Dr n. historycznych Wasilij Micurow
Według jednej z
hipotez, budowle megalityczne – tarasy Baalbeku w Libanie, składające się z
ustawionych obok siebie gigantycznych kamiennych bloków, zostały zbudowane
przez rasę gigantów albo Przybyszów z Kosmosu.
W 1922 roku, na
jednej z wysp na rzece Indus w Pakistanie, archeolodzy odkryli pod warstwą
piasku ruiny dawnego miasta. Nazwali oni to miasto Mohendżo Daro, co w
miejscowym narzeczu oznacza Wzgórze Umarłych. Oblicza się, że miasto powstało w
roku 2600 p.n.e. i istniało przez 900 lat. Sądzi się, ze w czasie swego
istnienia było ono centrum cywilizacyjnym cywilizacji Doliny Indusu i jednym z
najbardziej rozwiniętych miast Azji Południowej. Zamieszkiwało je od 50 do 80
tys. ludzi. Wykopaliska w tym rejonie prowadzono do 1980 roku. Zasolone wody
podskórne zaczęły zalewać rejon i przeżerać wypalaną cegłę z ocalałych
fragmentów budynków. Tak zatem decyzja UNESCO, wykopaliska te zakonserwowano, a
zdołano odkopać zaledwie 1/10 część miasta.
Miasto
z głębokiej Przeszłości
Jak wyglądało
Mohendżo Daro 4000 lat temu? Domy o standardowym wyglądzie umieszczono „pod
linijkę”. W centrum każdego znajdowało się patio, a wokół niego – 4-6 pokoi
mieszkalnych, kuchnia i pomieszczenie do utrzymania higieny. Znalezione w
niektórych domach szczątki schodów pozwalają przypuszczać, że niektóre z domów
były co najmniej piętrowe. Główne ulice były bardzo szerokie, jedne z nich
przebiegały z północy na południe, drugie ze wschodu na zachód (jak w
dzisiejszych nowoczesnych miastach – przyp. tłum.)
Przez ulicę
przepływały także aryki (kanały
nawadniające – przyp. tłum.), a z nich do domów była podawana woda. Były tam
także i studnie. Każdy dom był podłączony do systemu kanalizacji. Nieczystości
spływały podziemnymi rurami z palonej cegły, które wiodły poza peryferia
miasta. To właśnie tutaj archeolodzy odkryli pierwsze publiczne toalety. Z
ocalałych budowli zwraca na siebie spichlerz zbożowy, basen do rytualnych
obmywań o powierzchni 83 m² i „cytadela” na wzgórzu – najwidoczniej po to, by
ratować mieszkańców miasta od powodzi. Znaleziono także napisy na kamieniach,
których do dziś dnia nie udało się rozszyfrować.
[Pod koniec lat 90. XX wieku
napisy te próbował zdeszyfrować polski uczony, prof. dr hab. Benon Zbigniew Szałek ze Szczecina,
który badał ich podobieństwo do pisma linearnego z minojskiej Krety i pisma z kohau rongo-rongo z Wyspy Wielkanocnej.
W swych pracach wykazuje on ich podobieństwo i na tym opiera swe wnioski, że w
czasach głębokiej Starożytności na naszej planecie istniał jeden język i jedno
pismo – uwaga tłum.]
Katastrofa
Co się więc stało z
tym miastem i jego mieszkańcami? Wygląda na to, że Mohendżo Daro przestało
istnieć w tym samym czasie. To potwierdza wiele rzeczy. W jednym z domów
znaleziono szkielety 13 osób dorosłych i jednego dziecka. Ludzie ci nie zostali
zabici i ograbieni, przed śmiercią oni siedzieli i coś jedli z misek. Inni po
prostu chodzili po ulicach. Śmierć ich
była gwałtowną i niespodziewaną. To w czymś przypominało zagładę miasta Pompejów.
Archeologom przyszło
odrzucać jedną po drugiej hipotezy o zagładzie miasta i jego mieszkańców. Jedna
z nich brzmiała, że miasto zostało opanowane przez wrogów i spalone. Ale w
czasie wykopalisk nie znaleziono ani broni ani śladów zbrojnego starcia. Szkieletów
było tam bardzo dużo, ale ci ludzie nie zginęli w walce. Z drugiej strony,
ilość szkieletów dla tak dużego miasta jest za mała. Można przyjąć, że większa
część mieszkańców Mohendżo Daro opuściła miasto jeszcze
przed katastrofą. Jak to się mogło wydarzyć? Same zagadki…
- Przepracowałem na
wykopaliskach Mohendżo Daro całe cztery lata – wspomina chiński archeolog Jeremy Sen. – Główna wersja, którą
słyszałem przed przyjazdem tutaj brzmi, że w 1528 r. p.n.e. miasto to zostało
zniszczone wybuchem o potwornej mocy. Wszystkie nasze znaleziska potwierdzały
to przypuszczenie. Spotykaliśmy wszędzie „grupy szkieletów” jakby w momencie
zagłady miasta ludzie byli w stanie przerażenia. Analiza ich pozostałości
pokazała na zadziwiającą rzecz: śmierć tysięcy mieszkańców Mohendżo Daro
nastąpiła wskutek… skokowego podniesienia
się poziomu radiacji. Ściany domów były stopione, a wśród ruin domów
znajdowaliśmy płytki zielonkawego szkła. Dokładnie takie samo szkło znajdowano
po testach nuklearnych na poligonie Newada, kiedy pod wpływem błysku
termicznego eksplozji jądrowej topił się piasek. Także rozmieszczenie zwłok i
charakter zniszczeń w Mohendżo Daro przypominały… wydarzenia z sierpnia 1945
roku, w Hiroszimie i Nagasaki… Tak więc ja i członkowie naszej ekspedycji doszliśmy
do wniosku, że istnieje domniemanie o duzym stopniu prawdopodobieństwo, że
Mohendżo Daro został pierwszym miastem w historii Ziemi, które uległo
bombardowaniu atomowemu.
