona na mapce - trajektoria nr 3), diametralnie różniącą się od tego, co było znane dotychczas...[2] Wyglądało bowiem na to, że WBP wykonał w powietrzu aż dwa manewry lecąc nad Polską:
v Manewr nr 1 - skręt o niemal 90o na zachód w locie nad okolicami Elbląga w kierunku Torunia, i...
v ...Manewr nr 2 - skręt o 90o na wschód w locie nad Toruniem w kierunku Przemyśla...
Czegoś takiego nie potrafi zrobić żaden bolid - a zatem WBP nie mógł być żadnym bolidem!
Czymże zatem był?
Krzysztof sądzi, że to był kosmiczny kontener zawierający substancje odżywcze, które znacznie wpłynęły na pojawienie się w Polsce tzw. „klęski urodzaju” płodów rolnych w latach 80., mimo padającej gospodarki planowej. Sądzi on, że był to swego rodzaju eksperyment przeprowadzony na naszym narodzie, który potem w 1980 roku wydał „Solidarność” i zaczął obalać komunizm. Analogia była jasna - w 1908 roku przeleciał TM i w 1917 roku padł carat w Rosji. W 1979 roku nad Polską i innymi krajami Europy Środkowej przeleciał WBP i w 1989 roku w Europie padł komunizm. Czyżby zatem był to eksperyment socjotechniczny Obcych albo Gai - naszej Matki-Ziemi? - co, paradoksalnie, jest o wiele bardziej prawdopodobne, niż interwencja Obcych w głębokiego Kosmosu!...
Robert ze swej strony wysunął kontr-hipotezę głoszącą, że WBP był niczym innym, jak pociskiem ICBM wystrzelonym z pokładu amerykańskiego lub radzieckiego rakietowego okrętu podwodnego wskutek błędu komputerów kierujących odpalaniem rakiet z jego pokładu, czy awarii wyrzutni. Ów ICBM został odpalony w Morzu Norweskim i przeleciał ponad Norwegią (patrz mapka) dalej Szwecją, Morzem Bałtyckim, Polską, Ukrainą i wpadł do Marza Czarnego w okolicach Varny czy Konstancy, albo wyszedł na LEO i tamże pozostał.[3] Wszystko wskazywało na to: pokręcona trajektoria lotu WBP, tor wznoszący, a nie opadający, meldunek o obserwacji dziwnej „starej rosyjskiej rakiety międzykontynentalnej” nad bazą szwedzkiej marynarki wojennej w Karlskronie, która obserwował oficer wojsk rakietowych z załogi fortecznej artylerii rakietowej JW KA-1 płk Lars-Ove Forsberg[4], a także informacja o skażeniu gleby i porażeniu promienistym węgierskich pracowników budowlanych pracujących przy montażu węgierskiej nitki Rurociągu Orenburskiego, we wrześniu 1979 roku.[5] Biorąc pod uwagę relację o obserwacji płk Forsberga trzeba założyć, że WBP wykonał dwa manewry unikowe nad Bałtykiem - gdyby tego nie zrobił, wleciałby nad terytorium naszego kraju gdzieś w okolicach Kołobrzegu. Wynika z tego zatem, ze ów WBP zachowywał się w powietrzu jak sterowany pojazd rakietowy, albo jak pocisk samosterujący typu Cruise, który chciał uniknąć namierzenia go przez stacje radiolokacyjne zarówno szwedzkie, duńskie i NATO oraz polskie i radzieckie! - co wynika z wykresu jego trajektorii...
Hipoteza ICBM jednak upada, bowiem jak dotąd (czerwiec 2001 roku) żadna ze stron nie przyznała się do odpalenia tego pocisku, a przecież propaganda amerykańska czy radziecka podniosłaby raban w takim przypadku. Ileż byłoby wrzasku w „Wolnej Europie” czy „Głosie Ameryki” - tymczasem nie było nic takiego... - ergo - to nie była sowiecka „atomówka”!
