Powered By Blogger

czwartek, 8 marca 2012

SPRAWA NR 015/H – JULIUSZ VERNE W KARPATACH (1)

 Autorzy na tle Zamku Dunajec w Niedzicy
 Krzysztof Piechota, Ryszard Fiejtek i Robert Leśniakiewicz na tle ruin Zamku w Spiskim Podehradiu, który najprawdopodobniej zainspirował Brama Stockera do napisania "Drakuli"...
 Te same ruiny od strony południowej - jakże przypominają one opis Zamku Karpaty z powieści Julesa Verne'a!
Ruiny zamku w Plavcu. Także i te ruiny mogły stanowić inspirację autorów „Zamku Karpaty” i „Drakuli”... - i nie tylko, bo można do tego śmiało dodać lorda Byrona, Adama Mickiewicza, Josepha Sheridana le Fanu, Jana Potockiego i legion innych autorów romansów grozy! 

Miloš Jesenský,  Robert K. Leśniakiewicz

Historia ta nie jest wcale baśnią, jest ona jedynie romantyczna. Czyż jednak jej nieprawdopodobieństwo upoważnia do wyciągania wniosku, że jest równie nieprawdziwa? Nic bardziej błędnego. Żyjemy przecież w czasach, w których wszystko zdarzyć się może, nieledwie mamy prawo powiedzieć, że wszystko się już zdarzyło. Jeśli więc opowieść nasza dziś jest nieprawdopodobna, to dzięki możliwościom nauki jutro stanie się zupełnie wiarygodna i nikt nie ośmieli się zaliczyć ją do baśni.[1]

 Tymi słowy zaczyna się powieść słynnego francuskiego pisarza SF - Juliusza Verne’a (1828 - 1905) pt. „Tajemniczy zamek w Karpatach” (tytuł oryginału francuskiego: „Le château des Carpathes”, w wydaniu polskim „Tajemnica zamku Karpaty”, Łódź 1988), wedle której w 1981 roku została nakręcona czeska komedia filmowa w reżyserii Oldřicha Lipsky’ego pod tym samym tytułem z Michalem Dočolomanskym, Milošem Kopeckým i Rudolfem Hrušinským w rolach głównych. Przytoczony tutaj cytat posłużył mi jako motto dla moich badań tego, co było właściwa inspiracją autora tej nietypowej dla twórczości Juliusza Verne’a powieści, a który mnie zaprowadził dalej, niżbym sobie to śmiał wyobrazić!

Baron Gortz i hrabia Drakula

Akcja tej powieści zaczyna się w przedstawieniem w Operze San Carlo w Neapolu, gdzie śpiewa słynna diwa operowa o nazwisku La Stilla: kobieta niecodziennej urody, z długimi złocistymi włosami, głębokimi czarnymi oczyma płonącymi ogniem, a której postaci nie byłoby w stanie doskonalej oddać dłuto Praxitelesa. La Stilla ma dwóch zwaśnionych ze sobą wielbicieli: potężnego, demonicznego barona Rudolfa Gortza[2] i młodego hrabiego Franciszka Teleka[3], którzy siedzą na widowni w chwili, kiedy słynna śpiewaczka umiera na scenie, śpiewając: Innamorata, mio cuore tremante, voglio morire... Na zamku w sąsiedztwie należącej do barona Gortza wsi, dzieją się dziwne rzeczy. Wpółobłąkany uczony Orfanik sporządził swemu panu niezwykły przyrząd, przy pomocy, którego w bliżej nieokreślony sposób ukazywał baronowi postać i głos słynnej i (jakżeby inaczej) pięknej śpiewaczki w romantycznych ruinach zamku, gdzieś pośrodku karpackich lasów. Technologię tego „cudu” wyjaśniono w ostatnim rozdziale i chociaż bardzo narusza to konstrukcję tej gotyckiej powieści, to jednak robi z niej materiał godny pióra francuskiego wizjonera.

Mimo tego, dzieło Verne’a przez cały czas utrzymuje we wszystkich rozdziałach atmosferę mrocznego horroru odgrywającego się w średniowiecznych ruinach, i doszło do tego, że słynny czeski badacz rzeczy niezwykłych dr Ludvík Souček sformułował swego czasu hipotezę, wedle której ta powieść Verne’a w 1892 roku posłużyła Bramowi Stokerowi (1847 - 1912) za wzorzec do napisania słynnej powieści wampirycznej „Dracula”, którą wydał w pięć lat później.

Wynika z tego pierwsze pytanie - pisze dr Souček w studium „Draculova rehabilitacia sa zamieta” - czy jest stokerowy Dracula tylko wynikiem inspiracji dziełem Verne’a, w którym transsylwański magnat Rudolf Gortz i szalony naukowiec Orfanik stopili się w jedną postać atrakcyjniejszego hrabiego-wampira, a techniczne rekwizyty vernowskiej powieści na magiczne i wampiryczne artefakty - bliższe niskim gustom czytelniczym, zaś młody i stateczny Franciszek z Teckov na niemniej młodego i niemniej bohaterskiego Jonathana Harkera?...