Podobny punkt
widzenia podziela także angielski archeolog D. Davenport i włoski badacz E.
Vincenti. Analiza próbek zebranych na brzegu Indusu wykazała, że grunt i
cegły zaczynają się topić w temperaturze 1400-1500°C.
Takie temperatury w tym czasie można było otrzymać tylko w warsztacie
kowalskim, ale nigdy na tak dużym obszarze, jak miasto (zob. Miloš Jesenský –
„Bogowie atomowych wojen” - http://hyboriana.blogspot.com/2012/07/bogowie-atomowych-wojen-1.html
- przyp. tłum.)
O
czym mówią święte księgi?
A to oznacza, że był
to wybuch jądrowy. Ale czy coś takiego było możliwe 4000 lat temu? O to nie
będziemy się martwić. Zwrócimy się do staroindyjskiego eposu „Mahabharata” – a
oto co pisze w nim na temat zagadkowego oręża bogów – pashupati:
…poruszyła się ziemia pod nogami, razem
z drzewami zatrzęsła się. Wzburzyła się rzeka, nawet wielkie morza zafalowały,
rozpadały się góry, zadęły wiatry. Pociemniał ogień, zaćmiło się promieniste
Słońce…
Biały gorący dym, który był tysiąckroć
jaśniejszym od słońca podniósł się w bezkresnym blasku i spalił miasto
doszczętnie. Woda kipiała… konie i wojenne rydwany spłonęły tysiącami… trupy
zabitych były porażone przeraźliwym żarem tak, że nie przypominały one ludzi.
Gurka (jeden z bogów – przyp. aut.) który przyleciał swą szybką i potężną vimaną
(latający aparat – przyp. aut.) posłał
przeciwko trzem miastom jeden jedyny pocisk, zawierający całą moc Wszechświata.
Błyszczący słup ognia i dymu rozjarzył się jak 10.000 słońc… Zabitych ludzi nie
można było rozpoznać, a ci co przeżyli niedługo pożyli: wypadły im włosy, zęby
i paznokcie.
Słońce, wydawało się, że zadrżało na
niebiosach. Ziemia się trzęsła opalona żarem tej straszliwej broni… Słonie
zapalały się płomieniem i w szaleństwie biegały w różne strony… Padły wszelkie
stworzenia, przyduszone do ziemi, i ze wszystkich stron lały się języki
płomieni deszczem nieprzerwanym a bezlitosnym.
No i cóż, można tylko
kolejny raz zdumiewać się tymi staroindyjskimi tekstami, które uchroniły się
przez wieki i przekazały nam to straszliwe przesłanie. Większą część takich
tekstów tłumacze i historycy z końca XIX wieku i początku XX wieku uznawali li
tylko za bajki. Przecież do rakiet z jądrowymi głowicami bojowymi było wtedy
jeszcze daleko…
Na
miejscu miast – pustynia
W Mohendżo Daro
znaleziono wiele pieczątek, na których – z reguły – ukazane były zwierzęta i
ptaki: małpy, papugi, tygrysy, nosorożce. Jak widać, w tamtym okresie Dolinę
Indusu pokrywała dżungla. Teraz mamy tam pustynię. Pod piaszczystymi wydmami
pogrzebany leży Sumer i Babilonia. Ruiny dawnych miast skrywają piaski Egiptu i
Mongolii. Ślady osiedli odkrywają uczeni i w Ameryce na całkiem nieprzyjaznych
dla życia terenach. Zgodnie z starochińskimi kronikami, wysokorozwinięte
państwa znajdowały się kiedyś na pustyni Gobi. Ślady zaawansowanych technicznie
budowli znajdują się także na Saharze.
W związku z czym
pojawia się pytanie: dlaczego te kiedyś tętniące życiem miasta zamieniły się w
bezludne pustynie? Czy to zawiniła pogoda i zmiany klimatyczne? Być może. Ale
dlaczego przy tym doszło do witryfikacji piasku? Przecież taki piasek zamieniony
w zielonkawą, szklistą masę badacze odkryli i w chińskiej części Pustyni Gobi –
w rejonie jeziora Łob-nur/Lop-noor, i na Saharze, i na pustyniach Nowego
Meksyku. Temperatura potrzebna do witryfikacji piasku czy skał na powierzchni
Ziemi nie występuje w stanie naturalnym.