To mogła być „atomówka” ale nie sowiecka czy amerykańska, ale ... kosmiczna! WBP pasuje bowiem do teorii atomowych wojen bogów-astronautów sprzed 12.000 lat, co już referowaliśmy w poprzednich rozdziałach. A może to był jednak tylko meteoryt, ale dlaczego w takim razie aż czterokrotnie zmieniał trajektorię swego lotu???... Jak to było w ogóle możliwe?
Najciekawsze jest to, że nasz węgierski przyjaciel - prezes Hungarian UFO Research Federation w Debreczynie dr Gábor Tarcali przekazał nam sygnał o skażeniach na Ukrainie, którym ulegli pracujący tam Węgrzy. Początkowo lekarze radzieccy wpierali im to, że zakazili się jakąś endemiczną infekcją na Ukrainie, ale kiedy okazało się, że to choroba popromienna, to ciupasem odesłano ich na Węgry. Robotnicy ci ulegli skażeniu izotopami plutonu i ameryku. I tutaj należałoby postawić pytanie: czy to był pluton i ameryk z rozbitych głowic antycznej rakiety międzykontynentalnej? A może to była ukryta przed światem awaria elektrowni jądrowej? Taka możliwość jest realna, bowiem władze ZSRR ukrywały przed światem katastrofy ekologiczne tak, jak Indianin ukrywa swój strach, a biały swe grzechy...
Inne sygnał przyszedł ze Słowacji, gdzie w Koszycach, w miejskich katakumbach, odkopano tajemniczą skrzynkę z ciemnego metalu pokrytą tajemniczymi napisami literami łacińskimi, ale w nieznanym języku, a której zawartość była silnie radioaktywna. Porażeniu promienistemu uległo pięciu robotników, których hospitalizowano, zaś skrzynkę wywiozło wojsko w nieznanym kierunku! - i wszelki słuch o niej zaginął... Sprawę badał znany słowacki ufolog dr Miloš Jesenský, który doszedł do wniosku, że mogła to być skrzynka zawierająca silnie radioaktywny izotop plutonu - 238Pu+IV, który stosuje się w głowicach jądrowych. Skrzynka ta przepadła i rzecz ciekawa - wojsko czy policja nie przyznały się do tego, że jest im o niej cokolwiek wiadomo!!! Czyżby znowu działali Bracia z Loży? W listopadzie 2000 roku, w czasie IX Środkowoeuropejskiego Kongresu Ufologicznego rozmawialiśmy na ten temat z dziennikarzem gazety „Košicki večer” red. Miroslavem Samborem, który stwierdził, ze cała sprawa była tylko kaczką dziennikarską sprokurowaną w celu podniesienia nakładu dziennika. OK., może to i prawda - ale wobec powyższego dlaczego miejsce, w którym znaleziono skrzynkę w koszyckich katakumbach zostało dokładnie odizolowane od reszty świata poprzez zamurowanie wszystkich wiodących doń wejść murem grubym na dwie cegły? Na to red. Sambor już nie potrafił udzielić sensownej odpowiedzi. Zwiedzaliśmy te podziemia we wrześniu 1996 roku wraz z Marianem Książkiem i widzieliśmy świeży jeszcze cement spajający cegły i kamienie.[6] Żałowaliśmy, że nie mieliśmy licznika GM, bo moglibyśmy sprawdzić poziom promieniowania okolicy tajemniczego pomieszczenia...
Tak czy inaczej, radioartefakt koszycki istnieje naprawdę i Komuś bardzo zależało na tym, by nie dostał się w ręce zbyt dociekliwych badaczy... Z tego wszystkiego wynika bezspornie, że antyczne ludy zbierały pluton z rozbitych o ziemię niewybuchów głowic jądrowych Atlantydów i wykorzystywały je do swych celów! Być może robili tak Celtowie, zamieszkujący te ziemie, czego dowodzi historia z koszycką radioaktywną skrzynką...