Miejsce akcji powieści Verne’a pasowało jak ulał do akcji powieści Stokera, co czytamy w drugim rozdziale:
 Zamek opuszczony, zamek nawiedzany przez zjawy, zamek duchów. Żywa i rozpalona wyobraźnia zaludniła go wkrótce ukazującymi się upiorami, potępieńcami - duchami, które pojawiają się o północy. Takie rzeczy zdarzają się jeszcze w niektórych zabobonnych rejonach Europy, a Transylwania może pretendować do jednego z pierwszych wśród nich.

... Nigdy żaden zamek nie był takim przytulnym, miejscem spoczynku dla gości z zaświatów, jak Zamek Karpaty. Stał on na samotnej i niedostępnej skale, dojście możliwe było jedynie od przełęczy Vulkan, i musiały w nim mieszkać smoki, strzygi, wiły, upiory południce i jakaś dusza potępiona z rodu Gortzów. Te straszne opowieści szerzyły się, jak czarny mór. Wystarczyło podejść doń na pół kilometra, a człowiek zaczynał obawiać się o własne życie...

Podobnież Bram Stoker nie ryzykował spotkania z karpackimi upiorami, widmami i zagadkowymi wydarzeniami, które tak dokładnie opisuje w swej książce. To jest nieco dziwne, kiedy sobie uświadomimy, że podróż Jonathana Harkera z Monachium, którą odbył w dniach 1 - 5/6 maja, od hotelu „Złota Korona” do zamku Drakuli na Borgskiej przełęczy, opisuje dokładnie krok po kroku.

Opis podróży Harkera nie powstał w wyobraźni Stokera, czy według danych zawartych w turystycznych przewodnikach, a także nie wyjaśnia tego przyjaźń pisarza z budapeszteńskim orientalistą i historykiem Arminem Vamberym. I chociaż atmosfera powieści autentycznie oddaje genius loci tego miejsca, to rzecz w tym, że w okolicy Borgskiej Przełęczy nigdy nie było zamku Drakuli. Co więcej, wygląda na to, że Stoker użył tego samego materiału faktograficznego, jak Verne, albo po prostu „zrzynał” z jego karpackiej powieści.

Juliusz Verne na Słowacji


Chociaż większość badaczy literatury domniemywa, że zamku Gortzów należy szukać w miejscu akcji książki - w Rumunii - to od kilku lat skłaniam się ku hipotezie, wedle której Jules Verne dokończył pisanie swej powieści już po zwiedzeniu Prešporku (dziś Bratysławy[4]), a także dalszych ziem słowackich w 1892 roku, co jest faktem, który do dzisiejszego dnia przeszedł bez echa. Ten słowacki epizod z życia Vernego zainspirował także Brama Stokera do umieszczenia Słowaków w dzienniku podróży Harkera, w swej słynnej powieści, gdzie pod datą 3 maja powołanego dziennika, czytamy:

Słowacy sprawiają barbarzyńskie wrażenie: noszą wielkie pasterskie kapelusze, szerokie brudnobiałe spodnie, białe lniane koszule oraz olbrzymie, szerokie na piędź, skórzane pasy nabijane mosiężnymi ćwiekami. Na nogach mają wysokie buty, na głowie czarne włosy, a pod nosem długie, czarne i gęste wąsy.

Verne dostał się na Słowację w czasie podróży po K. und K.[5] Monarchii Austro - węgierskiej, której szczegóły podał do publicznej wiadomości pewien duński dziennikarz po wywiadzie, jaki uzyskał od słynnego pisarza:

Kiedy zwiedziłem obie stolice ck Monarchii[6], udałem się do mniejszego, ale równie starego miasta Prešpork, gdzie się miałem spotkać z pewnym węgierskim pisarzem, który mnie miał oprowadzać po karpackich wierchach. Z powodów rodzinnych nie mógł on tam przybyć, i tak pozostałem w hotelu całkiem sam.
Dzisiaj wiemy, że miał on tam zabezpieczony nocleg i przebywał pod innym nazwiskiem w hotelu Palugyay’ego „Pod Trzema Zielonymi Drzewami” - dzisiejszym „Carltonie”. Jego podróż po Słowacji nie zaczęła się łatwo i prosto, ale Verne zdecydował się skorzystać z okazji i zwiedzić nieznany mu kraj. Cytujemy dalej duńskiego publicystę:

Wszyscy wokół mnie mówili po węgiersku, niemiecku i słowacku, a ja z tego nie zrozumiałem ani słowa. Bezskutecznie prosiłem w recepcji, by mi załatwili jakiś  przewodnik - czegoś takiego tutaj w ogóle nie znali i nie mieli. Ale w pewnej kawiarni spotkałem jakiegoś młodzieńca, który czytał francuską gazetę. Pozdrowiłem go i zapytałem, czy za wynagrodzenie nie posłużył jako przewodnik w moich podróżach. Zgodził się. To był Słowak imieniem Janko. Naprawdę nazywał się Ján, ale jego przyjaciele wołali nań Janko. Powiedział mi, że to jest zdrobnienie jego imienia, a ja pomyślałem, że gdybym był Słowakiem, to moi przyjaciele nazywaliby mnie Julko.

