Powered By Blogger

piątek, 25 lipca 2014

Zagadki Wzgórza Umarłych



Dr n. historycznych Wasilij Micurow


Według jednej z hipotez, budowle megalityczne – tarasy Baalbeku w Libanie, składające się z ustawionych obok siebie gigantycznych kamiennych bloków, zostały zbudowane przez rasę gigantów albo Przybyszów z Kosmosu.

W 1922 roku, na jednej z wysp na rzece Indus w Pakistanie, archeolodzy odkryli pod warstwą piasku ruiny dawnego miasta. Nazwali oni to miasto Mohendżo Daro, co w miejscowym narzeczu oznacza Wzgórze Umarłych. Oblicza się, że miasto powstało w roku 2600 p.n.e. i istniało przez 900 lat. Sądzi się, ze w czasie swego istnienia było ono centrum cywilizacyjnym cywilizacji Doliny Indusu i jednym z najbardziej rozwiniętych miast Azji Południowej. Zamieszkiwało je od 50 do 80 tys. ludzi. Wykopaliska w tym rejonie prowadzono do 1980 roku. Zasolone wody podskórne zaczęły zalewać rejon i przeżerać wypalaną cegłę z ocalałych fragmentów budynków. Tak zatem decyzja UNESCO, wykopaliska te zakonserwowano, a zdołano odkopać zaledwie 1/10 część miasta.  



Miasto z głębokiej Przeszłości


Jak wyglądało Mohendżo Daro 4000 lat temu? Domy o standardowym wyglądzie umieszczono „pod linijkę”. W centrum każdego znajdowało się patio, a wokół niego – 4-6 pokoi mieszkalnych, kuchnia i pomieszczenie do utrzymania higieny. Znalezione w niektórych domach szczątki schodów pozwalają przypuszczać, że niektóre z domów były co najmniej piętrowe. Główne ulice były bardzo szerokie, jedne z nich przebiegały z północy na południe, drugie ze wschodu na zachód (jak w dzisiejszych nowoczesnych miastach – przyp. tłum.)

Przez ulicę przepływały także aryki (kanały nawadniające – przyp. tłum.), a z nich do domów była podawana woda. Były tam także i studnie. Każdy dom był podłączony do systemu kanalizacji. Nieczystości spływały podziemnymi rurami z palonej cegły, które wiodły poza peryferia miasta. To właśnie tutaj archeolodzy odkryli pierwsze publiczne toalety. Z ocalałych budowli zwraca na siebie spichlerz zbożowy, basen do rytualnych obmywań o powierzchni 83 m² i „cytadela” na wzgórzu – najwidoczniej po to, by ratować mieszkańców miasta od powodzi. Znaleziono także napisy na kamieniach, których do dziś dnia nie udało się rozszyfrować.

[Pod koniec lat 90. XX wieku napisy te próbował zdeszyfrować polski uczony, prof. dr hab. Benon Zbigniew Szałek ze Szczecina, który badał ich podobieństwo do pisma linearnego z minojskiej Krety i pisma z kohau rongo-rongo z Wyspy Wielkanocnej. W swych pracach wykazuje on ich podobieństwo i na tym opiera swe wnioski, że w czasach głębokiej Starożytności na naszej planecie istniał jeden język i jedno pismo – uwaga tłum.]



Katastrofa


Co się więc stało z tym miastem i jego mieszkańcami? Wygląda na to, że Mohendżo Daro przestało istnieć w tym samym czasie. To potwierdza wiele rzeczy. W jednym z domów znaleziono szkielety 13 osób dorosłych i jednego dziecka. Ludzie ci nie zostali zabici i ograbieni, przed śmiercią oni siedzieli i coś jedli z misek. Inni po prostu chodzili po ulicach. Śmierć ich była gwałtowną i niespodziewaną. To w czymś przypominało zagładę miasta Pompejów.

Archeologom przyszło odrzucać jedną po drugiej hipotezy o zagładzie miasta i jego mieszkańców. Jedna z nich brzmiała, że miasto zostało opanowane przez wrogów i spalone. Ale w czasie wykopalisk nie znaleziono ani broni ani śladów zbrojnego starcia. Szkieletów było tam bardzo dużo, ale ci ludzie nie zginęli w walce. Z drugiej strony, ilość szkieletów dla tak dużego miasta jest za mała. Można przyjąć, że większa część mieszkańców Mohendżo Daro opuściła miasto jeszcze przed katastrofą. Jak to się mogło wydarzyć? Same zagadki…
- Przepracowałem na wykopaliskach Mohendżo Daro całe cztery lata – wspomina chiński archeolog Jeremy Sen. – Główna wersja, którą słyszałem przed przyjazdem tutaj brzmi, że w 1528 r. p.n.e. miasto to zostało zniszczone wybuchem o potwornej mocy. Wszystkie nasze znaleziska potwierdzały to przypuszczenie. Spotykaliśmy wszędzie „grupy szkieletów” jakby w momencie zagłady miasta ludzie byli w stanie przerażenia. Analiza ich pozostałości pokazała na zadziwiającą rzecz: śmierć tysięcy mieszkańców Mohendżo Daro nastąpiła wskutek… skokowego podniesienia się poziomu radiacji. Ściany domów były stopione, a wśród ruin domów znajdowaliśmy płytki zielonkawego szkła. Dokładnie takie samo szkło znajdowano po testach nuklearnych na poligonie Newada, kiedy pod wpływem błysku termicznego eksplozji jądrowej topił się piasek. Także rozmieszczenie zwłok i charakter zniszczeń w Mohendżo Daro przypominały… wydarzenia z sierpnia 1945 roku, w Hiroszimie i Nagasaki… Tak więc ja i członkowie naszej ekspedycji doszliśmy do wniosku, że istnieje domniemanie o duzym stopniu prawdopodobieństwo, że Mohendżo Daro został pierwszym miastem w historii Ziemi, które uległo bombardowaniu atomowemu.