Ale 4000 lat temu
ludzie nie mogli mieć broni jądrowej. To oznacza, że je mieli i wykorzystywali
bogowie, innymi słowy Kosmici – okrutni Przybysze z dalekiego Kosmosu.
Moje
3 grosze
Okrutna to prawda,
ale prawda. Z wynikami pomiarów się nie dyskutuje. Osobiście jednak nie wierzę
w tego rodzaju interwencje Kosmitów. Atomowy atak na miasto, które można było
zalać napalmem jest – z wojskowego punktu widzenia – bez sensu. Poza tym skierowanie
broni jądrowej przeciwko prymitywnym mieszkańcom planety uzbrojonym w łuki i
strzały, dzidy, miecze i oszczepy jest użyciem przemocy dla samej przemocy, a
jako takie bezsensownym aktem wojennym, który niczego nie dawał Kosmitom, poza
wątpliwą satysfakcją zamordowania kilku tysięcy ludzi… Dlatego nie sądzę, by
byli w to zamieszani jacyś Kosmici.
W zamian daję trzy
możliwości:
1.
Być może mamy tutaj do czynienia z
czymś, co było np. awaria jakiegoś „urządzenia jądrowego” – niekoniecznie
ładunku nuklearnego, ale np. elektrowni jądrowej, która eksplodowała jak ta w
Czarnobylu czy Fukushimie. Oczywiście była to elektrownia pozostała po wielkim
konflikcie bogów-astronautów z czasów imperiów Atlantydy, Lemurii czy Mu.
Elektrownia ta była położona nieopodal miasta i eksplozja reaktora mogła
spowodować efekty podobne do skutków wybuchu głowicy nuklearnej. Aby sprawdzić
tą hipotezę wystarczy przeszukać dobrze brzegi Indusu – w przypadku awarii
elektrowni powinna pozostać po niej radioaktywna plama zawierająca długookresowe
izotopy i izomery pierwiastków powstałych po rozpadzie 235U* czy 238-240Pu*
2.
Mogły to być także jakieś kosmiczne
pozostałości orbitalnych central energetycznych, które spadły dosłownie z nieba
powodując ogromne zniszczenia jak Tunguskie Ciało Kosmiczne w dniu 30.VI.1908
roku na Syberii (zob. R. Leśniakiewicz - „Bolid Syberyjski” - http://hyboriana.blogspot.com/2012/01/bolid-sybreyjski-0.html
- przyp. tłum.)
3.
Kolejną możliwością jest eksplozja
jakiejś bojowej głowicy – niewypału czy niewybuchu – z czasów Atomowej Wojny
Bogów. Możliwość taką opisał Daniel
Laskowski w powieści hipotetycznej pt. „Bractwo Zielonego Smoka”. Akcja tej
powieści toczy się w świecie już literacko istniejącym – w świecie Ery
Hyboryjskiej wymyślonym przez Roberta E.
Howarda w jego osiemnastu kanonicznych opowiadaniach o królu-barbarzyńcy Conanie Cymeryjczyku, a także innych
bohaterach: Czerwonej Sonji i
księciu Halidorze. Świat Ery
Hyboryjskiej, to świat po Kataklizmie, który pogrążył w oceanie platońską wyspę
Atlantydę 20.000 lat przed narodzeniem Chrystusa. Nasz bohater żył w osiem
tysięcy lat po wydarzeniach, które zmieniły na trwale oblicze Ziemi i ludzkiej
cywilizacji, która była trzecią z kolei cywilizacją ludzką na naszej planecie.
A bohaterem i narratorem powieści jest Lestko
z Vislanii zwany Kusznikem, z
racji mistrzowskiego władania tą bronią, której jednak nie nadużywa w swych
przygodach i nie tylko. Najczęściej używa on swej wiedzy i przemyślności w
walce z przeciwnikami i przeciwnościami losu. Nie jest również obojętny na
wdzięki kobiet, które stają na jego drodze. Ale jest on nie tylko wędrownym
awanturnikiem szukającym sławy, złota i przygód – spełnia on także w ich
trakcie pewną sekretną misję likwidowania pozostałości po tej wielkiej wojnie i
innych niebezpiecznych „pamiątek” po Atlantydach. Być może książka ta ujrzy
światło dzienne w przyszłym roku.
Oczywiście takich
możliwości jest znacznie więcej, ale większość z nich oscyluje wokół złowrogich
pozostałości po cywilizacji Atlantydy, Lemurii i Mu. I gdyby dzisiaj doszło do
takiego konfliktu, jaki opisuje „Mahabharata” i „Ramajana”, to jego
pozostałości byłyby dla ocalałych z jego płomieni równie niebezpieczne, jak dla
mieszkańców Mohendżo Daro.
A historia kołem się
toczy…
Tekst i ilustracje –
„Tajny XX wieka” nr 7/2014, ss. 10-11
Przekład
z j. rosyjskiego i komentarz – Robert K. Leśniakiewicz ©