No i co też robił i gdzie się wybrał Juliusz Verne na Słowacji?

Celem naszej pierwszej wycieczki była miejscowość w pobliżu Prešporka. Muszę dodać tutaj, że nie zapamiętałem tych wszystkich nazw słowackich i węgierskich miast, ale nazwa Devin pozostała mi w pamięci, bowiem to słowo miało takie greckie brzmienie. Miasteczko to leży w ostrym kącie, który tworzy rzeka Morawa wlewając się do Dunaju. Od pierwszej chwili byłem nim urzeczony. Cicha, niezbyt szeroka, płynąca spokojnie Morawa i szybko rwący Dunaj! Tam cichy, spokojny świat, a tutaj szybko rwąca rzeka, która w górę i w dół wiedzie do szerokiego, gwarnego świata!

Widok jednego z najsłynniejszych słowackich zamków musiał podziałać na wyobraźnię Verne’a i jego podziw dla Dunaju musiał zaowocować w postaci powieści „Dunajski pilot”, którą czytelnicy dostali do rąk w cztery lata po śmierci pisarza.

Tymczasem w ciągu dalszych dni verne’owskie wycieczki trwały nadal:
Mój miły młody przyjaciel Janko załatwił dobrze resorowany powozik. Dwa konie były mocne i szybkie. W każdy dzień o dwunastej czekałem na Janka przed skromną budowlą jego teologicznego uniwersytetu. Potem robiliśmy bliższe i dalsze wycieczki w okolice miasta. Chodziliśmy nie tylko po górach, ale także wpadaliśmy i w doliny. Wrażenia były mocne!

W wypowiedziach Verne’a  znajdujemy także emocjonalne wypowiedzi na temat słowackiej przyrody:

Te wspaniałe pola żyta, których pozazdrościć słowackim wieśniakom mogliby francuscy farmerzy! To żółtawe morze dojrzewającego żyta było tak piękne, że oczy me pokryły się wilgocią łez, jak to zawsze bywa, kiedy oglądam piękno przyrody. Janko dojrzał je i powiedział: C’est la Slovaquie, monsieur! I te nasycone barwy owoców! C’est la Slovaquie, monsieur! - powiada znowu Janko. Tu i ówdzie na popasie pod gołym niebem piliśmy stare wino w cieniu prastarych drzew, a mój przewodnik znów powtarzał swe C’est la Slovaquie, monsieur! Jego miłość do ojczyzny była tak dogłębna, że wzruszyła ona nawet mnie - cudzoziemca...[7]

64-letniego pisarza ujął także widok słowackich chłopów i ich tężyzna fizyczna oraz uroda Słowaczek:

Naturalnie, że przyjrzałem się także słowackim wieśniakom. W niejednej wsi, do której dostawałem się wraz z Jankiem miałem możność patrzeć w oczy słowackich chłopów i widzieć wysmagane wiatrem twarze słowackich kobiet. Rad bym zawołał tutaj naszych malarzy: Przybądźcie na Słowację, a tam znajdziecie najpiękniejsze modelki dla swych Madonn! Większość z nich nie uwierzyłaby mi, ale u nas nie znają ani tej krainy, ani tego narodu. A i w naszych encyklopediach poświęcono im tylko kilka linijek tekstu.

Swój wywiad z duńskim dziennikarzem Verne zakończył tymi oto słowami:

Kiedy udaję się w moje podróże naukowe, zawsze podaję w hotelach nieprawdziwe nazwisko. Jednakże kiedy powróciłem do Amiens, to posłałem temu młodemu studentowi Jankowi kilka moich książek z krótkimi dedykacjami.

Tego roku wydawnictwo Hetzela wydało powieść „Le château des Carpathes”. O ile wiadomo, to Autor pracował nad tą powieścią aż sześć lat i uznał swe dzieło za gotowe dopiero po wizycie na Słowacji w roku 1892. Akcja tej książki nie odgrywa się na słowackim Devinie u ujścia Morawy do Dunaju, ale gdzieś w tajemniczym Zamku w Karpatach. Jedno z możliwych wyjaśnień tej zagadki podaje dla Czytelników „Nieznanego Świata” badacz tajemnic słowackiej przeszłości inż. Ján Ducár.

CDN.


[1] W przekładzie Wacława Leszka Kobieli.
[2] W polskim wydaniu: Rudolf de Gortz.
[3] W polskim wydaniu: Franciszek de Télek.
[4] Węgierska nazwa Pozsony.
[5] K. und K. - Cesarsko-królewska.
[6] Wiedeń i Budapeszt.
[7] W tym czasie Słowacja, podobnie jak południowa część Polski - tzw. Galicja i Lodomeria, wchodziła w skład imperium austro-węgierskiego i wszelkie przejawy słowackiego patriotyzmu były tłumione, niejednokrotnie krwawo.