Powróćmy do WBP w wersji ICBM. Na rysunku widzimy schemat przebiegu wydarzeń z krytycznego wieczoru, 20 sierpnia 1979 roku. Pierwszy kontakt wzrokowy nawiązano z WPB o godzinie 20:35 CW czyli 18:35 GMT - punkt „a” na schemacie. Następnie WBP rozpadł się na głowicę i środki maskowania przeciw-radiolokacyjnego - punkt „b” - które nad Wybrzeżem utworzyły warstwę radiochłonną - „c” - jednocześnie rozpoczął on wykonywanie manewru unikowego. Manewr ten zakończył się koło Torunia - punkt „d” - głowica wraca na stary kurs po wykonaniu drugiego manewru unikowego. Po upływie około 70 sekund od momentu wejścia nad terytorium Polski, głowica opuszcza jego granice - punkt „e” - nad Bieszczadami lecąc nad Ukrainę, rozpadając się w powietrzu „f” na szczątki „g”, które spadają albo na terytorium Ukrainy, bądź w akwen Morza Czarnego.
Rysunek ten wyjaśnia w przybliżeniu, jak leciał WBP nad Polską. Ewidentnym jest, że usiłował on nie wejść w pole widzenia stacji radiolokacyjnych NATO i szwedzkiej marynarki wojennej. Unikał także polskich i radzieckich radarów przeciwlotniczych, morskich i WOP. Te ostatnie mogły namierzać cele powietrzne, ale lecące do pułapu 2.400 m .
WBP poleciał dalej na południe-południowy wschód rozpadając się i siejąc wokół radioizotopami 239Pu, 240Pu, 238Am, 239Am i inne, które znaleziono w glebie Ukrainy jeszcze p r z e d katastrofą w Czarnobylu! Czyż to nie jest d o w ó d na to, że WBP nie był czymś należącym do naszej cywilizacji!?...
I znów powracamy do motywu istnienia przed nami jednej lub nawet kilku Supercywilizacji Naukowo-Technicznych... Ostatnio na łamach różnych pism egzo- i ezoterycznych udowadnia to niedoceniony przez swych utytułowanych kolegów polski uczony, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego prof. dr hab. Benon Zbigniew Szałek, który stosując swe genialne metody analityczne udowodnił wprost, że kiedyś istniała na Ziemi cywilizacja-matka, która posługiwała się j e d n y m językiem i j e d n y m - niemal zunifikowanym - pismem! Ślady je odnaleziono w basenie Morza Śródziemnego, Dolinie Indusu i na Wyspie Wielkanocnej! I cały problem polega na tym, że sprykowaciali koledzy prof. Szałka nie chcą przyjąć tego prostego faktu do wiadomości i wymyślają różne pokrętne teorie, by tylko nie przyznać racji outsiderowi z akademickim tytułem...
Uważamy, że WBP jest tylko jednym z ogniw długiego łańcucha dowodów na istnienie naszych antenatów, których możliwości techniczne wykreowały ich na bogów naszej planety!...
CDN.
[1] Do 1989 roku WSOWZmech. Kształciła kadry oficerskie dla potrzeb WOP. Podchorążowie po 2 latach pobytu we Wrocławiu byli odetaszowywani do CS WOP Kętrzyn. Dziś znajduje się tam Centrum Szkolenia Straży Granicznej i komenda Mazursko-Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
[2] Rezultaty opublikowali na łamach „NOL” nr 1,1990 i „UFO” nr 2(10),1992.
[3] Hipotezę tą opublikował w „UFO” nr 3,1990 i w książce „UFO nad granicą” (Kraków 2000).
[4] Nazwisko zmienione na życzenie zainteresowanego. Informacja ta pochodzi od szwedzkiego ufologa Clasa Svahna.
[5] Informacja podana przez prasę węgierską w 1990 roku.
[6] Całą aferę opisał dr Miloš Jesenský na łamach „Nieznanego Świata” nr 4,1997.