Podobny punkt widzenia podziela także angielski archeolog D. Davenport i włoski badacz E. Vincenti. Analiza próbek zebranych na brzegu Indusu wykazała, że grunt i cegły zaczynają się topić w temperaturze 1400-1500°C. Takie temperatury w tym czasie można było otrzymać tylko w warsztacie kowalskim, ale nigdy na tak dużym obszarze, jak miasto (zob. Miloš Jesenský – „Bogowie atomowych wojen” - http://hyboriana.blogspot.com/2012/07/bogowie-atomowych-wojen-1.html - przyp. tłum.)



O czym mówią święte księgi?


A to oznacza, że był to wybuch jądrowy. Ale czy coś takiego było możliwe 4000 lat temu? O to nie będziemy się martwić. Zwrócimy się do staroindyjskiego eposu „Mahabharata” – a oto co pisze w nim na temat zagadkowego oręża bogów – pashupati:

…poruszyła się ziemia pod nogami, razem z drzewami zatrzęsła się. Wzburzyła się rzeka, nawet wielkie morza zafalowały, rozpadały się góry, zadęły wiatry. Pociemniał ogień, zaćmiło się promieniste Słońce…

Biały gorący dym, który był tysiąckroć jaśniejszym od słońca podniósł się w bezkresnym blasku i spalił miasto doszczętnie. Woda kipiała… konie i wojenne rydwany spłonęły tysiącami… trupy zabitych były porażone przeraźliwym żarem tak, że nie przypominały one ludzi.

Gurka (jeden z bogów – przyp. aut.) który przyleciał swą szybką i potężną vimaną (latający aparat – przyp. aut.) posłał przeciwko trzem miastom jeden jedyny pocisk, zawierający całą moc Wszechświata. Błyszczący słup ognia i dymu rozjarzył się jak 10.000 słońc… Zabitych ludzi nie można było rozpoznać, a ci co przeżyli niedługo pożyli: wypadły im włosy, zęby i paznokcie.

Słońce, wydawało się, że zadrżało na niebiosach. Ziemia się trzęsła opalona żarem tej straszliwej broni… Słonie zapalały się płomieniem i w szaleństwie biegały w różne strony… Padły wszelkie stworzenia, przyduszone do ziemi, i ze wszystkich stron lały się języki płomieni deszczem nieprzerwanym a bezlitosnym.

No i cóż, można tylko kolejny raz zdumiewać się tymi staroindyjskimi tekstami, które uchroniły się przez wieki i przekazały nam to straszliwe przesłanie. Większą część takich tekstów tłumacze i historycy z końca XIX wieku i początku XX wieku uznawali li tylko za bajki. Przecież do rakiet z jądrowymi głowicami bojowymi było wtedy jeszcze daleko…



Na miejscu miast – pustynia


W Mohendżo Daro znaleziono wiele pieczątek, na których – z reguły – ukazane były zwierzęta i ptaki: małpy, papugi, tygrysy, nosorożce. Jak widać, w tamtym okresie Dolinę Indusu pokrywała dżungla. Teraz mamy tam pustynię. Pod piaszczystymi wydmami pogrzebany leży Sumer i Babilonia. Ruiny dawnych miast skrywają piaski Egiptu i Mongolii. Ślady osiedli odkrywają uczeni i w Ameryce na całkiem nieprzyjaznych dla życia terenach. Zgodnie z starochińskimi kronikami, wysokorozwinięte państwa znajdowały się kiedyś na pustyni Gobi. Ślady zaawansowanych technicznie budowli znajdują się także na Saharze.

W związku z czym pojawia się pytanie: dlaczego te kiedyś tętniące życiem miasta zamieniły się w bezludne pustynie? Czy to zawiniła pogoda i zmiany klimatyczne? Być może. Ale dlaczego przy tym doszło do witryfikacji piasku? Przecież taki piasek zamieniony w zielonkawą, szklistą masę badacze odkryli i w chińskiej części Pustyni Gobi – w rejonie jeziora Łob-nur/Lop-noor, i na Saharze, i na pustyniach Nowego Meksyku. Temperatura potrzebna do witryfikacji piasku czy skał na powierzchni Ziemi nie występuje w stanie naturalnym.

Ale 4000 lat temu ludzie nie mogli mieć broni jądrowej. To oznacza, że je mieli i wykorzystywali bogowie, innymi słowy Kosmici – okrutni Przybysze z dalekiego Kosmosu.


Moje 3 grosze


Okrutna to prawda, ale prawda. Z wynikami pomiarów się nie dyskutuje. Osobiście jednak nie wierzę w tego rodzaju interwencje Kosmitów. Atomowy atak na miasto, które można było zalać napalmem jest – z wojskowego punktu widzenia – bez sensu. Poza tym skierowanie broni jądrowej przeciwko prymitywnym mieszkańcom planety uzbrojonym w łuki i strzały, dzidy, miecze i oszczepy jest użyciem przemocy dla samej przemocy, a jako takie bezsensownym aktem wojennym, który niczego nie dawał Kosmitom, poza wątpliwą satysfakcją zamordowania kilku tysięcy ludzi… Dlatego nie sądzę, by byli w to zamieszani jacyś Kosmici.

W zamian daję trzy możliwości:
1.    Być może mamy tutaj do czynienia z czymś, co było np. awaria jakiegoś „urządzenia jądrowego” – niekoniecznie ładunku nuklearnego, ale np. elektrowni jądrowej, która eksplodowała jak ta w Czarnobylu czy Fukushimie. Oczywiście była to elektrownia pozostała po wielkim konflikcie bogów-astronautów z czasów imperiów Atlantydy, Lemurii czy Mu. Elektrownia ta była położona nieopodal miasta i eksplozja reaktora mogła spowodować efekty podobne do skutków wybuchu głowicy nuklearnej. Aby sprawdzić tą hipotezę wystarczy przeszukać dobrze brzegi Indusu – w przypadku awarii elektrowni powinna pozostać po niej radioaktywna plama zawierająca długookresowe izotopy i izomery pierwiastków powstałych po rozpadzie 235U* czy 238-240Pu*

2.    Mogły to być także jakieś kosmiczne pozostałości orbitalnych central energetycznych, które spadły dosłownie z nieba powodując ogromne zniszczenia jak Tunguskie Ciało Kosmiczne w dniu 30.VI.1908 roku na Syberii (zob. R. Leśniakiewicz - „Bolid Syberyjski” - http://hyboriana.blogspot.com/2012/01/bolid-sybreyjski-0.html - przyp. tłum.)       

3.    Kolejną możliwością jest eksplozja jakiejś bojowej głowicy – niewypału czy niewybuchu – z czasów Atomowej Wojny Bogów. Możliwość taką opisał Daniel Laskowski w powieści hipotetycznej pt. „Bractwo Zielonego Smoka”. Akcja tej powieści toczy się w świecie już literacko istniejącym – w świecie Ery Hyboryjskiej wymyślonym przez Roberta E. Howarda w jego osiemnastu kanonicznych opowiadaniach o królu-barbarzyńcy Conanie Cymeryjczyku, a także innych bohaterach: Czerwonej Sonji i księciu Halidorze. Świat Ery Hyboryjskiej, to świat po Kataklizmie, który pogrążył w oceanie platońską wyspę Atlantydę 20.000 lat przed narodzeniem Chrystusa. Nasz bohater żył w osiem tysięcy lat po wydarzeniach, które zmieniły na trwale oblicze Ziemi i ludzkiej cywilizacji, która była trzecią z kolei cywilizacją ludzką na naszej planecie. A bohaterem i narratorem powieści jest Lestko z Vislanii zwany Kusznikem, z racji mistrzowskiego władania tą bronią, której jednak nie nadużywa w swych przygodach i nie tylko. Najczęściej używa on swej wiedzy i przemyślności w walce z przeciwnikami i przeciwnościami losu. Nie jest również obojętny na wdzięki kobiet, które stają na jego drodze. Ale jest on nie tylko wędrownym awanturnikiem szukającym sławy, złota i przygód – spełnia on także w ich trakcie pewną sekretną misję likwidowania pozostałości po tej wielkiej wojnie i innych niebezpiecznych „pamiątek” po Atlantydach. Być może książka ta ujrzy światło dzienne w przyszłym roku.

Oczywiście takich możliwości jest znacznie więcej, ale większość z nich oscyluje wokół złowrogich pozostałości po cywilizacji Atlantydy, Lemurii i Mu. I gdyby dzisiaj doszło do takiego konfliktu, jaki opisuje „Mahabharata” i „Ramajana”, to jego pozostałości byłyby dla ocalałych z jego płomieni równie niebezpieczne, jak dla mieszkańców Mohendżo Daro.

A historia kołem się toczy…

Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 7/2014, ss. 10-11
Przekład z j. rosyjskiego i komentarz – Robert K. Leśniakiewicz  ©